Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano


Sztylet zna smak krwi...,
tej czerwieni zmęczonych strof,
które nie krzyczą a milczą,
a w okolicy i tak wiedzą o czym...


Pocięte skrzydła wyrazów
ostatkiem sił niosą  
przez szare komórki,
przez neurony wiekuistości 
złociste wiązanki odpowiedzi.


Bo pytałeś człowieku
- dokąd drogi żywota biegną.
Bo na świeży bochen odpowiedzi 
- zapracowałeś.

Opublikowano

@Dawid Rzeszutek  Zadając pytania o prawdę, szukając jej, zapracowujemy na odpowiedzi... Pięknie wyrazileś to w ostatniej zwrotce. ...Poprzednie zwrotki mówią mi, że te odpowiedzi, słowa, które je przenoszą, bywają atakowane, że krwawią, że sa zmęczone, ale nie mogą nas zwieść... Poruszający przekaz i Twój nieco inny, bo krótszy i bardziej przejrzysty wiersz. Bardzo mi się podoba :) Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Witaj dobra i miła Duszko!

 

 

 

                     <OSTRZEGAM, ALE DŁUGI TEKST OPISOWY I PODSUMOWUJĄCY NAPISAŁEM>

          <JEŚLI NIE MASZ CZASU BADŹ SPODZIEWASZ SIĘ NUDY ;), PRZEJDŹ DO PODSUMOWANIA>

 

 

 

 

To prawda, wiersz jest wyraźnie inny od klasyków mojego wykonania, które to lądują tutaj na www.poezja.org.

Doskonale rozumiem, że przyzwyczaiłem odbiorców (nielicznych) do nieco innej formuły poetyckiej i w tym wydaniu od niej odstępuje, częściowo ułatwiając zadanie, lecz jak się wydaje po głębszym wsiąknięciu w warstwę tekstową, nie bez powodu.
Ten wiersz nie jest tak enigmatyczny, jak to zwykle w mojej twórczości bywa, choć i tak sens w doskonałości swojej nie jest łatwy, ze względu na trudniejszą tematykę. Jak to zwykle bywa, zajmuję się głównie tematyką egzystencjalną, jest ona często pełna tragizmu, choć również zdarza się, że ostatecznie wygrywa dobro, czasem niemo chcę powiedzieć - mimo wszystko będzie dobrze, i tak również jest w tym tekście.

 

Pierwsza strofa wciąga w wydarzenie, które nie jest dynamiczne (nie dzieje się aktualnie) w postaci zapisu jej, a statyczne, bo już kurtyna wydarzenia, które opisuje, opadła, a wiersz jest jedynie wspomnieniem wydarzeń. W tej części wiersza należy się zastanowić. Bohaterem wbrew pozorom nie jest SZTYLET, który gra mimo wszystko rolę drugoplanową, mimo że zaczyna się od niego, cała wypowiedz podmiotu lirycznego, a bohaterem głównym na tę chwilę są STROFY, których krew poznał (czyli zasmakował, wyrządzając krzywdę) sztylet. Strofy jednak nie krzyczą, zbyt zaaferowane celem nadrzędnym i też zmęczone ciągłym odkrywaniem swojego znaczenia, a milczą, a okolica i tak wie o czym.
.... W moim otoczeniu, mimo bliższego poznania i tak ciężko jest stwierdzić podczas spotkania vis a vis, o czym myślę, jestem dość mało przewidywalny, często uciekam w abstrakcje - obrazy jej i myśli, tak pogmatwane, że Salvador Dali mógłby być mi bardzo bliski,  dlatego, bo jestem tajemniczym, ale też niedocenianym przez to, człowiekiem, szczególnie dlatego, że lubię trzymać się na uboczu i tworzyć coś, co nie jest dostępne dla każdego. Uważam, że to, co jest powszechne, jest po prostu nudne, choć nie można powiedzieć, że jest tak zawsze, to jednak jest to dość znaną regułą. Staram się nie być szablonowy, chociaż oczywiście jeśli się zastanowimy, to każde zachowanie, każda maniera artystyczna, każdy sposób tworzenia, w pewnych szerszych lub węższych regułach można zawrzeć. Próba zaprzeczenia stałym regułom formy staje się pewnym wyzwaniem i też moją drogą. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego tyle piszę o sobie, gdy w zasadzie wiersz jest ważniejszy i o to o nim zacząłem pisać. Chciałem opisać trochę siebie, by ukazać, że strofy, a w zasadzie każdy napisany wiersz mówi o autorze sporo. Niektórzy z wprawnym okiem pewnie prześwietliliby mnie w maximum 90%, ale do tego trzeba być wyjątkowo zdolnym psychologiem. Strofy mówią o prawdzie, o prawdzie życia, o tym co zostało odpowiedzią na ważne postawione pytanie, na którego odpowiedz, trzeba zapracować, bo niestety jest to prawem życia, że najważniejszych rzeczy nie dowiesz się z gazety, czy TV, ani na uczelni, bo do nich trzeba samemu dojść drogą analizy i dedukcji informacji zawartych między strofami w odpowiednich źródłach, a do tego, trzeba mieć jeszcze ku temu zdolności. Nawiązując do wiersza - pierwsza strofa wprowadza w czyn haniebny, w mord, w wykrwawienie się strof, które milczą, a wszyscy wokoło wiedzą o czym. Być może to zapach krwi wprowadził w otoczenie w stan poznania, być może zachodzi milczenie zamiast krzyku, bo przecież zaatakowany osobnik przecież powinien się bronić, a tu cisza, co sugeruje, że strofy poddały się swojemu losowi, zapewne mogły też wierzyć lub po prostu wiedzieć, że wszyscy już odpowiedzi znają lub nie każdy zasłużył na nie prócz najbliższego otoczenia i dalsza ich egzystencja nie jest konieczna.

 

W drugiej strofie jest już pewna doza paniki, bo strofy się wykrwawiają, cały sens jej gdzieś ulatuje, lecz ona wcale nie protestuje w sposób samodzielny, brak jest bezpośredniego odniesienia do strofy w zwrotce drugiej, ale za to pojawiają się wyrazy, które jako części zdania. Są małymi fragmentami strofy, jako zespołu zdaniowo - wyrazowego, więc można też uznać je za wnętrzności strofy. Te wnętrzności, które mogą brać udział w jakimś rytuale wróżenia (trochę dopowiadam) z wnętrzności, jak chociażby w Adwokacie Diabła, gdzie jęzor barani, jak mniemam, staje się powodem zaniemówienia prokuratora podczas mowy końcowej, która wpłynęła na korzyść adwokata diabła. Tak, to w wierszu wyrazy, jako wnętrzności strofy, która jest w pewien sposób organizmem, niesione są na skrzydłach przez neurony wiekuistości i złociste wiązanki odpowiedzi przez szare komórki. Te fragmenty tłumaczą, że ostatkiem sił wyrazy są niesione do świadomości w postaci "wiązanek odpowiedzi" które nawiązują do Święta Zmarłych, bo wiązanki, które kładziemy na grobach bliskich, na które często patrzymy i rozmyślamy nad sensem życia, czy tym, co będzie z nami samymi po śmierci, mogą w sposób niebezpośredni poruszać zagadnienia egzystencjalne, w swoisty sposób przywodzić na myśl odpowiedzi. Sama wiązanka jest niemą odpowiedzią, że pamiętasz, że tęsknisz, że wierzysz. Należy zauważyć, że wiązanki kwiatów na grobie, na którym zwieszamy wzrok podczas modlitwy, czy innych głębszych rozmyślań, mają wyjątkową funkcję wdrożenia odpowiednich skojarzeń w tok rozumowania i w efekcie też do wniosków, przemyśleń, dlatego w pewien sposób nawiązałem w tym wierszu do nich. Wydaje się więc, że wiązanki przynoszą - w skrócie myślowym - odpowiedzi. Chyba cmentarz w zasadzie jest miejscem najbardziej egzystencjalnych przemyśleń. Kaplica i kościół też należą do tej kategorii, lecz już nieco wydawałoby się, że mniej.

 

 

Trzecia i zarazem ostatnia zwrotka opisuje finał, nawiązuje do całości tekstu, podsumowuje, że wiązanki odpowiedzi dostarczyły i już ciekawość jest zaspokojona, że człowiek doznał być może nawet wiekuistego spełnienia, a zasadniczo najważniejsze, że na odpowiedzi zapracował i zasłużył. Co uzmysławia, że nie każdy jest godny, otrzymać odpowiedz, bo nie każdy ma szacunek do treści odpowiedzi i niekoniecznie wyraziłby chęć zapracowania na nią.
Co sugeruje też dwie główne wartości, które sam wspieram -Pierwsza - że na prawdziwą mądrość trzeba mieć silną wolę, wytrzymałość i charakter, by się nie poddawać na drodze do niej oraz Druga - że uzyskanie wartościowej odpowiedzi, sugeruje zaspokojenie potrzeby poświęcenia i też odznacza osobę, która odpowiedzi doznała, że ma ją bo jest wyjątkowa, więc ważne w życiu odpowiedzi, gdy je uzyskujemy w sposób właściwy i honorowy, to podwyższa to naszą wartość w oczach własnych i zapewne też Boskich.

 

Podsumowując:

 

W kolejności następstw:

 

Następuje śmierć Strofy, poprzez zasztyletowanie. Ona ostatkiem sił niesie kolejno wyrazy odpowiedzi na ważne, życiowe pytanie do odbiorcy, na które wierzę, że człowieku, (autor wierzy), zapracowałeś. Oczywiście jest to schemat rytuału poświęcenia poety, piszącego mądry tekst, zawierającego mądrość w strofach, które, mimo że same odchodzą w niepamięć, to swój sens, wewnętrzne znaczenie, czyli swoją odpowiedz, zapisują w naszej pamięci. Wartościowe rzeczy, jak właśnie najważniejsze odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, człowiek instynktownie zapamiętuje. Stają się jego podszewką. Jego drugim ja.
Wiązanki budują pomost między śmiercią strofy, niesieniem istotnych odpowiedzi na pytania egzystencjalne, a ostatecznym dowartościowaniem, gdy uda się odkryć odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Bo wiemy przecież, że najważniejsze pytania wymagają największej mądrości, czyli statusu, który bezwzględnie klasyfikuje człowieka na najwyższym poziomie wartości. Czyli dochodząc do odpowiedzi samodzielnie, czy poprzez poezję, człowiek osiąga status wyższy i to go w pewien sposób dowartościowuje.  Działa to na wyobraźnię, gdy się dzielimy mądrościami, jednak nie zawsze moja mądrość będzie Ci odpowiadała i również twoja może nie odpowiadać mnie. Wszystko zależy od wielu czynników personalnych i etapu na drodze życiowej. Dlatego w sprawach prywatnych często ogólne odpowiedzi nie wystarczą, nie sycą odbiorcy wystarczająco, co powoduje egzystencjalny niedosyt lub nawet głód. W związku z powyższym samej odpowiedzi nie zawarłem w tekście. Wiersz jest tylko formą mechanizmu zachowania się podczas poszukiwań odpowiedzi na pytania o życie i śmierć. Jakby wzorcem, z którego wynikają pewne mniejsze mądrości, takie, które właśnie powyżej opisałem.

 

Autor: Dawid Rzeszutek

Witaj Natuskaa!

 

Cieszę się, że ci sie mój wytwór wyobraźni spodobał, dziękuję za pozytywną opinię i życzę więcej takich ciekawych i przyjemnych chwil z moją twórczością. 

 

Pozdrawiam!

 

P.S

 

W komentarzu dla Duszka zawarłem sporo materiału w formie tłumaczenia, dość głębokiego w swojej treści. Jeśli ciekawi cię moja wizja tekstu i jej wytłumaczenie, zapraszam do lektury!

 

Pozdrawiam raz kolejny!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozkazałem odnaleźć i ściągnąć tu Twoje ciało. Wygraliśmy bitwę a przegraliśmy wojnę. Leżysz na stosie tak cichy i blady. Bracie! Weź i mój topór w odmety, świętego, ofiarnego ognia. Zabierz go do Asgardu. Trenuj nim pod okiem Bogów aż do dnia ostatecznej bitwy. Wiernie będzie Ci służył. Dziś ścieżek przeznaczenia nie prostują Bogowie. A w wojnie nie szukaj honoru ani wiecznej chwały. Wróg nie stanie z Tobą oko w oko w szranki. Zabije bez chwili zwątpienia, dronem czy samolotem. Wiem jak samotny tam będziesz Bracie. Po kolejnej bitwie, zapewne dołączę do Ciebie. Duch mój pod bramy Asgardu podejdzie. Mój czas także do końca się zbliżył. A jeśli widzą mą żałobę i żal. Niech stwierdzą zgodnie, że to jeszcze nie czas. I niech zwrócą iskrę życia w Twe piersi i oczy.   Runy i gwiazdy są nam przychylne i łaskawe. Twoja dusza wraca przez mroki Helheimu. Żagiew dla stosu, zamienimy w miecz z zaklętą potęga ojców. Żagiew śmierć i proch. Miecz nieśmiertelność i władze wróży. Cóż oprócz łez i ryku żałości, może wyjść z mojego serca środka. Czas pożegnać ten świat. Złamać i spalić tarczę z zaklętą w niej siłą, mądrością i honorem. W agonii trwającego Ragnaroku. Spłonąć jak krzak. Dzikiej, białej róży.
    • Straż pożarna odjechała  Miejska zobojętniające  Koniec z ciepłymi kluchami To był bar, łyżki na łańcuchu   Widelca nie uświadczysz A łyżeczka pozostała w sferze Niebieskich ptaków  Na noże wszedł kolekcjoner   Wykałaczki zakazane Resztki miały pozostać nietknięte  Próchnica zrobić spustoszenie  I prawie wyszło gdyby nie covit   Pies, który pożarł kiełbasę 
    • @Migrena cieszę się i bardzo dziękuję :)
    • "Gdybym miał wybierać to zarżnąłbym ich wszystkich i to bez wyjątku. Kobiety, dzieci i starców, te parszywe gnidy. Nie mam jednak tego luksusu, nie teraz ale wciąż pamiętam!"  Pierwszy dźwięk był metaliczny, nie ludzki. .Jakby ktoś przeciągnął zardzewiałym żelazem po kości i wtedy dopiero zdał sobie sprawę, że to on, że to jego własny oddech tak brzmiał, głęboki, pusty, jakby w środku klatki piersiowej było tylko echo po człowieku.  Piach na arenie był szary, nie piaskowy ale szary od popiołu, zabarwiony kawałkami cegieł i betonu, wyczuwalny przez podeszwy.  Tłum zawył. Kord przeciągnął wzrokiem po trybunach zapełnionych niemalże do końca i zatrzymał się nad balkonem zwieńczonym baldachimem.   Niebo było gęste, jak zawsze. Skłębione ciemne chmury nie wróżyły pogody a jedynie kwaśny deszcz.  Kord ścisnął rękojeść miecza, chwycił pewnie, ramię zadrżało.  To był miecz jednoręczny, stary, zabrany z muzeum — nie dla ozdoby, ale po to żeby zabijać, bo prawdziwa stal przetrwa dłużej niż ludzie i nadal może uśmiercać. Porządnie naostrzony.   Trzymali Korda dla rozrywki. Karmili i myli a to tylko po to, żeby wyszedł na arenę i zabijał. Nie widział jednak na razie przeciwnika.  Wzrok skierował na drugą stronę areny. Tłum nadal wył. W powietrze wystrzeliły kamienie i kawałki cegieł jakby na zawołanie. Arena jednak była duża i nie dosięgły Korda.  Brama otworzyła się z jękiem rysowanej stali. Powietrze zatrzymało się na chwilę.  I zobaczył go. Nie wiedział czy to człowiek czy mutant, czy jedno i drugie bo skóra tamtego była jakby szarozielona, jakby pęknięta od środka.  Ręce zwieńczały zakrzywione szpony a grzbiet zdawał się pokryty łuskami, jak u jaszczura.  Mutant rozglądał się jak on po trybunach i w tej chwili Kord dostrzegł w nim coś bardzo ludzkiego i ten bardzo ludzki strach.  "On też się boi"  Stworzenie ruszyło, ale nie jak zwierz, jak ktoś, kto pamięta jeszcze bycie człowiekiem. Stąpając pewnie na dwóch nogach pomagało sobie długimi ramionami. Szpony wzbijały mnóstwo kurzu i tak właśnie poczuł się Kord w tej chwili, jakby zabity pyłem i wyssany do ostatniej kropli krwi.   Mutant nie rzucił się od razu, nie szarżował. Szedł teraz powoli oceniając odległość. Widział miecz i rozumiał co to jest. Patrzył Kordowi prosto w oczy.  Ruchy miał nienaturalnie płynne, zbyt płynne jak na coś, co miało zrogowaciałą skórę i pęknięcia na policzkach jak glina po suszy.   Kord zrobił krok w bok, w lewą stronę okrążając mutanta. Ostre kawałki szkła zazgrzytały pod podeszwami.  Mutant nie spuszczał go z wzroku. Pochylony skierował się w prawą stronę i na chwilę zatrzymali się w tym ruchu jak tancerze oceniając swoje możliwości.   Kord domyślał się, że to nie była pierwsza walka potwora, że nie będzie łatwo i na chwilę zwątpił.   Tłum jednak zawył i skandował: "Zabij, zabij, zabij..." I tak bez końca a Kord otrzymał porządny zastrzyk adrenaliny. Nie myślał jak człowiek, nie myślał jak zwierzę ani potwór. Stawał się maszyną śmierci.  Mutant pierwszy skrócił dystans. Ramię poszło w bok Hakujący ruch, nie cios. To tylko skrobanie, jakby chciał rozerwać Kordowi gardło nie siłą ale tarciem.  Kord uniósł ostrze mając nadzieję, że metal wystarczy. Ostrze poszło w dół, klasyczny "fendente dritto", iskra przeszła po stali, uderzenie było cięższe niż powinno.   Mutant odskoczył pół kroku, jakby badał reakcję. Przygotował się do ataku.  Czas nie zwolnił, ale Kord zwolnił w środku swoich myśli, niezauważalnie.   Mutant drgnął. Zamachnął się prawą ręką szykując atak i zasłaniając się szponami lewej ręki przed cięciem miecza.  Jednak to Kord pierwszy poruszył się świadomie. Nie szeroki zamach, nie desperacja, ale milimetr przesunięcia stóp w lewo żeby otworzyć linię do kolejnego ataku i ciąć od dołu. Stal nie musi iść daleko, czasami wystarczy obrócić ją o pół palca i mutant to poczuł bo w jego oczach pojawił się cień niepewności. Nie zdążył odskoczyć. Wypolerowana stal zazgrzytała na jego szponach nie czyniąc mu jednak krzywdy.  Kord oddychał szybciej, oddech nie zwalniał, serce łomotało, adrenalina wypełniała każdy kątek jego ciała.  Mutant rzucił się wreszcie do przodu rozchylając ramiona, szykując się do łatwego zatopienia szponów w ciele przeciwnika.   Kord jednak nie odsunął się.  Zrobił coś bardziej brutalnego i bardziej ludzkiego. Wsunął ostrze pod kątem tak, żeby przeciwnik wpadł na nie sam.  Stal nie atakowała, jedynie czekała.  Uderzenie było tłuste i miękkie, nie metaliczne. Rozpaćkało się pośród wrzasków tłumu, weszło w tkankę jak w mokrą rozgrzaną roślinę. Przez sekundę mutant bezgłośnie zamarł, kurz jakby opadł, powietrze zgęstniało jeszcze bardziej.   Kord stał w bezruchu z dłonią wciąż zaciśniętą na rękojeści i z tą jedną, zimną myślą: "To nie ja dzisiaj zginę!"  Ostrze zostało w ciele ale mutant nie cofnął się ani o krok. Jego ciało nie poruszyło się tak, jak powinno, jakby stal była obojętna i stawała się jego ciałem.   Gwałtownym ruchem ciała wyszarpnął wbity miecz z rąk Korda i zamachnął się do kolejnego uderzenia.  Kord jednak wypuścił rękojeść uginając się pod masą cięższego przeciwnika. Miecz został w środku a Kord stał się bezbronny.  Odskoczył gwałtownie nie pozwalając się zranić. Teraz już nie patrzył w oczy mutanta, ale na rękojeść miecza.   Mutant ruszył szybciej niż mogłoby się wydawać i już nie bacząc na nic zaatakował. Kord cofnął się o dwa kroki ale nie z paniką, z wyborem, bo nagle zauważył coś: kiedy mutant ruszał  jego lewa strona pękała jak wyschnięty asfalt po mrozie Tam była słabość ale żeby tam trafić potrzebował broni a broń ugrzęzła.  Kord zrobił rzecz pozornie szaloną, rzecz, której nie robi ofiara. Chwycił mutantowi nadgarstek gołymi dłońmi tuż przed pazurami i siłą własnego ciężaru pociągnął go w bok tak, żeby przeciwnik sam wyrwał ostrze z własnego ciała.  Pazury przecięły mu plecy jakby to była jedynie cerata, płytko — ale długo i przez sekundę Kord poczuł ból i ciemność w płucach.  Mutant wbił mu pazury pod łopatkę jakby chciał się zahaczyć, jakby chciał go zatrzymać blisko żeby rozszarpać gardło z dystansu jednego oddechu.  Kord wysyczał powietrze przez zaciśnięte zęby i zamiast odsunąć twarz  przybliżył ją, i wgryzł się w bark mutanta przecinając tkankę na obojczyku.  Mutant zawył ale nie jak zwierzę, jak coś, co pamiętało ból sprzed przemiany.  Ten jeden dźwięk był jak impuls nerwowy który przetoczył się przez ciało Korda i wtedy — w tym jednym momencie w tym zwarciu, mięso do mięsa, Kord wyczuł rękojeść w dłoni. Zaparł się oburącz wyszarpując ostrze z szaro zielonego ciała mutanta.  Pazury bestii wbiły się jeszcze głębiej. Kord stracił grunt pod nogami i zawisł na szponach, na ułamek sekundy.   Miecz jednak tańczył już swoim rytmem i wykonując puntę ponownie rozszarpał trzewia mutanta.  Kord nie czekał na łaskę. Pchnięcie było szybkie, dokładne — mutant padł na bok, jak odcięty od własnego ciała. Chwilę trwało, nim piach wchłonął ciszę. Potem zabrzmiało to pierwsze, niechlujne „Ha!” — pojedynczy okrzyk, jak iskra. Po sekundzie eksplodowało: głosy wyrwały się z trybun, pełne prostej radości i prymitywnej ulgi. — Kor-gen! Kor-gen! — krzyczeli na początku niskim growlem, a potem dodały się piski i gwizdy. — Kor-gen! Kor-gen! Kor-gen! — i nagle imię, którego nikt mu nie dawał, przyjęło kształt. Publiczność uderzała pięściami w metalowe bariery, śmiejąc się i krzycząc, odkładając na bok litość. Dla nich to był spektakl. Dla nich to była krótka przerwa od głodu i myśli.  Dla Korda dziwne było to, że poczuł się spełniony. Uświadomił sobie, że właśnie stał się gladiatorem i to właśnie było jego siłą.  Wyczerpany karmił się skandowaniem tłumu. Spojrzał na balkon. Zobaczył wyciągniętą rękę, ale nie widział dłoni i kciuka. Jak na zwołanie wyszarpnął miecz i wbił w pierś mutanta, tam gdzie powinno być serce. Mutant zadrżał, wypuścił powietrze i to już był koniec.   "Kor-gen, Kor-gen, Kor-gen!" Tym razem nie poleciały kamienie, tym razem ktoś rzucił bochenek chleba, ktoś inny kiść marchwi a ktoś inny dynię. Ludzie krzyczeli widząc Korda jako bohatera, jakby zbawcę ich wszystkich trosk.   Kord niewiele myśląc zbierał podarunki. Głód był naprawdę dotkliwy I w tym momencie otwarła się brama, jego brama.  Szybko wybiegli z niej ludzie uzbrojeni w karabiny i pistolety. Nie było szans.   Pozwolili mu zachować trofea, ale wpędzili z powrotem do klatki.  — Ten ma rękę — warknął jeden z nich. — Nada się do kolejnej walki. Trzeba go tylko wyczyścić.  I wtedy Kord po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, że decyzja nie jest już tylko jego — że jest częścią czegoś większego: mechanizmu, który żywił się przetrwaniem. Jego imię, rzucone przez tłum, było biletem na jutro.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...