Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

-   Julian BONG   -

Lan Le

 

-     CZĘŚĆ TRZECIA     -

 

 

 

 

Spędziłem tę noc w fotelu, nie kładłem się. Trochę spałem, zapadałem w jakieś krótkie drzemki, budziłem się odrętwiały. Byłem niepotrzebny, nawet sam sobie.

 

Rozmyślałem.

 

Wciąż wiele spraw mogło pójść nie tak, jak to sobie planowałem. I najpewniej tak właśnie się stanie, byłem przekonany.

 

Bałem się. Uświadomiłem sobie, że potwornie się boję. Czułem przeszywający mnie strach, a ten skutkował stresem, jakiego jeszcze nie zaznałem w życiu. Nawet wówczas, gdy wszystko się waliło i chciałem się zabić.

 

Zastanawialiście się kiedyś czy jesteście uczciwi w stosunku do samych siebie? Czy można być bardziej uczciwym, niż właśnie w taki sposób? Czy można zwalczyć w sobie ów dobroczynny mechanizm wyparcia, który z jednej strony chroni naszą psychikę przed samooskarżaniem i cierpieniem z tym związanym, ale z drugiej strony nie pozwala na uczciwe spojrzenia na siebie samego, na swoje działania i zrozumienie faktycznych motywacji, jakie napędzają nasze działania?

 

Może. Jednym się to udaje i ci zyskują spokój, wraca im szacunek do samych siebie i w jakimś stopniu przestają żyć w kłamstwie. Innym nawet nie przychodzi do głowy możliwość takiego rodzaju rozważań i ci pozostają w swoich skorupach zakłamania aż do końca swoich dni. Sądzę, że tych drugich jest więcej. Znacznie więcej. Ba, prawdopodobnie stanowią przytłaczającą większość wszystkich żyjących osobników gatunku homo sapiens.

 

 

Doszedłem kiedyś do wniosku, że ludzie maja nie po jednej, ale po kilka osobowości, a niektórzy nawet po kilkanaście, czy więcej. I nigdy nie wiadomo, która w danym momencie, w danym czasie, przejmie władanie nad ich ciałem i umysłem. Dlatego czasem są herosami, zachowują się jak wzorcowi bohaterowie książkowi, czy filmowi, a innymi razami – ci niedawni bohaterowie - siedzą skuleni w kącie i trzęsą się ze strachu przed własnym cieniem, bo właśnie osobowość tchórza zawładnęła ich ciałem. Tylko świadomość pozostaje ta sama. I pamięć jedna, chociaż tego nie jestem pewien.

 

 Zdaje się, że nie dotyczy to tylko ludzi. Weźmy takiego lwa, samca, króla zwierząt. Ten okrzyknięty przez ludzi pogromca niemal wszystkiego co żyje, zdający się nie znać strachu bezwzględny zabójca niemal wszystkiego co żyje – łącznie z młodymi kociakami, które spłodził jego konkurent - podkula ogon i wieje w krzaki przed szarżującym bawołem. I zostawia swoje młode na pewną śmierć, gdy ten je tratuje w przypływie szaleńczej odwagi.

 

Dlatego wiem, że różne osobowości w różnych sytuacjach przejmują nad nami kontrole i nie potrafię tego wytłumaczyć inaczej.

 

Zatem, starając się być uczciwy wobec samego siebie na tyle, na ile mogłem, przyjąłem do świadomości fakt, że się bałem i że jest to jednak objaw pewnego tchórzostwa.  

 

O świcie znowu poszedłem się przejść, ten sam kozioł żerował w tym samym miejscu. Obejrzałem go sobie przez lornetkę, był młody, zwarty, energia emanowała z jego postawy. Mogłem go zabić, miał na głowie całkiem niezłe parostki szóstaka w drugiej klasie wiekowej.

 

Wróciłem o piątej trzydzieści, Agnieszka spała w pokoju Moniki. Byłem wybudzony, wiedziałem, że nie zasnę ponownie. Usiadłem przy niej, wsunąłem dłoń pod kołdrę, gładkie ciało mojego skarba... Gorące, cudownie wypukłe pośladki, spała na brzuchu i nie mogłem się oprzeć podnieceniu. Tak było, w trudnych chwilach brałem ją gwałtownie, bez pieszczot i leniwie narastającej rozkoszy. Wiedziałem, że się obudzi, kiedy już w niej będę i nie poruszy się aż skończę. Robiłem to tylko dla siebie a ona to akceptowała.

 

     Z łazienki przyniosłem potem suchy, świeży ręcznik. Nie wzięła go ode mnie jak zwykle, tylko rozchyliła uda, złożyłem bibułkę i umieściłem w jej kroczu, by sperma nie drażniła jej skóry spływając po skórze na prześcieradło.

 

    Pogłaskałem jasną czuprynkę, zamruczała dając mi do zrozumienia, że się nie gniewa i dopiero wtedy poszedłem pod prysznic.

 

Słońce stało wysoko, zapowiadał się kolejny ciepły i cichy dzień. Ubrałem krótkie spodnie, płócienną koszulkę, stare wygodne trampki. Poszedłem na strych, zza belki stropowej wydostałem sportowy karabinek małokalibrowy 5.5mm z założoną chińską lunetką 4x32, była to jedyna sztuka broni, jaką miałem bez pozwolenia, ciągnęło mnie do niej. Chciałem potrzymać ją trochę w dłoniach, potem zszedłem na dół by strzelić kilka razy do tarczy na swojej strzelnicy.

 

Przypiąłem cztery nowe tarcze, położyłem się na drewnianym podeście pięćdziesiąt metrów od celu i oddychałem czas jakiś głęboko, aż do mojego mózgu dotarło wonne powietrze, o słodko żywicznym smaku młodych sosnowych pędów. Próbowałem pokonać w sobie lęk, wydmuchać go ze swych piersi.

 

Złożyłem się, oddałem po trzy strzały do każdej tarczy, mierzyłem spokojnie, zeszło mi z tym kilkanaście minut. Było nieźle, wciąż dobrze strzelałem.

 

Wróciłem i ukryłem broń w skrytce. Agnieszka brała prysznic w łazience, poczekałem aż wyjdzie, wytrze się i ubierze. Wtedy odezwałem się do niej:

 

   - Jadę do lasu na kilka godzin, od paru dni dziki podobno wychodzą pod ambonę na dębie. Chciałbym to sprawdzić.

- Z czego będziesz strzelał? Miałeś przecież oddać karabin w komis.

- Oddam jutro.

- Masz jakieś pieniądze?

 

Miałem w portfelu parę banknotów, trochę drobnych.

 

- Ile potrzebujesz?

- Trzeba kupić jakieś pieczywo i coś do jedzenia.

 

Wypełnił mnie wielki smutek. Pójdzie do sklepu, mój skarb. Już nawet nie myślała o tym, że do sklepu można było pojechać autem.

 

A ja właśnie oznajmiałem, że jadę do lasu, piętnaście kilometrów w jedną i tyle samo w drugą stronę. Trzydzieści kilometrów, dziesięć podróży do sklepu, w tą i z powrotem. I jeśli wrócę z pustymi rękami, będzie to zwykłe wyrzucenie pieniędzy dla mojej przyjemności.

 

- Ja coś kupię - raptem zmieniłem zdanie.- Pojadę do miasta, i tak muszę być w banku.

- O której wrócisz?

 

" O której wrócisz, gdyby ktoś dzwonił", takie pytanie zadawała mi wcześniej, kiedy jeszcze stać nas było na opłacanie rachunków telefonicznych.

 

- Nie wiem, pewnie około południa. Nie mam za wiele roboty.

 

Zaparkowałem w centrum, Romana odszukałem w jego kantorze, zaprosił mnie na zaplecze.

 

- Co z tą umową? - Spytałem.

- Będzie gotowa za dwie godziny - odrzekł. Twarz miał spiętą, zapytał czego się napiję. Dziewczyna przyniosła wodę gazowaną, nalał mi do szklanki. - Zdecydowałeś się na cenę?

-Tak. Chcę mieć dzisiaj tę forsę.

 

Opuścił głowę, myślał. Wstał, wyszedł na kilka minut, gdy wrócił powiedział:

 

-W porządku, ale tylko dwadzieścia tysięcy. Jutro dam ci drugie dwadzieścia, handel dzisiaj idzie słabo. Jutro jest wtorek, przyjadą Ruscy na targ.

 

Przyglądał mi się uważnie, pytająco. Zrozumiałem. Pokiwałem głową i wtedy zobaczyłem w jego oczach przerażenie. Wiedziałem, czego on chce. Nagle uświadomiłem sobie, że pragnę tego samego. Myślę, że dopiero wtedy do niego dotarło, co zrobił.

 

Zgodziłem się, nie miałem wyjścia. Umówiliśmy się za godzinę w biurze jego prawnika, wyszedłem na miasto powłóczyć się trochę. Poszedłem wzdłuż rzeki nad zalew, mijałem ludzi; byli martwi w mych oczach.

 

Podpisałem tę umowę, wydawała mi się sporządzona rzetelnie, uwzględniała zadłużenie na hipotece i terminy wypłat. Akt notarialny mieliśmy podpisać za tydzień.

 

Potem Roman zaprosił mnie do swojego domu za miastem, tam miał gotówkę. Usiedliśmy w ogrodzie, zaczął mówić:

 

- Jasne, moja matka żyje z nierządu. Można uznać, że to zajęcie jak każde inne... Każda kobieta ma prawo robić taki użytek ze swojego ciała, rozumiesz. To wczoraj...

 

Jeszcze mi nie zapłacił, postanowiłem nie wdawać się w dyskusję.

 

- Jesteś skurwysynem - przerwałem mu.

 

Pokiwał głową.

 

- Synem wielkiej kurwy - dodałem.

 

Podniósł się i zostawił mnie samego, czekałem przyglądając się szpakom biegającym po świeżo przystrzyżonym trawniku. Gdy wrócił, niósł w jednej ręce ten karabinek, z którego strzelaliśmy w niedzielę, w drugiej plik banknotów.

 

Banknoty rzucił na stół przede mną, karabinek oparł o pień bliskiego drzewa.

Przeliczyłem forsę, poczułem się pewniej, ale zarazem doznałem wrażenia jakbym się pozbywał czegoś bardzo bliskiego, cząstki samego siebie.

 

- Coś będę musiał wymyślić... -  Michał nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Czekałem co powie dalej, przygryzł wargi. - Jesteś dobrym strzelcem?

- Nie rozumiem?

- Mnie serce wali od samego patrzenia na broń - ciągnął. - Nie wiem co to jest.

 

Niejasno, z głębi podświadomości wyłaniało się mroczne przeczucie.

 

- On nie pokazuje się na mieście inaczej jak z obstawą - mówił Michał, patrząc teraz na korony drzew. - Najczęściej to Rudy, był trenerem karate... Wiesz jak zabili Kennedy'ego...

 

Skrzywiłem się, zaraz to zauważył.

 

- Dlaczego chcesz to zrobić? - spytałem. - Napędza szmal twojej matce, kobieta ma ubaw.

- Sprowadzam mu te dziewczyny - wyznał ponuro. - Ja to zacząłem. Jest mi winien kupę pieniędzy, robię to by je odzyskać. Spłaca mi ratami, tak często jak ma dziewczynę...

 

I mówił dalej:

 

- Matka rozkręciła ten burdel, kilka lat temu. Rudy zjawił się kiedyś jako klient, wypytywał o dziewczynę która byłaby cnotliwa, czy to jest do załatwienia. Mówił, że cena nie ma znaczenia. Wcześniej pożyczyłem mu  pięćdziesiąt tysięcy dolarów, na akcje Próchnika. Wiesz jak to działa?

- Nie. Nie mam pojęcia.

- Opowiem ci później. No więc zarobił na tym prawie trzy razy tyle - i nie oddawał, a ja nie miałem jak go przycisnąć. Pomyślałem: za te dziewczyny zapłaci tak, że odzyskam wszystko. Zupełnie zgłupiałem.

 

Wzruszyłem ramionami. - A ty chcesz się go pozbyć?

 

Sparł łokcie na stole, zacisnął pięści i wychylił się w moją stronę.

 

- Pojechałem do Rowna, dwa lata temu, by się rozejrzeć za interesami. Pojechałem ze znajomym, miał tam już jakieś układy. Potem okazało się, że to mafia, a burdel większy mają niż u nas,  zniechęciłem się więc prędko i chciałem wracać. Ale wybraliśmy się moim autem, obiecałem znajomemu, że gdzieś go jeszcze zawiozę. Pojechało z nami dwóch gnojków z mafii, takie wyelegantowane modnisie. Udaliśmy się do Lwowa, potem na południe w góry, jakimiś strasznymi drogami z mnóstwem ogromnych dziur jak po minach przeciwczołgowych, jechaliśmy przez wioski nie tknięte cywilizacją od paru wieków, gdyby nie parę anten telewizyjnych na niektórych dachach, myślałbyś że znalazłeś się w średniowieczu. 

 

Byłem w strachu. W tym krajobrazie mój mercedes był jak statek kosmiczny w epoce kamiennej. Bałem się, że mnie zatłuką gdzieś po drodze, już choćby dla tego auta, ale Sasza zapewnił, że to rodzinne strony jednego z tych typów co jechał z nami. Z nim nic nam miało nie grozić, mieli kałasznikowy pod kapotami.

 

Po jakiejś godzinie skończyła się wszelka droga, poruszaliśmy się dalej rozbełtanymi duktami polnymi, dolinami rzek, przejeżdżaliśmy brody, aż wjechaliśmy w wieś. Ze wszystkich stron były góry, pokryte lasem jak w naszych Bieszczadach.

 

Przed pierwszą chałupą mafioso siedzący za mną położył mi dłoń na ramieniu, prawie zemdlałem od tego. Zatrzymałem się, powiedział coś szybko, nie zrozumiałem, przez myśl przeszły mi straszne obrazy. Mój kumpel wyjaśnił jednak, że chodzi o to by dalej prowadził Ukrainiec. To była jego rodzinna wieś, chciał zaimponować rodzinie. Nie martw się, nie popsuje ci auta, tak mnie pokrzepił na koniec.

 

Przesiedliśmy się więc, niech jedzie skoro to takie ważne dla niego, myślałem. Gdyby chcieli nas pozabijać, zrobiliby to wcześniej, nie prosiliby o przysługę.

 

Czegoś podobnego nie zobaczysz w życiu. Przywitały nas wychudzone burki, bose dzieciaki w workach po mące... Miały w nich powycinane otwory na głowy i ramiona, w pasach były poprzewiązywane sznurkami. Oblepiły auto, przyklejały się do szyb, zaglądały do środka ciekawymi oczami, oniemiałe. Czasem pojawiał się jakiś żylasty chłop, w łachmanach, przystawał, kręcił głową albo zastygał w bezruchu.

 

Nasz mafiozo zajechał przed jedną z chałup na drugim końcu wioski, auto zostawił na środku drogi, dał długi sygnał klaksonem, wysiedliśmy. Powietrze było chłodne, ostre jak to w górach, kiedym patrzał na bose nogi dzieciaków, dostawałem gęsiej skórki. Wieś ożywiła się, zrobił się ruch pomiędzy domami, wszystko z naszego powodu. 

 

Staliśmy na piachu przed chatą, nasi mafiosi poopierane o maskę, wtem odskoczyły deski w otworze który był drzwiami, pokazała się ta dziewczyna...

 

To był obraz z któregoś z tych filmów, gdzie śliczna aktoreczka ubrana w gustowne łachmany odgrywa rolę ubogiej młodej dziewczyny, cnotliwej i czystej, nieskażonej żadną perwersją... Taka była siostrzenica naszego gangstera, prosta, szczupła i delikatna, jakaś bardzo elegancka w swej krótkiej białej spódniczce, luźnej bluzeczce i sandałach z pociętych opon. Chwilę stała na stopniu, potem krzyknęła: Wania!, Podbiegła do nas, zarzuciła wujowi ramiona na szyję. Gdyby ktoś wówczas nakręcił tę scenę kamerą...

 

Obcałowywała go, a ja nie mogłem oderwać oczu od jej nagich piersi, widocznych w rozpięciu bluzki gdy podniosła ramiona. Śnieżnobiałe, nietknięte męską dłonią, poczułem wielką suchość w gardle i ból w piersi, mój towarzysz dźgnął mnie w bok i szepnął: Uważaj, tylko.

 

Lecz ja nie mogłem nie patrzeć na to cudo, a kiedy zaproszono nas do chałupy, trudno mi się było skupić na czymkolwiek innym jak zerkaniu na tę dziewczynę.

 

Poczęstowała nas wyblakłą herbatą, to było wszystko. Miałem w aucie trochę jakichś kremowych ciasteczek, orzeszki solone, takie drobiazgi które zabrałem na drogę. Spytałem szeptem kolegę, czy wypada to przynieść. Pokiwał głową z przejęciem, lecz mafioso się skrzywił, zrozumiałem swój błąd. Przecież miał to być jego mercedes. Zapytałem więc głośno, czy mogę wziąć z bagażnika swoje rzeczy. Rozluźnił się, rzucił coś do dziewczyny i zrozumiałem, że ma iść ze mną.

 

Trząsłem się przy niej cały, zdawało mi się że wszyscy to widzą. Wyszedłem na chłodne powietrze, dziewczyna za mną. Stanąłem przy bagażniku, spojrzałem jej w oczy. Serce waliło mi jak oszalałe, język utknął gdzieś w grdyce. Patrzyła na mnie spokojnie, jakimś wesołym i ciekawym spojrzeniem, czekając co zrobię. Chryste, jak bardzo pragnąłem wtedy ją objąć, dotknąć tych dziewiczych cycuszków, przygarnąć do siebie i nakryć swymi ustami jej rozchylone usta...

 

Pewnie też tak bym zrobił, gdybyśmy byli daleko od ludzi. Pewnie bym ją tam zgwałcił, gdyby nie chciała mi się oddać, dałbym jej wszystkie pieniądze za to... Wszystko bym oddał za ten pierwszy raz z nią, tak bardzo chciałem posiąść ją pierwszy, wejść pierwszy w jej ciasną, dziewiczą cipeczkę...

 

Bałem się jednak, bałem się tych dwóch, wieśniaków, wszystkich się tam bałem. Podniosłem klapę, ofiarowałem jej resztki żywności jakie zabrałem z kraju. Raz dotknąłem jej dłoni i skóry na przedramieniu, gładkiej i jędrnej i to było całe me seksualne przeżycie.

 

Rozmawialiśmy potem o tym i o owym. Dziewczyna wyszła do drugiej izby z wujem, kiedy wrócili, zagadnął nas, czy w Polsce nie byłoby dla niej jakiejś pracy.

 

Uczepiłem się tego, obiecałem im wszystko. Przez miesiąc nie myślałem o niczym innym, jak tylko o niej i by już po nią pojechać.

 

Ale przywieźli ją oni, przyjechali rozklekotanym rupielem zorientować się jaką będzie miała robotę i w ogóle. Zapewniłem jej miejsce w kantorze, już drugiego dnia brakowało pieniędzy w kasie, nie wiem jak ona to robiła, miała tylko sprzątać, przyuczać się. 

 

Dla mnie była jakoś dziwnie opryskliwa, nie dawała się dotknąć, zżerała mnie zazdrość, trzeciego dnia wpadł Kulas i ją zobaczył. Napalił się okropnie, powiedziałem mu że to dziewica, dyszał z pożądania...

 

Tego samego dnia zgodziła się pójść z nim do łóżka, nie wiem za jakie pieniądze. Zaprowadziłem ją do burdelu matki, tam odbył się seans, nie przyglądałem się temu. Matka mi powiedziała, że zabrało ją pogotowie, w ostatniej chwili uratowali jej życie. Kulasa dopadli tamci, podobno wypłacił dwadzieścia tysięcy zielonych, wtedy właśnie wywiercili mu wiertarką dziurę w łękotce, żeby sobie ich zapamiętał.

 

Przerwałem mu. Resztę mniej więcej już znałem, a czego nie znałem, tego już poznać nie chciałem.

 

- Michał, jak go chcesz sprzątnąć? - spytałem. Uznałem, że istnieje jakaś granica której nie będę musiał przekroczyć, tą granicą miała być śmierć Kulasa. Wydawało mi się, że mogę teoretycznie zbliżyć się do niej, nawet przećwiczyć praktycznie, ale na tym koniec. To mi dawało jasność umysłu i komfort psychiczny, nie musiałem się bać.

 

Pokazał głową na karabinek.

 

- Jest czysty - powiedział. - Mam go od prawie dwudziestu lat, nigdzie nie jest odnotowany.

 

Pokiwałem głową. - Trzeba by użyć mocniejszej amunicji i trafić dokładnie w głowę, bo drugi raz nie da się z tego wystrzelić.

- Marcin, znasz się na tym?

- Nic z tego - udałem że chcę się podnieść. - To jest poważna sprawa, Michał.

- Siedzisz już w tym - powiedział.

 

Miał rację, uświadomiłem to sobie to w owej chwili, kiedy wyrzekł te słowa. Niemniej podniosłem się na dobre, właśnie dlatego.

 

Natychmiast poderwał się za mną. Nie bałem się go, wyczuwałem w nim jakąś słabość.

 

- Przemyślałeś sobie wszystko? - spytałem.

- Zapłacę ci - odrzekł w zamian.

- Zapłać mi za ranczo - odrzekłem. A potem dodałem – Okej, powiedz, jak to sobie wymyśliłeś.

 

Poszliśmy między drzewa w jego parku, między szklarnie i plantację winorośli która tam była. Wyjaśnił mi, że najlepiej byłoby, według niego, zastrzelić Kulasa w centrum miasta, przy jego kantorze. Miała się tam niedaleko znajdować rozbabrana budowa, na której od kilku miesięcy nikt nie pracował. Budowa była ogrodzona drewnianym parkanem wychodzącym na ulicę, w środku znajdował się stary budynek, poddawany gruntowanemu remontowi, niezamieszkały. 

 

Uzgodniliśmy, że obejrzę to sobie nazajutrz i spotkamy się w jego kantorze w celu omówienia dalszych spraw. Miał również mieć dla mnie drugą ratę pieniędzy, planowałem wpaść do banku i uzgodnić warunki spłaty kredytu. Coś dziwnego zaczęło nas łączyć, rozmawialiśmy coraz szczerzej ze sobą. Powiedział przy rozstaniu, że nie muszę na razie myśleć o wyprowadzaniu się z rancza, że może będzie miał dla mnie taką ofertę, że wcale nie będziemy musieli się stamtąd wynosić. O innych pieniądzach nie rozmawialiśmy na razie.  

 

Zrobiłem porządne zakupy, pierwsze do kilku miesięcy naprawdę ludzkie jedzenie. Doszedłem potem do wniosku, że nie mogę zabić człowieka za to, że zgwałcił dziewczynę, a ona zmarła od tego. Nie wiedziałem jak to naprawdę było, wszystko było dostatecznie zamazane by nikomu niczego nie udowodnić.

 

Postanowiłem odebrać od Michała wszystkie pieniądze, załatwić sprawy z bankiem i wycofać się ze wszystkiego. Wróciłem na ranczo, byłem spokojny o najbliższą przyszłość, musiałem pomyśleć o jakimś zajęciu. Wierzyłem, że coś wymyślę, już głód nie deptał nam po piętach.

 

W kuchni na lodówce zastałem kartkę od Agnieszki, pisała że wróci późno i żebym się o nią nie martwił. Miałem zamiar urządzić przyjęcie, zagryzłem zęby.

   

Agnieszka wróciła nad ranem, spałem już. Obudziłem się, kiedy otworzyła drzwi kluczem, poszła się myć do łazienki, zasnąłem znowu, a kiedy się ponownie zbudziłem był dzień a moja żona spała w pokoju córki. Nie miałem czasu by z nią pogadać, musiałem jechać do miasta w naszych sprawach.

 

Dyrektor banku zgodził się na miesięczną prolongatę zadłużenia, mieli zaprzestać naliczania karnych odsetek. Michał wręczył mi drugą ratę, potem pojechaliśmy do niego żeby przyjrzeć się dobrze broni. Wcześniej pobieżnie obejrzałem sobie tę budowę o której mówił, wlazłem za płot i odkryłem dobre miejsce z którego był czysty widok na kantor Michała, żółtą plastikową budkę ustawioną na środku deptaka. Wyjaśnił, że ściągnie tam Kulasa i będzie stać przy nim, kiedy padnie strzał. Miał w ten sposób uniknąć wszelkich podejrzeń.

 

Zabrałem od niego broń, powiedziałem, że muszę założyć lunetę i przystrzelać go z odpowiedniej amunicji na sześćdziesiąt metrów, tyle ile dzieliło parkan budowy od kantoru. Wciąż bawiłem się myślą, że zbliżę się do owej nieprzekraczalnej granicy, dotknę jej prawie, ale się cofnę, kiedy już poczuję jaki ma kształt.

 

Agnieszka leżała w łóżku, kiedy wróciłem. Przyrządzałem sobie jajecznicę na boczku, kiedy przyszła do mnie w podomce. Była zmarnowana, miała zaczerwienione oczy.

 

- Chcesz wiedzieć gdzie byłam? - spytała zaspanym głosem.

- Niekoniecznie - odrzekłem wbrew sobie. - Możesz mi powiedzieć, jak chcesz.

- A jak nie będę chciała?

- To nie mów.

 

Rozglądała się w milczeniu po kuchni, podeszła do lodówki i wyciągnęła sok pomidorowy, nalała sobie do szklanki i usiadła przy stole.

 

- Skąd wziąłeś pieniądze na to wszystko?

- Sprzedałem ranczo.

- Nie jest już nasze?

- Nie.

 

Podniosła się, zachwiała lekko i oparła ciężko na stole. Chciałem ją podtrzymać, strząsnęła mnie z siebie.

 

- Idź. Myślałam, że nie dojdzie do tego...

- A do czego miało dojść?

- Nie wiem. Ale nie do tego...

 

 Zaszlochała, moja jajecznica przypalała się. Zamieszałem ją i odstawiłem na zimny palnik, zabrałem się za krojenie chleba.

 

- Zjesz ze mną?

- Nie. Pewnie bym się udławiła. Ale może to byłoby lepsze...

 

Patrzyłem na nią, zagryzałem wargi, nie byłem w stanie jej pocieszać. Chyba właśnie wtedy podjąłem decyzję.

 

Kiedy poszła się położyć, zażywszy uprzednio krople na uspokojenie, zabrałem się za przejrzenie broni. Znajdowała się w doskonałym stanie, jedyny problem polegał na tym, że nie było jak założyć lunety. Należało przylutować w tym celu jaskółczy ogon, metalowe prowadnice pod montaż, albo je przykręcić. W obu przypadkach nie byłem w stanie sam tego zrobić, cokolwiek bym uczynił gdzieś zostałby ślad po tym. Znałem co prawda rusznikarza któremu można było zaufać, ale wiązało się to z wożeniem broni w tę i z powrotem kilkadziesiąt kilometrów za miasto, nie chciałem ryzykować. W końcu nawet niegroźny wypadek, kontrola policyjna, czy coś podobnego mogło położyć sprawę raz na zawsze. Zakładałem, że broń przewiozę tylko raz, wtedy kiedy będzie się to miało wydarzyć. 

 

Zastanawiałem się co zrobić z tym montażem, bałem się ryzykować strzału z przyrządów otwartych. Wciąż jednak wydawało mi się, że to tylko zabawa, traktowałem ją co prawda całkiem serio, lecz w głębi duszy nie wierzyłem, że może do tego dojść. Dlatego chyba wpadłem na pomysł, by użyć mojego karabinka, tego ze strychu. Zakładałem, że po wszystkim zniszczę broń tak, by była nie do poznania; zrobiło mi się go żal.

 

Oddałem z niego wiele nieprawdopodobnie celnych strzałów. Z wolnej ręki zabijałem sroki siedzące na gałęziach pięćdziesiąt metrów ode mnie. Zabijałem trznadle z niewiele mniejszej odległości i kuropatwy zimą na polu. Zastrzeliłem wielkiego psa na łące, który siedział w bezpiecznej - jak mu się wydawało - odległości nad strumieniem i bacznie śledził moje ruchy gdy podchodziłem. Ten pies, cwana sztuka,  do którego już raz strzelałem ze sztucera i spudłowałem w biegu, nie dopuszczał myśliwych na otwartym na mniej niż sto metrów, ale wtedy chyba coś go rozleniwiło. Podchodziłem go udając, że absolutnie nie mam złych zamiarów, przystawałem, zrywałem kwiatki, patrzałem w kierunku szosy, aż powoli uniosłem broń i spokojnie umieściłem muszkę na czole zwierzaka.    Strzał z karabinku .22 jest  cichy i jeśli się go odda w powietrze nie jest głośniejszy niż ten z wiatrówki, ale wówczas wyraźnie usłyszałem uderzenie kuli i zwierzę zapadło się w sobie tak, jakby nagle przywarło do ziemi. Odliczyłem odległość krokami, zabiłem go z sześćdziesięciu metrów strzałem prosto między oczy.

 

W moich oczach ten karabinek miał swą osobowość, trudno było mi myśleć, że wkrótce będę musiał go zniszczyć.

 

Tak czy owak postanowiłem go użyć. Miałem pudełko silnej amunicji, wyjąłem pięć sztuk i założyłem nowe tarcze na strzelnicy. Zwiększyłem odległość o dziesięć metrów, strzeliłem raz i okazało się, że broń przenosi o dobre pięć centymetrów. Zająłem się regulacją przyrządów, zeszło mi z tym prawie godzinę, zużyłem następne pięć sztuk naboi.  Ale i tak pozostało mi jeszcze czterdzieści sztuk, dość by zastrzelić czterdziestu bandziorów.

 

Po kolacji zostałem w domu, Agnieszka krzątała się trochę po kuchni, potem usiadła na wersalce przed telewizorem, zwinęła się w kłębek, okryła szczelnie kocem, nie rozmawialiśmy. Kupiłem piwo, zaproponowałem jej butelkę, odmówiła. Piłem więc sam, siedząc w fotelu, obserwowałem ją kątem oka. Była piękna w tym swoim cierpieniu, taka cicha i bezbronna, jakby się pogodziła, że już nic dobrego nie może jej spotkać w życiu. Myślałem o imprezie, na której do tego doszło, o jej słowach które zadały mi ból, którego nie mogłem zapomnieć. Ale ból ten stępił się z czasem, byłem gotowy uznać, że powiedziała to pod wpływem chwilowego wzburzenia, byłem gotowy zapomnieć.

 

Wypiję to piwo i przysiądę się do niej, zdecydowałem. Rozpoczęły się wiadomości, trwała wojna w Jugosławii, w Europie toczyły się prawdziwe działania wojenne, trudno było uwierzyć. Nie rozumiałem wojny, nie znałem stanu psychicznego wywołanego bliskim zabijaniem na wielką skalę, życia w nieustannym stresie. Patrzyłem dość obojętnie w ekran, zmasakrowane ciała zabitych ludzi wyglądały podobnie jak te z filmów fabularnych.

 

W pewnej chwili pokazano urywek dokumentalnego filmu francuskiego, młody, smutny chłopak wzięty do niewoli opowiadał matowym głosem o tym co robił dwa dni wcześniej w górskiej wiosce z kilkoma kolegami, żołnierzami jak on. Głos tłumacza był jednostajny, pozbawiony emocji.

 

Najpierw zabili kilkanaście dorosłych kobiet i starców, potem kilkoro dzieci, zostawili cztery kilkunastoletnie dziewczyny. Zabijali dźgając bagnetami, żeby się wprawić do walki wręcz; mówił, że szło im dobrze, każdy z nich zakłuł przynajmniej po trzech wieśniaków, on sam chyba z pięciu, nie pamiętał dokładnie ilu.

 

Potem przyszła kolej na te nastolatki, powiązali je i zaczęli gwałcić po kolei. W ten sposób zeszła im cała noc, kiedy się męczyli zasypiali, potem któryś się budził, pili i zaczynali na nowo.

 

Pierwszej dziewczynie poderżnął gardło kolega, w chwili kiedy drugi jeszcze z niej nie zszedł. Mówił, że śmiali się z niego, że nie zdążył.  Potem on zgwałcił następną dziewczynę, kiedy skończył sam ją poderżnął, było mu jej trochę żal, ale i tak musieli je wszystkie pozabijać.

 

Jedną zostawili sobie na sam koniec, przed opuszczeniem wsi zgwałcili ją wszyscy po kolei, była najładniejsza z nich wszystkich i żaden nie chciał poderżnąć jej gardła, więc on to zrobił, bo musieli się śpieszyć żeby nie wpaść w ręce żołnierzy przeciwnika.

 

Bezpośrednio po tej informacji podano następną, okazało się, że nowy rodzaj proszku do prania jest lepszy niż stary rodzaj proszku do prania, wytłumaczono dlaczego tak jest, nowy rodzaj proszku do prania zawierał bowiem cały szereg substancji chemicznych, którym nie opierał się żaden brud, a dodatkowo nie niszczył kolorów.

 

Pokazano także świecącą wstrętną dupkę niemowlaka - wtedy naprawdę zrobiło mi się niedobrze. Chciałem zmienić program, ale Agnieszka powiedziała, że za chwilę będzie teleturniej, czekała na niego.

 

Wyszedłem się przejść, zapadał wieczór. Poszedłem w ciemne pola i łąki, potem zanurzyłem się w mrok lasu; uznałem, że życie nie jest nic warte, kogo obchodzą zgwałcone dziewczyny z poderżniętymi gardłami. Bardziej wstrząsnął mną widok obrzydliwej dupki niemowlaka w reklamie nowych cudownych pieluch które nie powodują odparzeń, niż ta cała opowieść żołnierza. Doprawdy, w porze kolacji nie powinni pokazywać takich drastycznych scen.

 

Usiadłem na pniaku, siedziałem długo, bez ruchu, podobnie jak siedzę nieraz na ambonie w oczekiwaniu zwierza którego chcę zabić.

 

Gdy minął dostatecznie długi czas i umysł mi się oczyścił, wróciłem do domu.

 

Agnieszka spała u córki, poszedłem sprawdzić czy równo oddycha. Potem położyłem się w naszym łóżku, wkrótce zasnąłem.

 

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Za ciężkie przestępstwa musimy w końcu zacząć karać ludzi, którzy niszczą polską demokrację...   Adam Bielan    Akurat ja jako pogański racjonalista - libertyn i intelektualny biseksualista - uniwersalny - jestem za wprowadzeniem Republiki Narodowej lub Dyktatury Wojskowej, a nawet nowego systemu - Polski Rzeczypospolitej Narodowej, jestem także za uregulowaną prawnie aborcją, karą śmierci i eutanazją, dodam: głosowałem przeciwko wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej i byłem przeciwko wspieraniu Ukrainy, de facto: współczesnej - Chazarii, więc: mam czyste sumienie i nie mam żadnego obowiązku brać odpowiedzialności za wybory innych osób.   Łukasz Jasiński 
    • @Łukasz Jasiński Panie Jasiński, jeśli jeszcze raz napisze pan ,że którakolwiek religia a zwłaszcza chrześcijaństwo jest sektą- będę zmuszony podjąć odpowiednie kroki i wyciągnę wobec pana konsekwencje zgodnie z netykietą i zasadami obowiązującymi ma tym portalu.
    • Pisane zda się w dwóch płaszczyznach, ale słowa "ty" "jesteś" pisane małą literą odnoszą się do człowieka co ciebie zbałamucił   umiał zbałamucić  rozkochał i poszedł  zabrał z sobą wszystko zostawi trzy grosze   trzy grosze tęsknoty załzawionych wspomnień więc wiersz napisałam by łatwiej zapomnieć :))    
    • Hipolit Trąba koło Chodzieży, do Boga krzywe zęby swe szczerzy. A nie bardzo się stara. i kiepska jego wiara. We własne bajdy tylko wciąż wierzy. Filip Zadyma spod wioski Grądy, często odwiedza wokoło sądy. Robi ciągle miny dziwne, gdy dostaje znowu grzywnę. Niestety sąd ma inne…poglądy. Cyryl Pieniawa w małym Rewalu, wyzwał sąsiada na jakimś balu, bo ten słowem goryczy, choroby jemu życzył. Dziś się odgraża… lecz na portalu.
    • @Annna2   Zgodnie z regulaminem nie mam żadnego obowiązku ulegać pani prośbom, otóż to: to jest portal otwarty dla ludzi o różnych światopoglądach i mam prawo brać udział w polemikach - używając merytorycznych argumentów - logicznych, jeśli ktoś chce prowadzić własne nauki religijne - może sobie znaleźć zamknięty portal katolicki - zapraszając tylko katolików, dalej: szanuję pani punkt widzenia i pani powinna uszanować mój punkt widzenia: słowiański poganizm jest starszą religią - politeistyczną i z mojego punktu widzenia - jako pogańskiego racjonalisty - judaizm, chrześcijaństwo i islam są obcymi sektami - monoteistycznymi - pasożytującymi, misjonarskimi i pacyfistycznymi, de facto: prezentują bardzo niski poziom intelektualny, dodam: według masońskiej Konstytucji Trzeciej Rzeczypospolitej Polskiej - Państwo Polskie jest państwem świeckim, a nie sakralnym, dlatego też: krzyż w sejmie i menora w sejmie - są tam niezgodne z Kodeksem Postępowania Administracyjnego i sama pani widzi: pan Grzegorz Braun jako ultraortodoksyjny katolik prowadzi wojnę religijną z ultraortodoksyjną sektą żydowską chabab-lubawicz, którą potem zamieniacie w wojnę polską-polską, kończąc: to jest tylko i wyłącznie mój punkt widzenia i proszę go uszanować - okazać tolerancję i dziękuję za rozmowę, jak widzę - nic tutaj po mnie.   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...