Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Alfred albinos i traktor


dytko

Rekomendowane odpowiedzi

Nie był zbyt gruby, normalnym też nie można było go określić. Chuderlak, ja bym się nie pokusił, stonować twarz w przeźroczystym lustrze i rzec – ot faceta nie ma. Zza rogu nawet gdy wyglądał machinalnie z dozą nieśmiałości, zawsze jakaś przypadkowa mucha zahaczyła skrzydełkiem o albinoskie rzęsy. Brzmiał całkiem przyzwoicie, trochę kaleczył ostatnie sylaby, ale jakoś znośnie trawiły to moje uszy, pod warunkiem, że nie wypowiadał słów bogatych w spółgłoski „k, r, g, t”. Za „traktor” można by go było powiesić. Gdybym miał wymienić najbardziej drażniące cechy Alfreda albinosa, postawiłbym zdecydowanie na kaleki werbalizm. Miał nietypowe tiki nerwowe, kiedy trawił twarde spółgłoski, napinało mu się ścięgno szyjne, szarpiąc przy tym kącik ust. Śmialiśmy się wtedy z kolegami, że to jacyś bogowie szarpią jego usta przy pomocy żyłki, gdy próbuje rozzłościć towarzystwo swoją gadką. Nie to, żebym nie lubił chłopaka, ale był tak nijaki, że prawie żaden. Kiedy się peszył, nie wyskakiwały mu rumieńce, kiedy się uśmiechał myśleliśmy, że zaraz się rozpłacze. Poprosił kiedyś na imprezie jedną taką rudowłosą dziewczynę do tańca pytając: kopciuszku, umiesz tańczyć?. Co jak co, ale w mordę dostać można z miejsca. Spotkaliśmy po latach jego matkę, albinoskę. Wystarczyło jej spojrzenie, ruch rąk i sposób odgarniania włosów ze zmęczonego czoła, by wiedzieć, że cechy odziedziczył po kimś innym. Szła z naprzeciwka, wytyczonym torem przez kryształowe oczy, zmęczonym krokiem szurała stępionymi obcasami, trzymając kurczowo ręce przy tułowiu. Nie zauważyła nas, to ja ją zaczepiłem z głupia, głowiąc się przez ponad dziesięć sekund, o co zapytać. Patrzyła na mnie ze strachem w oczach, rzuciłem ot tak:
- Co u Alfreda, nie widzieliśmy go kupę czasu?
Cisza, uśmiechnąłem się, podniosłem brwi, ona patrzyła niewyraźnie, siłując się z w własnym oddechem, czułem, że w głowie układa ciężkie słowa, przygniecione czymś tragicznym, w końcu odpowiedziała:
- Alfred... Alfred, on nie żyje.
Rozpłakała się bidulka, wyciągnąłem z kieszeni papier toaletowy i podałem by wytarła łzy. Alfred nie żyje, brzmiało to jakby rozbił się wazon z bukietem uschłych kwiatów, jakby komar wyzionął ducha, bo komuś udało się w porę klepnąć w szyje. Ciężko jest wtedy być dobrym aktorem, odegrać na poczekaniu rolę zaskoczonego tragiczną informacją. Wybrnąłem kaszląc, pocierałem niby zaszklone oczy. Trochę milczenia, niedowierzania w spojrzeniu i chyba się udało. Dręczyła mnie jednak ciekawość, jak to się stało, że Alfred nie żyje.
- Bardzo mi przykro, to musi być dla pani bardzo bolesne, mogę jakoś pomóc?
Znowu milczenie, szlochała.
- Jak to się stało, bo trudno w taką tragedie uwierzyć?
- Alfred, grał w teatrze, był taki zdolny... grał wiejskiego rolnika... kiedy mówił swoją kwestię, ktoś wpadł na scenę ze sznurem i go powiesił.
Jak boga kocham, pewnie powiedział „traktor”, ale ja w tym rąk nie maczałem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobre. Takie tragikomiczne zakonczenie, czarny humor pomieszany z autentyzmem, dzięki czemu jest czytelnikowi jednak żal tego nieszczęsnego Alberta. Jak dla mnie - całkiem udane opowiadanie, nie genialne, ale udane:)
Ale co to znaczy "stonować twarz w przeźroczystym lustrze"? Podoba mi się twój styl, ale czasem przesadzasz i trochę zaplątane są te zdania.
Po znaku zapytania juz nie trzeba kropki;)
pozdrowienia,

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...