Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Cafe Melancholia IV


Rekomendowane odpowiedzi

*

Korzystając z chwili spokoju, sięgam po zeszyt. Zakładka wskazuje, że niewiele pustych kartek zostało do końca. Otwieram w tym miejscu. Czysta strona, potem następna i jeszcze jedna. W sumie kilkanaście. Przyspieszam paniczne poszukiwania, czując, że jeśli nie znajdę ani słowa, to będzie koniec. Natrafiam jednak na jakieś gryzmoły. Powoli odszyfrowuję swoje własne pismo, jak gdybym sam tego nie napisał: „Miota się ślepiec po labiryncie życia, zmierza jednak w stronę światła. Po latach Bóg lituje się nad nim i przywraca mu wzrok, ale gasi światło. Czy w Niego wierzę? Nie wiem. Bezradni wobec następujących zdarzeń szukamy przyczyn, a gdy pozostają niejasne, obarczamy winą Boga. Mamy Go za złośliwego scenarzystę, który przez całą wieczność myśli jedynie o tym, jak nam dokopać. Pewnie bym na to przystał, lecz pod warunkiem, że komuś udałoby się udowodnić Jego wpływy. W przeciwnym razie obarczanie Go winą uważam za przejaw dziecięcej naiwności lub bezradności. Wydaje mi się, iż konstruowanie tak głębokich sądów wymaga solidnych podstaw lub... wiary. Niestety, nie posiadam ani jednego ani drugiego”.
Czytam kilka razy, lecz nadal nic nie rozumiem. Zerkam na salę. Wszyscy siedzą pogrążeni z zadumie. Może by tak kogoś zapytać? Kiedyś służyłem im pomocą. Może przyszedł czas na rewanż? Po chwili rezygnuję z tego pomysłu. Nie chcę się ośmieszać. Wertuję wcześniejsze zapiski, żarłocznie pochłaniając przestrzenie mojej/nie mojej mądrości. Tyle miałem do powiedzenia na tak wiele ważnych tematów, że zaczynam odczuwać coś w rodzaju dumy.
- Wszechświatem musi rządzić sens. Zbyt dobrze to wszystko jest poukładane, by mogło być zdane na przypadek, by władać mógł chaos. Za to w świecie ludzi najważniejszy jest cel. Prędzej czy później staje nam przed oczami i już wiemy, że jest nam pisany. Czasem obieramy go sami, częściej sam się narzuca. Nazywamy go różnie – misją, powołaniem, marzeniami...
- Ukułeś piękną myśl – słyszę jakiś głos i w tej samej chwili zdaję sobie sprawę, że czytałem na głos.
Chrząkam zakłopotany, patrząc intruzowi prosto w oczy. Nie mam pojęcia, kiedy się pojawił. Musiał nadejść, gdy próbując cokolwiek pojąć, z pasją wgryzałem się w połacie tekstu. Bezszelestnie zajął stołek naprzeciw.
- Mimochodem...
Czemu to powiedziałem? W sumie było lepsze niż nic, bo odbiłem piłeczkę.
- Nie wiem, czy się zgodzisz, ale prawdziwa mądrość nie pochodzi bezpośrednio od nas samych – ku mojej bezdennej rozpaczy gość kontynuuje wywód – Myślę, że w chwili największego napięcia emocjonalnego czy intelektualnego, jesteśmy membraną, zdolną odbierać najdelikatniejsze przekazy.
- Nie interesuje mnie to – wzruszam ramionami, licząc, że się odczepi.
- A mnie bardzo – uśmiecha się z wyższością – Czy potrafiłbyś opisać chwilę, kiedy ta myśl się objawiła?
- Nie.
- Sam widzisz. Jesteś jedynie pośrednikiem w istniejącej wokół zawiesinie mądrości. Ważne, że umiałeś ją przejrzeć. Poproszę piwo.
Pociąga nosem i nerwowo pociera brew, z której sypią się opiłki łupieżu. Jest młody, ma jasne, niezmącone spojrzenie, jakie charakteryzuje ludzi tak naprawdę jeszcze niedoświadczonych. Wykrzywia blade usta, chcąc oddać dystans i pogardę dla reszty świata. Z ochotą zabieram się do nalewania piwa.
- Może czasem nie warto tropić zawiłości problemu, tylko poszukać możliwie najprostszego rozwiązania – zastanawia się na głos nowy gość.
Nie zwracam na to uwagi. Wpatruję się błagalnie w cieknący z kraniku złocisty płyn, czując, że rozmówca świdruje mnie palącym spojrzeniem.
- Uznajmy, że na stykach mózgu impulsy układają się we właściwą całość i tak oto powstaje to, co zwykliśmy nazywać mądrością.
- I tu mnie masz! – rzucam wyświechtaną formułkę, podając mu piwo.
- Nie zbywaj mnie – mówi z błyskiem w oku – Dopiero zaczęliśmy.
To zabrzmiało jak groźba. Przełykam ślinę, wyzywając go na pojedynek lekceważących spojrzeń. On wyraźnie jest górą. Po paru sekundach opuszczam powieki, ulegając narastającej panice.
- Musisz być bardzo zmęczony – stwierdza, przyglądając mi się czujnie – Szukasz stałości. To zrozumiałe. Ja stawiam na wariację, bo jest wtórna wobec jakiegoś porządku. Porządek jest ustalony, a wariacja niejako go kontynuuje. Być może porządek ktoś obmyślił i wprowadził. Za to wariacja szaleje samoistnie. W ten sposób dopuszczam zarówno świadome działanie, jak i przypadek. Co ty na to?
Patrzę na niego coraz bardziej wściekły. Niespodziewanie łatwo odpowiedź przychodzi mi do głowy.
- Po co pytamy, skoro odpowiedzi są poza naszym zasięgiem?
Śmieje się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Chłopie, oto istota tragizmu ludzkiego żywota! – krzyczy prawie, gestykulując kościstymi rękami – Zdajemy sobie sprawę, że żadna odpowiedź nas nie zadowala, ale dociekanie jest silniejsze od nas. Oznacza to, że wszelka filozofia nie ma sensu, chociaż widać ma, skoro tak wielu poświęciło jej życie. Musieli poczekać w kolejce do prawdziwych odpowiedzi, a mimo to nie ustawali w daremnych próbach.
Patrzy na mnie z niedowierzaniem. Widzi, że nic nie rozumiem z jego pasjonujących wywodów i powoli twarz spowija mu cień rezygnacji.
- Jestem Łukasz – wyciąga do mnie rękę, którą ściskam bezwiednie – Napij się ze mną.
- Dzięki – odpowiadam mechanicznie.
- Nie pijesz? Szczęściarz! Ja ostatnio ciągnę, jak wąż ogrodniczy. Nic to. Nalej sobie co innego. Dużo wysłuchujesz takich historii?
- Mnóstwo.
- Czego dotyczą?
- Wielu rzeczy... choć nie do końca. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Są dosyć jednolite.
Po co mu to mówię? – przemyka mi przez myśl. Za późno. Z zainteresowaniem patrzy mi w oczy, sącząc małymi łyczkami bąbelkujące piwo.
- Czyli ponure, beznadziejne, smutne? – pyta.
- Co do jednej – przytakuję – A ty? Jaką ty masz opowieść?
Wydaje mi się, że triumfuję, ale moje pytania wcale nie zbijają go z tropu. Wygląda na to, że czekał aż wreszcie zapytam.
- Taką samą. Chcesz posłuchać?
Powinienem przytaknąć. Robiłem to tyle razy, że działało na zasadzie odruchu. Tym razem nie działa. Zaprzeczam z łagodnym uśmiechem, zaskoczony własną reakcją. Łukasz także wygląda na zdziwionego.
- Masz dość? To opowiedz mi swoją.
Zastanawiam się. Wybrakowana pamięć po chwili wypluwa żałosne strzępy, których w żaden sposób nie umiem zebrać w logiczną całość. Pamiętam coraz mniej! Już mnie to nie dziwi ani nie przeraża. Wydaję się być coraz bardziej oczyszczony z przeszłości i otwarty na to, co tu i teraz. Coś niejasno pamiętam, jednak ogranicza się to do mętnego, nic nie znaczącego wspomnienia.
- Nie mam swojej historii – odpowiadam z przekonaniem – To dziwne. Siedzę tu i rozpatruję cudze losy, ale nigdy nie mieszam w to ani skrawka siebie. Czy mądrość może być bezosobowa? Może bez wyraźnie odciśniętych doświadczeń własnych, nie da się niczego zrozumieć. Może tkwiąc w jednym miejscu, gdzie nic nie burzy spokoju ducha...
Przerywam i patrzę na niego uważnie. Nie interesuje go co mówię. Z zamkniętymi oczami delektuje się smakiem piwa.
- No tak! W mysiej norce osobistego szczęścia zatracamy wyraz, roztapiamy się, przestajemy odczuwać... Jak myślisz, można uznać to za stałą wartość? Za aksjomat?
Nie odpowiada i nie podziela moich emocji. Ze spokojem sączy piwo, doprowadzając mnie do szału. Zerkam na salę. Nikt nie reaguje na moje poruszenie, jak gdyby mnie w ogóle nie było. Czuję w sobie wielki gniew, którego prawie nie rozumiem, jestem bliski wybuchu,.
- Jeżeli nie widzisz własnych wnętrzności, nic o sobie nie wiesz. Pędzisz żywot na stoku łagodnej góry, gdzie kąt padania światła, nie pozwala ci dostrzec jej rzeczywistej wysokości...
Przerywam zaskoczony. Czuję, że się zapędziłem i jeżeli rozgorzeje dyskusja, nie zdołam obronić swoich racji.
- Właśnie streściłeś mi swoją historię – kwituje z uśmiechem Łukasz.
Kręcę z niedowierzaniem głową. Rozmowa z nim obnażyła moją nijakość. Jestem/byłem substancją rozważającą rozmaite kwestie, lecz nie mogę być niczym/nikim konkretnym. Ta myśl poraża mnie, niczym piorun.
- Chyba się napiję – mówię zrezygnowany i sięgam po wódkę.
Wypijam kieliszek, potem drugi i trzeci. Czuję płomienie w gardle, przełyku, żołądku. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz moje zmysły były tak aktywne. Łukasz wygląda na zadowolonego. Opiera się na łokciach i przygląda swojemu odbiciu w szybie półki z trunkami.
- Wiesz, jeszcze kilka godzin temu siedziałem na przęśle mostu z butelką w ręce i szykowałem się do ostatecznego kroku – mówi, oddając mi szklankę do napełnienia – Nie pamiętam już dlaczego, chyba zwyczajnie nie chciało mi się dalej żyć. Tygodniami włóczyłem się bez celu, jak tu – siedziałem w knajpach, stroniłem od ludzi. Usiadłem na tym moście i spuściłem nogi. Wieczór trafił mi się całkiem przyjemny. Ciepła bryza gładziła zmysły, zaostrzała smak piwa. Siedziałem i siedziałem. Nie jestem specjalnie odważny, a to przecież najważniejsza w życiu decyzja...
Z każdym jego słowem jakiś obmierzły chłód otacza moje serce. Drżącą ręką nalewam sobie piwo i uświadamiam sobie, jak niewiele ostatnio czułem.
- Nie uwierzysz, ktoś mnie wtedy zawołał – mówi dalej, a mi dla odmiany robi się piekielnie gorąco – Krzyknąłem, żeby spadał. Wyśmiał mnie. Poprosił, żebym zszedł na chwilę, bo zostałem spadkobiercą czy kimś takim. To był wujek Fred.
Czuję, jakbym dostał obuchem w potylicę. Francuzi mają na to stosowne określenie.
- Wujek Fred – powtarzam jak echo.
- Dziwna sprawa. Prawie go nie pamiętałem. Wyjechał gdzieś, kiedy byłem dzieckiem i słuch o nim zaginął.
- Zaraz! – wrzeszczę i łapię go za fraki – Coś tu jest nie tak! Czy my się znamy? Może cię zapomniałem i teraz się zabawiasz!
Kręci głową. Puszczam go i opadam na stołek. Błyska ognik. Twarz Łukasza okrywa chmura dymu. Strzelam oczami na wszystkie strony, próbując znaleźć oparcie dla błądzących myśli. Przecież wujek Fred jest moim wujkiem – wiem to na pewno!
- Jak to możliwe, że obaj mamy wujka Freda? – pytam groźnie.
Łukasz jest wyraźnie zaskoczony. Zaciąga się nerwowo, przyglądając mi się podejrzliwie. Zyskuję przynajmniej tyle, że już nie traktuje mnie z pogardliwą wyższością.
- Jak długo komercjalizujesz melancholię? – pyta w końcu.
- Nie wiem. Długo.
- Co wujek Fred ci mówił, kiedy się ostatni raz widzieliście?
Skupiam się ze wszystkich sił. Do rozmaitych dręczących mnie dolegliwości dołącza dotkliwy ból głowy. Było tak. Zreferowałem wujkowi swoją wizję zagospodarowania knajpy, a on sprowadził wszystko, czego potrzebowałem. Mimo to, nadal nie byłem zdecydowany. Wahałem się w nieskończoność. Wreszcie zgodziłem się poprowadzić interes na okres próbny. Nigdy potem do tematu nie powróciliśmy.
- Zaczynasz mi się nie podobać – syczę do Łukasza, już nie kryjąc wrogości.
Przeszywa mnie nieokreślony lęk. Rozważam, czy nie wywalić intruza na pysk. Byłby to niechlubny precedens.
- Widzę, że z twoją pamięcią już lepiej – uśmiecha się współczująco – Każdy okres próbny kiedyś się kończy.
- Wujek Fred cię przysłał, tak?
- Umówiliśmy się tu. Widocznie przyszedłem za wcześnie...
Zrywam się ze stołka. Bez słowa zarzucam szmatę na ramię, biorę kubełek na pety i wychodzę zza baru. Robię rundę między stolikami, przecierając blaty i opróżniając popielniczki. Facet, który tak działał mi wcześniej na nerwy, łapie mnie za rękaw.
- Wesołych świąt!
- Nawzajem...
Alkoholik uśmiecha się do mnie znad kawy. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przypominam sobie ich wszystkich, ich pokręcone losy, ból istnienia, mroczne sekrety. Poeta odsuwa od siebie pełną gryzmołów serwetkę i pokazuje mi uniesiony zwycięsko kciuk.
- Posłuchaj... Noc jest czarniejsza
I gwiazda w gwiazdę
Wszystkie odwrócone plecami
Niebo skłębione
Wsparte o framugę
Chichocze nad nami
- Niezłe – mówię i odchodzę, zostawiając go z otwartymi ze zdumienia ustami.
Wiem, że czuje się zawiedziony, ale nie jestem w stanie z nim teraz dyskutować o poezji. W kącie siedzi, profilem do światła nieustannie strapiona Kochanka Powieszonego. W akcie zazdrości oblał jej połowę twarzy kwasem, potem skoczył na sznur w łazience. Z nią jest najłatwiej, bo nigdy nic nie mówi, nic nie zamawia, za to bardzo lubi słuchać. Była jedną z pierwszych osób, które w Melancholii zamęczałem opowieściami o utraconej miłości. Posyłam jej pełen sympatii uśmiech. Przy stoliku obok drzemie Defraudant. Był księgowym w dużej firmie. Pewnego dnia wziął wypłatę całej załogi i przez parę tygodni żył jak król. Liczył, że kiedy wyda wszystkie pieniądze, rzuci się pod pociąg i uniknie odpowiedzialności za te wydarte światu chwile wolności. Nie potrafił.
Kiedy mijam wiecznie niezadowolonego Frustrata, przypomina mi się spór, jaki od dawien dawna toczymy. Ożywia się na mój widok i grozi mi paluchem.
- Powiesz o niej coś jeszcze? – atakuje bez pardonu.
- Zbierz cytaty ze zapisków wszystkich zakochanych, którzy umieli swoje uczucie ubrać słowa, a uzyskasz obraz mojej miłości – odpowiadam z udawaną pogardą.
- Przecież takiej babki nie ma!
- Jest, ale tylko dla mnie.
Frustrat kręci zarozumiale głową.
- Mnie się zdaje, że ją wymyśliłeś – prycha – A poza tym miłość nie istnieje.
- Masz rację. Obiektywnie nie istnieje. My ją sobie ustanawiamy.
Nie mam ochoty na dalsze kłótnie, więc odchodzę bez słowa. Przy barze dzwoni telefon. Biegnę między stolikami, przewracając po drodze krzesło.
- Halo?
- Tu wujek Fred...
- Nareszcie! – krzyczę z radością, przerywając mu w pół słowa – O co chodzi z tym Łukaszem?
- ... wyjdź, proszę, na zewnątrz.
- No co ty? Muszę pilnować baru.
- Łukasz popilnuje. Chodź szybko. Wszystko ci wyjaśnię.
- Ale...
- Dość! Rusz się.
Wbijam mściwe spojrzenie w Łukasza, który tylko uśmiecha się lekko.
- Policzymy się, jak wrócę.
- Na razie.
Zamaszystym krokiem zmierzam w stronę schodów. Wszyscy w Melancholii odprowadzają mnie obojętnym wzrokiem, co sprawia mi najgorszy w życiu ból. Niewdzięczne pijaczyny, nieudacznicy, śmiecie! Ruszam biegiem po krętych schodach, marząc, by całą furię wyładować na wujku Fredzie.
Stoi w drzwiach. Za jego plecami czai się gęsty mrok ulicy. Stoi cały w bieli i w niczym nie przypomina człowieka, którego zapamiętałem. Ma na sobie długi płaszcz, szyję okutał szalikiem, na głowie założył śmieszny kapelusz. Coś we mnie jest przekonane, że to wujek Fred, coś innego nakazuje maksymalną ostrożność. To pierwsze w końcu bierze górę.
- Wujku, co to za hece? – pytam rozżalony, robiąc krok w jego stronę – Przecież ten bubek zniszczy nam reputację.
Widząc szeroki uśmiech na jego twarzy, wpadam w jeszcze większą złość. Robię krok w jego stronę. Do rękoczynów jest już bardzo blisko.
- Marcin – przypominając mi, jak mam na imię, głos wujka Freda dudni w środku mojej głowy – A ty pamiętasz histerię Tomasza, kiedy mu oświadczyłeś, że wystrój w stylu moto, to szczyt tandety i snobizmu? Łukasz był wobec ciebie bardziej delikatny.
Furia raptownie mnie opuszcza. W jednej chwili zaczynam rozumieć sytuację i powoli godzę się z faktami. Nie sprawdziłem się. Knajpie trzeba przewietrzenia, poprawy wizerunku, świeżego spojrzenia. Patrząc pod nogi, kiwam ponuro głową.
- Zrobiłeś swoje – mówi ciepło wujek – To był jeden z najlepszych okresów działalności knajpy. I jakże oryginalny!
Wzruszam ramionami. Czuję się zagubiony, złamany, niepotrzebny. Wujek Fred bez ceregieli, choć z niebywałą gracją odebrał mi sens istnienia.
- Chodźmy – poprosił łagodnie.
- Dokąd?
- Zobaczysz.
Wyciąga do mnie rękę, którą niechętnie przyjmuję i prowadzi w głąb gęstej, lepkiej ciemności ulicy...
I znalazłem się z powrotem na dachu trzynastopiętrowca. W huczącym deszczu, pod mrocznym, bezgwiezdnym niebem wiał straszliwy wiatr, którego ciężkie pojękiwanie docierało do samych trzewi. Całkiem zdezorientowany i nieludzko przestraszony, ściskałem dłoń wujka Freda, jakby to było wiosło podane tonącemu rozbitkowi. Czułem wszystko. Przemoczony, zmarznięty do szpiku kości, bezbronny i poniżony, znów byłem człowiekiem na krawędzi. Poły płaszcza wujka Freda powiewały na wietrze, ale były czarne, podobnie jak jego włosy i inne części garderoby. Biła z niego niezwykła siła i pewność siebie. Wydawał mi się kimś nie z tej ziemi.
- Po co to? – wyjąkałem ze ściśniętym gardłem.
- Przekonasz się gdzie ma ujście rzeka życia – rzekł wujek, wpatrując się w ciemną otchłań pod nami.
- Dlaczego ze mnie rezygnujesz? – załkałem.
- Nie pytaj o rzeczy niewyobrażalne. Odpracowałeś swoje. Czas odpocząć. Skończyłeś dzieło, które wcześniej bezrozumnie chciałeś przerwać. Dojrzewałeś. Rozumiesz już wszystko, prawda?
Przytaknąłem w milczeniu. Rozumiałem, lecz cała ta wiedza była niczym w porównaniu ze zwierzęcym strachem, który mnie spętał. Chciałem wrócić do Melancholii, usiąść za barem i poczuć się choć trochę bezpiecznie.
- Nie bój się – wujek zrobił coś w rodzaju pocieszającego grymasu – Nikomu nie uda się umknąć przed samym sobą i koniecznością wypełnienia roli, jaka mu przypadła. Życie trzeba przeżyć. Skoro nie potrafiłeś dokonać tego w naturalnych warunkach, musiałem ci stworzyć sztuczne.
- A zatem spisek?! – wykrzyknąłem z pasją – Nie ma żadnej wolnej woli, prawda?!
- Wszystko ma swoje granice. Wolna wola też.
- Jak długo tam byłem?
Wujek Fred zaśmiał się krótko.
- Jaka jednostka miary cię interesuje?
- Ludzka.
- Ledwie 50 lat.
Złapałem się za głowę. Spędziłem pół wieku w piwnicy, a odczułem to, jak małą chwilę. Zdecydowałem się spojrzeć w dół i pojąłem, że teraz będzie mi łatwiej. Wtedy wujek łagodnie pchnął mnie w czeluść.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy potrafiłbyś opisać chwilę, kiedyś ta myśl się objawiła? = kiedy

- ... wyjdź, proszę na zewnątrz. = a może po "proszę" jeszcze jeden przecinek?

Ma na sobie długi płaszcz, szyję okutał szalikiem, na głowie nosi śmieszny kapelusz. = to "nosi" jest tu zupełnie niepotrzebne.
...............

hmm....chyba muszę przetrawić, nie jest to najlżejszy kaliber, poruszasz kwestie, które są głównie na przemyślenie,
czytało się dobrze, pojawienie się Łukasza było bardzo interesujące, potem tajemniczy wujek Fred... momentami głęboko się wgryzłeś, a ja to lubię, bo zwykle czerpię z tego korzyści, czasem pomagają coś lepiej zrozumieć lub pozostawiają nurtujące pytania (na które samo szukanie odpowiedzi jest w pewien sposób wzbogacające); muszę sobie raz melancholię w całości przeczytać, z pewnością ukarze mi jeszcze niejedną myśl.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więc to już koniec?
Miałeś rację, mówiąć, że mnie wujek Fred jeszcze zaskoczy. Wszystko, co na początku wydawało się niejasne, jakby niestaranne (scena przejęcia baru np.), teraz powróciło i nabrało sensu. Oto co nazywam "okrągłym" opowiadaniem:).
Jedyny mój zarzut dotyczyłby czasowania, całość jest w terazniejszym, koniec napisałes w przeszły, ale nie wiem, może to jest w porządku...
Bardzo mi się podobało, naprawdę. Zwłaszcza zakończenie, w którym niczego nie wyjaśniłes do końca. Super, trzymam kciuki za następne takie.
pozdro

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z tym czasem to celowo było, ale sam mam wątpliwości. Chciałem zaakcentować powrót na dach w odróżnieniu od knajpy, gdzie czas stoi... Fajnie, że nie ma więcej zarzutów :) Miała być z tego powieść szkatułkowa, coś na kształt (przepraszam za porównanie) Don Kichote. Jednak za leniwy jestem i się znudziłem. Opowiadanie widzi mi się bardziej...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie, zakończenie dobre, bo niespodziewane. Podoba mi się ogólnie koncept, początek i końcówka lekko irracjonalne, środkowa część bardziej realistyczna - przez co początek wciąga, rodzi pytania, potem wszystko się uspokaja, wątpliwości gdzieś znikają przykryte tekstem (tekstem na tyle dobrym, że pozwala o pytaniach zapomnieć) a później znów mocny akcent na koniec.
Główny bohater fajny, bo oryginalny swą nijakością i bezosobowością.
Jedyne chyba zastrzeżenie jest takie, że niektóre dialogi wydają mi się trochę za mało naturalne i pokręcone (zaznaczam, niektóre - mniejszość - reszta jest OK). Ot, trochę jaśniej by można to opisać. Bo nie chce mi się wierzyć, że w pierwszej życiu rozmowie między Łukaszem a Marcinem łapią tak w lot niektóre swe myśli.
Poza tym to jest bardzo bardzo :)
Pozdrawiam serdecznie, Jędrzej

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...