Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Znowu odeszła.
To już trzeci raz usiłował zatamować krwawiące serce po stracie ukochanej (Boże, co za banał;
mówił, pisał, a nawet myślał o tym w wyświechtanych, rzygających kiczem słowach).
Marian był inteligentnym, wrażliwym i oczytanym facetem. Miłość, której szukał z coraz większą
niecierpliwością, znów uciekła. Ten trzeci raz był niemalże kalką dwóch poprzednich: ideał ze snów,
a raczej zdjęć, okazywał się przy bliższym poznaniu erzacem kobiety, skompresowanym i strasowanym
pantofelkiem, prymitywnym jednokomórkowcem.
W przypadku Marty organizm był dwukomórkowy, bo nie potrafiła oderwać się od swojego, ubranego
w ohydny różowy pokrowiec, Samusia (Galaxy S5).
Zabrzęczał wesołą melodią już na pierwszej randce.
- No, hejka - wykrzyknęła radośnie, a Marianowi ktoś podłączył 220V do kręgosłupa.
- Łoł... och dżizus... ju krejzi... o szit - wypluwała z perwersyjną ekscytacją.
Marian stanął na środku chodnika czując jak każde słowo uczłowiecza, ba, zezwierzęca jego boginię.

edyszn
pozyszn
transmiszn
ic miszn
niepossible for mi
bikous tumacz już jers

Spirit nie chce i walczy
ale body kip ap
z czasem aj fink że jednak
warto wrócić, nie bak

warto wrócić
by poczuć
to
ść
ą
i ce ha

żeby mogli się wzruszyć
pan ski
i pani ska


A Marta tuptała dalej, przyspawana do Samusia i jakiejś darling karmiącej niusami, jak niemowlak
do piersi matki.
Po kilku minutach słowotoku zakończyła klasycznym:
- To narka, do zoba!
Nic się nie stało, Marianie, nic się nie stało - powtarzała jego prawa półkula, ale sygnał z lewej
był jednoznaczny: The end.
Trzecia dziewczyna którą zobaczył na plakatach, billboardach, citylightach - na każdej niemal
ścianie miasta. Trzecie zakochanie i trzecia pomoc Benka w jej spotkaniu (może trzeba przestać
słuchać Trójki?). Siedzieli w jednej ławce, mieszkali w tym samym bloku i teraz Benek, creative director
największej agencji reklamowej, dawał mu kontakt do obiektu westchnień, a nawet aranżował
pierwsze spotkania.
Renata miała ciało na 102, niestety IQ maksimum 70 (i to w skali Wechslera).
Marian wytrzymał 2 miesiące.
Klaudia okazała się zimnym potworem, ortodoksyjną feministką i wielbicielką powściągania
wszelkich popędów.
Trzy tygodnie.
Marta dopełniła obrazu nieszczęścia swoim językiem i gustem gimnazjalistki.
- A mówiłem ci, ostrzegałem - śmiał się każdej porażce Benek - Te larwy są idealne tylko w mediach.
Trochę Photoshopa, miksera, odpowiednich świateł i bogini gotowa. Wszystko da się sprzedać - rechotał.

iTłum to kupi
papieru nie trzeba
no, chyba że do du
pytasz iPo co?

Bo no widzisz, hory zont
jak oś się splazmił
ość mamy, jakże,
w gardle iMuze ach

Sieci pełne iMoże
karzdy podrarz
nić globalnej empatii
bo nie widzialny jest a

skośne się zrobiły
nawet pszenne chle
by taniej iTaniej tu
nie wolno na prawdę

sikają psy na chod
nikt nie udaje że widz
i nikt nie przyz
naj ukochańsza moja
Dziczyzna


Najgorsze dla Mariana były wyjścia z biura, z domu, z pubu (gdzie ostatnio za dużo przelewał
ze szkła w organizm). Nie mógł zapomnieć o żadnej z nich, bo wszędzie, w najbardziej oddalonej
od centrum dziurze wdzięczyły się do niego z każdej wolnej przestrzeni.
Tzn. przed chwilą jeszcze wolnej.
Renata kusiła przy drogach wojewódzkich i autostradach. Prężyła wdzięki, przysłonięte niby
przypadkowo jakimś kwiatkiem z pierwszego planu (”Zerwij mnie. Najtańsze kalendarze na nowy rok”).
Klaudia królowała w gaetach lub czasopismach, sypiąc cytatami starożytnych filozofów
(”Myślę, więc este. Este - okna plastikowe dla myślących”).
Marta zaś wdzięczyła się na ścianach, przystankach i słupach ogłoszeniowych
(polisy dla psa, świecące w ciemności cukierki i, a jakże by inaczej, pachnące etui na smartfony).
Starał się chodzić jak najszybciej, ze spuszczoną głową, ale przeciw niemu sprzysięgły się nawet siły,
odpowiedzialne za spokój, ład i porządek.
- Pigal Marian - wydukał policjant wpatrując się w dowód osobisty Mariana. - A dokąd się tak spieszymy
panie Marianie? - zapytał jakby to miało mieć jakiekolwiek znaczenie w obliczu nieuchronnego
mandatu za przejście daleko od pasów.
Gliniarze mają dziwny zwyczaj spoufalania się z ofiarą, przysłowiowego grillowania przed wypisaniem
mandaciku, koniecznie mandaciku, nie mandatu.
- Będzie mandacik panie Marianie (litości!), a wie pan za co?
- Ja wiem, a pan nawet się nie domyśla więc proszę wypisać i do widzenia - Marian nie miał ochoty
na tłumaczenia i czerpania z policyjnej skarbnicy języka, w zasadzie polskiego.

Kiedy na jego bloku zawieszono billboard z Martą - nie wytrzymał.
Wyjechał na wieś. Prawdziwą wieś - bez asfaltowej drogi, remizy i sklepu wielobranżowego.
Miał nadzieję, że nie widząc i nie słysząc odpocznie, wyleczy się i zapomni. Nie docenił przeciwnika.
Gospodyni, u której czasami wynajmował pokój w letnich miesiącach, nawet nie podniosła głowy
kiedy otwierał starą, nienaoliwioną furtkę. Rzut oka wystarczył Marianowi za pięć najlepszych horrorów.
Siedziała na leżaku, zatopiona w lekturze brukowca. A z okładki... witała Mariana uśmiechnięta
złowieszczo Marta. Gdy w drzwiach chałupy pojawiła się córka gospodyni, ubrana w szorty
i koszulkę z Renatą - odwrócił się gwałtownie i pobiegł w stronę stacji (bieganie jest trendy).
...
- Czy ma pan jakieś podejrzenia, może konkurencja? - pytał Benka po raz kolejny inspektor.
- Nie, mówiłem już, że nie mam pojęcia. A konkurencja w tej branży robi inne świństwa,
ale nie niszczy efektów naszej pracy.
- Taaa, pracy... - prychnął pogardliwie inspektor żegnając wkurzonego obelgą Benka.
Od kilkunastu dni, a raczej nocy, ktoś systematycznie niszczył nośniki reklamowe agencji.
Spłonęły, potłukły się lub zostały oblane farbą wszystkie, na których wdzięczyły się larwy Mariana.
To nie mógł być przypadek, ale z kolegą nie było żadnego kontaktu.
Nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na SMS-y, a mieszkanie było zamknięte i głuche.
Kiedy zniknęła Renata, przeraził się po raz pierwszy w życiu. Zrozumiał, że wpuścił przyjacielowi
wirusa demolującego psychikę spokojnego dotąd faceta.

Dwa dni później, starsza pani, wyprowadzająca do miejskiego parku szczającego co 5 metrów pieska,
znalazła Klaudię i Martę. Siedziały na ławce obok siebie, sine, z wytrzeszczonymi oczami
i nieprawdopodobnie szeroko otwartymi ustami.
Ktoś owinął je rolką przezroczystego stretcha. Jak promocyjny dwupak.

Benek nie zdradził przyjaciela, ale bał się wyjść z biura. Teraz kolej na niego, nie ulegało wątpliwości.
Kazał sobie wstawić do pokoju polówkę, a kierowca przywoził codziennie świeże ubranie i bieliznę.
Na szczęście agencja miała nowoczesną siedzibę, z wieloma luksusami, więc pomieszkiwanie
tam nie było specjalnie uciążliwe.
Niestety nie pomogło.
Krótko po znalezieniu ciał, kiedy rzucał się na łóżku po zażyciu kolejnej porcji xanaksu (przy zakupie
dwóch opakowań, trzecie gratis!), do pokoju wsunął się bezszelestnie Marian.
Podszedł do Benka, nachylił się i wyszeptał:
- Nie mogę, nie mogę tak dłużej żyć. Widzę ją wszędzie i to przez ciebie. Musisz mi pomóc, błagam,
umów mnie z nią albo chociaż daj numer. Nie wiesz co to znaczy zakochać się.
Benek zerwał się i odskoczył (warto było pić Red Bulla) na wszelki wypadek za biurko.
- Marian, kurwa mać, co ty wyprawiasz! - wykrztusił ze ściśniętego strachem (i przepitego) gardła.

kur Wandzie uciekł
z usteczek w błyszczyku
dźgnął przestrzeń
i osiadł
na jej fejsbusiku

kur Waldemara
również chciał zabłyszczeć
pomyślał...
i wrzasnął
by długo nie myśleć

kur Walentyny
znanej ze sfer wyższych
piał inteligentnie
tylko
w chwilach ciszy

kur wagabunda
ciągle na gigancie
gna w różnych kierunkach
najczęściej
ku Rwandzie

ku Rwandzie lecą
z usteczek w błyszczyku
gęb mord warg języków
słowa na
haiku

słowa
na ha
i ku


- Co JA wyprawiam?! - obruszył się Marian - A kto znalazł tę cudowną istotę i udekorował nią miasto?
Zapłaciłem już 6 mandatów, trzy razy zderzałem się z latarnią, nie mogę spać, jeść, pracować.
Wszędzie ją widzę - po drodze do pracy, do pubu, na ścianach, przystankach, nawet gdy włączę tv.
Jeśli nie pomożesz mi poznać tej bogini, zwariuję albo coś sobie zrobię.
- Zaraz, zaraz, o kim ty właściwie mówisz? - Benek stał w piżamie, ciągle w bezpiecznej odległości,
i usiłował zrozumieć całą sytuację.
- Nie udawaj - błagał dalej Marian - ta prześliczna blondynka reklamująca kalendarze, przecież
to twoja robota - wykrztusił z naciskiem.
Marian zbliżył się do niego w czasie rozmowy i stali teraz twarzą w twarz, patrząc prosto w oczy.
- Ale... to... to przecież Renata... - słowa z trudem wydostawały się ze ściśniętego strachem
i deżawizmem gardła Benka.
- Renata... - powtórzył Marian z przymkniętymi powiekami - Renatka... Pomóż mi się z nią spotkać,
umów nas, proszę...
- Wykluczone, nie-ma-mowy - Benek zdawał się wracać do rzeczywistości, choć nadal niewiele
z niej rozumiał - Nie możesz jej spotkać, nie możesz, bo... bo to by się źle skończyło. Bardzo źle.
Nie masz pojęcia co by się mogło potem zdarzyć...nie wiesz...nie zrozumiesz. Nigdy nie umożliwię ci
kontaktu z larwa... znaczy z moimi modelkami. Więcej mnie o to nie proś - zakończył stanowczo.
Marian stał ogłuszony niespodziewaną i stanowczą odmową przyjaciela.
Po dłuższej chwili pojedynku na wzrok, odwrócił się gwałtownie i wyszedł trzaskając drzwiami.
Krew cisnąca się zgodnie z p= F/s i nabrzmiałe uczucia buzowały w nim gdy szedł opustoszałym miastem.
Ze ścian, tablic i przystanków patrzyła na niego drwiącym wzrokiem Renata.

nabzdyczyłeś się
mój pigmalionie
jak lufa rudego

Te 34 kwiatki
spotkałem przy autostradzie
na berlin
dawały show za kilka euro
trzęsąc cyckami jak galaretą

wyluzuj więc i spróbuj
pogadać z afrodytą
może na gg ?


Kwadrans później Benek wskoczył we wczorajsze ciuchy i zjechał na podziemny parking.
Otworzył drzwi swojego Lexusa i wsiadł, przekładając wcześniej na tylne siedzenia
częściowo zużytą rolkę przezroczystego stretcha.

  • 6 miesięcy temu...
Opublikowano

W połowie czytania już w głowie pisałam komentarz, w którym będę Cię namawiać do rozpisania tego bardziej. Ba! Toż to książka byłaby wspaniała.

Po przeczytaniu zmieniłam zdanie - dobre jest takie właśnie.

Zabawne z odrobiną dreszczyku. Końcówka zaskakująca, ciekawa.

Napisałeś to tak, że podczas czytania mój wewnętrzny projektor wyświetlał mi kolejne sceny. Naprawdę świetne.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Eeech... ja też spodziewałem się, że jeśli już ktoś skomentuje - to solidnie oberwę. Rumianku, chyba jesteś zbyt łagodny :))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



(Byłem pewien, że rumianek to rodzaj męski :))
Pozwól, że będę innego zdania; pierwszy raz w życiu napisałem coś "prozą" i niemożliwe jest, by było dobre.
Co zresztą widzę, kiedy czytam poniewczasie...
Opublikowano

Absolutnie. Przecież to "ta" rumianek - oczywiste :)
Nie jest ważne ileś już dzieł prozatorskich popełnił. Najwyraźniej to nie poezja jest Twoim powołaniem. Pisz, pisz - będę czytać i komentować :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • oglądam nieśmiałe  dawne marzenia  które nie ujrzały światła dziennego    gdyby… tak czasami myślę    jaka byś była  w bliskim spotkaniu    tam wtedy  czarowałaś  byłaś niezachodzącym  słońcem  a ja  ja chmurami na niebie    bawiłaś się  moim cieniem    6.2025 andrew 
    • w niej masz drogi mleczne pokłosiem wydeptane - tu historia z korzeni w niepewność wyrasta. w niej masz ścieżki dopiero co w rosie skąpane - nie minie nawet chwila, a czas je zawłaszcza.   jest tak wyjałowiona (krucha, ślepa, głucha) monokulturą pragnień i błędów tętniących, pusta leży w bezruchu, milczy i nie słucha cichych szeptań i krzyków w koronach szumiących.   choć tak bardzo zmęczona, zasnąć nie potrafi, wciąż zakochana w niebie, z gwiazd wzroku nie spuści, będzie mu czule śpiewać przyziemne piosenki - może ją pokocha, tym marzenie jej ziści.   podszyta marzeniami bladoróżowymi, jedwabnymi nićmi i słodkim wiciokrzewem, użyźni swe zmysły, rozsieje uczuciami, odurzy zapachami i wilgotnym ciepłem.  
    • (Ojcu)   Wiesz, stoję tutaj. W tej trawie wysokiej. W słońcu. W tym rozkwieceniu bujnym i tęsknym.   W tej melancholii rozległej jak czas. W tym ogromie cichym sen głęboki otwiera powieki. I śnię tym snem potrójnym zamknięty. Tą duszną godziną upalnego lata.   Chwieją się wiotkie gałęzie. Łodygi. Źdźbła łaskoczące łydki.   I wszystko to szumi, gęstnieje. Oddycha niebem rozległym. Kobaltowym odcieniem przeciętym smugą po odrzutowcu i z białą gdzieniegdzie chmurą, obłokiem skłębionym …   W powietrzu kreślę tajemne symbole, znaki. Lgnę ustami do kory drzewa. Całuję. Namiętnie. Jak usta kochanki niewidzialne, drzewne. Liściastą boginię miłości.   Wnikam w te rowki słodkawe i lepkie od soku, czując na końcu języka tężejące grudki.   Układam zdania zapadnięte do środka, zamknięte a jednocześnie przeogromnie rozległe jak wszechświat. Jak unicestwienie. Zaciskam powieki. Otwieram… Mrugam w jakimś porywie pamięci.   Widzę idącego ojca, poprzez odczuwanie w nim tej powolności elegijnej (taką jaką się odczuwa we śnie)   Idzie powoli w wysokiej trawie. W łanach rozkołysanego morza z dłońmi złączonymi mocno i pewnie.   I rozłącza je nagle w mozaice szeptów, rozsuwając w tym złotym rozkłoszeniu zbożność i wiatr. I znowu w słońcu, i w cieniu. Za tym dębem, za kasztanem.   Za samotną w polu topolą. Chwieją i smukłą. jak palec na ustach Boga.   Idzie powoli, odchodząc. I pojawia się na chwilę, by zniknąć znowu za jakimś krzewem, co mu zachodzi znienacka drogę.   I znowu, ale w coraz większym oddaleniu. Za kępą pachnącą, za tym drżącym ukołysaniem maleńkich kwiatków, które mu spadają na głowę białym deszczem. Za jaśminem, który tak kochał za życia.   Twarz przesłaniam dłonią, szczypiące oczy, bowiem uderza mnie oślepiający promień słońca. Znienacka.   Otrząsa się w prześwicie z szeleszczących liści w powiewie. Lecz po chwili robi się duszno i cicho. Jakoś tak tkliwie. Ojciec zniknął, zapadł się. Rozpłynął, gdzieś w rozkojarzeniu sennej melancholii.   Na piaszczystej ścieżce pociętej cieniami gałęzi. A jednak był tu kiedyś i żył jeszcze. I żyje...   Jestem jedynym świadkiem tej manifestacji. Tego przemknięcia niematerialnego zrywu zakamuflowanego przed światem.   I mimo że jestem bez miejsca i przeznaczenia, notuję każdy błahy kształt. Każdy nawet zarys, który jest w czyimś zamyśle jedynie nic nieznaczącym szkicem.   W chmurze spopielałej. W nadciągającym snopie deszczu.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-24)    
    • Ciekawe, czy innych książkach też będzie.  Pzdr

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        (dla Raskolnikowa Sonia po prostu była święta, ale dawno czytałam).
    • @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Rafael Marius dziękuję. Pozdrawiam Was serdecznie, ale nie końcem, lecz początkiem, który wskazał mi drogę , co dalej muszę robić!  Zresztą, nie pominąłem przesłanek z jego podpowiedzi , jakie pozwalają odkrywać to, co zostało nieodkryte albo zatajone!?   Więc zaczniemy od tego, czym jest język światła i cienia?            

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        !!!!   Interpretację już mam!              
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...