Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
huzarc

huzarc

W łupinie czasu włóczy się nomada szlakiem

karawany wygnańców z ziemi Kanaanu.

Samotne niebo gładzi ciszę niemym znakiem,

brocząc martwym powietrzem w piaskach oceanu.

 

Śladem wyrytym butem, okutym w zwątpienia,

w magmie wytopionego gruzu stawia kroki,

na zgliszczach kruchych tablic boskiego imienia –

uczony barbarzyńca, syn swojej epoki.

 

W jukach swych myśli dźwiga ospałe intencje

i niewinne kłamstewka, na handel wymienny:

za sen w drobiazgach dobry oraz za licencje

na romans wyuzdany i deszczem brzemienny.

 

Słone wichry pustyni smagają po oczach,

zlepiając piaskiem usta i język swawolnie,

pełzając jękiem na wydm rozłożystych zboczach,

gdzie zlicza bilans życia klepsydra mozolnie.

 

Twarz błyska ogniem stronic, skrzących prawdą księgi,

gdy zmięte jej symbole rzucone w zarzewie

grzeją dłonie, a czarnych słońc puste okręgi

siadają jak kruki na wypalonym krzewie.

 

W zgorzelisku siadają wnet fantasmagorie,

fatamorgany, nęcąc fantomami wiary.

Logikę zastępują mętne alegorie,

szczując wilczury ludźmi groteskowej miary.

 

I niekiedy przychodzi upaść z pragnienia w kurz,

suchą mową heroizm rozmienić na trwogę,

lecz na marginesie snów, tuszem bólu i burz,

wykreślić kamieniami dalszą w bezkres drogę.

 

Na granicy nieba i ziemi, w rozpadlinie

wieczności, faluje jej obraz zórz kolorem –

ponętny głębią lustra. Zjawia się i ginie

kobiecym pocałunkiem i pokus splendorem.

 

I podąża spojrzenie za barwnym widokiem,

przyśpiesza bieg i wzmaga się imaginacja,

aby nawlec na dotyk, pochwycony okiem,

miraż piękna – nim zniknie jej halucynacja.

 

Gdy dotarł horyzontu brzegiem w ciemni kresu,

nie było jej kształtu i motylim fraktalem

palącego się skrzydła, krawędzią limesu

uszła poza dobro i zło, wraz z jego żalem.

 

I w świetlanej gęstwinie kometa pamięci,

światłoczułą lubością, zarży wiatr popiołem

wspomnień nieucieleśnionych pragnień i chęci

wtulenia się w jej włosy, wciąż zmęczonym czołem.

 

Lecz tam, dokąd tęsknota niosła za złudzeniem,

kwiat zakwitł z jałowości zapachem sowitej

nadziei pożegnania się z gniewnym cierpieniem

i zagojenia brudnych ran z krwi jadowitej.

 

Kwiat wzrasta jak krzyż, wody garściami zroszony,

tak uczynkami, jak i grzechów zaniedbaniem,

jej łez perłowym zdrojem uśmiechu pojony

i jego wiecznym znojem walk z rozczarowaniem.

huzarc

huzarc

W łupinie czasu włóczy się nomada szlakiem

Karawany wygnańców z ziemi Kanaanu

Samotne niebo gładzi ciszę niemym znakiem

Brocząc martwym powietrzem w piaskach oceanu

 

Śladem wyrytym butem okutym w zwątpienia

W magmie wytopionego gruzu stawia kroki

Na zgliszczach kruchych tablic boskiego imienia

Uczony barbarzyńca syn swojej epoki

 

W jukach swych myśli dźwiga ospałe intencje

I niewinne kłamstewka na handel wymienny

Za sen w drobiazgach dobry oraz za licencje

Na romans wyuzdany i deszczem brzemienny

 

Słone wichry pustyni smagają po oczach

Zlepiając piaskiem usta i język swawolnie

Pełzając jękiem na wydm rozłożystych zboczach

Gdzie zlicza bilans życia klepsydra mozolnie

 

Twarz błyska ogniem stronic skrzących prawdą księgi

Gdy zmięte jej symbole rzucone w zarzewie

Grzeją dłonie a czarnych słońc puste okręgi

Siadają jak kruki na wypalonym krzewie

 

W zgorzelisku siadają wnet fantasmagorie

Fatamorgany nęcąc fantomami wiary

Logikę zastępują mętne alegorie

Szczując wilczury ludźmi groteskowej miary

 

I niekiedy przychodzi upaść z pragnienia w kurz

Suchą mową heroizm rozmienić na trwogę

Lecz na marginesie snów tuszem bólu i burz

Wykreślić kamieniami dalszą w bezkres drogę

 

Na granicy nieba i ziemi w rozpadlinie

Wieczności faluje jej obraz zórz kolorem

Ponętny głębią lustra zjawia się i ginie

Kobiecym pocałunkiem i pokus splendorem

 

I podąża spojrzenie za barwnym widokiem

Przyśpiesza bieg i wzmaga się imaginacja

Aby nawlec na dotyk pochwycony okiem

Miraż piękna, nim zniknie jej halucynacja

 

Gdy dotarł horyzontu brzegiem w ciemni kresu

Nie było jej kształtu i motylim fraktalem

Palącego się skrzydła krawędzią limesu

Uszła poza dobro i zło wraz z jego żalem

 

I świetlanej gęstwinie kometa pamięci

Światłoczułą lubością zarży wiatr popiołem

Wspomnień nieucieleśnionych pragnień i chęci

Wtulenia się w jej włosy wciąż zmęczonym czołem

 

Lecz tam dokąd tęsknota niosła za złudzeniem

Kwiat zakwitł z jałowości zapachem sowitej

Nadziei pożegnania się z gniewnym cierpieniem

I zagojenia brudnych ran z krwi jadowitej

 

Kwiat wzrasta jak krzyż wody garściami zroszony

Tak uczynkami jak i grzechów zaniedbaniem

Jej łez perłowym zdrojem uśmiechu pojony

I jego wiecznym znojem walk z rozczarowaniem



×
×
  • Dodaj nową pozycję...