Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Dobry Samarytanin

 

podeprzyj się na mnie

Wędrowcze skonany

dostrzegam Twój smutek

w plecaku schowany

 

mój rentgen wyczuwa

opuchnięte stopy

masz! - bandaż podaję

opatrunek złoty

 

błysk w oku dostrzegam

wdzięczność Twoja rośnie

więc wyciągam rękę

o miedziaki proszę

 

choć wdzięczę się pięknie

dary twe ubogie

więc wspieram Wędrowca

co miał krótszą drogę

Edytowane przez Dominika7 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

To chyba wędrowiec powinien się wdzięczyć, przecież mu pomogłaś. Byłaś podparciem, dałaś bandaż, ot niewdzięcznik :)

Word sam generuje duże litery od nowego wersu, można to zmienić. W małej formie taka ilość dużych liter trochę przygniata. Coś jakby malutki człowiek chodził w wielkim kapeluszu :)

 

Pozdrawiam :)

Opublikowano

Chodziło mi tu raczej o ideę wyzyskiwania w sensie korzystania na cudzym nieszczęściu. Na zasadzie udzielania pomocy "bo przez swoją wdzięczność zrewanżuje mi się czymś równie wartościowym", czego dany człowiek może na daną chwilę nie mieć lub co "wyzyskiwaczowi" wyda się nieinteresujące, a co dla "wyczerpanego wędrowca" może być całym (z braku lepszego słowa) dobytkiem.

Więc mówisz, że małe litery będą lepsze? Spróbuję ;) Dzięki!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Może niekoniecznie wszystkie, możesz od nowego zdania zostawić dużą. Mówię tylko że we wszystkich wersach, w każdym od początku duża litera mnie rozprasza, mnie, nie musi wszystkich.

Poobserwuj, pomyśl i sama zdecyduj :)

 

Pa!

Opublikowano

Nie, nie. Podoba mi się Twoja sugestia. Koniecznie wszystkie z małej. Teraz lepiej widać te duże litery, które chciałam, żeby były widoczne. Myślę, że to może zmienić sposób interpretacji wiersza.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ah, no tak. Teraz wiem, co masz na myśli. Rzeczywiście, chciałam poruszyć czytelnika, ale nie przyszło mi do głowy, że może to wzbudzać przerażenie :) Niestety przyzwoitość/moralność w wypadku niektórych ludzi szwankuje. Cieszę się, że udało mi się uzyskać taką reakcję :)

Opublikowano (edytowane)

podeprzyj się na mnie

Wędrowcze skonany

widzę Twój smutek

w plecaku schowany

,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,

wiersz rymowany myśle ze jako 6 sylabowy to można sie pokusić zastąpic słowo ,,widze ,,na słowo dostrzegam  wówczas bedzie nie 5 a 6 sylab

Ciekawy temat dobrze się czyta

 

podeprzyj się na mnie

Wędrowcze skonany

dostrzegam Twój smutek

w plecaku schowany

Edytowane przez dobry czas (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
    • @Maciek.J Nasza Polska jest piękna= cała. dzięki @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Naram-sin  dziękuję.   @Alicja_Wysocka dziękuję @Jacek_Suchowicz piękny Twój wiersz @Roma, @Rafael Marius, @Andrzej P. Zajączkowski dziękuję bardzo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...