Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

niby to tylko lato
stokrotek nie szukam tysięcy
powietrze przygniata ciężko
motylim skrzydłem za dawne
czasy każe przeglądać
zwoje wyobraźni

niby tylko chwila z bańki
mydlanej muzyki nie słyszę
korowodów ulicznego zgiełku
unikam dmuchawcem zwiewnie
suknie kruszę
z cukrowej waty

zmrużone oczy w stopklatce
czarnobiałych obrazków
parawan kryje lalkę
z porcelany śmiechem
mimów złotego oblicza
katarynka w takt grzeje

niby to lato
sypie babim przyśpiewkom
żałując złota nikłym
promieniom prześwieca
i tylko uliczny grajek
wśród sklepów

cynamonowych śpiący
niestrudzenie w międzyczasie

wiosennym...

Opublikowano

Wybacz że przekształciłem twój wiersz w szyk, w jakim, z dodaną przeze mnie interpunkcją, go odczytałem... Jeśli owo przekształcenie uzmysłowi ci jaki był mój odbiór, to przekształcenie spełniło swój cel...

niby to tylko lato - stokrotek nie szukam tysięcy,
powietrze przygniata ciężko motylim skrzydłem,
za dawne czasy każe przeglądać zwoje wyobraźni

niby tylko chwila z bańki mydlanej
muzyki nie słyszę - korowodów ulicznego zgiełku unikam dmuchawcem zwiewnie
suknie kruszę z cukrowej waty

zmrużone oczy w stopklatce czarnobiałych obrazków - parawan kryje lalkę z porcelany
śmiechem mimów złotego oblicza katarynka w takt grzeje

niby to lato sypie babim przyśpiewkom - żałując złota nikłym promieniom prześwieca
i tylko uliczny grajek, wśród sklepów cynamonowych śpiący, niestrudzenie w międzyczasie wiosennym...

A oto kilka reminiscencji wobec twojego wiersza:
...jeśli cię powietrze i skrzydło motyla przygniata, to zanim do tego doszło, już nie było ci lekko.
Nakazowe myślenie coby było, gdyby... sprawowane przez dawne czasy dręczy. Wiem że dręczy, więc nie zaprzeczaj...! Zwiewne stronienie od ludzi, jeśli jest nawet lżejsze od latawca dmuchawca rzeczywiście zdolne jest kruszyć sukienkę z cukrowej waty... W moim przypadku kruszyło, papierosowy dym. No cóż, stopklatka chwyta wszystko, nawet zmrużenie oczu, nie mówiąc o innych detalach. Pocieszające jest, że tych stopklatek ubywa z czasem, lecz najcenniejsze dość długo się powtarzają, niedoznudzenia... Oby przez to laleczka z saskiej porcelany nie rozbiła się na amen jak, jej książe... Oby po jej liczku spłynęła jedna, no może dwie łzy, ale wiem, że daremnie jej tego życzę. Katarynkowe wykonanie songu o niej tak wiele tłumaczy: http://www.youtube.com/watch?v=96JA8Wo-abg Skoro jednak królewicz się rozbił i to na amen, to nic dziwnego, że wieść gminna daje asumpt babim przyśpiewkom w których złota słonecznych promieni brakuje... W takim stanie rzeczy grajek z czasów sklepów cynamonowych śpi, w międzyczasie wiosennym... Niestrudzenie... - że to niby ja? Ale czemu uliczny?! No tak... z ulic tacy są znani i widać pachnęli cynamonowo... - perfumami z grupy orientalnej...

Obyś się z nich uśmiała... :)
Ale obawiam się, że nie do śmiechu ci... i mi.
Przepraszam, że tak osobiście i publiczne... ale to najlepsze miejsce ku temu, z uwagi na wiersz nierymnięty... który mnie rymną prosto w serce.

Opublikowano

Bardzo Ci dziękuję za wejrzenie w Stopklatkę :-) Za uwagi, które z prawdziwym zadowoleniem - bo widzę, że ze zrozumienia płyną - przyjęłam.

Zacznę może od końca. Grajek jest autentyczną postacią. Człowiek, który muzyką zarabia na chleb... jest bardzo pogodnym człowiekiem, mimo tak bardzo smutnych oczu. Ale wystarczy, że poświęcisz mu chwilę, gdy spojrzy w Twoje - jego muzyka opowiada Twą historię. Tylko, że później jest bardzo zmęczony... i śpi niestrudzenie, bo sen jedynie daje mu odpoczynek od ulicznych korowodów. Cynamonowe sklepy z bramą otwartą na oścież, gdzie zawsze przedwiośnie go wita... człowiek, bez domu, ale bez niego ulica, na której gra, nie byłaby moją do domu drogą - ot, paradoks. Dlatego "uliczny grajek" - choć określenie to może niezgrabne - jakkolwiek brzmi, nie miało odbierać mu godności. Oby ta stopklatka szybko przeminęła z jego życia. Co wtedy z moją ulicą?

Ulica, na której lalka z porcelany gubi sukienkę. Kolejna stopklatka w historii.. Bardzo trafnie wszystko odczytujesz, czuję się niemal obnażona z myśli! Czy to możliwe?

Zapis, który zaproponowałeś - był taki pierwotnie. W rzeczywistości tak właśnie czytam ten wiersz. Ale ten "zabieg" jest celowy. Piszę tak jak czuję, czytam tak, jak piszę, rozumiem tak, jak czytam. Chcę zmienić te obrazki, przenieść czarnobiałe w kolorowy świat - wyzwolić się z tych stopklatek - przerzutnie to pokazują. Spójrz: gdy patrzysz na fotografię, widzisz tylko fragment historii i czytasz tak, jak widzisz. Stopklatka. Kawałek dalej uchwycony krajobraz już mówiłby coś innego - kolejny wers, złączony z następnym, kolejna stopklatka - kolejne wyjście z czarnobiałych ramek... To nie jest do końca mój styl, to jest opowieść...

Moja historia w następnej stopklatce wyglądałaby tak (och, jakże tego pragnę!):

czarnobiały obrazku
usiadł na Tobie motyl
z promieniem słońca
wśród tęczowych skrzydeł

tak pięknie prześwieca
złote lico słoneczne
rzucając barwne pejzaże
na sukienkę cukrową

że nawet baby nie śmią już
przyśpiewkami zagłuszać
katarynki ulicznego grajka
który wiośnie wyszedł na przeciw...

:-)

Opublikowano

No więc stopklatka w formie okazuje się być puzzlowata...

Ciekawie mnie zaciekawiasz...

Widać jesteś interesującą osobą...

Masz co powiedzieć po przejściach twoją ulicą (drogą) życia... na której nie byłem grajkiem.

Film życia jaki kręci nam los, istotnie jakoby składa się ze stopklatek...

Ciekawe, że w każdej jego chwili możemy mieć nie mały wpływ na reżysera... szczególnie gdy z nami jest Bóg - Jeremiasza 10, 23;24: Dobrze wiem, Jehowo, że do ziemskiego człowieka jego droga nie należy. Do męża, który idzie, nie należy nawet kierowanie swym krokiem. Koryguj mnie, Jehowo

Opublikowano

każda historia ma gdzieś swój początek i jakiś koniec... chyba, że traktujemy je wszystkie jako całość... nasz "los", z poszczególnych obrazków.
"Mój" grajek ma piękne, smutne oczy... nie mam odwagi długo w nie patrzeć, zbyt skromną jestem "Calineczką", jak rzekł kiedyś. Czasami przynoszę mu czekoladowego cukierka, wracając z zakupów... chyba się lubimy :-)

I on w międzyczasie wiosennym gra, umilając wiosny nadejście... Ale tak chciałabym dla niego więcej... więcej słońca... więcej ciepła... radości w oczach.

Wśród tych sklepów, uliczek, ludzi spieszących gdzieś, siedzi, zda się, że tylko on potrafi dostrzegać motyla... jego barwy i piękno... Ten motylek, jak wysłannik wiosny, która nadchodzi... pisze scenariusz słowem i muzyką, czasem przypominając piękne piosenki (tylko skąd wie, że te są właśnie w porę!)... wiosna... o niej śpiewa grajek... patrząc w niebo... a ja wiem, jak ten, który wiosnę mi w sercu rozbudził, ma na imię :-) Sam mi zresztą zdradził... tylko dla mnie ;)))

Opublikowano

...wiosną tryskasz radosną...

:)


Odrobinka wyrosła z ziarenka
nad podziw żywotna i urodziwa
choć delikatna była nóżka ręka
ropucha ją porwała niegodziwa

motyl i rybki dwie o nią zadbały
ratując od zamążpójścia żabiego
ale chrabąszcza gały ją ujrzały
i porwał ją choć była nie dla niego

rodzina żuka mariaż ów wyśmiała
mając na względzie jakoby brzydotę
potem po świecie zimnym się tułała
aż mysz polna nabrała nań ochotę

wnet wymyśliła dla niej mariaż nowy
aby skorzystać na nim samolubnie
nie bacząc że los miałaby kretowy
strapiła ją załamała paskudnie

przez Calinkę jaskółka ocalona
widząc jaki żywot z kretem będzie
zaniosła ją w kwieciste ramiona
księcia elfów by była szczęsna wszędzie

z nowym imieniem i skrzydłami ważki
wraz z ukochanym szczęście dzieliła
by o tym pisać jakże powód ważki
powiastka ta i mnie ongiś zmieniła

Opublikowano

Kaliope,

zanim dotarłam do końca wiersza, odgadłam, że powstał w kontekście "Sklepów", więc już wiadomo, że powiedziałaś, co zamierzyłaś. I za to - brawo.
- Pozbyłabym się inwersji.
Nie słuchaj, że "mogą być", kto tak mówi, nie ma wyczucia stylu współczesnej polszczyzny. Uważamy inwersje za błędy stylistyczne, i nie ma to-tamto.
- Łam wersy tak, by stanowiły logiczne, małe całości. Przerzutnie muszą się uzasadniać. Tutaj się źle czuję. Nie potrafię uzasadnić składni zdań,
łamania wersów.
- Nie "przebuduję" Ci wiersza, zachęcam, żebyś to zrobiła sama, a ja tu jeszcze zajrzę.

Cieplutko pozdrawiam,

Para:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Jak bajka... powiastka... a jednak nawet obrazek kolorowy, cień zawsze rzuca szary... Podnieść się z cienia i imię odmienić - tak trudno! Bo elfy też bardzo dalekie przecież...
Czy mam jaskółki wypatrywać, kiedy i ona może się okazać wydartym z piersi wiatru - "czarnym sztyletem"?
Ale wiara we mnie silna, mimo, że wciąż trochę boję się latać...

:-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Dzięki Anno, że w ogóle dotarłaś do końca :)
Spróbuję...



niby to tylko lato

nie szukam tysięcy stokrotek
powietrze przygniata ciężko
motylim skrzydłem
za dawne czasy każe przeglądać
zwoje wyobraźni

niby tylko chwila z bańki mydlanej

nie słyszę muzyki
unikam korowodów ulicznego zgiełku
zwiewnym dmuchawcem
kruszę suknie z cukrowej waty

zmrużone oczy w stopklatce

wśród czarnobiałych obrazków
parawan kryje lalkę z porcelany
śmiechem mimów złotego oblicza
katarynka grzeje w takt

niby tylko lato

sypie babim przyśpiewkom
żałując złota nikłym promieniom
prześwieca

i wciąż uliczny grajek
wśród sklepów cynamonowych
śpiący niestrudzenie

w międzyczasie wiosennym


Opublikowano

Cień jak to cień... czepia się wszystkiego i ZA wszystkim się ściele, małpionaśladowczy... Nie przejmuj się takim stanem rzeczy... Pogódź się, że najbardziej kolorowy obrazek cień mieć musi... jeśli tylko rzeczywiście istnieje. Znam obrazki nie rzucające cienia... - te są gorsze, bo często natarczywe i zakłócające odbiór (oddziaływanie) tych rzeczywistych.

Może łatwiej ci będzie z asnykowym przesłaniem: "Daremne żale"...
Może ci łatwiej będzie zwierzyć Najwyższemu, który jest uosobieniem miłości - 1 Jana 4:8. On też potrafi odmienić i odmienił imię Saraj (tzn. Kłutliwa) na Sara (Księżna). Elfy dzieciństwu bliskie, dorosłości nie służą najlepiej, choć tak miło by było...

Czarne sztylety wydarte z piersi wiatru co prawda latają już wokół nas, ale nie bój się ich... Te nieuwięzione są niegroźne dla samych siebie i ciebie. Upewnij się o tym rozważając tekst:

Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru
Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu
Katedra ją złowiła w sklepienia sieć wysoką
Jak śmierć kamienna bryła
Jak wyrok naw prostokąt

Jaskółka błyskawica w kościele obumarłym
Tnie jak czarne nożyce lęk który ją ogarnia

Jaskółka siostra burzy, żałoba fruwająca
Ponad głowami ludzi w których się troska błąka
Jaskółka znak podniebny jak symbol nieuchwytna
Zwabiona w chłód katedry przestroga i modlitwa

Nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
Lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
Przeraża mnie ta chwila która jej wolność skradła
Jaskółka czarny brylant wrzucony tu przez diabła

Na wieczne wirowanie na bezszelestną mękę
Na gniazda nie zaznanie na przeklinanie piękna

Czy dostrzegasz...?
- jest smutku kotwicą, bo...?
- tnie lęk który ją ogarnia z tego samego powodu...?!
- siostra burzy - żałoba fruwające jest ponad podobnie złowionymi w chłód katedry, przez troski błąkające się w głowach...!?
- daremnie jest przestrogą i modlitwą...?!?
Zważywszy, że wręcz nie sposób delikatnie ją schwytać i uwolnić od lęku który ją ogarnia, więc... nie przetnie białej ciszy pod churą ołowianą, ani lotu nie zniży nad łąki złotą plamą... Ponieważ ma być przestrogą więc...?
Czy wystarczy to, że rzeczywiście przeraża ta CHWILA która jej wolność SKRADŁA? Zauważ proszę, kto wrzucił ją w sklepienia sieć wysoką...!? Tenże i ciebie, i mnie gotów jest tamże wrzucić...
Na wieczne wirowanie na bezszelestną mękę
Na gniazda nie zaznanie na przeklinanie piękna

Póki tam nie trafiłaś i cenisz wolność, to... określ sobie jak i gdzie latać, świadoma, że w jednej chwili...........

Lataj na chwałę twojego (i mojego) Stwórcy, jak inne... - pomna alegorii tego śpiewnego przesłania.

http://www.youtube.com/watch?v=ESARYTsbTM4

Opublikowano

Jaskółka z Twojej bajki sztyletem nie była
takiej fruwać pod niebem w słońcu aż żal bronić
niech by tylko w serce śpiewem wiatru trafiła
wprost, by ludzi powiewem przestworzy gromić

przestroga za obłudę, za pyszne wynoszenie
za żal tajony dumnie, w po stokroć źrenic czarnych
spojrzenie, a ciemniejsze, gdy starczy im skinienie
czy w oczy ich nie spojrzysz, po łez tych kilka, marnych

nawrócenie?



Tak... dziękuję Tobie po raz kolejny za przyczynek do refleksji. Latać wysoko w wolności od tych czarnych oczu, spojrzeń górnolotnych. Latać tak tylko, jak się wiatr czuje przez palce przepływający w rozpostartych dłoniach - po spokój i po ciszę. Potrafić tak... poczuć na sobie powiew... bez cieni jaskółek nad głowami nawet, gdy chmurom burza grozi...

W bezchmurnym czasie, bez wszelkich trwóg
uśmiechem ptaszyn z nieba, zbłąkane
prowadzić tam, gdzie żaden wróg
nie strąci skrzydeł, oddać - co już dane

nam - dzięki - nim...


:-)

Opublikowano

ewolwenty kreśląca
w każdą stronę świata
czarno-biało-mieniąca
znawczyni wód Abiata
jak drogę odnajdujesz
do gniazda ponad oknem
czemuż ty tak miłujesz
rozlewiska nad Sanem
tyś zwinną błyskawicą
co własny cień prześcigasz
sycona much ławicą
pośród której wciąż śmigasz
reprezentujesz wolność
nawet tę od ciążenia
nie przeraża cię nicość
zwinniejszaś jest od cienia
podziwiam Stwórcę twego
uznaniem i czcią darzę
gdyż pojąłem dlaczego
wolności twojej marzę

http://www.youtube.com/watch?v=rHCotH2Q19c

Opublikowano

Zgodzę się z Parą, że sposób łamania wersów męczy, nie umiem zrozumieć dlaczego tak napisałaś. Zmuszasz odbiorcę do wysiłku, który jest niepotrzebniy. Takie mam wrażenie jakbyś usiłowała zmieścić się w jakiejś ramie określającej rozmiary wersu. Po co? To nie jest wiersz rymowany, który podlega takim zasadom. Utwór jest nastrojowy i miły w odbiorze, niemniej mam odczucie, że poprzez ten wysiłek, zbędny z mojego punktu widzenia, coś mi mimo wszystko przepadło. Ja czasami łamię wersy ze względu na interpunkcję, którą nie zawsze stosuję - dla podkreślenia, ale u Ciebie to raczej nie wchodzi w grę. Staraj się niepotrzebnie nie męczyć czytelnika, bo zniechęcony w połowie ucieknie. Ja wytrwałem do końca, aż do sklepów cynamonowych, ale pewnie dzięki wizji obiecanej szarlotki. Pozdrawiam ciepło.

[color=blue]szaro[/color]bury

Opublikowano

Dziękuję za przeczytanie. Zgodziłam się z uwagami odnośnie łamania wersów. To moje pierwsze starcie z nie-rymem. Poprawiłam tekst. Druga wersja jest kilka postów wyżej. Mam nadzieję, że bardziej strawna, mimo wszystko :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


jak na pierwsze starcie wynik zdumiewający, o jaki pas będziesz walczyć po setnej walce? utwór jest udany jak nie przeziębione ciasto wyciągnięte w porę :) pozdrawiam ciepło

[color=silver]szaro[/color]bury [color=red] :) [/color]
Opublikowano

Niezgrabne to moje określenie, przyznaję, bo z słowem (i słowem) nie walczę. Złoto nie dla mnie, tym bardziej pas, który wiążąc - zniewala. Jedynie w milczeniu szlachetne barwy nie wyrządzają krzywd. Ot, sztuka walki, by z niej blask wydobyć. Będąc nieskrępowanym. I cichym.
Dziękuję,


In-humility,
:-)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      xd   Agatko,  Jeśli zametkowałaś twórczość w gatunku haibun, to utwór powinien chociaż stać niedaleko tego gatunku.  Nie czepiam się detali, tylko podstaw.  Proza + haiku. Tylko tyle.   Przecież nikt nie każe pisać ci pod Pulitzera, ale błagam szanujmy gatunki literackie. Bo za moment ktoś posunie się dalej i zrobi się bałagan.   Nie chciałam cię urazić, ale nie mogłam przejść obojętnie, bo ktoś weźmie przykład i zacznie rworzyć potworki.   Świat na zewnątrz zapiepapier, ale tu, w świecie literatury, są pewne ramy, z których całkowicie wyjść nie można.   Jest mi smutno i przykro. I proszę o zlikwidację lajka :(  
    • OBŁĘD Było to w miejscu, które nie znało już światła. Nie dlatego, że słońce przestało wschodzić — po prostu nikt nie miał już siły otwierać okien. Stary dom przy końcu ulicy Węgla. Numer zatarty, szyld wykrzywiony, kamień brunatny od upływu czasu. Mówiło się, że mieszka tam człowiek, ale nie było go widać. Tylko czasem, o trzeciej nad ranem, gdy miasto już nie śniło, ale jęczało, słyszano śmiech. Taki, który nie miał ust. Na początku Tomasz sądził, że to przemęczenie. Delikatne rozjeżdżanie się myśli — jakby alfabet nagle stracił przyczepność. Niektóre słowa przestawały znaczyć. Inne zaczynały znaczyć zbyt wiele. Obłęd. Nie jako diagnoza. Jako klimat. Jak wilgoć, która nie schnie. Jak szczelina w głowie, przez którą coś się sączy. Myśli, sens, imię. Tomasz tego nie nazywał. Jeszcze. Myślał, że to stres. Że umysł się przegina, ale wraca. Ale tym razem nie wrócił. Myśli się skracały. Potem rozciągały. Potem wracały. Ale inne. Jakby coś przeszło przez niego. Jak ciecz, która zapomniała, po co była. Zaczęło mu się wydawać, że obłęd się sączy. Jak światło, które leje się z głowy. Nie świeci — wycieka. Nie ogrzewa — zostawia ślad. W środku zrobiło się chłodno. Jakby ktoś otworzył okno, a za nim nie było świata. Dwie kromki chleba z masłem. Rano. Jakby codzienność próbowała się jeszcze trzymać formy. Ale masło smakowało jak kurz. A chleb — jak tynk z sufitu. Rozmowa z lekarzem — — Tomaszu, czy wiesz, gdzie jesteś? Światło lampy tliło się w aluminiowych szwach. Głos lekarza był suchy. Jak zapis. — W środku — powiedział Tomasz. — Ale we mnie ktoś patrzy. — Kto? Nie odpowiedział. — Co widzisz, gdy zamykasz oczy? — Lustro. Ale od środka. — Czasem słyszę słowo, którego nie znam. „Szuriel.” Powtarzam je, żeby nie przestało istnieć. Albo żeby ono jeszcze istniało, póki je powtarzam. — Słyszysz głosy? — Słyszę intencje. Zanim się staną. Jakby ktoś myślał za mnie, ale używał moich słów. Lekarz zapisał coś na kartce, która nie miała znaczenia. Zanim jeszcze wszystko zaczęło szumieć — pamiętał zapach sierści psa po deszczu. Miał na imię Maks. Gdy Tomasz płakał, pies układał się przy jego nodze, nie pytając, nie oceniając. Tamto ciepło miało gęstość. Teraz zostało tylko echo temperatury. Piwnica z cegły. Cień nie odbijał tam światła. Światło się tam bało. Tam Tomasz pisał — ręką, paznokciem, zębami. Nie po to, żeby coś przekazać. Raczej, żeby trzymać się znaczeń, które jeszcze nie wyparowały. Na ścianie pojawiło się zdanie, które powtarzał bezgłośnie, jakby chciał się nim zamknąć: Rana w głowie nie boli. Ale przez nią coś patrzy. Nie wiedział, co to znaczy. Ale wiedział, że to prawda. Rysa. Przyszła nocą. Nie w murze. W środku czaszki. Słyszał ją. Jakby ktoś drapał od wewnątrz. Jakby coś próbowało wyjrzeć przez niego. A potem przyszło coś, co nie miało imienia. Nie głos. Nie cień. Obecność. Jakby jego własna świadomość usiadła obok, na krześle, i patrzyła z kąta pokoju. To nie ja myślę — powtarzał. — To ktoś myśli przeze mnie. A potem: Jestem ciałem. Ale w środku jestem rozerwany. Zakleił uszy. Nie słyszał dźwięku. Słyszał intencję dźwięku. Lustro zakrył kocem. Ale wiedział, że i tak ktoś patrzy. Nie z zewnątrz. Z wnętrza odbicia. Zapiski stały się krwią. Nie pisał po papierze. Pisał, żeby zostać. Pisał, żeby jeszcze przez chwilę być czymś więcej niż miejscem. Myśl wypływała. On za nią. W środku zostawała cisza. Ale ta cisza była zajęta. Zamieszkiwało ją coś, co nie oddychało. Tylko trwało. Zimne. Nienazwane. Zadowolone. Końcowa spirala Którejś nocy poczuł, że to coś się otwiera. Nie w murze. Nie w głowie. W samym pojęciu „ja”. To nie ja. To nie ja. To nie ja. To nie— A potem już nic. W tym samym czasie, kilka ulic dalej, ktoś inny zaczął mieć wrażenie, że jego myśli są dziwnie znajome. Jakby kiedyś należały do kogoś, kto już nie istnieje. Albo... jeszcze nie przestał. Rano znaleziono go przy stole. Nie martwego. Ale nieobecnego w sposób, który nie podlega leczeniu. Oczy miał szeroko otwarte. Jakby patrzył gdzieś głęboko za plecy rzeczywistości. Albo jakby ktoś z wnętrza jego czaszki patrzył na nich. Na ścianach zdania w spirali. Setki razy powtórzone, coraz mniejsze, coraz ciaśniejsze, jakby miały się same wessać do środka. Wydrapane zębami: „Jestem tylko przestrzenią, przez którą coś przechodzi.” Niżej, niemal szeptem, jakby napisane przez dłoń, która już nie wiedziała, że istnieje: „To echo. Nie trzeba go rozumieć. Wystarczy je usłyszeć za późno.” W prawym rogu, na ścianie z czarnej cegły, najdrobniej, krwawym paznokciem: „Ten wewnątrz mnie wyrwał szczelinę. A ty właśnie przez nią przechodzisz.” W tym miejscu już nic nie śni. Nie śni się nawet cisza.
    • @piąteprzezdziesiąte A co Ty robiłaś, gdy zaczęła się kolejna wojna?   Pa    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      No widzisz Aisiu, ja nie zdobyłam żadnego miejsca w jakimkolwiek konkursie, a zacytowałaś autora uznanego. Być może stąd ta różnica. W każdym razie miło mi za czas poświęcony. Myślę, że kilka cech udałoby się jednak znaleźć. Natomiast ja nie wyobrażam sobie tutaj takiej rozwlekłej opisowości. Jeśli jednak chcesz to specjalnie dla Ciebie spróbuję, tylko nie wiem, czy tu jest istotny mój konkretny przypadek i opis zdarzeń, a nie zatrzymanie się po prostu nad wiesiołkiem,który może połączyć nasze słowiańskie wyobrażenie zaczarowanego kwiatu w noc sobótkową z nazwą nadaną mu w innej kulturze. Otwiera się o zmierzchu i odbija światło księżyca. W sumie ot,nieszczeg9lny może kwiatek. Pułapka ludzi sentymentalnych. Pozdrawiam Dziękuję:) (Nie wiem, czy w ogóle potrafię pisać a już prozą to szczeg9lnie) :)
    • @Marek.zak1 ok. Dziękujemy Sowie
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...