Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Cytryna i nadzieja
Ta krótka opowiastka zawierać może elementy mikroretrospekcji
Postanowiłem wprowadzić odrobinę szaleństwa w moje dotychczasowe życie.
Apatia dała za wygraną gdy receptory przyjaźni odebrały sygnały o samotności draceny siedzącej na szafce z książkami i fikusa z rogu biurka. Pomyślałem, że przydałoby im się towarzystwo. Udałem się do sklepu ogrodniczego, drogą kupna nabyłem małe doniczki i ziemię. Wydłubałem pestki z cytryny, z fikusa pobrałem szczepki. Wszystko zasadziłem w doniczkach, które wyłożyłem na parapecie okna. Pod każdą z nich na fiszkach napisałem odpowiednio citrus limon lub fikus bonsai, a obok datę 19.08.2013. I począłem snuć marzenia o pokoju tętniącym roślinami. Przez kilka dni zaraz po przebudzeniu zaglądałem w okno. Ileż było niepewności i emocji w każdym poranku, ileż tego zielonego cholerstwa zwanego nadzieją. Prócz spacerującej nudy końca wakacji, ludzi spieszących na autobus do pracy, którym wakacje skończyły się sto lat temu, dachowców i bezpańskich psów odprawiających rytuał gonitwy, drobinek kurzowego pyłu tańczących ospale w bladym słońcu między szparami bambusowej rolety, nie snuło się nic specjalnego, zwłaszcza jeśli chodzi o parapet. Z czasem wszystko spisałem na straty, nadzieja spakowała manatki, zapomniałem o doniczkach i pokoju tętniącym roślinami - w tych podpisanych citrus lemon powierzchnia zarosła białym kołnierzykiem, a w tamtych ze szczepkami, rachityczne, suche gałązki z trudem trzymały pion. Podobnie zresztą jak ja w ostatnią niedzielę, gdy wróciłem do domu po ostrej dwudniowej imprezie. Dobrze jest mieć takie miejsce, do którego zawsze można wrócić, ciepłe i bezpieczne, pokryte kurzem. Dobrze jest też wiedzieć, że marny ze mnie miłośnik roślin.
W poniedziałek 09.09.2013, gdy przymierzałem się do uporządkowania parapetu, w jednej z pięciu doniczek ujrzałem co, jak nie machający do mnie zielony kikucik? Oczom nie wierzyłem, nadziei nie wierzyłem, wypełniła mnie nieopisana radość, jakbym dokonał jakiegoś niebywałego osiągnięcia. Jaki przyjemny dzień, jaka miła okoliczność, jeszcze jeden dowód na to, że nadzieja łazi razem z kotami, to zabawne, że nigdy nie wiadomo gdzie zostawi ślady swojej zielonej sierści.


I stało się to, co było chyba nieuniknione. dracena na górnej półce już nie dominuje. Została zjedzona, zresztą tak jak fikus bonsai, mandarynka i pomarańcza. Właściwie nie wiem jak to się mogło stać. Brat z mamą przez długi czas upierali się, że to pies je zjadł, ale ja widziałem na własne oczy, jak cytryna wychodzi ze swojej doniczki i pożera tamte rośliny razem z korzeniami. Widocznie zbyt często ją podlewałem. Chociaż ona sama powiedziała mi, że była o nie zazdrosna już od początku, bo poświęcałem im łącznie więcej uwagi niż jej samej, a ona jest damą, więc należy się jej uznanie. Kwaśna sprawa. Bo psa też zjadła, obgryzła do kości, zostawiając obrożę z imieniem i numerem telefonu. Biedny Bankrut. Cytryny się obawiam, więc udaję, że nic się nie stało. Właściwie to już się przyzwyczaiłem spać z jednym okiem otwartym. I wszystko byłoby w porządku, gdyby ostatnio podczas meczu Śląska z Cracovią, ze wściekłości na wynik 0:3 nie wywaliła przez okno telewizora. A teraz narzeka, żebym czym prędzej wstawił szybę, bo jej wieje i przez to nie może się rozwijać. Na razie dziurę zakleiłem folią, ale przez to otrzymuje mniej światła, więc robi mi wyrzuty i aluzje, że marny ze mnie ogrodnik. Kwas na całego, bo nasze stosunki się oziębiły, całe szczęście na razie zima ma łagodny przebieg, ale nie chcę wiedzieć, co będzie jak przyjdą pierwsze przymrozki. Sąsiedzi dziwnie na mnie patrzą, jakby nasz dom żył patologią, czy coś w tym stylu. I weź tu teraz gadaj z nadzieją, najpierw mnie zwodziła tyle czasu niewykiełkowaniem cytryny, aż tu nagle o nadziei słuch zaginął. Sam sobie jestem winny, jak to mawiają, jesteś odpowiedzialny za to, co oswoisz (albo raczej uprawisz, wyhodujesz? Sam nawet nie wiem jak to nazwać). Żeby jeszcze ona dała się oswoić. Namawiałem ją tyle razy, żebyśmy poszli do opery. Już miałem dwa bilety na Coppelię, ale moja cytryna zaczęła marudzić, że nie ma w co się ubrać, że będą na nią krzywo patrzeć, że wywieram na niej presję, że ją stresuję i że ona nigdzie nie pójdzie. Próbowałem też muzykoterapii, więc puszczałem jej Czajkowskiego i Wagnera, ale po odsłuchaniu pierwszego kazała do siebie mówić Natalie Portman, a po tym drugim stała się nerwowa i wszędzie szukała zaczepki, skutkiem czego zaczepiła się o moją wyjściową marynarkę i najwygodniejszą pidżamę w szafie. Horror trwał 7 długich lat. Po tym czasie zaparzyła mi herbatę i odeszła.

  • 4 tygodnie później...
  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena spoko, smacznego:)
    • @violetta daj spokój. nikogo nie szukam :)   też pójdę do restauracji. zjem stek z borowikami !
    • @Leszczym „To taka płynna medytacja!" Podobno najlepsze pomysły przychodzą gdzieś między drugim a trzecim piwem. Przed drugim - za mało odwagi. Po trzecim - za dużo pewności siebie i literówek. Poza tym to fakt - Hemingway pisał po whisky, Bukowski po wódce, więc dwa piwa to właściwie dieta pisarska! A ta agresja nad tekstem... znam to. Siedzisz, męczysz każde słowo, poprawiasz, wykreślasz, znowu wstawiasz, aż w końcu tekst się poddaje i umiera ze znużenia. A ty z nim. Pozdrawiam.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • @Migrena no niestety nie robię:) musisz sobie poszukać kogoś lepszego:)
    • Mój licznik żyć się wyczerpał. Musiałbym płacić słone sumy pieniędzy, by go nie tyle zregenerować co wzbudzić  w nim nikły płomyk nadziei. A fatum tylko na to czeka. By go stłumić w popiele. Spalić wszystkie próby wyjścia już na starcie. Zresztą musiałbym stanąć w prawdzie. Obnażony i przegrany. Bez pewności w głosie. Siląc się na spokój. Snuć opowieści jak z najgorszego koszmaru. Dla uszu, które są nieczułe na ból jednostki. Zagubionej wśród labiryntu świata,  którego nie sposób rozgryźć,  będąc dzieckiem gotyckiej nocy, dekadenckiej, alkoholowo-lekowej samotni. Być nie duszą, nie ciałem  a tchnieniem jedynie grozy. Mroźnym powiewem, wśród wilgnych i ciemnych korytarzy domów. Porzuconych i kalekich już od upływu wieków.     O północy opuszczam bar  i chwiejnym krokiem idę przez środek ulicy, pustej już i grobowo wręcz cichej,  jak me serce. Bez emocji, których okazywać mi nie przystoi. Ruszam ku stalowej konstrukcji mostu. Na jego wąskiej barierce nie muszę stawać  ani w prawdzie ani w kłamstwie. Przeciw sobie i bliźnim. Nie ma tu uszu, które nie potrafią zrozumieć, ani oczu które nie potrafią przestać oceniać. Jest tylko wezbrany nurt, zimnej jak trup. Zimowej rzeki. Niosącej w wirach kamyki i gałęzie  ku zatraceniu. Zapomniałbym w tej ostatniej minucie. Rozpiąłem gruby, wełniany, czarny płaszcz. Z malutkiej wewnętrznej kieszeni na piersi, wyjąłem nieduży skórzany portfel. Gotówkę i monety posłałem w nurt. Tak jakbym wrzucał drobne do fontanny. Nie muszę myśleć nad życzeniem. Ono się właśnie spełnia. Życzenie śmierci.      Drżącymi z zimna nie strachu palcami. Wyjąłem małe zawiniątko. Twoje zdjęcie. Urzekająco doskonałe. Jak portrety, które wyszły  spod Twej uświęconej, anielskiej dłoni. Zatknąłem zdjęcie w szparze jednej ze śrub. Nie umiałbym skoczyć z Tobą. Najpierw rano odnajdą tylko to zdjęcie  a może nie zwrócą uwagi. Przechodnie, kierowcy.  Ci wszyscy głupcy. Ślepcy. Nie skojarzą. Dopóki rzeka nie wyrzuci  wzdętego od rozkładu ciała. Gdzieś w gnilne, przybite do ziemi mokrym śniegiem szuwary. Lub zatrzyma się w lodowym zatorze,  pod konstrukcją kolejnego z mostów. Twarzą ku toni.     Może i Ty nieraz do tego czasu  jadąc tramwajem z uczelni  przez tłoczny most Anichkova. Tęsknym, zmęczonym wzrokiem,  spojrzysz w dół ku rzece. I wspomnisz czule tego przeklętego poetę, który nie zabiegał w życiu o nic  ponad Twe względy. Do diabła z rozsądkiem. Chciałabym wrócić do dni dawnych  i znów kochać i wybrać sercem. Pomyślisz, ostatni raz posyłając mu wdzięczny i ciepły uśmiech. Wtem trup z trudem drgnął i oparł się o krę. Nurt i wolne, ciężkie bryły wokół  obróciły go ku jezdni. Uniósł z wolna rękę  i machał aż czerwone cielsko tramwaju  nie zniknęło mu z oczu, skręcając ku kamienicom  na Newskim Prospekcie.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...