Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Leżał na śniegu twarzą do ziemi. Baśniowa czerwień jego stroju wyraźnie odbijała się na tle ponurego, miejskiego zaułka. Tuż obok jego fantastycznych, białych butów stały przesypujące się kubły na śmieci, a za nimi ciągnął się szereg odrapanych drzwi od komórek. Dalej znajdowała się obwarowana zbutwiałymi deskami piaskownica, stary trzepak i zrobiona przez kogoś koślawa ławeczka. Szarówka wieczoru pogłębiała mroczną atmosferę, z którą nie mogły sobie poradzić bijące od okien nikłe światełka.
W wybetonowanym przejściu łączącym podwórko z mało uczęszczaną uliczką pojawiły się dwie drobne postacie. Byli to piętnasto, może szesnastoletni chłopcy w sportowych butach na grubej podeszwie, dżinsowych spodniach i anorakach. Wyższy z nich, Blondyn trzymał przy nodze wysłużony kij bejsbolowy. W milczeniu podeszli do leżącego i przystanęli. Blondyn pociągnął brzydko nosem i splunął na śnieg.
- Po co tu wróciliśmy? - jęknął Brunet, niższy o głowę od swojego kolegi.
- Nie wiem...
- Głupie to było - dodał nosowym głosem Brunet.
- Bo mnie wkurzał - mruknął Blondyn - Wyglądał jak pajac...
- Faktycznie...
- Wszystko to jest jedno wielkie oszukaństwo - ciągnął wątek zamyślony Blondyn - I co on tam miał, w tym worze?! Parę książek, pluszaki, pierdoły jakieś...
Czapka leżącego była nieco obsunięta. Siwe włosy zlepiała zakrzepła, zamarznięta już krew. Blondyn spojrzał na swojego kumpla, krzywiąc się brzydko. Tamten poruszył się niespokojnie, bo nic z tego gestu nie zrozumiał.
- Co? - zapytał asekuracyjnie.
- Jak to możliwe, że krew przesiąkła przez perukę? - odparł pytaniem Blondyn.
Z wahaniem pochylił się i szarpnął denata za włosy. Później zrobił to jeszcze kilka razy i podrapał się w zadumie w potylicę.
- Prawdziwe - wyszeptał niemal bezdźwięcznie - Skubany, nie ma peruki...
Z wielkim wysiłkiem obrócił zwłoki na plecy. Oczy trupa dziwnie błyszczały, usta rozbiegały się w serdeczny uśmiech. Brunet energicznie pociągnął za siwą brodę, lecz i ona nie chciała się odkleić. Odskoczył przestraszony i zaklął szpetnie. Obaj popatrzyli na siebie nerwowo podnieceni.
- Który palant nosi taką brodę, powiedz sam - rzekł głucho Blondyn.
- Tylko nawiedzony - zawtórował mu Brunet, pocierając dłonią o spodnie - A gdyby miał sztuczną?
- To co?
- Nie wiem. Tak pytam...
Nagle usłyszeli za plecami złowrogi pomruk. Obrócili się szybko i zamarli bez ruchu z szeroko rozdziawionymi ustami. Blondyn mimowolnie cofnął się o krok. Zawadził o ciało i usiadł, opierając się o jeden z kubłów.
Na podwórku pojawiły się piękne rzeźbione sanie ciągnięte przez cztery dorodne renifery. Wysmukłe rogi na ich łbach zaginały się fantazyjnie do tyłu, sierść błyszczała od magicznych jakby iskierek, z pysków wściekle biła para. Porykując ponuro, okrążyły podwórko i stanęły tyłem do zdrętwiałych z przerażenia chłopców. I wtedy zapadła straszliwa cisza. Trwała i trwała, jak gdyby miała już nigdy się nie skończyć. Pierwszy ocknął się Brunet.
- Mówiłem, żeby nie wracać...
Blondyn jednak zawzięcie milczał. Oczy miał szeroko rozwarte, a w ich głębi czaiło się niedowierzanie. Podskoczył prawie, kiedy wszystkie cztery reny odwróciły łby i zaryczały ponaglająco. Potem podeszły dwa kroki do przodu.
- Wstawaj! - krzyknął płaczliwie Brunet - Rzucamy go na sanie!
I złapał trupa pod pachy.
Blondyn podniósł się chwiejnie i wziął za kolana. Z wysiłkiem zawlekli ciało do sań i wrzucili je na górę. Renifery natychmiast poderwały się do dzikiego biegu. Przy sporej prędkości sanie zakręciły w przesmyk i znikły chłopcom z oczu.
Brunet dojrzał czerwoną plamkę na śniegu i pośpiesznie zagrzebał ją butem. Obaj spojrzeli na siebie rozpaczliwie.
- Niezłe jaja! - wykrzyknął w końcu Brunet - Łosie zamiast koni... Ty, a jeżeli on był prawdziwy!?
Brunet zgromił go mentorskim spojrzeniem i roześmiał się szyderczo.
- Zamknij się lepiej...
- Odpowiedz! - nie ustępował Brunet.
- A Batman jest prawdziwy? - zirytował się Blondyn.
Stali tak bez ruchu bezmyślnie zapatrzeni przed siebie. Z ich ust i nosów wydobywała się para gwałtownych oddechów. U wylotu przesmyku pojawił się starszy mężczyzna z wielkim brzuchem. Na głowie miał wysłużoną czapkę uszatkę. W dłoniach trzymał wiadro i małą łopatkę. Wysypał resztki popiołu, których nie zużył przy posypywaniu oblodzonego chodnika i wysiąkał przez palce zakatarzony nos. W tej chwili dostrzegł nieruchomych, niczym strachy na wróble chłopców.
- Co wy tu robicie?! - zagrzmiał, żeby dodać sobie odwagi.
- Stoimy - odburknął Blondyn.
- Mieszkacie tu?
- A pan?
Blondyn uśmiechnął się bezczelnie. Brunet natomiast w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Patrzył gdzieś w górę, zaś jego źrenice coraz bardziej się rozszerzały. W milczeniu wskazał coś Blondynowi. Na niebie, ponad dachami budynków sunęły zaprzężone w cztery renifery, ale przez nikogo nie prowadzone sanie. Trwało to tak krótką chwilę, że zdezorientowany starszy pan niczego nie zauważył. Natomiast Blondyn uderzył się otwartą dłonią w czoło i długo potrząsał głową. Obaj chłopcy sprawiali wrażenie trochę nienormalnych, toteż zaniepokojony gospodarz poszedł chyłkiem swoją drogą. Po paru minutach pojawił się w szparze między zasłonami okna na parterze. Sprawdzał, czy chłopcy nie próbują przypadkiem plądrować którejś z lokatorskich komórek, ale oni nadal zachowywali się dziwacznie. Najpierw przez blisko kwadrans stali zupełnie nieruchomo, potem ruszyli sztywno przed siebie. Wyglądali, niczym dwaj lunatycy na krawędzi dachu. Bardzo szybko znikli, jak gdyby byli złudzeniem. Na wszelki wypadek starszy pan przeżegnał się dwa razy i szczelnie zasunął zasłony.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



oj, chyba masz nosa. właśnie tytuł mnie przyciągnął, bo przecież "Iks" to prawie jak Iksiński;)

przechodząc do rzeczy, to czytając smakowałem powoli zwłaszcza dwa pierwsze akapity. świetny opis, świetny. to właśnie lubię najbardziej. "baśniowa czerwień jego stroju" itd., smakowite, naprawdę.
  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • W dole jest ciemno, w dole jest źle, w mroku się kłebią robaki. W cuchnacym błocie ścina się krew, strupieją trupy i wraki.   A w górze słońce i śpiewa ptak, Brzemiennią deszczem się chmury, kwitną jaśminy, płowieje mak, i nie ma myśli ponurych.   W dole coś mrowi, wije się wąż, wzdymają gazy rozkładu, krąg samobójców rozważa wciąż dziesięć sposobów zagłady.   A górze dobrze, nie płacze nikt, chociaż znów padać zaczyna. W górze spełniają się wszystkie sny, modre ma oczy dziewczyna.   Nawet gdy leje rzęsisty deszcz, obmywa szczyty i góry. Kurze i brudy zabiera gdzieś, do czarnej zmywa je dziury.   I tak od wielu bywa już lat, góra bez dołu nie może  zawisnąć w pustce i w próżni trwać, choć bywa lepiej lub gorzej.    
    • @bazyl_prost bingo, miłość to emocje, których nawet polizać niesposób. Mimo to wierne od powicia do pochówku
    • Autorzy: Michał Leszczyński + Agata Lucjana Dmitrzak + AI.      Mechanizmy mezaliansowe   ten akurat uroczy książę i z tej właśnie bajki wpadł na biednawą lecz wprost cudowną kobietę a jednak nie szło im okrutnie razem przez życie pójść być może wybrzmiała nierówność rodzinnych niedogodności   nie tak!   swego czasu staranni zawodem oboje małżonkowie obrali odgórnym przypadkiem inne drogi zawodowo nie mogli dojść do konsensusu oboje ciągle patrzyli, ale traf chciał, że w różne strony niemałej kuchni i tak pan jakoś za mocno się nagle postarzał brzuch, siwe włosy, łysina i te przeszłe zwyczaje przerażona żona poszła w czaty i ujmujące messangery (przecież ona u boku tego starego dziada tak nie skona)   dwa obozy co szumnie zowią się a-politycznymi jednak zaczęły dużą grę jakby nie tej melodii wtargnęły nieszczęściem i do tego małżeństwa bo mąż taki biały, a żona taka czerwona to już rozwód dokładny!   Ref. W naszą grę wdarł się mezalians nie napiszemy już razem żadnej piosenki nie dla nas te tańce, nie dla nas życia walc zaczynamy tak czuć i to za często niż tylko czasem ależ osobno, taka sposobność, że osobność Łech, Łech, Łech eeeeech   prezes na stanowisku postawił od siebie na młodszą wątłe choć jędrne aktywne wielkie starania przegoniły zwyczajnie podobno nieatrakcyjną (spotkasz go czasem u boku uśmiechniętej nimfetki) byle płaczu nad kategorią   wielce dama trudem i dużym wysiłkiem awansowała firma chętnie sypnęła na nią nielekkim groszem martwi się taki mąż, który nieco za mało zarabia bo z głowy rodziny przemienił się w tego podobno gorszego   tam pewna para starannie postarała się o ważne dziecko postradała jednak zmysły w próbach jego przychowania ona chciała syna bankowcem, mąż artystą, raperem - może dziadkowie i babcie mieli na to jeszcze inny pomysł   taka ona kochała ponad życie tego prywatnego zbira zbój Stefan poszedł za różne winy do więzienia i nawet pisał do niej przecież płomienne listy ale ona musiała sobie w życiu poradzić nie- -sama   Ref. W naszą grę wdarł się mezalians nie napiszemy już razem żadnej piosenki nie dla nas te tańce, nie dla nas życia walc zaczynamy tak czuć i to za często niż tylko czasem ależ osobno, taka sposobność, że osobność Łech, Łech, Łech eeeech   pewien pan postanowił przeczytać to wielkie życie okupił się książkami i dał im rozległe godziny czasu a potem z ukosa zaczął na nią nienamiętnie zerkać że co ona nie przemyślała, że o co, a taka głupia (owszem bywało gdzieniegdzie zupełnie na odwrót)   dociekliwa dziewczyna ukończyła kursy komputerowe opanowała w ważnym stopniu rodzinnego laptopa przejrzała kiedyś te historie i te niby dziwne treści jej chłopak to teraz zbok, to już taki jakiś dziwny idiota   on na pewną ważką sprawę miał nieco inny pomysł spokojem nie mógł go żadnym sposobem przeforsować myślał, a – zagram Va Bank, wyjdzie na wielkie moje ona – cóż – rzuciła papierami, przywołała w tan Mariusza notariusza notariusza   Ależ osobno, taka sposobność, że osobność. Łech, Łech, Łech. eeeech Łech. Łech. Łech.  no ech!  
    • @Rafael Marius zawsze :) @viola arvensis miło, że tak myślisz, dziękuję :) @Leszczym @Łukasz Jasiński dziękuję :)
    • @Marek.zak1 mnie nie chodzi o instrukcje obsługi tylko o to że zanikają dobre obyczaje, bo jak gospodarować żywnością każdy z nas wie ale jak okazać serce i pomóc starszej bliskiej rodzinie to już niekoniecznie. Kiedyś rodziny wielopokoleniowe  mieszkały w jednym domu piekło się chleb i całowało dziadka w rękę dzisiaj okrada się z ostatnich pieniędzy i szuka się dla niego domu spokojnej starości. Wiem z przekazów rodzinnych że poseł do sejmu Rzeczypospolitej majątek zadłużył aby móc jeździć po świecie w sprawach polskich, dziś posłowie mają instrukcję co mogą ukraść żeby nie siedzieć a nawet jak przesadzą to zawsze ktoś ich ułaskawi. Przez to i my na wzajem siebie nie szanujemy i upadają dobre obyczaje. Ja wychowany surowo (bez okazywania czułości) z miłością do ojczyzny robię z tym obrachunek i pokazuję rodzicom inną rzeczywistość i pytam czy dobrze zrobili że obarczyli mnie tym brzemieniem na całe życie. @Jacek_Suchowicz masz rację dziękuję 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...