Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bo, ja jadę kupić rybki


Rekomendowane odpowiedzi

Był mroźny, zimowy dzień. Marta nie wzięła czapki, bo chciała być fajna. Jechała autobusem linii 86, jak zawsze na miejscu podwójnym, przy oknie. Na szczęście, wsiadła na krańcówce i mogła wybrać sobie miejsce. Jak się siedzi na podwójnym przy oknie, to jest się nie do ruszenia, żadna babcia nam nie w strach i można w spokoju poczytać swoje notatki przed lekcjami.
Mroźnymi, zimowymi dniami lubią też jeździć autobusami różni staruszkowie, właśnie z takim staruszkiem miała Marta przyjemność.
Siedziała na swoim miejscu przy oknie i powtarzała biologię, gdy przysiadł się do niej mały wysuszony staruszek i zgadał:
- Wie pani, jadę kupić rybki, akwarium już przygotowałem. Nie mogę się doczekać, aż je tam wpuszczę, będzie pięknie.
- Na pewno- odpowiedziała Marta niechętnie, chowając notatki do plecaka, wiedziała co się szykuje, będzie tak ględził, dopóki nie wysiądzie.
-Bo ja już kiedyś miałem akwarium, ale dawno. To było, no kiedy to było.....?- zastanawiał się dziadziuś- jakieś lata 60- te.
- Aha- odpowiedziała średnio zainteresowana Marta.
- Wie pani, co się stało? Mój młodszy syn zbił je siekierą.
- Jak to?
- Pokłócił się z bratem i celował w niego, na szczęście nie trafił, ale akwarium diabli wzięli. Wojtuś to z siedem lat wtedy miał, a Tadek 10.
- Taki mały i siekierą w brata celował?
- Wojtuś to moje najspokojniejsze dziecko, on jest przyłóż do rany, Tadzio to musiał go wtedy poważnie z równowagi wyprowadzi.
- No musiał.
- Wie pani, Wojtuś to zawsze taki głuptasek był, baliśmy się nawet, że podstawówki nie skończy, w pierwszej klasie kiblował. Jak dostał się na prawo, to było dla nas ogromne zaskoczenie. Mówiliśmy: niech sobie zdaje, spróbować zawsze może, ale się na pewno nie dostanie.
- Tak w syna pan nie wierzył?
- Rok wcześniej, córka szwagierki tam zdawała, bardzo zdolna i mądra dziewczyna. Ona się nie dostała, zresztą- zawiesił głos- pół roku potem umarła, to miał być jej pierwszy dzień w pracy, nie doszła, potrącił ją samochód, taka młoda dziewczyna teraz to z 50 lat by miała.
- Przykro mi.
-A Wojtuś się dostał i skończył, ma świetną pracę, ładną żonę i mądre dzieci, obie córeczki studiują. Najlepiej mu się powodzi ze wszystkich moich dzieci, a myśmy z Marysią myśleli, że to on będzie miał w życiu najciężej.
- No tak to już bywa- powiedziała, żeby nie było, że nie słucha.
-Zawsze wydawało się nam, że najlepiej to ułoży się w życiu Tadziowi, taki mądry, bystry chłopak, zresztą też skończył studia, potem pracował w wytwórni tytoniu, pokłócił się z kierownikiem i wstąpił do milicji. Co się pani tak skrzywiła?- Marta spojrzała zdziwiona, bo wcale się nie skrzywiła, właściwie nic ją nie obchodzi, co ten dziadek mówi- ja się za syna nie wstydzę, sam byłem w partii, co prawda po wystąpieniu Chruszczowa złożyłem legitymację.
-To dobrze- powiedział, chociaż nie za bardzo się w tym orientowała.
-Wie pani, ja naprawdę w to wierzyłem, mój ojciec był w podziemiu komunistycznym podczas wojny, zginął za to w Dachau. Ja sam siedziałem wtedy w więzieniu, miałem 7 lat i byłem najmłodszym więźniem politycznym na terenie Łodzi i w ogóle nie wiedziałem, za co.
- Naprawdę?- Spytała zaciekawiona, chociaż będzie mogła się pochwalić, że pan, z którym rozmawiała, był najmłodszym więźniem politycznym itd.
- Wie pani, co powiedział ojciec, jak go prowadzili Niemcy?
-Co?
-Powiedział, że teraz jest źle, ale jeżeli spełnią się jego marzenia, to Polska będzie wolna, a ludziom będzie się żyło lepiej niż przed wojną; wszyscy będą mieli na jedzenie i ubranie, że Polacy będą szczęśliwi.
-Aaaa.
- Wie pani, gospodarzami domu, gdzie mieszkaliśmy w czasie wojny, byli państwo Somerrowie. To byli naprawdę porządni ludzie, co z tego, że Niemcy. Zabierali polskie dzieci do wesołego miasteczka, dawali nam cukierki. Dorośli chodzili do nich słuchać zakazanego radia.
- No to dobrzy byli.
-Właśnie. A po wojnie Rosjanie ich wyrzucili, nic nie pozwolili im ze sobą wziąć, a na dodatek jeden z moich sąsiadów, zjadł im psa.
-Jak to?
- Jak wyjeżdżali, powiedział do nich tak :,,wiecie państwo, wy to dobrzy ludzie jesteście i do was nic nie mam, ale tego psa to bym zjadł’’ i zjadł.
-Okropne.
-W czasie wojny ludzie mieli mało jedzenia, a taki biegający żywy pies, to było marnotrawstwo mięsa.
- Ble.
-Ja mam jeszcze Hanię, to dobra dziewczyna naprawdę.
- Nie wątpię.
- Ja jej wcale nie potępiam, tylko nie mogę zrozumieć, myślałem, że ona naprawdę kocha Tomka, a tu się okazało, że to dziecko nie jest jej męża. Wie pani, że oni przez rok udawali, że to ich wspólne dziecko. Tomek znał prawdę od początku, Hania mu powiedziała, nawet jego rodziców oszukiwali. Biedni ludzie, nagle dowiedzieli się, że ich wnuczka nie jest ich wnuczką. Hania się z nim rozwiodła, chociaż błagał ją na kolanach powiedział, że wychowa Agniesię jak swoją, ale ona chyba przestała go kochać.
- Tak czasem bywa.
-Bywa, bywa. Wie pani co? Pani to jest podobna do mojej Marysi. Mój Boże, jak ja ją kochałem, mimo że tak dużo się kłóciliśmy, jak mi jest ciężko bez niej.
- Rozumiem.
-Raz to się po kłóciliśmy o kompot i pół roku nie odzywaliśmy się do siebie.
- O kompot?
- Pewnego, mroźnego, zimowego dnia Marysia odwekowała jakiś słoik i zrobiła kompot, to mówię:,,Marysiu, jaki dobry kompot z gruszek’’, ona odpowiedziała : ,,ależ Rysiu, to są jabłka’’ i tak od słowa, do słowa pół roku milczenia. Ale my się naprawdę bardzo kochaliśmy. Nie mogę sobie bez niej poradzić.
- Da pan radę.
-Wierzy pani w duchy?
- Nie.
-Ja też nie wierzyłem, dopóki Marysia nie zaczęła do mnie przychodzić.
-Jak to przychodzić?
- Siada na tyle łóżka i spogląda na mnie. To dla niej te rybki jadę kupić, ona kochała patrzeć na akwarium, zresztą już niedługo, do niej dołączę, myślę że, ona po mnie przychodzi, cieszę się, bo wie pani...
- Przepraszam, ale ja wysiadam- przerwała mu i szybko wyskoczyła z autobusu.
Obok dziadka usiadła pani po 40-stce.
-Pani wygląda zupełnie, jak moja Hania, ona też kocha zielony, podobałby się jej ten płaszcz.- powiedział do poważnej pani.

***

Przemarznięta( bo bez czapki) Marta weszła do szkoły i zaraz spotkała na swojej drodze znajomych.
- Wiecie co?- powiedziała- Przysiadł się do mnie w autobusie jakiś dziadek i chrzanił od rzeczy, nic się nie nauczyłam.
- To trzeba było go olać, ja tak zawsze robię- powiedział Bartek.
- No tak, ale on był najmłodszym więźniem politycznym na terenie Łodzi w czasie wojny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyzwoite bardzo. Nie podoba mi się "był najmłodszym więźniem politycznym itd. " wszelkie itd. etc. cdn. w tak prowadzonej narracji strasznie mnie irytują. No i troszkę bym wypowiedzi dziadka ubarwił pseudo-gwarą, albo jakąś inną stylizacją. Opowiadanie na piątkę a nie na 4. Solidna, dobra proza. Takie lubię.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 lata później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...