Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ten świat jest naprawdę mały
Przyszła nieprzyjemna, ale jak oczekiwana zima, zapraszająca swymi urokami do górskich kurortów na karkołomne snowboardowe szaleństwa. Toteż jak co roku zapakowałem to co nieodzowne do plecaka, dechę pod pachę i już jechałem autobusem PKSu do Gorskiej Krynicy. Stoki Jaworzyny przywitały mnie wyśmienitymi warunkami narciarskimi i zatłoczonymi nartostradami.
Wycinając skręty spostrzegłem katującego deskę i ubijającego stok w czynie społecznym snowboardzistę w wieku dwudziestu kilku lat, i z pewnością nie zwróciłbym na niego większej uwagi, gdyby nie jego powalająca uroda. I tu naprawdę nie można powiedzieć, że był on przystojny, ponieważ jego oszałamiającej urody i figury mogłaby mu pozazdrościć nie jedna uważająca się za piękność lalka. Ale cóż, mogę oceniać piękno, jednak ciągoty mam do płci mi odmiennej, toteż moją uwagę przykuła śliczna narciarka, rzekłbym wprost, iż była niczym boginka wzlatująca ponad wyniosłością stoku.
Po śnieżnych szaleństwach, wcześnie zapadającym zmierzchem, jako osamotniony syngiel, udałem się do pobliskiego gwarnego i zatłoczonego pubu, atmosfera baru iście domowa. Sącząc któregoś z rzędu browara nie mogłem jakoś wkomponować się w klimat sztucznej wesołości świątyni. I nic dziwnego skoro w tym całym tłumiku chyba byłem jedynym seniorem, toteż bariera wiekowa tworzyła się samoistnie. W pewnej chwili w półmroku, obok baru wzrastała podlewana drinkami, piwem, a chyba i amfą nieprzyjemna atmosfera. Burda nieuchronnie unosiła się nad grupką, w której swe uczestnictwo niechybnie mimo woli znalazł nie kto inny, jak postrzeżony na stoku cherubinek. Znalazł się on z pewnością w nieodpowiednim dla siebie miejscu, ponieważ stał się obiektem wyżywania się dla nakręconego mięśniaka, a różnica mas ciał była wprost zatrważająca. Patrząc z boku na rozwijającą się w szybkim tempie akcję zrozumiałem, że chłopaczyna jest rozpaczliwie wysyłającym s.o.s. o interwencję nawet z nieba, aby ono zechciało nadesłać mu kogoś w obronie. I niebo pewnie wysłuchało, zatem podszedłszy, bardzo grzecznie skierowałem swą prośbę do wielkoluda, by zechciał odpuścić sobie. Teraz cała złość została przesterowana na moją skromną co nie bądź osobę. Osiłek aż zasyczał „nie wpierdalaj się gościu”, przy czym łapiąc mnie za klapy, przez zaciśnięte zęby wycedził krótkie; ”ssssspierdalaj zzzgredzie”. I właśnie tego mi było trzeba, by się wreszcie zintegrować chociaż z małą częścią towarzystwa lokalu. Sprawy pomknęły bardziej swawolnie niż sobie to wyobrażałem na początku zapoznania z gościem. Moja głowa w uniżeniu bezwładnie, lecz z dynamiką spoczęła na twarzy mocarza. Posłyszałem trzask, jednocześnie czując więdnącą górę mięśni, jeszcze parę szybkich gestykulacji moich rąk i gościu wyłożył się pośród biesiadnych stołów. Młodzian, dotychczasowy obiekt zadymy stał sparaliżowany strachem z rozdziawioną gębą. Zrobiło się gorąco, w moim kierunku ruszyło paru wypasionych chłopów. Nie oczekując na pytania i wyjaśnienia, rzucając w kierunku młodziana krótkie ”spierdalaj”, sam pośpiesznie ewakuowałem się do wyjścia. Na swej drodze ratunku, w impecie wywaliłem jeszcze ze dwóch kolesi, z pewnością zaprzyjaźnionych z tamtym w stanie spoczynku.
Następnego dzionka stok lekko kołysał się, a czacha nie potrzebowała nakrycia, ale było i tak pięknie, a w tym pięknie krajobrazu przybił się do mnie wybawiony z kłopotów młodzian. Podziękował serdecznie za to, iż niebo zechciało go wysłuchać w chwili niechybnego zejścia, jednocześnie wystosował petycję o udzielenie kilku instrukcji poruszania się na desce. Rola nauczyciela bardzo mi nie odpowiadała, kiedy mój umysł został zaabsorbowany pięknością nimfy, co jakiś czas pojawiającej się w szusach, w pobliżu mnie i nieproszonego ucznia. Pod koniec snowboardowego dzionka młody już nie ubijał stoku. Nieźle zaczął sobie poczynać z dwiema spętanymi nogami jarzmami deski, przy czym z rozmowy wynikło, iż jesteśmy zakwaterowani w tym samym pensjonacie.
Po ostatnim zjeździe, ze wspaniałym uczuciem zmęczenia ciała, dotarłem na kwaterę z zakupionymi po drodze browcami. Nie mając ochoty na zabicie, za wydarzenia pubu z poprzedniej nocy. Wolałem w spragnione energii i kalorii wnętrzności wrzucić kawałki pizzy i wlać parę piw w zaciszu bezpiecznego pokoju. Około dwudziestej z ręcznikiem na biodrach udałem się pod prysznic znajdujący się w końcu korytarza piętra, moczyłem się z godzinę. Wróciwszy do pokoju, nie zapalając światła, zrzuciłem ręcznik i wskoczyłem pod kołdrę, jakież było moje zdziwienie, gdy namacałem pod nią cieplutkie kształty. Jeszcze większe stało się kiedy po szybkiej penetracji uświadomiłem sobie, iż ono nie posiada cycków. Kiedy posunąłem się w rozpoznaniu dalej, natrafiłem na nieprzyjemny, odrażający wyrostek między udami. Wyskoczyłem z koja niczym z pokrzyw goły, rozświetliłem ciemności i dojrzałem wystającą z pod kołdry głowę mojego ucznia ze stoku. Obrzydzenie, złość, zdziwienie, a poniekąd duma, że taki śliczny popiepszył sobie pokoje włażąc w moje wyro, to wszystko wyświetliło mi się w jednej sekundzie czasu. Jednak obrzydzenie do tej samej płci górowało w mojej głowie niepodzielnie, więc obcesowo wyprosiłem ładnego intruza z mojej alkowy. Gdyby nie uczynił tego błyskawicznie i miał w sobie chociaż odrobinę brzydoty, z pewnością mój umysł zareagowałby natychmiastowo i zebrałby tęgie lanie. Jedynie jego szokująca uroda stonowała moje reakcje na niesmaczny incydent. Nietypowe dla mnie wydarzenie było powodem przewracania się w pościeli z boku na bok, nie pozwalając by sen zechciał zagościć.
W pewnej chwili, po upływie dłuższego czasu od incydentu, lekko zaskrzypiały drzwi. W moim pokoju stanęła śliczna niczym ze snu para, był to młodzieniec, u boku którego stała naprawdę urodziwa narciarka. Ona okazała się być rodzoną siostrzyczką cherubinka. Dogadaliśmy się, brat poszedł do siebie, siostra została, a noc była upojna, zbyt krótka, ale z pewnością nie do zapomnienia.
Po wrażeniach gorącej nocy, podczas mroźnej zimy, odpuściłem sobie katowania ciała na stoku. Koło południa, już przespany wyszedłem w miasto by co nieco wrzucić strawy do żołądka. Gdy tak niespiesznie sobie szedłem zamyślony przez zdrój, mój wzrok spotkał się z natarczywym spojrzeniem pięknej, dojrzałej, acz skądś znajomej. Jakież było wielkie zaskoczenie Anny, że przypadek zrządził spotkanie po latach od wspólnych uciech z nieznajomym w Karpaczu. Rozmowa jakoś nie chciała się kleić, Ana zaproponowała bym zechciał spotkać się z nią wieczorem w „Zdrojowej”, obiecując mi niespodziankę. Na propozycję przystałem ochoczo, jakby nie było jej powabne ciało nie pozwoliło mi jak dotąd na to, bym ją mógł wyrzucić z pamięci, nawet po upływie pięciu lat.
Niezbyt wyelegantowany, bardziej na sportowo, zasiadłem przy stoliku w rogu restauracyjnej sali. Mając oko na wchodzących gości, sącząc browar przesiedziałem w samotności parę ładnych kwadransów. Kiedy już byłem zdecydowany w rezygnacji powrócić na kwaterę, między stolikami pojawiło się niczym anioły z nieba idące ku mnie rodzeństwo. Gdy moja uwaga skupiona była w tamtym kierunku, drzwi rozchyliły się, a w nich stanęła An. Za nią wszedł, o dziwo - twarz trochę podstarzała, ale zarejestrowana w komputerze pamięci. Czwórka przysiadła się do mojego stolika. Anna pełniąc rolę wodzirejki przedstawiła mi dzieci, Ryśka nie musiała mi przedstawiać, a on rzekłbym, iż przywitał się ze mną z dozą niechęci. Ten świat jest nieraz zbyt mały, by móc w nim się ukryć.
19 stycznia 2013

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Kamil Olszówka Tak, należy im się cześć i chwała po wieki. Pozdrawiam!
    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...