Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Sam na sam ze sobą w sobie zakopany jestem


jan122

Rekomendowane odpowiedzi

Morze jest wielkie
Było zawsze
Ja jestem chwilę, najmniejszy z najmniejszych
Ja na dachu promu i nikogo innego

 

Pada lekki deszcz
Papieros się wypala
A wiatr przebija mnie na wylot
Bo może już mnie nie ma? Kto mi to powie?

 

Nie ma innych, więc nie ma też słów
Przynajmniej takich, które muszą coś znaczyć
Uczucia i emocje bledną
Myśli stają się odległym brzęczeniem muchy
Jak cudownie!

 

Tak, przyznaje się, to jest ucieczka
Skażcie mnie za to! Zniszcie!
Z zadrości chyba, że jest niebo
Że to nie wasze niebo
Że ono jest moje
Tylko moje

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zamiana opuszczenia i samotności w we własne wewnętrzne niebo... To bardzo ciekawy i ciekawie, zmysłowo opisany proces, który jest jednocześnie budujący, chociaż ta przemiana "zalatuje" nieco odwetem, swiadomym odrzuceniem innych... Piszesz wyraziście, emocjonalnie, aż musze się trochę "bronić" ;) Pozdrawiam :)

Edytowane przez duszka (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Myślę, że to niebo staje się czyjeś, gdy sobie zdasz sprawę z tej małości. Pierwszy raz poczułem to na lądzie: zobaczyłem jedną kreskę na horyzoncie, od lewa do prawa, z której wyszło całe życie. W tym ja. I jednocześnie byłem wciąż sobą: nikt inny nie mógł czuć tego co ja. Oczywiście, mógł czuć taką samą małość i powiązanie z resztą świata. Ale nie mógł być dalej mną.

To "zniszczcie, skażcie" jest w sumie dość głupawe, bo niekoniecznie ktoś musiałby w ogóle zwrócić na mnie uwagę. Z drugiej strony jest narcystyczne i egoistyczne, czyli na miejscu. Bo podejrzewam, że czułem to, co czuje człowiek przed oderwaniem od piersi, przetworzone przez moje doświadczenia. Erwin Hessle nazwałby to pewnie Prawdziwą Wolą.
 


oraz

 

 

I bolesne, i niepokojące, i cudne. Mocno przekraczające to, czym się jest, ale nie zrywające z tym. Lepszy jest tylko seks, o ile jest psychiczna więź: ale też z podobnych powodów.

 

 

Rzecz w tym, że w tym wypadku może być moje i to wyraża mój skrajny egoizm i narcyzm, co najwyżej (mam nadzieję!) nieźle przetworzony. Tak, dalej jest to absurdem, ale absurdem, który odczuwałem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dlatego wolę (chyba, żaden ze mnie znawca) Hessle'ego niż Crowleyego (krowli nie krowlej, btw). On nie pisze o jakimś trudnym do pojęciu zjednoczeniu się z jakimś Wszechświatem (duża litera! Baczność!), tylko dogadaniu się ze samym sobą. Nie zawsze mu wierzę, ale moim zdaniem w tym jest lepszym telemitą, niż Crowley. Dalej wolę Hyatta (też nie bez uwag, upierdliwy jestem).

Konflikt też jest ważny. Można nawet twierdzić, że "wszystko jest walką". O ile się to komuś przyda, moim zdaniem.

 

Ja najbardziej lubię walczyć ze samym sobą. Z wielkim umiarem, bo to boli, a ja jestem przecież delikatnym kfiatuszkiem. Ale to drugie to słabość (ta delikatność), a ta walką jest wspaniała, i żeby w niej uczestniczyć, i wygrywać, mogę walczyć z innymi po to.

 

Trudno mi odpowiedzieć, bo dla mnie oczywiste było, że to niebo (moim zdaniem mogą być inne) jest jednoosobowe. Każdemu takiego życzę.

 

Nigdy na przekór losowi, jeśli on jest całkowicie prawdziwym porządkiem rzeczy. Ale zgoda na taki los nie oznacza w najmniejszym stopniu posłuszeństwa komukolwiek. Nie da się sprzeciwiać "prawom fizyki", te "prawa" właśnie powodują, że jestem taki, jaki jestem i pisze do Ciebie to co piszę w tej chwili. Jak się im "sprzeciwię", będę im równie posłuszny, jak przed "sprzeciwem".

Inaczej: bunt o którym piszesz jest dla mnie pozorem, ale nie jest tak, że bunt uważam zawsze za pozór.

 

Do Prawdziwej Woli (znowu duże litery) czy do seksu, czy do stanu przed oderwania od piersi?

W każdym razie, niepokój, przynajmniej na początku, jako uczucie, takie czyste, nie teoretyzowane, jest jak najbardziej na miejscu (w każdym wypadku). Chyba, że doświadczenia z bardzo wczesnego dzieciństwa (i porodu w tym) masz bardzo szczęśliwe.

I w każdym razie nie wydaje mi się to niczym przestarzałym, sam pomysł, że można znaleźć w sobie coś, co jest bardziej prawdziwe, niż to co się o sobie wie w danym momencie. znaleźć lub wynaleźć, wymyślić. Bo w kwestii odkrywania nigdy nie potrafiłem się określić: czy odkrywca tworzy czy odkrywa? Znaczy, ten, który odkrył prawa ruchu czy przemian pierwiastków coś odkrył, ten, który wpadł na pomysł, że można uprawiać logiki quasispójne coś wymyślił, ale wydaje mi się, że jeden musiał na coś wpaść, ten pierwszy, a ten drugi musiał coś wiedzieć. Tak czy siak: jeśli jest się odpowiednio skupionym, nie ma się wahania, nie wierzy się ani trochę ponad to, w co jest koniecznym wierzyć i ma się w sobie spokój, to jest coś, co ja nazwałbym prawdziwą wolą.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Natomiast gadanie z własnym aniołem stróżem służy głównie temu, żeby ktoś sam sobie umiał odpowiedzieć na pewne pytania, na które nie jest w danym momencie sam sobie odpowiedzieć. Tak, może się to wydawać głupie, rzadko z tego korzystam, ale być może komuś pomaga.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ostateczne ważne jest to, czy chcesz. No, ale łatwiej sprawdzić czy chcesz, gdy jesteś skupiona, nie wahająca się itd. 

O ile ja mam cokolwiek do powiedzenia o twojej woli. Chyba nie chciałbym mieć. Wolałbym, żebyś robiła co chcesz, niezwykle często kręci mnie właśnie to, gdy ja robię co chcę, a inni też.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • a może morze jesteśmy sami bez uniesień bez fal namiętności noc otula nas rybim ogonem łuszczą się sny rozmaite   zimno drapie się za głowę panele podłogowe imitują mokry piach i senną plażę na odludziu   chore zatoki dokuczają nieobecnym dryfujące myśli wyrzuciło na brzeg zrywamy się zachłannie każdy w swoją muszlę
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zaiste, różne rzeczy można ciąć, słowa zwykle to definiują. Dziękuję i pozdrawiam :)
    • Pozdrawiam i dziękuję @iwonaroma i @Leszczym   Troszkę zmieniłam. Koronka nie w zębie ale na zębie, w zasadzie nie o zęby chodzi lecz półmrok, dodałam ostatni wers, żeby może bardziej w stronę owego kłusownictwa., czyli kłusującego kundelka.   Dziękuję wszystkim, daliście mi zdaje się "medal" ;-) rozumiem, że dla Żabki, to się zgadzam :-) Miłego
    • Niestety bywa, że alko i dragi i wtedy nic innego się nie liczy. Pozdrawiam
    • Trochę inna wersja dawnego tekstu   Cześć. To tylko ja. Chyba jako całość lub nie. Jeżeli masz tyle cierpliwości co ostatnio, to czytaj. Jeżeli przeciwnie, to chociaż napisz, o czym nie przeczytałaś. No dobra. Tyle wstępu.   Trudność to dla mnie wielka, zwyczajność z mego pióra na papier bezpowrotnie spuszczać. Aczkolwiek – chociaż takową lubię – to bez udziwnień, ciężko mi zaiste lub po prostu taki wybór chcianą przypadłością stoi. Pisząc dziwnie o zwyczajności i prostocie kwadratowych kół, zawikłanie w umysłach sprawić mogę, a nawet bojkot, takich i owakich wypocin, lub nawet laniem wody zalać.   Gdybym koślawym grzebieniem, włosy w przypadkowym kierunku przeganiał, to skutek byłby podobny. No cóż. Żyję jakoś na tym pięknym świecie, co wokół roztacza połacie, pośród bliźnich, zwierząt, roślin różnorodnych, rzeczy ożywionych i martwych, dalekich horyzontów i niewyśpiewanych piosenek, a w tym co piszę teraz, nadmiar zaimków osobowych, co w takim rodzaju tekstu, jest uzasadnione.   Napisz proszę, co w twoim życiu uległo zamianie. Co zyskałaś, co straciłaś. Czy odnalazłaś szczęśliwą gwiazdę na nieboskłonie ziemskich ścieżek. Jeżeli nie, to masz w tej chwili szukać. Choćby z nosem przy padole, twojej upragnionej gwiazdy. Gdy ulegniesz poddaniu, to już zostaniesz na dnie wąwozu niemożliwości, opłakując swój los.   A jeśli źli ludzie ciebie podepczą, to nadstaw im jedną siedemdziesiątą siódmą część policzka. Bez przesady rzecz jasna. Czasami oddaj! Pamiętaj, taką samą miarą będziesz osądzona, jaką ty innych sądzisz. Ile szczęścia dajesz, na tyle zasługujesz. O cholera. Co za banały wyłuszczam.   Proszę cię. Pozostań przewrotną, ale nie strać równowagi. Pamiętam, że często błądziłaś wzrokiem po ogniu, a myślałaś o rześkim strumyku. To mnie w tobie fascynowało. Nieokiełzane myśli, wiecznie związane w supełki, które wielu próbowało rozplątać, bez widocznego skutku. Tylko ósme poty wylali i tyle z tego było.   Przesyłam tobie taki śmieszny przerywnik, dla odprężenia umysłu.   twoje zwłoki są w rozkładzie twoje ciało gnije już twoją trumnę sosenkową pokrył zacny cudny kurz   twoje czarne oczodoły białej czaszki perłą są a piszczele szaro złote jak diamenty ślicznie lśnią   No i co? Zaraz jest ci weselej, nieprawdaż? Przyznać musisz. Oczywiście wierszyk nie dotyczy ciebie. Kiedyś tak, jeżeli twój trup nie spłonie. Póki co, wolę cię zapamiętać obleczoną w ciało. Ładne i zgrabne zresztą. Ale dosyć tych słownych uciech. Musisz jednak przyznać, że ci lżej na sercoduszy.    Tak bardzo tobie współczuję, że masz jeszcze siły na czytanie tych moich ''mądrości''. Tym bardziej, że nie czytam wszystkich twoich, ale jestem przekonany, że ty czytasz moje sądząc po tym, co odpisujesz. Wiem, wredne to z mojej strony, do utraty tchu. Mam jednak pewność, że nie wyznajesz zasady: coś za coś. Ja też jej nie wyznaje. Wolę coś twojego przeczytać, jak prawdziwie chcę, niż czytać na siłę, gdy naprawdę: nie chcę.   To skądinąd byłoby dowodem braku szacunku i lekceważenia twojej osoby. Mam trochę pokręconą psychikę w wielu sprawach. Do niektórych podchodzę: inaczej. A zatem pamiętaj: nie wszystkie moje listy musisz czytać. Na pewno nie popadnę w otchłań obrażań. Chyba, że obrażeń, jak dajmy na to w coś walnę lub ktoś lub coś, mnie.   Aczkolwiek bywa, iż żałość odczuwam wielką, do suchej nitki białej kości. Proszę, poniechaj zachwytów nad tym co piszę, bo jeszcze przez ciebie na liściach bobkowych osiądę speszony, a to spłodzić może, psychiczny uszczerbek na zdrowiu... a to z kolei na braku moich listów. Czy naprawdę jesteś przygotowana na tak dotkliwą stratę?    Dzisiaj znowu byłem latawcem, który pragnął wzlecieć i kolejny raz, spalił lot na panewce. Ciągle ogon wlecze po ziemi. Znowu lecę nie do góry, ale w bezdenny dół, w długą ciemną przestrzeń. Głębiej i głębiej, dalej i dalej. Światło mam głęboko w tyle, ale jeszcze trochę kwantów na plecach siedzi. Nieustannie widzę przed sobą własny cień. Ścigam go, bo nie mam innego wyjścia. Wyjście zostawiłem daleko nade mną.   Kiedy wreszcie będzie koniec. Raz na zawsze. Na zawsze z wyjściem i na zawsze z wejściem. Co będzie po drugiej stronie, skoro potrafię tylko spadać. Kiedyś, gdy mogłem oprzeć jaźń o jasne ściany, to były mi obojętne. Teraz przeciwnie, lecz mijam je za szybko. Są tylko smugami. Bo wiesz jak jest. Światło bez cienia sobie znakomicie poradzi, lecz cień bez światła istnieć nie może.    Nie czytaj tej mojej głupawej pisaniny, jeżeli nie chcesz. Zrób kulkę i wrzuć do ognia. Niech spłonie. Nawet już nie wiem, jak smakuje gniew.    Stoję oparty o ścianę. Widzę lecącą w moim kierunku strzałę z zatrutym ostrzem. Nie mogę ruszyć ciała, znowu przyklejony do otynkowanych, ułożonych w mur cegieł. Są częścią mnie. Ciężarem, którego tak naprawdę nie dźwigam, a jednak odczuwam, jako zafajdany kleisty los. Ciekawe czyja to wina? Raczej nie muszę daleko szukać, by znaleźć winowajcę. Jest zawsze całkiem blisko.    Nagle zdaję sobie sprawę, że nie zabije mnie żadna strzała, tylko kupa duszącej gruzy. Tańcząca kamienna anakonda, pragnąca udusić i wycisnąć: całe posklejane rozdwojone wnętrze, żebym mógł je na spokojnie obejrzeć, przemyśleć i uwolnić trybiki z piasku. Wystawiam ręce na boki. Nic z tego. Odepchnięcie niemożliwe. Czerwone cegły pod skórą tynku, pulsują niczym krew w tętnicy.    Nagle przypominam sobie. To z własnej woli posmarowałem klejem pokręcone ego i oparłem o niby szczęśliwą ścianę. Jakiż wtedy byłem pewny swoich możliwości. A jaki głupi i naiwny. Myślałem, że oderwę jaźń w każdej chwili. Gówno prawda. Sorry.    Nogi nadal zwisają poza parapet mnie. Zasłaniam stopami uliczny ruch i mrówczanych ludzików. Wyciągam ręce przed siebie. Zasłaniam chodnik. Rozkoszny wietrzyk szeleści we wspomnieniach, przerzucając kartki niewidocznej księgi. Niektóre wyrwane bezpowrotnie. Pozostał tylko wzdłużny, postrzępiony ślad.   Nagle zasłaniam wszystko przezroczystością. Tylko spod prawego rogu zwisającego buta, wychodzi dziwna, tycia postać. Widzę ją wyraźnie, pomimo dużej odległości. Pokazuje mi środkowy palec. To matka głupich. Zaraz na nią skoczę i jej tego palucha złamię. Odzyskam wiarę we własne siły i lepszy los.    Pomału kończę na dzisiaj... z tą pseudofilozofią. Na drugi raz napiszę bajkę, co na jedno, chyba wyjdzie. Na przykład o człowieku, który po swojej śmierci, musi całą wieczność leżeć w trumnie na własnych rozkładanych zwłokach, jako pokutę za grzechy, które popełnił. Cały czas będzie tam jasno, a zmysł zapachu nie zostanie wyłączony. Oczu nie będzie mógł zamknąć, leżąc twarz w prawie twarz i żadnego spania. On sam nie ulegnie rozkładowi z uwagi na ciasnotę.   No nie! Nawijam banialuki w sumie lub innej rybie. To jeno metafora. Dla rozluźnienia powagi. Pomyśl o kwiatkach na łące. O modrakach i stokrotkach, makach i pasikonikach. Jak ładnie pachną, dopóki nie zwiędną i zdechną. O białych uroczych barankach, płynących po błękitnym oceanie do złotego portu o barwie słońca, otulonego szatą horyzontu, w kolorze pomarańczy z nadszarpniętą skórką. Co chwila jest oświetlona, obsraną przez muchy, lecz mimo wszystko działającą, żarówką morskiej latarni.     Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że jest sprawą niemożliwą, by nie wypełnić czasu całkowicie. Nasze poczynania przyjmują kształt czasu, w którym są. Z tym tylko, że istnieją różne rodzaje: cieczy i naczyń. Największa klęska jest wtedy, gdy takie naczynie rozbić na wiele kawałków i nie móc go z powrotem posklejać, bez względu na to, ile czasu zostało. A jeszcze gorzej, gdy są to naczynia połączone i tylko jedno ulegnie destrukcji, a drugie zostanie całe, lecz i tak rozbite.    Jeżeli przeczytałaś te moje bajanie, to gratuluję cierpliwości. Napisz proszę. Może przeczytamy, a może nie.    Na koniec zwyczajowy przerywnik.    Miłość    zostańmy w naszym świecie lecz zabierzmy butle tlenową z powietrzem może być różnie gdyż ty ze mną a ja z tobą
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...