Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  graphics CC0


Sirkka Turkka obłędnie kocha zwierzęta
psy i konie bezwzględnie ma w opiece
suche papierowe powietrze otula tu księżyc
w jej wiosce… odciętej od świata

 

w huraganowe miesiące teflonowe rękawiczki
używa linomagu maści z witaminą A. wiedzie swe
pustelnicze życie na południu Suomi. gdzie
cieplej w uszy. bo dalej od bieguna

 

w zimowe dni gdy światła mniej Sirkka pisze
cudne wiersze. smolaki co rusz trzaskają
w kominku. w obejściu łyska
rozświetlony namiot lavu

 

wiersze podkradają się po cichutku
do wiktu ogniska. oswajają jak dzikie wadery
błyszczą im ślepia. klinicznie krystalizując
ożywają w metaforach. z uczuć i uduchowienia

 

z braku lub nadmiaru miłości ludzie mogą cię zranić
twierdzi Sirkka. dlatego
pokochała swoje pegazy i cerbery
stroniąc świadomie od ludzkiej arogancji

 

psy stroją swoje pęknięte skrzypce.
chmura jak chudy chłopak który chce się żenić.
gwiazda osiada w Sirkka. unosi przestrzeń
w świt Fennoskandii. lotnia mistycznej eremitki

 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Solucja odautorska -  interpretacja wiersza:

 

Treść wiersza spójna – co do: tematu, charakterystyka samej bohaterki – autentyczna, logika opisu, budowa utworu taktycznie zorganizowana. Podmiot liryczny nie jest fikcyjny a realny, sytuacja opisanej poetki z Finlandii opiera się na faktach, jej życie osobiste (w praktyce) oscylowało wokół duchowej emigracji, i swoistej hermetyki od zbyt kolektywnej cywilizacji (co osobiście sugerowała w kilku wywiadach). Logika samego opisu nie powinna budzić zastrzeżeń:

 

Mamy (otóż) poetkę, żyjącą we własnym hermetycznym świecie, kochającą swoje gospodarskie zwierzęta i inne te bardziej mitologiczne (zmyślone dla perspektywy lirycznej) – także, (o przywiązaniu do zwierząt Turkka – często – wypowiadała się publicznie). Wiersz nie jest syntezą opisem eremu, ani planem życia poza marginesem cywilizacji. Jest emfatycznym awantażem chwili. Wkraczamy w poetycki klimat przytłumionego wieczoru zimnej Finlandii, gdzie niebanalną rolę odgrywa światło – głównie noktambuliczna poświata księżyca, tu ktoś inny alternatywnie może wyobrazić sobie np. zjawisko zorzy polarnej, obok poczyna sobie inny symultaniczny – i charakterystyczny blask – od namiotu lavu wpisanego niemal praktycznie w ton Finlandii oraz w specyfikę tego wiersza, (te namioty po zmroku - w praktyce wyglądają jak podświetlone abażury lamp), istnieje zlokalizowane miejsce akcji (to fińska osada, na odludziu i południu Suomi), mamy dom, rozświetlony kominek, trzaskające w nim bierwiona, wszechobecne ciepło domostwa, zatem – to wyidealizowany fluid do tworzenia wierszy – w odosobnieniu mentalnym poetka poszukuje permanentnie twórczego zauroczenia. Cisza, spokój, samotność, a podświetlony namiot stoi w obejściu, tu kluczem jest sama świadomość doświadczenia osobistego w zagospodarowaniu weny jako imperatywu nadrzędnego w życiu ppoetki, powoli i systematycznie „przybiera” w metaforę odzwierzęcego uosobienia, te wiersze – o których traktuje 4_ta zwrotka to oczywiście samo natchnienie poetyckie „przeistoczone obrazowo i duchowo” - tudzież symbolicznie – w wilka, wilk bywa nieodzownym „atrybutem” wyludnionych–introwertycznych klimatów Finlandii – i zresztą (jak wiadomo) – mega autentycznym fantazmatem do wykorzystania w poezji, „błyszczące wilcze ślepia” (taktycznie) improwizują w symbolicznym imperatywie uduchowienia twórczego Turkki (tak należałoby to czytać). Pierwsze wersy 5_tej i ostatniej strofy (oznaczone kursywą), to praktyczny wymiar tejże weny – oraz autentyczne fragmenty tekstu pochodzące z wierszy poetki.

 

Teraz (ja autor) wprowadzam czytelnika w pragmatykę miejsca i akcji, próbuję wytłumaczyć (przedłożyć) mu wizualny wymiar otoczenia, by czytelnik mógł dokonać niezbędnej identyfikacji – zaakceptować i finalnie pojąć gdzie trafił przypadkiem z autorem, zarażam go wrażeniem by zbliżyć – do siebie w poczuciu merytorycznej aż realistycznej estetyki, używam dość specyficznych (i przyznaję – nieco zawiłych) środków poetyckiego oddziaływania (bo tak powszechnie określa się – tę więź liryczną między – odbiorcą a nadawcą), i tylko po to, by uwrażliwić relacje potencjalnego czytelnika, receptory reagują w koherencji – z nieprzypadkowym słowem. I o to chodzi, by wyhodować w sobie reaktywny bodziec, świadomy w oczarowaniu trakcją stylowego słowa.

 

Banalne opisy są tylko prozą nie – poezją, czasem nawet proza potrafi być silniej liryczna niż (byle jaki) nieorganoleptyczny opis. Tak nie dzieje się przecież - w tym wierszu. To dobrze. 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
  • 11 miesięcy temu...
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Poczytaj wiersze poetki o której mowa w treści wiersza. Rasowa klasyka - nafaszerowana wrażeniami. I nie czytaj tej mojej solucji pod wierszem. Ja zdaje się wtedy powróciłem tu na portal po dłużej przerwie. 

 

Każdy czytelnik ustawia własną perspektywę wiersza. To jego prawo. Nie powinenem tak dokładnie wykładać treści i sugerować. Ale to było w 2019 roku ;)) Lecę bo pytają w domciu do której galaktyki dotarłem ;D ŻAR-TU-JĘ! Do napisanka tam kiedyś Valerio ;)) 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

@[email protected] 

A jak to się ma do jej poezji? ;) 

 

Ja na przykład nigdy nie miałem problemu z ludźmi w kwiecie wieku. Są sumienni, wykwalifikowani i bardzo praktyczni. Śmiało mógłbyś być moim rodzicem i nie mam z tym kłopotu ;) 

 

I tak na szybko wymyślone zdanko na temat nestorów: 

 

"Im więcej srebra w czole, tym liryczniejsze i amore" ;) 

 

Szczęliwego Nowego Grzegorzu, spełnienia wszystkich marzeń ;)  

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...