Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rozliczenie


Rekomendowane odpowiedzi

*
Wszystko zaczęło się, gdy umarł. Stało się to tak szybko, że nie był do końca zorientowany, w którym momencie przeszedł ze stanu fizycznego w lotny. Bez balastu ciała czuł się nieprawdopodobnie lekki, jak piórko albo kłębek mgiełki. Noszony z takim mozołem przez całe życie ciężar z krwi i kości został pod kołami ciężarówki z owocami cytrusowymi, Soben zaś uległ dziwnej transformacji.
Mknął w ciemności, przyciągany za pomocą jakiejś tajemniczej siły w głąb czarnej, obcej czeluści. Przestrzeń wokół robiła się coraz większa i większa, niby fale rozbiegające się od miejsca, w którym ktoś rzucił kamień - aż wreszcie zrobiło się nieco jaśniej. Sorben stanął na czymś nieokreślonym, niby twardym gruncie, ale dziwnie gąbczastym. Wszędzie, gdzie sięgał wzrokiem, widział przygnębiającą pustkę. Podobna pustka wypełniała jego umysł. Kim był, zanim się tu znalazł? Próbował myśleć, lecz po chwili zrezygnował, zdając się na łaskę tego, co miało nastąpić. Wcześniej czy później musiało się przecież wyjaśnić.
Ruszył przed siebie z nadzieją, że znajdzie kogoś, kto udzieli mu wyjaśnień. Za nic nie chciał się nudzić. Bardziej od tego wolałby całkowite zamienienie w nicość, od której aż kipiało wokoło.
- Halo! - krzyknął, lecz nie rozszedł się żaden dźwięk - Na pomoc! Jestem tu nowy! Nie wiem, co robić!
Wydawało mu się, że ma usta pełne wody, a mimo to krzyczy. Krzyczał jednak wewnątrz siebie. Porzucił daremne wysiłki i tylko wypatrywał jakiejś żywej duszy. Żywa dusza! Uśmiechnął się krzywo. Gdzie oni wszyscy byli? Te miliony poległych na polu chwały, wytrzebionych przez choroby i nienarodzonych. Przecież takie masy musiały się gdzieś pomieścić! Powoli z głębin wypełzła groza. A jeśli zesłano go w konsekwencji grzechów popełnianych nagminnie za życia? Skazano na wieczne potępienie wśród morza pustki? Być może czekała go nieskończona wędrówka pustynnymi bezdrożami bez możliwości ucieczki w śmierć albo obłęd. Sorben upadł na kolana, ale nie było kogo błagać o łaskę.
Po chwili ruszył dalej. Szło mu opornie. Stopy grzęzły w gąbczastej nawierzchni, niezmienność krajobrazu doprowadzała do szaleństwa. W końcu tak się zdenerwował, że pobiegł na oślep. Okazało się, że ma znakomitą kondycję. Podskoczył z radości i wtedy nastąpił swego rodzaju cud. Jakaś siła poderwała go do przodu i pomknął świeżo odkrytą orbitą, niczym satelita. Leciał z oszałamiającą prędkością. W poczuciu nagłej ulgi zamknął oczy. Niespodziewanie został wyrzucony z orbity: upadł i przeturlał się po twardej nawierzchni. Długo dochodził do siebie, a gdy wróciła świadomość, spostrzegł, że leży pod drewnianym drogowskazem. Coś na nim wypisano, lecz Sorben nie rozumiał tych znaków. Nie przejął się tym jednak - najważniejsze było, że gdzieś trafił, że stanął na rozdrożu. Pojął szybko, że wszystko w jego nowej rzeczywistości posiada swoją kolejność i każdy nowy uczy się, jakby za sprawą instynktu niemowlęcia. Ten wniosek trochę go uspokoił. Zobaczył zdezelowaną ławkę, ukrytą za drogowskazem, więc podniósł się i usiadł ciężko. Ławka zgrzytnęła starczo i opryskliwie. Nie obruszył się na tę nieżyczliwość: był zbyt zmęczony, a poza tym przeczuwał, że nie powinien samodzielnie obierać kierunku.
Raptem coś w nim zakotłowało się i wydzieliło, powodując krótki napad mdłości. Spojrzał w bok i oniemiał. Obok niego siedział przejrzysty zupełnie osobnik o przezroczystej twarzy, wyglądający jak spoista, wodna galareta.
- Kim jesteś? - zapytał przestraszony Sorben.
Tajemniczy osobnik zaśmiał się cicho
- Twoim Duchem Świętym - zaszemrał metalicznym głosem.
Wzrok Sorbena padł na tłusto-czarną teczkę pod jego pachą.
- Sądząc po tej teczce, jest pan jakimś urzędnikiem. Może emigracyjnym?
- Nie wygłupiaj się - parsknęła rozbawiona galareta - Byłem cały czas z tobą, obserwowałem twoje grzeszne życie, a teraz pójdę złożyć raport na twój temat. Ta teczka, synu, to twoje sumienie.
Sorben wzdrygnął się, jak pod wpływem nieprzyjemnego uczucia.
- Taka czarna! - pokręcił szybko głową - To jakaś pomyłka.
- Wszystko jest dokładnie zarejestrowane. O żadnej pomyłce nie może być mowy.
- Ależ jak... Zmiłuj się, człowieku!
Galaretowaty stwór zgromił Sorbena takim wzrokiem, że ten skulił się i w milczeniu oczekiwał, co się wydarzy.
- Nie mów do mnie w ten sposób. Brzydzę się tą nazwą.
- To kim, do cholery jesteś!? - rzekł przestraszony Sorben.
- Po prostu, jednostką natężenia siły Pana, gubernatorem twojej duszy, konfidentem boskim, lustratorem, być może twoim katem. Nazywaj mnie jak chcesz, tylko bez bluzgania.
Sorben poruszył się niespokojnie. Ławka od razu skrzypnęła nieprzyjemnie. Siedzieli obok siebie bez słowa. Patrzeli przed siebie, choć nie było przed nimi niczego ciekawego do oglądania. Sorben w końcu złapał się za głowę i pokręcił nią z przejęciem.
- I co? - jęknął - Pójdziesz mnie zadenuncjować? Taki z ciebie przyjaciel?
- Przyjacielem to może i bym był, gdybyś na to zasługiwał - odparował galaretowaty - Ale nie martw się, czeka cię sprawiedliwy sąd i wyrok...
- Co to będzie? - spytał głucho Sorben.
- Tego nie sposób przewidzieć. Lubisz ciepły klimat?
- Nie pamiętam. Chyba tak.
- To w piekle ci się spodoba.
Sorben zerwał się z ławki i padł na kolana przed swoim oprawcą. Było mu wszystko jedno, czy się ośmiesza, czy upokarza: chciał po prostu osiągnąć swoje.
- Nie, nie! Chciałbym zwiedzić ogród Adama i Ewy, nosić listek figowy, tępić podstępne węże. Proszę o łaskę.
Święty udawał, że się zastanawia. Słabo mu szło, więc Sorben zrozumiał, że nie jest tak źle. Patrzył dalej swoim błagalnym spojrzeniem i stroił głupie miny, choć jeszcze przed chwilą sprawa wyglądała bardzo poważnie.
- Zobaczę, co się da zrobić - rzekł wreszcie galaretowaty - Tymczasem ucz się nowej rzeczywistości.
- Co tylko każesz, patronie - odparł gorliwie Sorben.
- No, widzisz. Sam znalazłeś nazwę. Teraz sobie posiedź. Ktoś po ciebie przyjdzie.
Wstał z godnością i powoli odszedł w niewiadomym kierunku. Rozluźniony nieco Sorben nadal bał się ruszyć. W zadumie zwrócił uwagę na przechodzące obok postacie. Przodem kroczył pogodny staruszek o skwapliwym obliczu, zaś tuż za nim stąpał wzorowany na jego kształcie osobisty donosiciel z teczką pod pachą. Obaj szli beztrosko i nawet nie spojrzeli na skulonego Sorbena. Minęli go i znikli w głębi szarości. Z zazdrością patrzył za nimi, rozmyślając nad własną niedolą. Tymczasem jego sumienie o barwie smoły i węgla powędrowało gdzieś do szczegółowej analizy. Każdy grzech na pewno zostanie wyodrębniony, odpowiednio zakwalifikowany i dołączony do grubego aktu oskarżenia. Boże Drogi, ileż tego musiało być!
Z zamyślenia wyrwał go odgłos kolejnych kroków. Tym razem był to mężczyzna w średnim wieku, ale jego galaretowaty odpowiednik szedł daleko z tyłu. Sorben zaobserwował też swoisty ewenement: stwór niósł dwie teczki - jedną czarną, drugą czerwoną. Mężczyzna rzucił okiem na drogowskaz, zwiesił ponuro ramiona i powlókł się dalej, szurając poddańczo nogami.
- Hej, człowieku - nie wytrzymał Sorben - Czemu się tak smucisz?
- Idę na rzeź. Jak biedne, chrześcijańskie dzieciątka w Koloseum. Nie ma ratunku...
- Czym tak bardzo zawiniłeś?
- Chciałem szczęścia wszystkich ludzi, ale doktryna nie wypaliła.
Sorben z trwogą pokręcił głową. Wędrowcy oddalili się sennie. Czekał, rozglądając się za następnymi, lecz nikt więcej się nie pojawił. Opadły go najgorsze myśli i przeczucia. Staruszek miał pewne miejsce wśród zasłużonych - mógł sobie iść prosto do raju, ale co z tym komunistą? Czemu przepuszczono również jego? Czyżby z nim, z Sorbenem było aż tak źle? Nie, to niemożliwe. Nie wolno tak myśleć. Trzeba się modlić i czekać. Sorben ukląkł i starał się przypomnieć sobie jakąś modlitwę z dzieciństwa. Pamiętał kilka, lecz głownie pierwszych lub drugich wersów, potem pojawiała się czarna dziura. Zgiął się w pół i tak trwał z policzkiem przyłożonym do ławki.
Nie wiedział ile czasu minęło, zanim usłyszał ciche stąpanie. Z nadzieją podniósł głowę. Stało nad nim dwóch osobników o pulchnych, kobiecych niemal twarzach. Mieli na sobie idealnie białe mundury i buty. Sorben uśmiechnął się, lecz bez wzajemności.
- Ty jesteś Sorben? - rzekł jeden z nich i nie czekając na odpowiedź, dodał - Pójdziesz z nami.
- Dokąd? - pozwolił sobie na śmiałość, ale zaraz pożałował.
- Milcz, bo cię skuję! - warknął drugi i pchnął go bez pardonu.
Przerażony Sorben dał się prowadzić w nieznane. Wkrótce stwierdził, że martwa połać zaczyna się zmieniać. Ujrzał kamienne budowle i kilka postaci błądzących w oddali. Wprowadzono go do wielkiego gmachu z kratami w oknach i drzwiach. Biały korytarz wiódł do ogromnej sali, w której na ławkach siedziało paru znudzonych osobników. Konwojenci posadzili go obok nich i poszli sobie. Odczekał parę chwil, potem postanowił kogoś zagadnąć.
- Gdzie ja jestem? - szepnął cicho, bo nie był pewien, czy wolno tu rozmawiać.
Energiczny staruszek w jasnym płaszczu ortalionowym uśmiechnął się wyrozumiale.
- W rozdzielni. Pan nowy?
- Przyprowadzili mnie ci dwaj - Sorben wskazał za konwojentami, którzy znikli za rogiem korytarza - Kim oni są?
- Pochodzą z najniższej kasty. Zwykle pełnią funkcje strażników albo konwojentów.
- A pan za co? - ośmielił się zapytać Sorben.
- Za całokształt. Dziesięć lat mi dali. Właśnie czekam na transport.
- O rany! - Sorben po raz kolejny, odkąd się tu znalazł, musiał złapać się za głowę - To ja dostanę dożywocie.
- Nie ma obaw - zaśmiał się cherlawo staruszek i poklepał go po ramieniu - Różne są stopnie oczyszczenia, ale o niuansach musisz porozmawiać z prokuratorem.
Sorben bezwiednie skinął głową i raptem porzucił myśli o najbliższej przyszłości.
- Jak mogę skontaktować się z Platonem, Arystotelesem, Szekspirem? Przecież są gdzieś tu, prawda? - wyszeptał gorączkowym głosem – A Kafka, Dostojewski, Marlowe, De la Barca?
- Mogą być z tym problemy natury formalnej - zafrasował się staruszek - Każdy z nich przebywa w swoim sektorze narodowym. Potrzebna jest wiza, pozwolenie na przejazd orbitą tranzytową i zgoda samego odwiedzanego. Pobędzie pan tu trochę, to się zorientuje.
- To niedobrze. Wolałbym zobaczyć się z nimi jak najszybciej - zmartwił się Sorben.
- A dokąd się panu tak spieszy? – spytał zdziwiony staruszek.
Sorben nie powiedział już nic więcej. Gdzie mu się spieszyło? Ku poznaniu, oczywiście. Łaknął wiedzy, nowych wymiarów pewności i wątpienia. Był przecież w innej rzeczywistości - być może tej właściwej. Możliwość spotkania swoich największych autorytetów znakomicie łagodziła strach.
Nie zdążył już o nic zapytać, bo nadeszli strażnicy i kazali mu się zbierać. Wędrowali długimi korytarzami, mijając rzędy krat i masywnych, żelaznych bram. Zgarbiony między ich barczystymi postaciami Sorben wyglądał, jak uczniak prowadzony za jakiś występek do gabinetu pana dyrektora. Zamknęli go w celi o chorobliwie białych ścianach, z małym oknem w kratę i rzędem nagich łóżek. Usiadł na jednym z nich i zamyślił się. Te, w gruncie rzeczy, jałowe rozmyślania pochłonęły go całkowicie. I nie wykonałby pewnie najmniejszego ruchu, gdyby w celi nie pojawili się dwaj nowi lokatorzy. Zerwał się ku nim z niebywałą energią.
- Was też zamknęli?! – wykrzyknął na powitanie.
- Nie ma dla mnie ratunku - skamlał żałośnie mężczyzna, który wcześniej niósł dwie teczki.
Drugi był niski i chudy, a jego szpetną twarz zniekształcał gorzki grymas.
- Wracam z rozprawy - mruknął, siadając na łóżku - Dostałem 50 lat.
- Za co?! – Sorbenowi ze strachu rozszerzyły się źrenice.
- Sam dobrze nie pamiętam - wzruszył ramionami skazaniec - Podczas czytania aktu oskarżenia zasnęło dwóch ławników. Całe życie przesiedziałem i teraz też siedzę. Tyle, że ten wyrok jest większy niż suma pozostałych.
- Będziesz się odwoływał? - zapytał życzliwie Sorben.
- Nie ma takiej możliwości. Ale mogą mnie wkrótce ułaskawić.
Sorben opadł z powrotem na łóżko i spróbował dokonać porównania przypadku tego nieszczęśnika ze swoim. Stopniowo z głębin zapomnienia wyłaniał się niewyraźny kształt jego życia, większość grzechów głównych i śladowe ilości pozostałych. Wielu nie pamiętał, lecz już te wspomniane wpędzały go w panikę. Jedyną rozsądną alternatywą było czekanie, przerywane ewentualnie miłą pogawędką z towarzyszami niedoli.
- Jak tu jest? - zapytał skazańca, którego uznał za autorytet - Opowiadaj!
- Zbędne słowa - odparł zagadnięty niemrawo - Siedzisz tu cały czas. Nie ma żadnej świetlicy, spacerów, widzeń. Co dwa dni przeprowadza zabiegi Korektor Sumień i on decyduje o ewentualnym ułaskawieniu.
- Kto to, ten Korektor? - zainteresował się Sorben.
- To taka świętoszkowata synteza psychiatry i Inkwizytora. Pracuje z tobą do upadłego, a gdy uzna, że nic z ciebie nie będzie, jesteś stracony.
Sorben podniósł się ciężko i zaczął spacerować po celi. Gwałtownie potrzebował ruchu, czynu, zajęcia, byle tylko zapomnieć o sytuacji, w jaką wbrew swojej woli został uwikłany. W grupie zawsze rodzi się duch przetrwania, ale w tej grupie nikomu nie przemknęło nawet przez myśl, ażeby dodać drugiemu otuchy. Skazaniec zamilkł, zaś ten drugi oparł się plecami o ścianę i ponuro patrzył w podłogę.
- Dlaczego nic nie mówisz? - zagadnął Sorben.
- Zbieram argumenty.
- Jak się nazywasz?
- Bruno Ospały.
- A ja Sorben - mówiąc to, wyciągnął do niego rękę, którą ten ścisnął słabo i jego ramię opadło bezwładnie - Mam do ciebie mówić przez Wy?
- Daj spokój. To anachronizm - oczy Ospałego błysnęły - Trzeba iść z postępem. Tak w ogóle, czuję się strasznie oszukany. Babcia uprzedzała mnie, że Pan Bóg istnieje, ale nie chciałem o tym słyszeć. Tato był dobrym komunistą, tylko nic mu się w życiu nie udało.
Skazaniec poruszył się na łóżku i spojrzał na niego z politowaniem.
- Prokurator uważa, że komuniści uczestniczyli w zbiorowej psychozie. W tym świetle twoja wina nie będzie wielka, ale pamiętaj, tu rozliczają za całokształt.
- Boję się - jęknął Ospały - Słyszałem, co zrobili z tatą. Wygnali go i kazali szukać dziury w całym. A jak znajdzie, będzie mógł wrócić. Może mnie wtedy odwiedzi...
- Lenin podobno jest w odosobnieniu – poinformował skazaniec – Ciągle rwie się do rewolucji. Taki facet jest chodzącym buntem przeciw wszystkiemu, co nie dotyczy jego interesów.
- Życie to był nonsens - westchnął Ospały, zmieniając temat .
- Ale jaki piękny - dodał Sorben - Kiedy ta kwarantanna się skończy?
Zapadła cisza. Wszyscy trzej zasępili się i siedzieli zgarbieni. Nikt nie mierzył czasu, być może czas w ogóle nie płynął, ale jego ślad pamięciowy w umyśle Sorbena był wciąż obecny i bardzo mu dokuczał. Zdawało się, że jest w normalnym więzieniu, z normalnym wyrokiem i musi beznadziejnie długo czekać na swoją kolej do szczęścia. Chyba się zdrzemnął, bo nagły szczęk zamka sprawił, że podskoczył z przerażenia.
- Marecki! Transport! - rozległ się zdecydowany głos strażnika.
Skazaniec poderwał się na równe nogi i pospiesznie pożegnał z towarzyszami niedoli. Ospały miał prawie łzy w oczach, Sorben mocno zaciskał pięści.
- Trzymajcie się. To tylko 50 lat.
- Pewnie - bąknął Sorben - Jakoś zleci.
Marecki wyszedł, ale drzwi pozostały otwarte na oścież. Stanął w nich ktoś w białej, zwiewnej szacie. Miał dystyngowaną, jakby wykutą w marmurze twarz i oczy o intensywnym, błękitnym lśnieniu. Jego chłód budził strach.
- Jestem Korektorem Sumień - oznajmił aksamitnym, lecz pełnym mocy głosem - Mam z was zrobić coś dobrego, a wierzcie mi, to arcytrudne.
Obaj pokornie skinęli głowami. Korektor pewnym krokiem wkroczył do celi i rozejrzał się władczo. Potem wbił spojrzenie w nic nie spodziewającego się Sorbena, pod którym niemal od razu ugięły się, i tak giętkie już nogi.
- Najpierw ty. Chodź ze mną.
Przestraszony na nowo Sorben potulnie wyszedł z celi. Korektor poprowadził go długim korytarzem do swego gabinetu. Sorben rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie było co oglądać. Białe ściany, białe biurko i krzesło, wszystko oblane oślepiającym, bladym światłem.
- Czemu tu tak biało?
- Kliniczny nastrój ma wam przypominać, że jesteście chorzy - zgromił go beznamiętnym głosem Korektor - Siadaj.
Przysiadł na krześle. Siedzący za biurkiem Korektorem Sumień, wyjął z szuflady białą teczkę, a z niej tylko jedną kartkę. Położył ją przed sobą i splótł dłonie na blacie biurka.
- Tak... mam tu wyczerpujące zestawienie liczb - ton jego głosu nie zmienił się ani o jotę - Popełniłeś trzy miliardy osiemset milionów sześćset trzydzieści siedem tysięcy dwa grzechy, z czego blisko miliard to grzechy główne. Zaledwie dziesięć procent z tego zostało ci odpuszczone za sprawą dobrowolnej skruchy...
- Nieeee - wyszeptał Sorben - To jakaś pomyłka.
- Przez całe życie byłeś skrzętnie inwigilowany, każdy twój czyn zapisywano - cierpliwie wyjaśnił Korektor.
- Proszę mi przedstawić dowody! - zażądał kategorycznie Sorben - Bez tego nie mamy o czym mówić.
- Jesteś śmieszny. Wszystko zobaczysz podczas procesu. Gdyby nie statystyka, samo czytanie aktu oskarżenia trwałoby wieczność, a tego chcemy uniknąć. Proponuję terapię odwykową. Będziemy cię odzwyczajać od popełniania grzechów. To bardzo żmudne zajęcia, ale przynosi fantastyczne efekty. Zaczniemy od jutra.
- Na czym to ma polegać?
- Generalnie na dokładnym przestudiowaniu związku przyczynowo-skutkowego każdego grzechu. Poza tym opanujesz w stopniu zadowalającym Pismo Święte i przejdziesz egzamin... Cicho! Ja teraz mówię! Wiem, że to potrwa, ale wyrok może być w zawieszeniu.
Wrócił do celi w wisielczym nastroju. Ospały wciąż stał w miejscu, w którym go zostawił. Wymienili pełne troski spojrzenia, po czym Ospały zapytał:
- I co?
- Szkoda gadać - Sorben machnął ręką i padł na łóżko, niczym kawał drewna.
Nagle, niby kometa, spadł na niego ciężar przebudzenia. Ujrzał całe przeszłe życie wraz z zamieszkującymi je postaciami. Po chwili to wszystko znikło, pozostawiając po sobie gorzki posmak i potrzebę pełnego odtworzenia szwankującej pamięci. Skupił się na niej bardzo mocno, wkładając w to wszystkie siły. Stopniowo z głębin zapomnienia zaczęły wyłaniać się kontury świata, w którym żył: zamazane, ale bliskie mu twarze, znajome kształty, ukochane miejsca. Miał piękną, młodą żonę i rozkosznego synka. Zostali tam, zdani na łaskę losu, a przecież nawet, kiedy on był z nimi, rodzinie nie wiodło się dobrze. Kochali się, a gdy na świat przyszedł Robert, zrozumieli, że już zawsze będą razem. Zawsze? Zawsze to była także śmierć...
Sorben gwałtownie usiadł na łóżku. Obrazy przewijały się w jego oczach, niczym zwidy szaleńca. Spojrzał półprzytomnie na zaskoczonego Ospałego i wysapał:
- Ja przecież miałem żonę i dziecko!
Ospały nie wiedział jak ma się zachować. Zmiany w wyglądzie Sorbena były jednak na tyle niepokojące, że wolał milczeć. Zrobił tylko litościwą minę.
- Muszę tam wrócić - sapnął zamyślony Sorben i skoczył na równe nogi.
Potrącił Ospałego, jak gdyby przestał go dostrzegać i sztywnym krokiem podszedł do drzwi, ale ani pięści, ani nogi nie były w stanie ich przebić. Jedyne, co osiągnął, to narobił hałasu i zwrócił na siebie uwagę.
- Puszczajcie! - wrzeszczał rozwścieczony własną bezsilnością - Ja muszę do domu!
Ospały dostał niespodziewanego napadu odwagi - być może za sprawą strachu przed konsekwencjami wybryków Sorbena, które mogły dotknąć także jego. Złapał Sorbena od tyłu, lecz został odepchnięty z furią. Kolejne ciosy spadły na drzwi i znów skończyło się na niepotrzebnym hałasie. W korytarzu zadudniły kroki, szczęknął zamek. Do celi wpadło dwóch strażników i rzuciło się na Sorbena.
- Wypuśćcie mnie do domu!!! - wrzasnął rozpaczliwie, ale nikt go nie słuchał.
Strażnicy bez słowa wzięli nieszczęśnika pod pachy i bez trudu wynieśli na korytarz. Powlekli go wzdłuż ścian, on zaś szarpał się dziko i darł wniebogłosy. Wkrótce znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu o białych ścianach. Przykuli go pasami do łóżka i trzasnęli drzwiami. Długo jeszcze rwał się i krzyczał, po czym popadł w omdlenie.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał później rozgoryczony Korektor Sumień - Staram się dla ciebie o jak najlepsze warunki, a ty stawiasz na nogi całą Sekcję Bezpieczeństwa. Ale to moja wina. Zbyt szybko zezwoliłem na odblokowanie twojej świadomości.
Sorben patrzył gdzieś w górę. Wydawał się nic nie widzieć i nic nie słyszeć. Korektor pochylił się nad nim twarz bez uśmiechu. Wtedy Sorben wbił w nią ostre, pełne nienawiści spojrzenie.
- Gdzie Bóg? - syknął - Chcę z nim rozmawiać!
- Mój biedny człowieku - rzekł z politowaniem Korektor, ale Sorben nie dał mu skończyć.
- Mogę czy nie?
- Pomyśl tylko: gdyby nasz Pan miał osobiście rozmawiać ze wszystkimi chętnymi, zabrakłoby mu wieczności - cierpliwie wyjaśniał Korektor - Dlatego my tu jesteśmy.
- Ciekawe - prychnął Sorben - W takim razie moje modlitwy były głuche.
- Skądże znowu - pokręcił głową Korektor - Wszystkie zostały zarejestrowane i te ważniejsze poszły trybem urzędowym dalej.
- Ani jedna nie pomogła - zauważył złośliwie Sorben.
- Znowu jesteś śmieszny - usłyszał w odpowiedzi - Przeglądałem zapis twoich próśb. Były komiczne. „O, Boże, niech ona pożyczy mi na tę flaszkę”, „Panie mój, spraw, żeby nie wyniknęło z tego dziecko”... Cytować dalej?
Sorben zamknął oczy.
- Mówisz, że modlitwy w niczym ci nie pomogły - ciągnął dalej Korektor - A pamiętasz: kiedyś twój synek był chory. Płakałeś, modliłeś się, przeklinałeś. I twoja prośba została wysłuchana - Robert wyzdrowiał.
- Tylko dzięki pomocy lekarzy - zaperzył się ośmielony na nowo Sorben.
- Bzdura - uśmiechnął się litościwie Korektor - Uratował go nasz zespół reanimacyjny, który przez całą dobą utrzymywał jego duszę w ciele. Bez siły duchowej chłopiec by umarł.
Sorben niespodziewanie przytaknął, przyjmując do wiadomości takie wyjaśnienie.
- Jaką mam alternatywę? - zapytał cicho.
- Zachowuj spokój, poddaj się terapii, współpracuj z nami... - Korektor przerwał na moment, jakby nagle coś nowego przyszło mu do głowy - Kiedyś pokażę ci, jak bytują oczyszczeni. Albo Święci. Chcesz?
- Ach, więc to tak - zauważył Sorben - Tutaj też tworzą się elity. Święci, błogosławieni, oczyszczeni. Dla szarego człowieka nie ma miejsca. Po to umierałem, żeby mnie spotkało to samo, co w życiu?
- Nie uprzykrzaj sobie - powiedział pojednawczo Korektor i poklepał go po ramieniu -Stopniowo wszystko zrozumiesz i będziesz szczęśliwy. Może nawet będziesz w siódmym niebie... Czemu się śmiejesz? Teraz jesteś zaledwie na progu poczekalni. Potem, w zależności od twojej postawy, dostaniesz grupę klasyfikacyjną i powędrujesz do któregoś z niebiańskich poziomów.
Sorben znowu szarpnął się wściekle. Pęta napięły się, jak nigdy dotąd, ale bez problemu wytrzymały ten atak desperacji. Korektor cofnął się nieco, widząc zmianę wyrazu twarzy podopiecznego.
- Dość - mruknął Sorben, uspokoiwszy się trochę - Nie prosiłem się, by tu być. Może nawet nie miałem ochoty żyć. Czy to tak trudno zrozumieć?
- Taki już jest los człowieka - zauważył Korektor.
- Chrzanisz, aniołku - mruknął Sorben - Guzik o tym wiesz.
Korektor Sumień odsunął się całkiem i stał nieruchomo patrząc na krzywo uśmiechniętego Sorbena, który niespodziewanie poczuł, że wracają mu siły.
- Nie masz w sobie pokory - westchnął zmartwiony Korektor - Jest jeszcze jedno wyjście. Możemy cię uśpić.
- Naprawdę? - uradował się Sorben - Bardzo o to proszę.
- Napisz życiorys i dobrze umotywowane podanie.
Sorben zaśmiał się głośno i uniósł z trudem głowę, by móc obserwować zmiany w zachowaniu Korektora, który nagle zrobił się przygnębiony i nerwowy.
- A uniknę dzięki temu twojej chorej terapii i odpowiedzialności za coś, nad czym tak naprawdę nie miałem kontroli? Uniknę absurdalnego procesu i wątpliwej kary? - drążył Sorben.
- Owszem - Korektor skinął ze smutkiem głową - Unikniesz też najwspanialszych chwil życia wiecznego. Ale pal licho twoją nędzną osobę. Najchętniej wysłałbym cię do diabła.
Sorben zaniepokoił się, ale próbował nie dać po sobie tego poznać.
- Aż tak bardzo ci dopiekłem? - zadrwił - Rozepnij mnie z tych pasów, pokaże ci, co mam jeszcze do powiedzenia.
Korektor raptem przyłożył dłoń do skroni i całkowicie się na tym skupił. Sorben zaczął pogwizdywać cicho, a potem coraz głośniej.
- Zamknij się! - warknął Korektor - Będę miał transmisję!
- Co mnie to obchodzi?! - wrzasnął Sorben - Rozepnij mnie, to będę cicho.
Anioł tupnął gniewnie nogą, ale tylko rozśmieszył Sorbena, któremu wydało się to takie kobiece. Zarechotał radośnie i wystawił koniec języka.
- Tak właśnie tupnę w twoją kurzą pierś - rzekł rozbawiony - Ciekawe czy chrupnie.
Korektor Sumień daremnie próbował się skupić. Histeryczne zachowanie jego podwładnego zakłócało przekaz.
- Proszę cię o chwilę ciszy - powiedział bardzo poważnie - Być może te informacje dotyczą ciebie.
- Ani mi się śni! - roześmiał się triumfalnie Sorben i wydał z siebie szereg nieartykułowanych dźwięków.
Wtedy Korektor z niespotykaną szybkością doskoczył do niego i przyłożył mu dłoń do twarzy. Coś skleiło Sorbenowi usta. Daremnie poruszał nimi, próbując wydać jakikolwiek dźwięk, a jego oczy stawały się coraz bardziej wyłupiaste. Pojawił się w nich lęk, potem panika, wreszcie wściekłość. Zmęczony próżnymi wysiłkami położył głowę i zamknął oczy. Tymczasem Korektor w spokoju odebrał transmisję i długo przyglądał się nieruchomemu Sorbenowi. Po chwili przyłożył dłoń do jego twarzy.
- Nie lubię cię - powiedział Sorben przez zęby.
- Wzajemnie - Korektor wypiął go z pasów - Przejdźmy się...
Sorben usiadł i przeciągnął się. Agresja go opuściła, ustępując miejsca ciekawości.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - mruknął.
- Otrzymałem wytyczne w twojej sprawie.
- I co?
- Zobaczysz. Chodź.
W milczeniu wyszli na biały korytarz, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Po obu stronach ciągnęły się rzędy drzwi. Panowała absolutna cisza. Szli długo, co szybko straciło sens dla niecierpliwego z natury Sorbena.
- Mam już dość - powiedział w końcu - Bolą mnie nogi.
- Jeszcze trochę - usłyszał beznamiętne zapewnienie.
Skręcili w prawo i doszli do schodów. Znów długo schodzili w dół, a potem weszli do kolejnego korytarza. Sorben stanął i oparł się o ścianę.
- Dokąd my w ogóle idziemy? - zaprotestował - Czy aby nie... Jezu! Tylko nie do piekła!
Korektor Sumień zaśmiał się krótko, ale nie odezwał ani słowem. Cisza z jego strony przerażała Sorbena najbardziej. Rzucił się z powrotem do schodów, lecz jego stopy zaczęły zapadać się w posadzkę, niczym w płytkie bagno. Każdy krok kosztował go tak wiele wysiłku, że już po paru musiał się zatrzymać i odpocząć.
- Ja nie chcę do piekła! - powiedział płaczliwie.
- Tam nie jest tak źle - Korektor wzruszył obojętnie ramionami - Tam jedynie wyławiają twoje najskrytsze lęki i kierują je przeciwko tobie. Jeśli masz klaustrofobię, zamykają cię w trumnie, jeżeli boisz się szczurów, łażą po tobie bez przerwy. A ty? Czego się boisz?
- Mam lęk wysokości - wyszeptał z przejęciem Sorben.
- To posadzą cię na szczycie góry i będziesz wył przez całą wieczność.
Sorben rzucił się mu do kolan.
- Zlituj się. Przecież nie jestem zły. Słyszysz?!
Korektor szedł jednak dalej, ciągnąc go po posadzce, niczym nachalnego żebraka. Sorben kwilił, jak przestraszone zwierzę, ale tamten był niewzruszony.
- Żegnaj - powiedział wreszcie Korektor i zniknął.
Sorben powoli wstał i rozejrzał się z niepokojem.
- Gdzie jesteś? - jęknął - Tak sobie znikasz, jakbyś był duchem... tfu... przecież jesteś duchem... A znikaj sobie. Ja też się nauczę... Co to?
Usłyszał dziwny dźwięk i obejrzał się szybko. Zobaczył za sobą zimną ścianę i zrozumiał, że jedyna droga wiedzie tylko do przodu. Zignorował to i ruszył przed siebie. Po chwili obejrzał się ponownie: ściana znów był metr za nim, jakby dotrzymywała mu kroku. Nagle przed sobą ujrzał drzwi. Zbliżył się ostrożnie i pomacał je, by uniknąć jakiejś przykrej niespodzianki. Spojrzał za siebie. Ściana była za nim.
- Odczep się! - kopnął ją bezsilnie i ponownie skupił uwagę na drzwiach.
Pchnął gwałtownie i wrzasnął ze strachu. Zawisł na jednej nodze nad wielką, ciemną przestrzenią, która czekała na jego upadek. Zdołał wycofać się znad krawędzi i ciężko dysząc, wsparł na ścianie. O mały włos! Wobec takiej czarnej czeluści każdy czułby lęk wysokości, zaś jego fobia wzrosła tysiąckrotnie. Czuł, jak oblewa go zimny pot i wstrząsają nim dreszcze. A przecież nie miał ciała! Zaczął dygotać, szczękać zębami, dostał nerwowych tików i zbierało go na wymioty. Mimo to, starał się udawać odważnego, bo przeczuwał, że jest obserwowany, choć nie potrafił wskazać skąd i w jaki sposób.
- Tak wygląda piekło? - zapytał zuchwale - W końcu się przyzwyczaję i nic z tego nie będzie.
Ledwie wypowiedział te słowa, ściana za jego plecami ruszyła z miejsca.
- Dobra. Bez głupich żartów. Proszę. Błagam!!! - mówił coraz szybciej, w końcu wrzasnął, ale ściana nieubłaganie sunęła ku niemu, gotowa go zepchnąć w nieznaną paszczę ciemności. Został zepchnięty na samą krawędź, gdzie ledwie mieściły się jego stopy. Ściana jednak, beznamiętnie odbierała mu resztki oparcia.
- Niiiiiieeeeeeeeee!!!!!!!
Runął z wrzaskiem w czeluść. Ciemność zwężała się, tworząc szyjkowate ujście, robiła się tak wąska, że niemal mógł dotknąć jej ścian. Wyjąc przeciągle, uderzył o dno i... usiadł na podłodze. Rozejrzał się po pokoju. Powoli wracała mu świadomość. Znajdował się w mieszkaniu kumpla ze szkoły, którego wszyscy nazywali Ćpunem. Sam gospodarz leżał skulony pod oknem i coś mruczał pod nosem. Sorben dyszał, jakby właśnie przed chwilą przebiegł dziesięć kilometrów. Ubranie przykleiło mu się do skóry, serce boleśnie waliło mu w piersi.
- Nigdy więcej - wysapał i ruszył na oślep ku drzwiom.
Zbiegł po schodach i wypadł na ulicę wprost pod koła pędzącej ciężarówki.
Dopiero w tym momencie obudził się naprawdę. Leżał w szpitalnym łóżku, opatulony gipsem i bardzo słaby. Przez rzedniejącą mgłę ujrzał zapłakaną twarz Aldony. Uśmiechnął się niemrawo.
- Jak dobrze być w domu – wyszeptał.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No no, z całkiem innej beczki.
"Chciałem szczęścia wszystkich ludzi, ale doktryna nie wypaliła" - ubawiło mnie to nieźle :-)))
Ale biurokracja panuje w tych zaświatach - wizy i tym podobne... he he. Wiesz, to dobry tekst dla samobójców, od razu im się odechce ;-)
Czyżby się zakradł mały "błądzik" (może się mylę?) "zbierało go na wymioty" czy może "zbierało mu się na wymioty"? Sama nie jestem pewna.
"Leciał z prędkością" - czegoś mi tu brakuje (z prędkością czego; z jaką prędkością)
"Ta teczka, synu, to twoje sumienie" - cud miód! Może to teka z IPN-u??? :-))) He he...
Bomba, utwór z "jajem" poprostu. Pozdr. B.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sorben stanął na czymś nieokreślonym, niby twardym gruncie, ale dziwnie gąbczastym. -zmieniłbym szyk na: Sorben stanął na czymś nieokreślonym, niby twardym, ale dziwnie gąbczastym gruncie.
Staruszek o skwapliwym(?) obliczu...
I jeszcze gdzieś taM było (TYLKO NIE MOGĘ ZNALEŹĆ), że Sorben poczuł się zmęczony -jakoś mi to do umrzyka nie pasi, ale w końcu nie wiadomo jak tam jest.
Więcej grzechów nie pamiętam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ciężar z krwi i kości = może bez "z"?

Mknął w ciemności, przyciągany za pomocą jakiejś tajemniczej siły w głąb czarnej, obcej czeluści. = no ej, masło maślane, mknął w ciemność, ciągnięty siłą w głąb czarnej czeluści?

Soben.. Sorben = to w końcu jak?

Sorben stanął na czymś nieokreślonym...= Leszek dobrze mówi jak ulepszyć

musiało się przecież wyjaśnić = co? brakuje mi np "to"

Powoli z głębin wypełzła groza = a może wypełzała?

To kim, do cholery jesteś!? - rzekł przestraszony Sorben = przestraszony z taką mocą się wypowiada?

Konwojenci posadzili go obok nich i poszli sobie. Odczekał parę chwil = wypadałoby zaznaczyć, kto odczekał

Korektor pewnym krokiem wkroczył = celowo taka zbitka kr?

ugięły się, i tak giętkie = może i tak miękkie?

Siedzący za biurkiem Korektorem Sumień = chyba Korektor?

sześćset trzydzieści siedem tysięcy dwa = może jescze setki jakieś? bo po tych tysiącach brzydko się czyta dwa, lekko razi, może sto dwa?

To bardzo żmudne zajęcia, ale przynosi fantastyczne efekty= zajęcia - przynoszą

Jedyne, co osiągnął, to narobił hałasu i zwrócił na siebie uwagę. = Jedyne co zrobił, bo jeśli mowa o tym, co osiągnął to hałas i zwrócenie na siebie uwagi; nie można chyba osiągnąć robienia hałasu, co?

Przykuli go pasami = przykuć to chyba jakimś łańcuchem można, moze przypięli, unierochomili?

ośmielony na nowo Sorben = delikatnie informuję, że niedawno bał się "na nowo"

Pęta napięły się, jak nigdy dotąd = jak nigdy od momentu gdy uwięziono w nich Sorbena? Czy w ciągu całego ich istnienia? I nikt podobnie się do Sorbena nie wyrywał? Nigdy? Och.. to takie ostateczne słowo, nijak mi tu nie pasuje..

zbierało go na wymioty = jak Basia i ja mam obiekcje, chyba jednak mu brzmi lepiej, nie, że go jest niepoprawnie, ale tak brzmi :) no bo zbiera mi się na wymioty, mu się, im się, wam się, a to go to takie skąd wzięte?

.............................................................

tyle ode mnie odnośnie słów, oczywiście zaznaczam, że ja przez swoją estetykę ten tekst (jak wszystkie inne) przepuszczałam, czyli równie dobrze, wszystko może być ok :)

zakończenie całkiem przyjemne, pozytywne, co warto zaznaczyć, bo ostatnio coraz tego mniej w tekstach, czytało się interesująco a wizja zaświatów kusiła opisami, wiadomo, że każdy chciałby wiedzieć, jak tam jest, więc tym fajniej, jeśli można poczytać o kimś, kto tam właśnie był :) bardzo mi się podobało, cieszę się, że sobie przeczytałam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...