Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Życie


Rekomendowane odpowiedzi

Życie jest jedno

I trzeba je serio traktować

By życia swego nie zmarnować

A jeśli masz przeżyć je we dwoje

Niech będzie dobre życie twoje 

Byś szczęśliwy był

I nikt niech przez ciebie nie płacze

Bo potem tego Bóg ci nie wybaczy

 

I pamiętaj 

Idź zawsze prostą drogą

By nie upaść na życia swej drodze

Bo jak upadniesz

To nikt Ci już ręki nie poda

I podnieść się nie pomoże

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gosiu,

wybacz,

ale dla mnie to są mondrości rodem z pamiętnika,

mające silny, moralizatorski wydźwięk i przez to odpychające -,-

 

Poza tym, czuć tu klimat beznadziejności zwłaszcza przy

"Bóg ci nie wybaczy" i "To nikt Ci już ręki nie poda".

Zapożyczam więc od MaksMary  - Oj, oj, oj, oj, joj, joj, joj (...)

 

Ale pierwsze dwie linijki brzmią obiecująco :)

 

Pozdrawiam

i nie zniechęcaj się :)))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

idę przez życie swoją drogą 
na której nie raz już upadłem
kamienie znaczę na czerwono
lecz dalej patrzę z wiarą w przyszłość

spotkałem wielu na mej drodze
nie jeden pewnie pięść zacisnął
nic na to jednak nie poradzę

bo nie dogodze przeciez wszystkim

nie liczę na to że podasz rękę 
że będziesz wspierać w trudnych chwilach
lecz ty pamietaj tylko jedno

bys zawsze przy mnie soba byla

Edytowane przez Marcin Krzysica (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czekaj no wierszokleto, jakby to napisać ? *umiesz trafniej dobrać słowa jak piosenki wiersze pisać.* Coś mi tutaj nie pasuje Już wiem w każdej strofie 4 wers   Natomiast ostatni wers widziałabym  tym stylu...pragnę jedynie byś przy mnie była ,lub cytując cię dosłownie ...lecz żebyś przy mnie była. To takie tam dyrdymały spokoju mi  nie dały.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

do wierszoklety mi daleko

jestem skromniutkim grafomanem

cóż  mogę  począć  kiedy słowa 

kolejne wersy jakoś klecą

 

przepraszam nie mam polskich znaków  na klawiaturze 

Edytowane przez Marcin Krzysica (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie przeszkadza mi brak polskich znaków nie zawsze widzę ogonki no i jest jeszcze jedno wystarczy by część liter i ich ilość była prawdziwa by mózg je właściwie zinterpretował. 

W zasadzie nie znam rang na forum ale dla mnie ktoś to tak łatwo pisze wiersze i różne tam ... to nikt inny jak wierszokleta lub inaczej poeta.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ładnie    Łukasz Jasiński 
    • Poprawnie    Łukasz Jasiński 
    • Za oknem szerokim jak wszechświat brodata twarz jakiegoś mędrca. Gdzieś tam, pośród liści drzew. W migocie słońca. W blasku, co kładzie się na podłogowej klepce prostokątami światła...   Niesie się w przestrzeni (niesie się poprzez przestrzeń) świergot ptaków. Twarz mędrca. Jego oczy... Wzrok opuszczony, jakby w zadumie. W tych oto obszarach. W myślach niedostępnych. W mgłach płynących nisko nad płaszczyznami zrudziałych pól.   Czy ty mnie w ogóle słuchasz?   W ekranie telewizora padający śnieg. Milczący szum mżących pikseli, który trwa. I który trwa. Zamykam oczy. Otwieram. Mrugam sennie. Mrużę. Zaciskam szczypiące powieki… Jakaś kobieta z długimi rzęsami stoi tam, na brzegu delty. Stoi w słomkowym kapeluszu z długą, powiewającą wstążką. Błękitną… Trzyma w dłoni skręconą muszlę, przykłada do ucha. Uszła z niej dawno wrąca kipiel spienionych fal. Morza uderzającego o skały. To jak drżący w słońcu miraż, co się materializuje tylko na chwilę. I kroczy swobodnie po ścieżkach szumiącej ciszy. W oddechach. W łopotach żaglowych płócien, jakże odległych. I nieuchwytnych… Skąd ta nagła zmiana obrazu? To jak oglądanie starych fotografii, które wysypują się z szafki jedna po drugiej, albo spadają na podłogę ze stołu po nagłym przesunięciu dłonią. W tej oto chwili słabości i lęku. W napadzie straszliwego zniekształcenia twarzy, która odbija się w ściance szklanej butelki. Na niej etykieta: Piękny mężczyzna w kapitańskiej czapce. Stojący tyłem i zerkający zalotnie z boku. A więc przesypują się w dłoniach drżących od mroku bezkresnej nocy. Te fotografie. Te pozostałości nieistniejącego od dawna czasu. Od zimna. Od chłodu samotności. Mimo powietrza pełnego słonecznych migotów i szeptów, które trwają jednocześnie w jakiejś niezbadanej korelacji zdarzeń. Które istnieją w sobie, a jednak odrębnie.   Wiesz, ja tutaj byłem. Ja. Albo nie-ja. Jestem. Nie ma mnie. Albo znowu nie ma… Wodzę palcem po czarno-białej powierzchni, po spękanej emulsji, która jakimś cudem wymiguje się nadal żarłocznej nicości. Rozpędzonej entropii wszechświata… Zdmuchuję kurz i pajęczyny, kiedy podchodzę do przedmiotów zastygłych w odlewie. W żółtawym świetle, co pada pod kątem z kinkietu -- twarze, popiersia… Wyrzeźbione dłonie w różnych gestykulacjach i wariantach uchwyceń. Nieskończone dzieła mistrza o niezrównanym kunszcie. Porozrzucane wokół dłuta. Resztki gruzu, okruchy. Biały pył modelarskiego gipsu... Na podłodze stosy gazet. Na lastrykowych parapetach. Na półkach regałów. Na krzesłach… Na nich, pomiędzy świecami, pomiędzy wypalonymi kikutami stopionej stearyny -- blaszane puszki. W zakrzepłej na kamień chemicznej treści lakierów powykrzywiany las wystających rękojeści zatopionych na zawsze pędzli, wałków, mieszadeł… I wszystko w pajęczynach. W falującej woalce pajęczyn. W zwietrzałej woni…   Tutaj już od dawna nikogo nie ma. I tak naprawdę nikogo nie było. Wtedy. I teraz. I nigdy… Siedzę na podłodze pośród stert niczego. I oglądam. Podziwiam wszystko pod różnymi kątami, ćwicząc przy tym zamykanie i otwieranie swędzących powiek. Pełzam w szumiącej, piskliwej ciszy. W gorączce. Kiedy nachylam się, prostuję. Kiedy przywieram swoje spierzchnięte wargi do warg gipsowej rzeźby... -- w jej oczach dostrzegam jedynie obojętne bielmo martwego kamienia.   Jesteś tu jeszcze?   Mówię coś niewyraźnie, szepczę… Otaczają mnie jakieś niezrozumiałe słowa. Wyrwane z kontekstu frazy. Coś o miłości i euklidesowej geometrii. Figury geometryczne na ścianach, podłodze… -- na wszystkim…   Nade mną spirale galaktyk niewzruszonego wszechświata…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-01-15)    
    • to liściki do żywych punkty świetlne potłuczone szkło wyrzucone ryby niedopałki odciśnięte usta są jak otwarte złamania i skrzepy oderwane od krawędzi dlatego mogę napisać: mój pies biega w strugach deszczu a ja rozglądam się za forsą sprzedam całkiem tanio trochę wierszy w dowolnym stylu niektóre nawet rymowane                      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...