Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

i tutaj wchodzę któryś już raz

Twój wiersz...odczuwam..jak..małe lusterko....w którym....przeglądanie się codzienne...powinno być czynnością....tak...naturalną...i jednocześnie niezbędną....jak mycie zębów.....a może jak...mały różaniec dla świętych i nieświętych.....
i tak myśle..że nie o podobanie chodzi....się wiersza.....nie patrzę na niego tak.....czuje..że powinnam go wpisac w notesie...pod hasłem...najwazniejsze adresy...
pozdrawiam..

Opublikowano
CYTAT (oyey @ Aug 20 2003, 08:55 PM)
(...) Bazowanie na powtórzeniach, z których wynika banał, żadych metafor, dosłowność.

Dziękuję bardzo Państwu za komentarze.
Chciałam, żeby banałem był nie wiersz, ale kończący wers... Widać nie wyszło...
Pozdrawiam bardzo serdecznie
Opublikowano

Słaby tekst. Beata, wydaje mi się, że to w jakim kierunku podążasz nie jest dobrym rozwiązaniem. Zauważyłem u Ciebie pewną prawidłowość, która mi bardzo przeszkadza w czytaniu Twoich tekstów. Chodzi o to, że jesteś zwolenniczką równości wersów. Wersy są takie same w konstrukcji, często jest tak, że mają równą ilość sylab. Nie łamiesz wiersza, jest on takim kawałkiem materiału, równym (tak samo na górze jak i na dole), mało barwnym i nie ciekawym. Kiedyś podjęłaś ryzyko zabawy z formą i to przyniosło rezultaty; wiersze były ciekawe i to co chciałaś przekazać było fajnie wpisane w technikę zapisu. Na Twoim miejscu szybko bym wrócił do dawnych praktyk. Bo zobacz, ten wiersz ma nieść jakieś przesłanie, cos chcesz powiedzieć i zaprezentować, ale jest podany w taki sposób, że nie chce się do niego wracać. Zawiłość formy czasami sprzyja zamyśleniu nad wierszem i jego konteplacji. Forma jest ramą tego o czym piszemy, więc nie może być piękniejsza od treści, bo wtedy zanika sens, ale może skupiać uwagę na wybranych przez poetę elementach, różnicować je, kłaść nacisk.

Adam

Opublikowano

hmmm.... no zaczęły sie schody, bo z jednej strony napisałas coś, co jest dla mnie oczywiste i już mocno spłycone, w dodatku w formie pospolitej, prostej i oklepanej...wrecz dziecinnej.... i właśnie ta forma nadaje głębię... czyści go z oczywistosci i pozwala zajrzeć pod sukienkę prawdzie, przesłaniu... dlatego jestem rozdarta: zrugać cię za pospolitość, czy wychwalać za nikłe lśnienie, które jednak ma swój urok?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena wg. mnie to zupełnie nie jest utwór o namiętnosci, bo namiętność tym wypadku to o wiele za mało.   To wiersz o nienasyceniu duszy - duszą, a cielesność jest tu jakby słodkim dodatkiem.    Ja tam wierzę w takie nienasycenie w miłości i w takie wiersze też, bo one sprawiają, że tętno przyspiesza, nie tylko to cielesne ale i duchowe..   I dodatkowo podpisuję się pod slowami @Robert Witold Gorzkowski - odniosl sie super adekwatnie do wiersza.        
    • Ktoś pióropusz ubrał  Inny z parasolem o przystojnym Zatańcz parasolki dreszczy słota  Zatańcz z parasolką niech się stanie  Kolorowa Kolorowe jeszcze liście  Kolorowe parasolki  Krople mienią się przejrzyście  Teraz tęcza zgadnij, za kim goni?
    • Moje dłonie siegają częściej po wino niż po chleb. Do późnego wieczora jestem zbyt zajęty umartwianiem duszy by odpowiadać na choć najskromniejsze potrzeby ciała. Są dni gdzie łóżko mnie więzi. Są jednak i takie gdzie łaknę wolności ścian swego odludnego więzienia. Przed snem, błądzę w ciemnościach zakurzonych kątów by choć przez chwilę dać posmakować artretycznie powyginanym palcom, zimna użytych do aranżacji farb. Szkarłatu krwi i perłowości łez. Duchy ze ścian poznają mój zapach. Łaszą się do swego pana. Mimo agonii, czasami zmuszą się do krótkiego śmiechu. Wołają mnie po imieniu. Tym ziemskim nie piekielnym. Wypalonym na duszy. Przed którym drżą aniołowie i ziemskie błazny. Kiedyś miałem imię. I czas na to by żyć. Bez bólu i lęku. Broniłem się przed cieniem. Uciekałem, lecz on był zawsze przed mym krokiem jeszcze o krok. Gdybym wtedy spłonął razem z moimi wierszami. Czy cień wkroczyłby za mną w ogień? Ale to przecież ogień rodzi cień. Języki ognia namawiają bym spłonął. Języki cieni liżą me rany. Trucizną próbują wymusić we mnie kolejny raz uległość. Tak przecieka rzeczywistość, przez dziurawy dach. Wschodzi czarna tarcza słońca. Gdy cząstka jego światła mnie dosięgnie. Obrócę się w proch. Duchy ze ścian pytają czasami, czy stąd daleko do nieba. Nie wiem. Mi tylko piekło pisane. I znów wczesnonocne harce. Trupi blask gwiazd. Nad łąkami. W zbożu jeszcze zielonym, cichutkie stąpania. To stopy bose północnic. Ich śpiewy przerywają świsty sierpów. Tną szyję i żywoty kochanków. Dobrze im tak. Kto jeszcze ufa miłosnym potworom. A może i żałować ich należy. Ja przecież też kiedyś ufałem. A teraz przeklinam nawet siebie. Czas się uwolnić. Udało mi się wzniecić wreszcie żar na zalanym przed laty i zapomnianym palenisku. Wiązki brzozowego chrustu czekały na tę chwilę. Języki ognia dostrzegły mnie, choć w narkotycznym uniesieniu chwili, były tak spragnione swego istnienia, że wolały pięścić ceglane ściany kominka. Pieściłem ich zmysły. Dorzucając drewna i szczap. Duchy ze ścian milczały zatrwożone, patrząc jak piekło wychodzi poza ramy swego świata. Prawie mnie mieli. Cienie tańczyły dziko, okadzone dymem. Pogrzebaczem wybiłem wszystkie okna by świeżym oddechem powietrza, wzbudzić furię ognia. Spod kuchennego stołu wyciągnąłem bańkę na naftę. I cisnąłem ją w ogień. Pamiętam tylko to jak cienie, porwały mnie przez rozsadzony pożarem komin. Duchy wybiły rygle z drzwi i rozpierzchły się w mgielny mrok boru. Płonąłem żywcem. Niesiony przez diabły w trupi blask gwiazd. Dobrze byłoby żałować i uronić choć łzę. Mnie ogarnął jednak demoniczny śmiech, który objął połacie okolicy. Okoliczni bajali potem, że słyszeli piorun, który najpewniej zniszczył chatę. Płonęła kilka godzin. Wiele miesięcy później na pogorzelisku, stanął jesionowy krzyż i światło łojowych świec rozświetlało mrok i klątwę. Na darmo jednak. Bo nikt stąd jeszcze nie trafił do nieba.
    • @Omagamoga Oj też nam się zdarza, ale dużo rzadziej :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      my nie robimy tego na pokaz 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...