Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Czy dziś nadejdzie jutro?


Rekomendowane odpowiedzi

       Początkowo nikt nie zdawał bądź nie chciał zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy. Świat, w którym się wychowaliśmy, konał na naszych oczach a my i tak nie przestawaliśmy wypełniać tabelek w Excelu. Byliśmy odcięci emocjonalną szybą od tej agonii, która szerzyła się wokół. Nie było w nas rozpaczy, choć każdy na pewno zadawał sobie pytanie, czy dziś nadejdzie też jutro. Żeby coś naprawdę zmienić, nie wystarczy tabelka w Excelu, tyle że nam tylko to pozostało — zachowywanie pozorów normalności w anomalnej sytuacji. Była to iluzja posiadania kontroli w chwili, gdy jesteśmy zupełnie bezsilni. Jednak czas totalnej bezradności dopiero miał nadejść.

        W piątym miesiącu kwarantanny będącej reakcją na szerzącą się pandemię zdarzyło się coś na, co nikt nie był przygotowany. Dzień, w którym Internet po prostu przestał istnieć, był momentem, w którym dotarła w końcu do nas beznadziejność okoliczności, w jakich się znaleźliśmy. I wreszcie wybuchła panika. Ludzie początkowo próbowali wylegać na ulice, ale policja i wojsko zmuszała obywateli siłą, aby przestrzegali nakazów związanych z kwarantanną. Plombowane były całe budynki mieszkalne. Z nieba lał się żar lipcowego słońca, a ludzie byli zamurowywani w swych domach, w których często umierali albo z powodu choroby, albo zwyczajnie z głodu. Ci, których nie dotknął głód ani choroba zostali skazani na wegetację w całkowitej izolacji od swych rodzin, przyjaciół i wszystkich, których znali. Zostali oni odcięci również od jakichkolwiek informacji odnoszących się do skali rozprzestrzeniania się wirusa, sytuacji politycznej i ekonomicznej w kraju oraz na świecie. Pozbawiono ich pracy i środków do życia. Pierwszy bunt będący tak naprawdę wynikiem strachu i bezsilności szybko wygasł. Ustąpił on miejsca rozpaczy. Tak rozpoczęła się pierwsza wielka fala samobójstw.

          Jednego jestem pewien, w momencie, gdy Internet przestał istnieć, nasza dotychczasowa samotność wkroczyła w nowy wymiar. Wymiar nam dotąd nieznany. Jesteśmy pokoleniem, które wychowało się na Internecie. Nie znamy świata sprzed jego ery. Nie zostaliśmy nauczeni, by walczyć o przetrwanie. Co więcej, nie jesteśmy przystosowani nawet do tego, by żyć bez Internetu.

         Życie w izolacji to doświadczanie czasu w całej jego rozciągłości. W tym momencie jak nigdy jawi się on jako coś realnego, wręcz namacalnego i ciężkiego. Zawsze myślałem, że korporacje wytresowały nas do życia w monotonii, lecz teraz staliśmy się jej zakładnikami. W czasach kwarantanny Internet był jedyną formą ucieczki od niej. Teraz jednak nabrała ona charakteru absolutnego i niezbywalnego.

        Zacząłem doświadczać złudzenia, że się kurczę. A wraz ze mną kurczy się mój świat. Dotąd nawet zamknięty w domu mogłem mieć kontakt nie tylko z kimś znajdującym się po drugiej stronie miasta, ale i na przeciwległym krańcu kontynentu. Teraz jestem jedynym rozbitkiem na bezludnej wyspie. Wyspa ta ma rozmiar małej kawalerki.

           Dociera do mnie błahość codziennych spraw. Po co przebierać się z piżamy, czesać włosy, skoro nikomu nie jesteś w stanie się pokazać? Ileż rzeczy robiliśmy na pokaz. Ileż to rzeczy robiliśmy tylko z myślą o tym, że ktoś na nas patrzy. Teraz jesteśmy pozbawieni przymusu odgrywania tych wszystkich codziennych rytuałów. Brakuje mi ich, a jednocześnie nie widzę sensu czynienia ich dalej.

      Czuję, że w osamotnieniu moja osobowość ulega swoistej degradacji. Czasami wydaje mi się, że popadam w obłęd. Pewnego specyficznego rodzaju stan psychozy. Istota ludzka potrzebuje interakcji społecznych. Są one wpisane w jej naturę. Bez nich człowiek dziczeje i oddala się od swego człowieczeństwa. Czym w takim razie jest jednak owo człowieczeństwo? Czy nie sprowadza się ono jedynie do pewnych codziennych rytuałów i etykiety? Może jestem tylko wystrojonym i wymalowanym zwierzęciem, uwarunkowanym zewnętrznie poprzez społeczne normy ustanowione w chwili przypieczętowania umowy społecznej? Nie. To same relacje międzyludzkie są konstytutywną częścią człowieczeństwa, nawet w momencie, gdy społeczeństwo jako takie upada. Zarazem stanowią one jedyne autentyczne zakotwiczenie w świecie. W zasadzie są fundamentem istnienia jednostki. Nasz umysł jest osadzony w relacjach interpersonalnych, a to oznacza między innymi, że własną samoświadomość kształtuję poprzez relację z innymi. Nie mogę trwać w zupełnym oderwaniu od innych. Moja jaźń jest poniekąd wypadkową ludzi, których spotkałem na swojej drodze. To nie jest tak, że myślę, więc jestem. Raczej istnieję, bo jestem postrzegany. Teraz wszystko, co stanowiło fundament mego istnienia, zostało utracone.

       W chwili pogodzenia się z nadchodzącą śmiercią najmilej wspomina się doświadczanie. Nie liczy się sukces wartościowany społecznie, gdy społeczeństwa już nie ma. Liczy się tylko to, co było subiektywnie doświadczane. Dopiero w obliczu upadku świata, dociera do mnie, jak bardzo całe to społeczeństwo ze swoją gospodarką i polityką było na niby. Śmierć jest naprawdę. Łzy matek, które żegnają swe przedwcześnie zmarłe dzieci, których zwłok nawet nie zobaczą. To było prawdziwe. Ich rozpacz. Człowiek to zwierzę cierpiące. A jednak uwikłane w sieć międzyludzkich interakcji. Pozbawiony ich w zasadzie nie zastanawiam się już czy dziś nastąpi jutro...

Edytowane przez pomaranczowy.kot (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...