Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

*

To była noc cudów. Rozbawieni, podchmieleni ludzie nie skąpili kasy, uśmiechu i ciepłego słowa. Czasem nas gonili, udawali, że ich nie ma albo już od progu dawali kasę, żeby im nie zawracać głowy i trzaskali drzwiami. To ostatnie odpowiadało nam najbardziej, bo nie musieliśmy wysilać naszych wątłych gardeł. Zeszłorocznym zwyczajem uderzaliśmy najpierw do drzwi obitych boazerią lub pięknie pomalowanych.
- Ajajajajaj - powtarzaliśmy raz za razem, widząc takie drzwi i umieraliśmy ze śmiechu.
Wzięło się to stąd, że rok wcześniej tak zareagowałem na czyjeś pysznie wyglądające drzwi, sądząc, iż kryje się za nimi wielka kasa. Radośnie zacierałem ręce i pukałem. Na ogół racja była po mojej stronie i do worka wędrowała kolejna moneta lub banknot.
- Ajajajajaj...
Koło 23 zmęczeni usiedliśmy na schodach. Lenin zwędził komuś butelkę mleka z wycieraczki i popijając je, podliczyliśmy zyski. Najpierw banknoty, potem większe monety, na koniec żałosne drobniaki. Każdemu przydzieliłem równą działkę i bardzo zadowoleni rozbiegliśmy się do domów.
W Boże Narodzenie Lenin nie mógł z nami iść, bo wyjeżdżał z ojcem do rodziny. Długo szukaliśmy zastępstwa. Nikt nie chciał robić z siebie durnia i drzeć mordy przed obcymi ludźmi. Najbardziej pasował nam Ślepy, jednak jako ministrant chodził po kolędzie z księdzem i mocno się przeziębił. W końcu wieczorem zdołaliśmy namówić Kodżaka, który zbierał na poszczególne elementy swojej wymarzonej perkusji. Nie pasował nam, bo się jąkał, ale co było robić. Podczas kolędowania, okazało się, że wcale nie zna kolęd, więc tylko nucił albo mruczał. Zanim to odkryliśmy, dał popis niezwykłej sprawności językowej. Zapomniał łacińską końcówkę jednej z kolęd i zamiast In exelsis Deo, zaśpiewał dość głośno: I wieżoowce sto-o-ją! Zabraliśmy kasę i wybiegliśmy przed blok.
- Kodżak, zabijesz mnie śmiechem - wył Adi, tarzając się po śniegu.
Tyki łaził na kolanach, trzymając się za brzuch, a ja siedziałem na schodach i umierałem ze śmiechu. Ze łzami w oczach patrzyliśmy, jak Kodżak czerwieni się, nie wiedząc, co ze sobą począć. W końcu skoczył ku Adiemu i szturchnął go groźnie w ramię. Wyglądał przy nim, niczym niedźwiedź przy zającu.
- Co kuurwa się śmieeejecie!?
Znów gruchnął wesoły śmiech. Zerwał się w moją stronę z pięściami, ale zgubiłem go jednym unikiem i zagarnął powietrze. Tyki nawet nie ryzykował i trzymał się z daleka.
- Idę dooo domu - powiedział obrażony Kodżak i dopiero wtedy przestaliśmy rechotać.
- Daj spokój, nie zarobiłeś nawet na bębenek - rzekłem pojednawczo - Nie łam się. Śpiewaj co chcesz, byle nie tak głośno.
Udobruchaliśmy go raz dwa i ruszyliśmy dalej. Nucił, mruczał i pojękiwał, jednak na tyle cicho, że melodia trzymała się kupy. Chodził z nami jeszcze trzy dni. Później wrócił Lenin i pracowaliśmy w żelaznym składzie. Pewnego wieczoru zaczepiła nas na ulicy jakaś dziwna pani.
- Mogę zhopić fam foto?
Zgodziliśmy się, ale pod warunkiem, że nam przyśle.
- Whacam do Niemiec. Będę miała pamiątkę. Podajcie adhes.
Ustaliliśmy, że dam swój. Tydzień później dostałem z Norymbergi 4 odbitki. Pobiegłem zaraz do chłopaków. Uznaliśmy, że zdjęcie jest super. Ja z pomalowaną na czarno gębą, w czarnej kurtce i z czerwonymi rogami na głowie, Lenin w królewskiej koronie, Adi jako pasterz i Tyki w starej kapocie z podbitym okiem jako menel - wyglądaliśmy niesamowicie. Pewnie dlatego ludzie nas przyjmowali i dawali pieniądze.
Do Trzech Króli zarobiłem tyle kasy, że stać mnie było na zakup nowej serii żołnierzyków, fajki i co tylko zapragnąłem. Mamie nie dałem ani grosza, kupiłem jej za to ładny zestaw stołowy i kryształ ozdobny. Radziła sobie, bo przecież pracowała, a ja ciągle klepałem biedę. Ślepy z ganiania w śmiesznej sukience za „co łaska” wyszedł dużo gorzej. Podbierał wprawdzie drobniaki z kopert wręczanych mu przez ludzi, ale to nie było to co u nas. Mogliśmy wreszcie poświęcić się temu, co dzieciaki powinny robić zimą. Całymi dniami zjeżdżaliśmy na sankach w dół ulicy Listopadowej, toczyliśmy wojny na śnieżki i lepiliśmy bałwany. Dodatkowo wymyśliłem też ekstremalną zabawę, która spodobała się chłopakom. Pod domem Adiego chwytaliśmy za tylny błotnik przejeżdżającego auta i jechaliśmy na butach w górę ulicy Słowackiego.




Po Nowym Roku Staremu całkiem odbiło. Wyszedł z nory, ogolił się, założył świeżą koszulę i poszedł do banku. Pojąłem, że brakło mu kasy, bo przecież jeszcze przed świętami nakupował mnóstwo butelek markowego alkoholu, magnetofon i serię kaset z muzyką tyrolską oraz bawarską. Te ludowe trele i rozmaite jodłowania doprowadzały mnie do szału, bo na swoim monofonicznym Crownie słuchałem Shak’In’Dudi, Elvisa i ABBY. Miałem tylko 3 kasety, ale liczyłem, że przy pomocy mimowolnych datków Starego, kupię sobie więcej.
- Jedziemy do Warszawy? - spytał po powrocie z banku.
Twarz mi pokraśniała. Tyle mi opowiadał o rozmiarach stolicy, mieszczących się tam licznych muzeach i atrakcjach, że pojechałbym tak, jak stałem - w rajtuzach i podkoszulku.
- A mogę zabrać Ślepego? - poprosiłem, wiedząc, że Stary będzie całymi dniami popijał i zanudzę się na śmierć.
- No nie wiem - zawiesił głos, a potem dodał - Jakbyś miał się nudzić ze starym ojcem, to go weź.
Podskoczyłem z radości i prawie go uściskałem. Tak naprawdę, to bym nie umiał, ale przynajmniej sobie wyobraziłem. Zaraz pobiegłem na Orkana. W bramie na rogu ze Słowackiego stał Siewiąta i tępo oglądał przejeżdżające samochody.
- Która godzina? - krzyknąłem, przebiegając obok niego.
- Odwal się! - mruknął i zniknął w bramie.
Ksywę zawdzięczał zabawnej sytuacji sprzed lat. Miał problemy z poprawnym wysławianiem się i kiedy któryś z chłopaków zapytał o godzinę, odparł:
- Siewiąta...
Ślepy akurat pobiegł po masło i mleko, ale jego mama pozwoliła mi zaczekać. Przez ten czas obgadałem z nią sprawę wyjazdu i kiedy wrócił, niespodzianka była gotowa.
Wyjechaliśmy dwa dni później. Stary zdecydował, że pojedziemy pociągiem przez Oświęcim-Trzebinię, a nie jak podczas naszych wagarów przez Wadowice-Kalwarię. Autobusów nie uznawał, co udzieliło się również mnie. W Czechowicach-Dziedzicach wycięliśmy Ślepemu nasz wypróbowany numer. Pociągi jeździły po torach, a że torów było mniej niż dróg i nie posiadały miejsc do zawracania, PKP musiała przetaczać lokomotywę, jeżeli skład miał zmienić kierunek jazdy. Wiedziałem o tym od dawna. Ślepy nie. Przyglądałem się z boku, jak z niedowierzaniem patrzy, że pociąg podąża w kierunku, z którego nadjechał.
- No tak - mruknąłem, udając całkowitą rezygnację - Wracamy, tato?
Stary w mig pojął o co chodzi. Pewnie dobrze pamiętał, jak omal się nie popłakałem, kiedy przed laty wypróbował na mnie działanie tego triku.
- Na to wygląda - przyznał niby zmartwiony Stary - Ktoś musiał ukraść tory...
Widząc żałosną minę Ślepego, nie wytrzymaliśmy. Stary rechotał dobrodusznie, a ja tarzałem się po siedzeniu.
- To czemu pociąg jedzie z powrotem?
- Wcale nie - klepnąłem Ślepego w plecy i pokazałem okno - Jechaliśmy koło stawów rybnych?
Pokręcił głową, ale nadal nic nie rozumiał.
- Skręciliśmy w lewo i walimy na Kraków. Nic się nie martw.
- Och Ty...
W Trzebini Stary skorzystał z dość długiego postoju i pobiegł po piwo. Butelki Okocim były inne, niż dostępne u nas oranżadówki Brackiego z Cieszyna czy długie, wysokie Żywca. Niskie, pękate, były jak małe beczułki.
- Tata, dasz łyka? - zaryzykowałem, bo Okocimia jeszcze nie znałem.
- Nie jesteś czasem za młody? - spytał rozbawiony.
- Jestem, dlatego chcę tylko łyka - uśmiechnąłem się przebiegle.
Dał nam spróbować i zamknął się w sobie na resztę podróży. Odkąd pamiętałem włóczyliśmy się po knajpach, gdzie zawsze dane mi było zamoczyć usta w pianie. Można powiedzieć, że piwa zasmakowałem zaraz po mleku matki.
W drodze z Kościoła Mariackiego na Wawel Stary zaskoczył nas zupełnie.
- Nie zwiedzimy wszystkich komnat królewskich, bo za cztery godziny mamy samolot...
- Samolot? - rozdziawiliśmy gęby.
Strach, fascynacja, uniesienie - piorunująca mieszanka uczuć sprawiła, że podskoczyłem z radości. Tkwiący gdzieś we mnie głęboko głód przeżyć prawie bolał. Mama ciągle martwiła się, że coraz bardziej przypominam ojca, ale ja nie widziałem nic złego w tym, że marzę o przygodach i lubię podróże. Podobno już jako pięciolatek potrafiłem przepaść gdzieś, budząc w rodzicach najgorsze obawy. Kilka godzin później przyprowadzał mnie kontroler MPK i wszyscy załamywali ręce, słysząc, że na gapę jeździłem autobusami z Mikuszowic pod lotnisko w Wapienicy albo spod Dworca Głównego PKP do stacji kolejki linowej pod Szyndzielnią. Ciągle nudziłem Starego, żebyśmy gdzieś pojechali, więc chętnie mnie zabierał, żebym tylko samowolnie nie oddalał się od domu. Najdalej dotarliśmy do Budapesztu, a ja na całe życie zapamiętałem szczegóły podróży pociągiem przez Bańską Bystrzycę, pełnej tuneli i mostów nad przepaściami. Samej stolicy Węgier już niestety nie zapamiętałem, poza mglistymi latarniami Wzgórza Kellerta i palącym podniebienie smakiem gulaszu. Teraz miałem polecieć samolotem!
Ślepy tylko przełknął ślinę. To był dla niego dzień niesamowitych wrażeń. Pierwszy raz w Krakowie i do tego lot prawdziwym samolotem do Warszawy. Stary zabrał nas jeszcze windą do restauracji na tarasie Jubilata, skąd świetnie było widać Zamek Królewski i zakola Wisły. Wypił dwa szybkie piwa, a my wtrąbiliśmy po pucharze lodów z owocami. Nie skąpił wcale i to mi się coraz bardziej podobało.
Taksówką dotarliśmy do Balic. Po drodze okazało się, że Ślepy cierpi na chorobę lokomocyjną. Nagle zbladł, potem zzieleniał, a na koniec porzygał się w dłonie, które ukradkiem wytarł o siedzenie. Kupiliśmy mu na lotnisku Aviomarin, ale i tak przez całą drogę chorował. Największa atrakcja stała się dla niego wyjątkową udręką. Mnie rozczarowały jedynie rozmiary samolotu.
- Tata, a co on taki mały jest? - zapytałem, kiedy dojeżdżaliśmy autobusem do trapu.
- Bo to samolot komunikacji krajowej - odparł, nie kryjąc satysfakcji, że może się powymądrzać - Prawdziwe, wielkie maszyny latają za granicę. Spójrz na liczbę pasażerów. W Boeingu wyglądałoby, jakby samolot był pusty. Dla LOT-u to nieopłacalne.
Kiedy zaczęliśmy przyspieszać na pasie startowym, Ślepy pozieleniał na amen. Mnie za to chciało się krzyczeć, a Stary z dumą i lękiem zerkał - to na uciekającą rzeczywistość za oknem, to na drzwi kabiny pilotów. Nagle poczułem, że już nie ma ziemi pod nami i wbiło nas w fotele. Po chwili znaleźliśmy się ponad chmurami i uśmiechnięta stewardesa zaczęła roznosić Rzeczpospolitą i landrynki. Już wcale się nie bałem, tylko chwilami, gdy samolot zbyt gwałtownie opadał lub wznosił się, wnętrzności podchodziły mi do gardła. Tuż przed Warszawą zeszliśmy poniżej pułapu chmur i świetnie widziałem figury geometryczne pól poprzecinane drogami i pasmami lasu.
Lot trwał bardzo krótko. Podobno podróż pociągiem zajmowała dobre kilka godzin, a my wylądowaliśmy już po 3 kwadransach. No i byłem w tej słynnej Warszawie.
Po wyjściu z terminalu, Ślepy odzyskał mowę. Był już jedynie blady.
- Ostatni raz - mruknął.
- Coś Ty, Ślepy? - zdziwiłem się - To było super! Ja tam bym poleciał jeszcze raz.
Stary za to zrobił się marudny z powodu braku alkoholu we krwi. Dopóki nie dojechaliśmy autobusem do centrum i nie wychylił dwóch piw, był prawie nie do zniesienia. Wydarł się na nas, że nie chcemy autobusem, tylko taksówką, potem w milczeniu gapił się w okno. Na szczęście, po piwie znów nadawał się do życia. Zakwaterowaliśmy się w Domu Nauczyciela i zaraz ruszyliśmy zwiedzać miasto. Zanim się ściemniło, obeszliśmy Starówkę, wyjechaliśmy na szczyt Pałacu Kultury i zaliczyliśmy kilka fajnych knajp. Stary znów miał gest. Sobie nie żałował na chlanie, nam na restauracyjne żarcie. Takich cudów jeszcze nie jadłem. Moje doświadczenia kulinarne dotyczyły głównie stołówki przy internacie uczennic szkoły mamy, jadłodajnię na Wzgórzu i od święta restaurację „Starówka”, a tu spróbowałem kuchni rosyjskiej, bułgarskiej czy jugosłowiańskiej. Do tego wypiliśmy ze Ślepym szklanicę czerwonego wina na spółkę i zaliczyliśmy po dwa desery.
W drodze powrotnej do hotelu wstąpiliśmy do kina na II część „Gwiezdnych Wojen” pt. „Imperium Kontratakuje”. Aż pęczniałem z dumy na myśl, że pochwalę się chłopakom. Film mógł dotrzeć do Bielska za miesiąc, dwa, a ja go już widziałem. Stary wstąpił do monopolowego i przez cały seans popijał wódkę prosto z butelki. Kiedy wyszliśmy z kina, ledwie trzymał się na nogach. Szybko złapałem taksówkę i kazałem wieźć nas do Domu Nauczyciela. Stary zasnął, więc zanim go obudziłem, wyjąłem mu z kieszeni marynarki zielone 5000 z Chopinem. Zapłaciłem za kurs, schowałem resztę i dopiero wtedy wziąłem się za budzenie denata. Z największym trudem, ku zgrozie pani z recepcji, zaciągnęliśmy go do pokoju, gdzie padł w ubraniu na wyro.
Tym razem wyjąłem mu z kieszeni zwitek banknotów..
- Zwariowałeś?! - rzekł wystraszony Ślepy.
- Nie dygaj - mrugnąłem okiem z cwaniacką miną - Jutro nie będzie pamiętał.
- Jak chcesz, ale to nie w porządku.
- Nie nudź. Co walniemy? Havana Club, Żytnią czy Cabinet?
Ślepy wzruszył ramionami. Powąchałem po kolei, co i jak pachnie we flaszkach, które kupił Stary. Najfajniejsza wydała mi się Havana. Smak też miała całkiem do rzeczy. W ciągu pół godziny obaj byliśmy pijani, a Ślepy znów się porzygał. Wypiliśmy ledwie 1/3 butelki, biorąc po małym łyczku i z rumianymi policzkami przeglądaliśmy pornograficzne gazetki i karty, które znalazłem w przegródce teczki Starego.
- Ja Cię... - szeptał Ślepy, dysząc ciężko na widok stosunku Murzyna z piersiastą blondynką.
Przy wycinanych przeze mnie aktach z tylnej okładki „ITD”, te fotki to były istne cuda. W ITD bardzo rzadko można było wypatrzyć jakiś anatomiczny szczegół, a tu mieliśmy takie zbliżenia, że ślina sama ciekła. Mocno pijani, zostawiliśmy te bezeceństwa na wierzchu i poszliśmy spać.

Opublikowano

mieszczących się tam, licznych muzeach = po cóż przecinek?

Lot Trwał = t

Przy wycinanych przeze mnie aktach z tylnej okładki „ITD”, to były istne cuda. = jakoś nie trzyma się to zdanie pionu, przy wycinanych aktach, ale co? zaczynasz jakby chcąc opisać jakąś sytuację, że coś się wtedy stało, a kończysz, że były ładne :)
...................

świetny fragment, ukazuje różne ciekawe cechy charakteru bohaterów, stają się bogatsi, bardziej wyraziści, oby tak dalej :)

Opublikowano

No... aż mi się wstyd zrobiło na myśl o pierwszej gazetce świerszczykopodobnej, przeglądanej w tajemnicy pod ławką na lekcji biologii. Tajemnicą być przestało, gdy pani B. chwyciła nas za uszy i wyciągnęła na środek klasy, a dziewczyny aż podskakiwały od śmiechu. No cóż ;)

Mniam! Pyszności. Czekam. Pozdrawiam
Wuren

Opublikowano

już mówię o co mi chodzi, o sens logiczny tego zdania :) nic nie mam do treści, ale czemu nie mogłeś zwyczajnie napisać, że wycinał te zdjęcia? np:
- Wycinaliśmy akty z tylnych okładek "ITD", to były istne cuda.
chyba, że to było jedno pisemko, ale wcześniej parę zdań jest "gazetki"
no, a Ty napisałeś "przy" to jakby napisać "Przy zielonym drzewie, było piękne." Ale co przy tym drzewie się działo!? tym bardziej, że nie można tego zdania odnieść do wcześniejszego, bo to nowy akapit, tzn to Twoje, nie o drzewie :) Bo mógłbyś też napisać np:
- "Siedzieliśmy przy wycinanych...itd", że coś oni robili "przy" tych wycinanych zdjęciach.
Ja to tak odbieram, ale mogę się mylić, bo widzę, że nikomu to nie przeszkadza.

Opublikowano

czekaj, już wiem o co chodzi, tu jest mowa o dwóch różnych gazetkach?
i następuje ich porównanie? te oglądane, noo kiedyś tam i teraz?
jeny to wypadałoby to uwidocznić i zamiast "to były" napisać coś odwułującego do teraz przeglądanych gazet. Ja różnicy nie zauważyłam, myślałam, że mowa jest o jednych i tych samych :) teraz dopiero wczytałam się w Twoją odpowiedź.
To odwołuję co napisałam przed chwilą, ale zdanie i tak mi nie leży :)
myślę, że wystarczyłoby dopisać np:
Przy wcześniej wycinanych...itd - żeby zaznaczyć, że tu jest porównanie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @violetta Dziękuję. 
    • @huzarcBardzo dziękuję! Cieszy mnie tak miły komentarz. Pozdrawienia od stoika. :))  @Waldemar_Talar_TalarBardzo dziękuję! Pozdrawiam. :) @Jacek_Suchowicz W twej radzie mądrość cenna gości, lecz miłość klatką być nie musi, Nie więzi, nie zna zaborczości. Bo miłość to jest niebo całe, Gdzie dwa istnienia szybują zgodnie, Dla siebie wolne i wspaniałe. @Alicja_WysockaBardzo dziękuję!   Tak, miłość to choroba dziwna, Co serce rani i uzdrawia, Gorączka, która nigdy nie mija, A jednak życie w nas zostawia.
    • Czarne ludy opuszczają Afrykę, mamione dobrobytem sklepów: Kim Kardashian, Lafayette. Zaprogramowane umysły na dobrobyt, poezję nagości i segregację rasową.   Wielkie fatamorgany Zachodu, bujające się na swych łodziach umysłów, rozbujanych, wielkich ego do granic.   Kuszeni przez swych demagogów, zaprogramowani na śmierć, w obscenicznej formie uczuć. W anielskich spojrzeniach, oderwanych laską dynamitu.   Składają się na zwierzęcy lament, psi skowyt rajskich wędrowców. To teraz nas czeka, bo jutro będzie inne. Powtórka miłosnej rewolucji, uniesienia ludzkie po Afganistanie. Teraz mamy śmierć w świetle kamer, odrodzenie w 3D, bez okularów... Na żywo dotyk śmierci i narodzin.   Teraz mamy psychologów traumy. Nasze umysły już nie dostają elektrowstrząsów, podprogowych rozbłysków Coca-Coli, świąt Bożego Narodzenia.   Nareszcie jest błogość, jaką czuł Stachura. Błogość, wieczna błogość. Bez smutku, chorób, Alzheimera. Naturalna, odrodzona i czysta, krystaliczna błogość.  
    • Siadasz przy barze Skracasz papierosa i zamawiasz podwójną czystą na lodzie i cytrynach Barmanka chętnie by cię wysluchała bo nieraz już gdy bar nie był pełen gości rzucałeś jakieś głupoty jak struganie filozofii z tych prostych laickich wręcz pytań a one nie wiedzieć czemu robią wrażenie na niej, na nich i bywasz wysłuchany. Młodzież mówi masz rizz. Przystojny kolega mówi ci, że gdyby połączyć jak w fuzji w bajce o nazwie Dragon Ballem ktorą to moje pokolenie wychowane było na niej i rtl7 o siedemnastej i kasety wideo odcinkami zużte na marne (nigdy nie pooglądane i pochowane najpierw w czarny worek i do garażu wyjebane by skończyć na wysypisku w śmietniku nie wiedząc czemu nie spełniły swojej roli do końca tylko w połowie bo nagrane a nieogladniete to się nie mieści w głowie ale ale dygresja za długa kończę ten nawias i wówczas wracam do Was drodzy czytelnicy tej prozy pisanej rymem,.ktorą to muszę teraz wklikać w biel ekranu albo zgniję jak mówią że zgniłem (słucham ich (oni) (dużo nawiasów do zamkniecia się robi (ciekawe ile?) (a niech będzie że zgadne pięć kliknę i spojrzę gdzie myśl główną przerwałem (w imię Boga w Trójcy Jedynego Amen))))) Dygresja i ucieczka od tematu zaczęła się jeszcze przed nawiasami ale już jestem z Wami Gadający głupoty z cyklu tych prostych myśli i zadając pytania które padały z ust pierwszych ludzi ciekawi ludzi Udaje że nie jest głupi  A tak naprawdę to nosi maskę  Debil jest medycznym hasłem ma definicję w lekarskich księgach  A jego maska to melanż  Na codzień milczy, brak mu myśli grzmi pustką pod kopułą gdzie coś się popsuło gdzie wiercąc i kłując mózg i psychikę urwał klepki które numerami tworzą psychikę i dają piąta z siódmą coś co daje iść przez życie patrząc i widząc słuchając i słysząc  z mądrością i empatią z sercem i duszom gdzie anioł jak stróż on oddycha spokojnie a tu jak na wojnie jak droga przez wyboje jak stopy bose jak sen na jawie jak ran zadawajaciel to jest ten co rany zadaje co nie zna jak być jak przyjaciel jak mówi bracie by go lubić akuratnie a potem wyślizguje mu się z łapek zaufanje otrzymane  jednym gestem jednym słowem  w sekundę można sobie zjebać każdą szansę to wiem jeden wers może spalić wszystkie mosty on człowiek prosty milczy trzeźwości codzienności ale gdy uderzą używki mu do głowy coś się z nim robi i synapsy z wielu popalonych połączeń mózgowych znajdują drogi do jakiś zdań co ma wrażenie że wrażenie na nich robi automatyzm syntetyczny  bezmyślność ubrana w myśli  automatyczny rytm nieraz ubrany w rym tak tu jest pijany najarany trawy i twarde dragi prowadzą drogami z tych nieznanych mu na codzień miejsc do słów z ust które chyba mają sens maska to flaszka  maska to melanżowa głowa z kolejną szklanką wódki coraz bliższa by nie być w ogóle świadoma  wie o blakourach które wycinają wspomnienia poprzedniej nocy  i się ich boi bo okropny mózg gadzi go do strasznych czynów prowadzi nie taki jest w swojej opinii chce by lubili go wszyscy ale gdy przekroczy o jeden dwa kieliszki imprezę  nie wie dnia drugiego że działa wojenne jak agresję jak krzyk i bicie szyb jak  ktoś mu powie co zrobił to jest mu wstyd nienawiść ktorą czują po takich akcjach jest mu zrozumiała  bestia i kawał chama ale to po wódce jest tak przestał do odcinki chlać bo nic nie męczy jak moralny kac choć z czasem przechodzi to życzą mu śmierci i że źle zrobił że się urodził i nie daje spać myślenie o krzyku i agresji wśród tych wspomnień wyciętych gdzie jakoby gadzią miał wrogość i atakował tych blisko  i nie śpi dni tygodnie i jest mu zło blisko które sam sobie wypomina a niektórzy są w takim stanie  jak misie kochane przytulanie i całowanie mową i czynem  budują więzy z innymi mówiąc im rzeczy miłe jak za co ich lubią i za co kochają  ale nie on on jest niby agresywną małpą co uciekła z klatki i rzuca kupami z tych własnych kup cóż  boi się mocnych alkoholi i uważa żeby nie wprowadzić się wstan tej nieświadomości  ale ja o masce i barmance i o aurze ktorą te melanże dają mu poczucie że w tej bani całej pustej na codzień może się coś dziać  i coś w końcu powie rzuci jakąś myśl  pytanie zada jedno krótkie zdanie co rozpocznie dyskutowanie wgronie  (o nie ale stracił grono w międzyczasie  non grata osoba towarzystwo dna to nie wypada inaczej niż się odwracać albo iść na drugą stronę ulicy wyciągnąć telefon udając że się nie widzimy a tak. nA prawdę to już nie chcemy się znać bo dno dna i bagna które to pustyni piachy sam pod nogami stworzył ich łzami (ale to teraz kiedyś było kiedyś i o tym dziś te słowa prozy ubranej w rym i rytm (jak mi się wydaje a jak to jest naprawdę to mogą być różne zdania bo szumi w głowie flacha trawa i takie tam w miksie))) ona barmanka go zna ze słów które wypowiadał nie wie on czemu ale wygląda że za ciekawą osobę go ma jest przychylna ta jego pseudofilozofia albo ten stan gdy w rymy składają mu się słowa  i za granicą mimo nieznajomości języka  gdy siedział w hasz barze przy barze na hookerze wydaje się że tamtejsza barmanka zwróciła uwagę że rytmicznie jakby a ka czterdzieści siedem w aitomacie strzelał słowami a akurat męczył rymami kogoś obok inny język ale koleżance przekazała informację wskazując nań  że gada jak ta ta ta da rym i rytm pod dzointa i colę z nalewaka na syropie  nie byle jaka bogata w smakach na smakach na kubkach holandia piękny kraj  można wziąć ślub z ziomkiem ponoć lepiej niżby za małżonka brać kobietę  niby łatwiej się dogadać ale co ja tam wiem piszę ten wiersz ale wiem że to nie wiersz jest brak tu metafor i drugiego dna tej zasłony mistycyzmu ktorą poety tekst ma rymowanka tekstu ściana  chaos i przeraża  zostają pytania  jak co do chu.. co to za jazda a ja się pytam  jaka jest najjaśniejsza gwiazda i czy księżyc nocą odbijając jej promienie świeci z mocą która sprawia że drzewa i osoby zaczynają cienie rzucać pośród mroku  i pytam księżyca dzisiaj tego naszego co satelituje nad Gają  jak to jest że jest jeden na niebie i czy to ma znaczenie że tylko jeden księżyc potrafi sprawić że serce zaczyna mocniej bić  to dla tych pytanie co interpretują sny  i oby blask gwiazd wiecznie wam lśnił  oby pachniały róże i wśród jabłkowych sadów słodkie jabłka rodziły potrzebę genów gatunków    koniec tego dobrego złego  koniec mówię idę na kieliszka następnego    kliknę wyślij  później przyjdzie wstyd tak już jest chaos a miała być jedna myśl dziś    tl dr to o człowieku uzależnionym nie tylko od petów  i reszta to chaos niedomknieta całość  żałość  dno ot   i rzucam okiem na początek i wiem gdzie zgubiłem wątek  przy dragon ballu a to było o połączeniu urody kolegi z gadką tego któremu gadka się klei ja nie rozumiem ich ja głupi głupia moja myśl  a mówią że to ciekawe że niepozornie całkiem  rzucam słowami co lśnią jak złoto złotym złota blaskiem  to nie przechwałek z mojej strony jestem zdziwiony człowiek prosty głupi  i zły  lepiej trzymaj się zdaleka  bo inaczej cierpienie i ból czeka nie ma tu człowieka  bestia gad bez serca  w oczach belka w uszach miód i mleko słyszy jedynie ósmy cud świata  to ironia ktorej nie wyłapał  no głupek od końca do początku wszechświata  papa Ułamek prędkości mniej i promień słońca nie dotarłby na czas do atmosfery ziemskiej by obudzić poranek, by zacząć dzień.  Wieczna noc i zima Nie było by życia 
    • Pewien poeta i bynajmniej nie tylko z nazwy i kształtu spodni (mimo różnych podejrzeń) postanowił tak dalece uchwycić piękno, że uchwycił je tak mocno, iż wcale nie mógł go oddać. No co za uchwyt, oj co za uchwyt nie budzący wcale nadzwyczajnego zachwytu. A ile w tym było codziennej nieco brzydkiej walki, toż poezja, prawdziwa poezja...   Warszawa – Stegny, 19.09.2025r.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...