Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

No popatrz, dopiero teraz się przyznał/ła:) 

czyli mogę męsko, lub żeńskoosobowo:P 

i za co ja przepraszałam? że też na to nie wpadłam:D 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witaj Justyno.
Tak, migrena to straszna choroba, masz rację i człek się czepi wszystkiego by sobie ulżyć;)
Zastanawiam się,  dlaczego Ci nie pasuje i to akurat w tym miejscu?  Dla mnie jest klarownie:)
Wiersz ma drugie dno, może warto pogrzebać? ;)
Peelka woli ciemność, czerń, którą uczy się formułować, jest dla niej bezpieczniejsza i przynosi ulgę. Kiedy masz mroczki przed oczami można mówić o kształtach. Same się tworzą, stąd nadwrażliwość na światłokształty. Z drugiej zaś strony peelka nie chce by ktoś zapalał, bądź cokolwiek w niej rozpalał. Znowu mamy do czynienia z motywem kształtu i światła, którego bohaterka nie toleruje.  To co było - blednie i tak ma być. Jest wrażliwa na pewne bodźce i zachowania i jak każdy ma swoje słabości, być może dałaby się ugłaskać i to przyprawia ją o dodatkowy, kolejny ból głowy. Takie to nadwrażliwości na światłokształty, takie bolączki;) 
Ale zapije się prochami i przejdzie:) 
Zwróć jeszcze uwagę na jedną rzecz Justyno, iż wers "jestem wrażliwa na światłokształt"

to co Ci nie leży jest zupełnie osobnym wersem nawiązuje do całości, nie do konkretnego stwierdzenia.  
Dziękuję, że byłaś, pozdrawiam serdecznie.
 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Kurcze! Byłam do niedawna poczwarką ;-) stałam się Kobrą ;-) jaki dalszy proces przemiany? By jednoznacznie podkreślić kobiecość? :-) 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zapytałam, poprzedazajac pytanie wykrzyknieniem

 

 

Bo miewam migreny 5, 6 razy w tygodniu, ale faktycznie o tym świetle napisałas wtedy, gdy już Peelka się z lekka znieczuliła. 

 

Migrena to strach. Wczytałam się w wiersz - takie 

 

drugie dno znalazłam. Strach. 

 

Jednak sa ludzie, np. ja, którzy wolą być w strachu sami, a Pelka pisze, że jakby dwie osoby przeżywają napad migreny Peelki. 

 

O tych śliwkach... 

Jak to osobnym wersem? No nic, popatrzę jeszcze na Twój wiersz. On jest Twój, a ja mam inne doświadczenia z migreną. 

 

Opisałaś ja jednak świetnie.    

 

Nie uraziłam niczym, mam nadzieję?  Justyna. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A w którym to miejscu peelka tak pisze? 

To bohaterka przeżywa dwie bolączki jednocześnie, migrenę  i... 

Absolutnie mnie nie uraziłaś, pozdrawiam raz jeszcze.

A tak serio miewasz migreny 5, 6 razy w tygodniu??? 

Opublikowano

Ja wyczytałam na pierwszy rzut światło i 'męsko-miłosny'wstręt. Podoba mi się metaforyka wiersza, masz ciekawe pod tym względem, jak dla mnie, pióro. Jeju, 80%, śliwowica, czyś Ty Tetu z górskich rejonów? Bo centrum, mówię za siebie, tego trunku nie daje rady posmakować ani polubić;) Mnie te zapijane prochy zupełnie nie drażnią, jakby co. 

 

@Kobra brzmi żeńsko, ale wiadomo, płci obie. Próbowałam poszukać jak się rozpoznaje, niestety w większości tylko po ogonach;) a więc w tym nicku musisz być gender;)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Luule, niesamowicie mnie cieszy Twój odczyt. Fajnie, że wyłowiłaś ten męsko miłosny wstręt. Super.
Jeśli zaś chodzi o górskie rejony, też bingo;) Dobra śliwowica nigdy nie jest zła;)
Dziękuję za zatrzymanie, pozdrawiam.

 

A Kobra nawet nie wie ile ma w "sobie" z gender:P i nie pomoże święty boże:)
Pełnokrwista Kobra:) Fajna jest:) 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Deonix, ale nikt prochów w stanie stałym nie połyka bez popijania płynem, No oczywiście wodą, nie wódką, bo są i tacy, ale to juź inna bajka. Dla mnie to jest logiczne, zawsze proszek popijam wodą, inaczej bym nie połknęła. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Cały dzień nie było mnie w domu, później miałam gości, ale dobrze, że tu w końcu zajrzałam. Dobry wiersz. Teź mam podobnie, szczególnie latem, w słoneczne dni, bez okularów ani rusz. Chronię oczy, nie dopuszczam do bólu głowy i połykania tabletek, ale rozumiem opisany przez Ciebie stan i osoby z notoryczną migreną. To jest bardzo uciążliwe.

Posdrawiam :) 

Opublikowano

Dobry tekst, doczytałam komentarze, zasadniczo zgadzają się z moich odbiorem. Ja bywam ciemnolubna, nadwrażliwa. Bliskość daje zagrożenie i odczyn alergiczny. Ale migren nie mam. Co najwyżej balansuję na krawędzi wariactwa. Wtedy wchodzę do szafy, siedzę w ciszy i ciemności. Ograniczam nadmiar bodźców. W ich ilości i stresie doszukuję się znaczenia.

Pozdrawiam, bb

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Ale wtedy mówi się o zapijaniu prochów, a nie zapijaniu prochami.

Konstrukcja gramatyczna ma znaczenie.

 

Sorry, Tetu, miałam się w dyskusję nie wtrącać, ale nie wytrzymuję :D

 

Poza tym, Maryś, czy ja wiem, czy nikt nie połyka proszków bez popijania?

Ludzie miecze połykają, a tabletki nie połkną ? :D

Edytowane przez Deonix_
poprawki merytoryczne (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zima zaciska na mnie palce - cienkie, twarde, lodowe, jakby ktoś ulepił je z kości ptaków, które zamarzły w locie. Wsuwa mi w płuca powietrze ostre jak tłuczona noc, jakby każdy oddech był odłamkiem zbitego lustra, w którym ktoś przeglądał się po raz ostatni. Czuję, jak świt tłucze się o moją klatkę piersiową, jakby chciał wybić sobie wejście, zanim przymarznie od środka. Oddycham metalem. Oddycham trzaskiem. Oddycham bielą, która nie rozjaśnia - tylko kasuje świat po kawałku, cierpliwie, profesjonalnie, jak gumka, która zna moje imię, mój podpis, moje wszystkie wahania. Zima prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błyskawicy - widzi we mnie kości zanim ja je poczuję. Samochody stoją jak martwe dorsze pochowane w lodowych katafalkach: obrośnięte mrozem, przykryte bezdechem, wypatrują moich dłoni - czerwonych, popękanych, jakby każde knykcie pisały zaklęcia przeciw ciepłu, jakby skóra uczyła się alfabetu zimy poprzez ból. Mróz wcina się we mnie głębiej niż lato, głębiej niż jesień, głębiej niż wszystkie pamięci: jest czysty, anatomijny, bezczelnie uczciwy. Nic nie udaje. Zima nie kłamie - rani prosto, rani w punkt, jak chirurg, który nie używa znieczulenia, bo wie, że znieczulenia są dla miękkich miesięcy. Wiatr oplata mnie jak zwierzę zrobione z noży, jak drapieżnik, który zna moje przeszłe oddechy. Próbuje mnie wypchnąć ze swojego terytorium, a potem wciąga z powrotem - jakby chciał mnie mieć w sobie na stałe, jako gorącą skazę, którą trzeba okiełznać. Wiatr rozkłada mnie na częsci jak anatom, który uczy się człowieka od zewnątrz do środka, mróz po mrozie, drżenie po drżeniu. Śnieg patrzy na mnie jak głuche bóstwo zrobione z ciszy; niczego nie oczekuje, ale wszystko zapamiętuje. Skrzypi pod stopami, skrzypi tak, jakby pod bielą poruszały się nerwy ziemi - biały impuls, wstrząs za wstrząsem, jak elektrokardiogram planety. Nos parzy, policzki drewnieją, dłonie szczypią jakby księżyc przykładał mi do skóry swoje zimne monety, płacąc za każdy gram ciepła, ktory ze mnie wyciąga. Drzewa stoją czarne i ostre, płoną odwrotnym ogniem - ogniem, który nie daje światła, tylko świadomość. Latarnie dymią zimnem. Słyszę świat dzwoniący lodem - jakby wielka szklana misa właśnie pękała nad moją głową. Wchodzę w tę zimę jak w obrzęd przejścia, w alfabet, który można odczytać tylko własnym drżeniem. Lód jest nauczycielem, wiatr jest kapłanem, śnieg jest księgą, a ja jestem atramentem, który zamarza na marginesach. But od nart, pogryziony przez psa, leży jak relikwia nieprzeżytego planu - świadectwo śmiechu, który nigdy nie miał okazji zabrzmieć. Śmieję się pod nosem: nie trzeba nart, żeby spadać. Wystarczy zgodzić się na zimę, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie lipcowe resztki, aż zostanie tylko cienki rysunek - pulsujący ślad na mrożonym szkle. Jestem upojony. Nie winem, nie jesiennym rozpadem, nie lipcowym ogniem - tylko białym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów kości, wyskrobuje z niego pęknięcia, a na koniec zostawia w środku błysk: zimny, chirurgiczny, prawdziwy. Śnieg migocze jakby ktoś zmielił tysiąc gwiazd i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim zniknąć. Zima potrafi kochać okrutnie. Ale kocha uczciwie - pali od środka, wypala powietrzem, aż stoję w jej ramionach niby zamarznięty, a jednak w środku płonę - cichym, niebieskim ogniem, którego żaden lipiec, choćby ryczał w niebo, nie potrafi nazwać.              
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Prawda zawsze jest jakaś tam. W sensie, że nie mam pewności, czy pojęcie prawdziwości jest akurat w tym wypadku adekwatne. Wiersz może być prawdziwy, w tym sensie, że odzwierciedla stan faktyczny - faktycznie zaistniałe emocje, wydarzenia, myśli, zjawiska. Ale może być źle napisany. Nieudolnym językiem banalnymi metaforami, niedbale, chaotycznie, wtórnie. Bywają jednak teksty perfekcyjne formalnie, a jednak za nimi stoi tylko martwa estetyzacja. I bądź tu człowieku mądry.
    • co znaczy być sobą iść tam gdzie się chce czuć wiatr echo cień nie  patrzeć w tył   co znaczy być sobą kto mu odpowie by nie musiał się  z tym gryźć    a może być sobą  by kłamać kraść innym uśmiech i łzy kurwą być   przecież na końcu i tak wybaczą to że chciał w życiu sobą  być nie udawać
    • Żeby tylko wszyscy mnie szczerze nienawidzili!  O tak, uważaj mnie za bezwartościowego i nawet niech ci przez myśl na ułamek sekundy nie przejdzie martwienie się o mnie, bo nawet jeśli, nic i tak nie będzie mnie interesować bardziej niż mój własny interes i nieuprzątana głowa      O zakochać się szaleńczo!  Kto by nie chciał tych wzlotów serca…. Lecz tylko kiedy są fantazją, Nie ranią tej kruchej duszy człowieka   Przyjaźń, Relacja warta czasu,starań i pieniądza… I co po tym?  Spróbuj użyć złamanego słowa, to i przyjaciel rozpłynie się szybciej niż zdążysz musnąć przeprosiny   Więc, co?  Jedynie nadzieja…  Tak, matka głupich  Co mnie trzyma,  Że, może spokój tej chorej głowy  Będzie w najlżejszej samotności,  A teraz burza  I marzeń wiele  I jedno tak pospolite jak dla wszystkich śmiertelnych  Chętnie utonąłbym w bogactwie, tego materialnego świata, Nie zważając na głody i bóle innych    O tak! Niech mnie wszyscy nienawidzą! I odejdą, i nawet się przez chwilę nie obejrzą!  Błagam! Czy w moich żądaniach nie jestem wystarczającą odrazą?      Jestem samolubny, Lecz nie każe nikomu… Ażeby jakkolwiek musiał się ze mną dręczyć, Więc niech odejdą! Bo narazie tylko jakieś głupstwo ich tu trzyma, i to z pewnością ulotne
    • Co kilka lat wynurzam się z własnych głębin, jakby powietrze mogło odczytać mój puls. Biorę wdech — ostrożny, przezroczysty — i pozwalam oczom dotknąć światła. Tylko po to, by wrócić pod powierzchnię, gdzie ciemność nie straszy, a jedynie uczy mnie oddychać inaczej.   Co kilka lat odkładam dzień na później, wyciągam z kątów gitary i mikrofony, przeczesuję kurz na strunach pamięci, zatrzymuję zegary, co biegną beze mnie. Na chwilę wracam do roli, w której próbuję być muzykiem, poetą, śpiewakiem własnych niegotowych historii.   Co kilka lat przychodzi cisza — ta najtrudniejsza, co nie pyta o zgodę. Siada naprzeciwko jak dawny znajomy i patrzy, czy jeszcze mam w sobie żar. A ja, niepewny, lecz wierny sobie, zbieram oddechy, przecieki światła, i znów zaczynam — od pierwszej nuty, od słowa, które drżało we mnie latami.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...