Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

pomaranczowy.kot

Użytkownicy
  • Postów

    106
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez pomaranczowy.kot

  1. ukonstytuowana w obiektach w wielości miejsc i akcji w gęstwinie w pożodze w szkarłacie pochowana pod murem
  2. Ten dzień będzie mnie prześladować do końca życia. Całe szczęście to już niedługo. To była jakaś mała przychodnia w dzielnicy nieobywateli, z typową surowo wykończoną poczekalnią. Beżowe ściany ozdabiał odpadający tynk, a białe, plastikowe, niewygodne siedziska złączone były w szereg chromowanym stelażem. Zawsze w takich miejscach ściany są albo beżowe, albo w kolorze zielonego groszku, aby już po przekroczeniu progu pacjent mógł doznać cierpkiego uczucia niechęci do tego miejsca. Poczekalnia była pusta – wpuścili nas tam po urzędowych godzinach pracy. Z uwagi na porę, na zewnątrz było zupełnie ciemno, więc korytarz wypełniało drażniące spojówki światło jarzeniówek. Podeszła do nas obfita pielęgniarka i kazała wypełnić papiery. W karcie zabiegu było wpisane: USUNIĘCIE TORBIELA NA LEWYM JAJNIKU. Torbiela…W polis każda ciąża jest rejestrowana a narodziny ewidencjonowane. W końcu każdy zarodek potencjalnie ma zdolność do stania się pełnowartościowym obywatelem. Niestety, w większości przypadków, po narodzinach i odchowaniu okazuje się, że ten niegdyś drogocenny zarodek jest jednostką o małym znaczeniu społecznym, którą trzeba odepchnąć w smugę cienia, aby zrobić miejsce dla innych, tych silniejszych i wartościowszych. W końcu 5040 to święta, nienaruszalna liczba. Idea. Oddałam pielęgniarce wypełnione dokumenty a ty podałeś jej kopertę z dwoma tysiącami drachm. Taka jest cena za przywilej nienarodzenia się . Siedzieliśmy obok siebie bez słowa. Nie spojrzałeś ani razu w moją stronę. Potem zaprowadzono mnie do pokoju, w którym panował mrok i bezwładność czasu. W momencie przekroczenia jego progu, naraz ogarnęło mnie uczucie zastygania w gęstej mazi oczekiwania na to, co za chwilę musiało się wydarzyć. Kontury metalowych szafek i szpitalnych łóżek jedynie lekko zarysowywały się w świetle, które wyczołgiwało się spod drzwi gabinetu zabiegowego. Dopiero gdy usiadłam na jednej z trzech prycz dostrzegłam, że naprzeciwko mnie leży inna kobieta. Nieproszona, zaczęła opowiadać mi swoją historię. Zvezda poddaje ścisłej kontroli ilość narodzin. Kobieta może posiadać tylko jedno dziecko z tym samym partnerem. Z uwagi na ograniczoną populację, jakże ważne jest utrzymywanie różnorodności genetycznej. Za każde kolejne para musi płacić wysokie podatki. A ona miała już jedną, prawie pełnoletnią córkę. Jej i partnera, z którym była od około 30 lat, nie stać było na więcej. Mimo środków uspokajających, jakimi ewidentnie została naszprycowana, słychać w jej głosie było roztrzęsienie i żal. Próbowałam ją uspokoić, choć słyszalne było z mojego wnętrza przytłumione brzmienie powolnego adagio zwątpienia. Drzwi od gabinetu otworzyły się i pielęgniarka zaprosiła ją do środka. Zostałam sama. Gdy tylko dowiedziałam się o ciąży, towarzyszył mi nieprzerwanie dualizm postaw, co jest cechą typowo ludzką. Im bardziej poznajemy rzeczywistość, tym bardziej przekonujemy się, że nie możemy dotrzeć do istoty poznawanych zjawisk, bytów i fenomenów tej rzeczywistości. Istota zjawisk jest niezgłębiona i nie do poznania w stopniu dostatecznym. Pozostaje nam zatem dualnie postrzegać i dualnie rozumieć tę rzeczywistość. W tym kontekście, wahanie się jest jednym z najbardziej racjonalnych i oczywistych reakcji. Napisałam do ciebie wiadomość: „Jeżeli tego nie chcesz, jeszcze możemy się wycofać”. Odpowiedziałeś dopiero po dłuższej chwili: „Bądź dzielna”. BĄDŹ DZIELNA. Dopiero po tych słowach dotarło do mnie, że ciężar mojego smutku będę musiała dźwigać zupełnie sama. Nie ma żadnego sprzymierzeńca. Nigdy nie było. Jestem tylko ja, ta chwila mająca znamiona wiecznego trwania, gęsty mrok pokoju, brzdęk narzędzi chirurgicznych, dobiegający zza ściany odgradzającej mnie od gabinetu zabiegowego i rozpacz. Rozpłakałam się, ale tak żeby nikt nie słyszał. Naprawdę starałam się być dzielna. Z samego zabiegu nic nie pamiętam. Ze snu po narkozie wybudziła mnie ta sama obfita pielęgniarka, której dawałeś kopertę. – Proszę już wstawać i zbierać się do domu. Otumaniona po narkozie początkowo nie wiedziałam gdzie się znajduję i co właściwie się stało. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że leżę na tym samym łóżku, na którym wcześniej siedząc czekałam na to, co musi nastąpić. Przyszedłeś po mnie, wziąłeś pod rękę i wyprowadziłeś z przychodni mówiąc, że taksówka już czeka na zewnątrz. Podjechałeś ze mną pod mój dom, ale nie wszedłeś do środka. Obiecywałeś, że po zabiegu zaopiekujesz się mną, że spędzisz ze mną tyle czasu ile będę potrzebować, ale w trakcie przypomniało ci się, że musisz skończyć ważny projekt. A w domu…w domu czekała na mnie otchłań, która niemalże wołała mnie po imieniu. Wtedy zrozumiałam, że jesteś całym moim światem, którego nienawidzę.
  3. jest taka wyliczanka z dzieciństwa na której dźwięk zapada we mnie głęboka cisza a przez nią przebija się jedynie cichy szelest strachu babcia miała raka piersi mama raka jajnika jestem jedynaczką jedyną spadkobierczynią taka już moja uroda to zabawne gardziłam życiem a teraz czuję jego wielki głód
  4. Początkowo nikt nie zdawał bądź nie chciał zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy. Świat, w którym się wychowaliśmy, konał na naszych oczach a my i tak nie przestawaliśmy wypełniać tabelek w Excelu. Byliśmy odcięci emocjonalną szybą od tej agonii, która szerzyła się wokół. Nie było w nas rozpaczy, choć każdy na pewno zadawał sobie pytanie, czy dziś nadejdzie też jutro. Żeby coś naprawdę zmienić, nie wystarczy tabelka w Excelu, tyle że nam tylko to pozostało — zachowywanie pozorów normalności w anomalnej sytuacji. Była to iluzja posiadania kontroli w chwili, gdy jesteśmy zupełnie bezsilni. Jednak czas totalnej bezradności dopiero miał nadejść. W piątym miesiącu kwarantanny będącej reakcją na szerzącą się pandemię zdarzyło się coś na, co nikt nie był przygotowany. Dzień, w którym Internet po prostu przestał istnieć, był momentem, w którym dotarła w końcu do nas beznadziejność okoliczności, w jakich się znaleźliśmy. I wreszcie wybuchła panika. Ludzie początkowo próbowali wylegać na ulice, ale policja i wojsko zmuszała obywateli siłą, aby przestrzegali nakazów związanych z kwarantanną. Plombowane były całe budynki mieszkalne. Z nieba lał się żar lipcowego słońca, a ludzie byli zamurowywani w swych domach, w których często umierali albo z powodu choroby, albo zwyczajnie z głodu. Ci, których nie dotknął głód ani choroba zostali skazani na wegetację w całkowitej izolacji od swych rodzin, przyjaciół i wszystkich, których znali. Zostali oni odcięci również od jakichkolwiek informacji odnoszących się do skali rozprzestrzeniania się wirusa, sytuacji politycznej i ekonomicznej w kraju oraz na świecie. Pozbawiono ich pracy i środków do życia. Pierwszy bunt będący tak naprawdę wynikiem strachu i bezsilności szybko wygasł. Ustąpił on miejsca rozpaczy. Tak rozpoczęła się pierwsza wielka fala samobójstw. Jednego jestem pewien, w momencie, gdy Internet przestał istnieć, nasza dotychczasowa samotność wkroczyła w nowy wymiar. Wymiar nam dotąd nieznany. Jesteśmy pokoleniem, które wychowało się na Internecie. Nie znamy świata sprzed jego ery. Nie zostaliśmy nauczeni, by walczyć o przetrwanie. Co więcej, nie jesteśmy przystosowani nawet do tego, by żyć bez Internetu. Życie w izolacji to doświadczanie czasu w całej jego rozciągłości. W tym momencie jak nigdy jawi się on jako coś realnego, wręcz namacalnego i ciężkiego. Zawsze myślałem, że korporacje wytresowały nas do życia w monotonii, lecz teraz staliśmy się jej zakładnikami. W czasach kwarantanny Internet był jedyną formą ucieczki od niej. Teraz jednak nabrała ona charakteru absolutnego i niezbywalnego. Zacząłem doświadczać złudzenia, że się kurczę. A wraz ze mną kurczy się mój świat. Dotąd nawet zamknięty w domu mogłem mieć kontakt nie tylko z kimś znajdującym się po drugiej stronie miasta, ale i na przeciwległym krańcu kontynentu. Teraz jestem jedynym rozbitkiem na bezludnej wyspie. Wyspa ta ma rozmiar małej kawalerki. Dociera do mnie błahość codziennych spraw. Po co przebierać się z piżamy, czesać włosy, skoro nikomu nie jesteś w stanie się pokazać? Ileż rzeczy robiliśmy na pokaz. Ileż to rzeczy robiliśmy tylko z myślą o tym, że ktoś na nas patrzy. Teraz jesteśmy pozbawieni przymusu odgrywania tych wszystkich codziennych rytuałów. Brakuje mi ich, a jednocześnie nie widzę sensu czynienia ich dalej. Czuję, że w osamotnieniu moja osobowość ulega swoistej degradacji. Czasami wydaje mi się, że popadam w obłęd. Pewnego specyficznego rodzaju stan psychozy. Istota ludzka potrzebuje interakcji społecznych. Są one wpisane w jej naturę. Bez nich człowiek dziczeje i oddala się od swego człowieczeństwa. Czym w takim razie jest jednak owo człowieczeństwo? Czy nie sprowadza się ono jedynie do pewnych codziennych rytuałów i etykiety? Może jestem tylko wystrojonym i wymalowanym zwierzęciem, uwarunkowanym zewnętrznie poprzez społeczne normy ustanowione w chwili przypieczętowania umowy społecznej? Nie. To same relacje międzyludzkie są konstytutywną częścią człowieczeństwa, nawet w momencie, gdy społeczeństwo jako takie upada. Zarazem stanowią one jedyne autentyczne zakotwiczenie w świecie. W zasadzie są fundamentem istnienia jednostki. Nasz umysł jest osadzony w relacjach interpersonalnych, a to oznacza między innymi, że własną samoświadomość kształtuję poprzez relację z innymi. Nie mogę trwać w zupełnym oderwaniu od innych. Moja jaźń jest poniekąd wypadkową ludzi, których spotkałem na swojej drodze. To nie jest tak, że myślę, więc jestem. Raczej istnieję, bo jestem postrzegany. Teraz wszystko, co stanowiło fundament mego istnienia, zostało utracone. W chwili pogodzenia się z nadchodzącą śmiercią najmilej wspomina się doświadczanie. Nie liczy się sukces wartościowany społecznie, gdy społeczeństwa już nie ma. Liczy się tylko to, co było subiektywnie doświadczane. Dopiero w obliczu upadku świata, dociera do mnie, jak bardzo całe to społeczeństwo ze swoją gospodarką i polityką było na niby. Śmierć jest naprawdę. Łzy matek, które żegnają swe przedwcześnie zmarłe dzieci, których zwłok nawet nie zobaczą. To było prawdziwe. Ich rozpacz. Człowiek to zwierzę cierpiące. A jednak uwikłane w sieć międzyludzkich interakcji. Pozbawiony ich w zasadzie nie zastanawiam się już czy dziś nastąpi jutro...
  5. @Johny dokładnie to miała oznaczać owa przestrzeń, ale po komentarzu @w kropki bordo widzę jak to gryzie się z małym metrażem i już tego nie odzobaczę. Chyba edytowałam na final form, wyszło dość prosto, nawet zabawnie, mało dramatycznie i chyba tak mi się podoba.
  6. @w kropki bordo dzięki za uwagi :) nie chciałam dawać tytułu, ale na tym portalu coś trzeba wpisać, stąd powtórzenie pierwszego wersu. Co do noża kuchennego i pumeksu - to odniesienie do codziennego życia we dwójkę - dlatego akurat kuchenny. Odnośnie ostatniego wersu - jak go czytam po Twoim komentarzu, dochodzę do wniosku, że faktycznie niefortunny. Pomyślę jeszcze nad całością.
  7. @Johny Tak, dokładnie, chodzi o blizny jakie zostawili inni ludzie i los.
  8. jak dla mnie wiersz napisany okrutnie na siłę
  9. pomaranczowy.kot

    blizny

    pokrywają całą moją skórę stwardniała ona przez lata i zrobiła się szorstka pumeksem nie zetrzesz żadnej z warstw ani nożem kuchennym nie przebijesz tym bardziej na nic ci się zda przyniesiona ze spaceru z psem strzała Amora mały metraż ma moje serce zbyt ciasno dla dwojga
  10. @tetu mnie akurat ta "techniczność" bardzo uwodzi
  11. Świetny opis ale jak dla mnie bardziej pasowałby na prozę niż wiersz.
  12. na progu obcości stajemy wykuci w kamienne postury w długości milczenia konkurujemy krępujemy gesty zamykamy w czarnej skrzynce czułość powoli stygniemy utrwalamy się w obojętności z czasem milkniemy na zawsze
  13. idź precz o prymitywna siło Ludus zabierz ze sobą pożądanie i niszczycielską moc Manii przyszedł bowiem wiek rozsądku czas hołdu Agape i zerwania z przepięknym Erosem idź precz o wielka namiętności już mego serca ponownie nie zabijesz był bowiem Diabeł lecz jest Księżyc a po nim wzejdzie Słońce Wielkich Arkan
  14. @Marek.zak1 Wychowałam się w Łodzi na cemtarzu jej dawnej przemysłowej świetności, którą znam z opowieści babci. Taką mam wizję Łodzi w głowie - miasta, które kocham. @light_2019 @Deonix_ zasugerowałam się Waszymi uwagami i wprowadziłam drobne zmiany. @calluna @Krakelura @Waldemar_Talar_Talar bardzo dziękuję <3 :)
  15. jestem tylko ludzkim mięsem rzuconym w gardziel miasta tam gdzie mieszkam okna kamienicy wychodzą na dzielnicę przemysłową w której nigdy nie odpoczywające fabryki plują szarym dymem i śpiewają pieśni o dobrobycie gdy uchylisz lufcik usłyszysz bicie serca bestii wychodzę z domu skręcam w ulicę i płynę z nurtem świeżej krwi mijam wystające żebra - kilkunastopiętrowce oddychając pełną piersią czuję posmak ołowiu w trzewiach potwora wszystko się mieni tysiącem odcieni szarości nawet niebo nie ma tu koloru przystaję na chwilę, zamykam oczy i wsłuchuję się w szept nadorganizmu słychać tylko jedno potężne i piękne słowo: ekspansja
  16. @Tomasz_Biela @Nata_Kruk @Kobra Trochę czasu minęło zanim wróciłam do tego utworu, ale ostatecznie zmieniłam go jak powyżej. Czy na lepsze?
  17. @Tomasz_Biela Dzięki :) Zgadzam się z tym, że forma wymaga dopracowania. Za jakiś czas do niego wrócę i pomyślę nad zmianami. Pozdrawiam.
  18. @jan122, @8fun zmieniłam. Pozdrawiam :)
  19. wtopiłeś mi w piersi okruchy szkła nauczyłeś że stałym elementem życia jest gwałt i że ludzi trzeba bardziej nienawidzić niż kochać zostawiłeś we mnie przepaść teraz odsączam z siebie fragmenty zła choć wiem że nie pozostało we mnie żadnego skrawka niewinności teraz już wiem jak wygląda piekło piekło to ja
  20. @Nieznajomy Niewidzialny bardzo dziękuję :) pozdrawiam
  21. a ja mam duszę niespokojną duszę libertyńską cenię wolność ponad prawa przyrody, logiki i zdrowego rozsądku co dzień chcę w przepaść wpadać i porządek deterministyczny przemieniać w chaos w rosyjską ruletkę grać z losem bogu zabierając kości i z diabłem walczyć na noże chcę krzyczeć nie gdy inni mówią tak ot tak dla zasady chcę mosty palić i walczyć z wiatrakami i nawet jeśli poniosę klęskę umrę szczęśliwa bo w brawurze stracę życie - bezsensowna śmierć skrojona na miarę pozbawionego sensu życia
  22. setki czyichś śliskich słów tysiące wrzasków i szeptów miasta a wewnątrz mnie grobowa cisza
  23. @iwonaroma dziękuję za komentarz i ocenę :) Postanowiłam jednak edytować tekst. Może tak jest lepiej?
  24. pomaranczowy.kot

    burza

    jestem odlewem gipsowym samej siebie pocałunkiem daj mi życie zobacz jak zimny posąg budzi w sobie burzę
×
×
  • Dodaj nową pozycję...