Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

tam na wschodzie [czyli każdy z nas ma coś z Rosjanina]


dytko

Rekomendowane odpowiedzi

Dziś przyjeżdża moja ukochana, o siódmej musze być na dworcu. Nie śpieszę się jest dopiero piąta piętnaście. Zawsze gdy przyjeżdża, mocno się ekscytuje, mam wtedy problemy ze snem. Pomimo tak wczesnej godziny czuję się bardzo wypoczęty. Siedzę na łóżku jak wielbłąd jednogarbny i wpatruje się w nasze zdjęcie ozdobione zielenią, czekam na wschód, potem na tramwaj, wreszcie na moją ukochaną. Jest piąta siedemnaście, lewe oko zawisło na sekundniku zegara, nie potrafię nic zrobić, myślałem żeby się ubrać, ale przecież zrobiłem to już o godzinie piątej dwanaście, więc posiedzę jeszcze chwile. Podniosłem jedną rękę w górę, trzymam do granic wytrzymałości, bawię się z czasem. Ręka zimna jak pierwszy grudniowy śnieg opadła, zyskałem siedem minut. Niecierpliwość zjada moje oczekiwanie na tramwaj, stukam w tory, skaczę, czytam rozkład jazdy wszystkich tramwajów. Robię przysiady, wygrzebuje strzępy chusteczek z kieszeni, owijam, rozwijam, łącze, teraz tramwaj, tak tramwaj. Za dwie sekundy otworzą się drzwi, tak otwarły się, teraz wsiadam, jeden stopień, drugi, jestem na pokładzie, a teraz jedź proszę, jedź. Opieram ramiona na oknie, przyklejony w szklany krajobraz miasta pędzącego tramwaju - milczę, dławię minuty. Biegnę wzdłuż pojazdu w kierunku jego jazdy, zyskuje cenne sekundy, które zaraz potem tracę. Teraz jestem w centrum uwagi, patrzą na mnie, niecierpliwość widzę tylko na swojej twarzy w prawym lusterku motorniczego. Za pięć sekund mój przystanek, a za równe siedem otworzą się drzwi. Peron drugi, jeszcze tylko schody, stoisko z gazetami, babcia ze starymi bajglami i o to jestem. Szósta pięćdziesiąt trzy, zaraz umrę. Czuję jej usta wszędzie, a przecież jeszcze siedem minut, widzę jak macha zza siedmiu wiaduktów, widzę jak uśmiecha się szeroko z siódemką w ręku. Do stacji podjeżdża sześć pociągów, ja czekam na siódmy. Na peronie stoję w towarzystwie siedmiu staruszek, siedem rąk pali papierosa, siedem gołębi pastwi się nad dziewczynka z piętką chleba. Siedem babć przegania siedem gołębi które giną, rozbryzgując się na siódmym pociągu, z którego wysiądzie za trzy sekundy moja ukochana. Nastał pokój pomiędzy mną i czasem, który swoją łaską obdarzył mnie ukochaną, powolnym żeglowaniem i dużą dozą dobrego samopoczucia. Czułe przywitanie, całusy, uściski, miłe słowa, dużo szczerego uśmiechu, symboli tęsknoty, zwierzeń, kilka zdań nowości i aktualności, cierpiące słowa opisujące podróż wieczności. Wszystko to niezwykle pięknie oddala mnie od codzienności, którą zawsze zostawiam na peronie gdy przyjeżdża moja ukochana, potem wracam po nią gdy odjeżdża.
Odwiedziliśmy kilka kawiarenek, wydoiliśmy sporych pięć filiżanek kawy, parę metrów piwa, zwiedziliśmy rytualnie wawelskie wzgórze, przeszliśmy pod bramą opatrzności sukiennic i udaliśmy się późnym wieczorem do domu. Magdalena, moja ukochana wyznała mi w otchłannej ciemności pierzastej kołdry, że swędzi ją język. Usiadła nieudolnie obok mnie i zaczęła namiętnie drapać, trzeć i skubać swój śliczny różowiutki języczek. Zaparzyłem cierpkiej szałwi, przytępiłem brzytwę odchyliłem głowę ukochanej, oparłem o zagłówek krzesła dentystycznego, zgrabnymi szczypcami chwyciłem język, naciągnąłem go do granic wytrzymałości. Nabiłem go na ostry koniec haka, wierciła się jak nieznośny prosiak, rzucała się i piszczała, potraktowałem oszalałą Magdalenkę znieczulającym zastrzykiem. Następnie polewałem język miarowo szałwią, a drugą ręką przykładałem przytępioną brzytwę na środek sprężystego języka i naciskałem mocno, chwyciłem żyłkę wędkarska i owinąłem go poprzecznie i zacisnąłem. Napęczniała końcówka języka, czerwieniała, potem siniała. Kiedy całkiem poczerniała, postanowiłem użyć narzędzia do wygniatania czosnku i czarną końcówkę odpowiednio wycisnąć. Podstawiłem pod twarz ukochanej miedniczkę, włożyłem język do ugniataczki i czekałem aż wyskoczy. Nie musieliśmy długo czekać, sierp i młot wyskoczył momentalnie, tłukąc się o dno miednicy. Madzia poczuła ulgę, ja w jej oczach zyskałem miano bohatera, człowieka na którego może liczyć w każdej, nagłej potrzebie. Przykucnąłem nad miednicą, spoglądałem na miedziane symbole, mieniły się delikatnym, przydymionym blaskiem świeczki.
Każdy z nas ma coś z Rosjanina, krzywe spojrzenie, czerwone marzenia, potłuczone twarze, połamane języki. Widzimy z wysoka, patrząc z całkowitego dna, pływamy w borygo, czasem się w nim topimy. Mamy też jak Rosjanie na zachodzie lepszą granice, i dumniejszych niż my sami sąsiadów. Wspólnego, kochanego ojca świętej pamięci Stalina, też chcielibyśmy umieć żyć i mieć ręce w oczach arystokratycznego zachodu. Zadumany w swej polskości bliźniaczo wymieszanej z rosyjską wódką, zasnąłem w miednicy. Obudziłem się nad ranem, Madzia zmęczona operacją zasnęła na siedząco z szeroko rozdziawionymi ustami, pochlipując skrzepy krwi, sączące się z jeszcze świeżo ranionego języka. Spojrzałem w lustro, nie widziałem w nim wschodu, było jeszcze zbyt wcześnie, widziałem za to odciśnięty na policzku sierp, nie okazałem zdziwienia własnemu odbiciu, nie zrobiłem krzywej miny, ani nie krzyczałem jak opętany. Obleciał mnie dreszcz dumy, widząc siebie w mundurze z karabinem, maszerującego po placu czerwonym w dwudziestostopniowym mrozie, nad głową szum syren, od wschodu lodowaty oddech, na zachodzie blade, zziębnięte dziwki urzędników byłego KGB. Wzruszam ramionami, oddaje hołd poległym, wychylam ćwiartkę gorbaczowa, poprawiam czapkę i robię obchód…wstał wschód, Magdalena nadal śpi, wyciągnąłem chłodne, owłosione nogi wzdłuż łóżka, owinąłem ręce w talii i niczym warkocz stalowych prętów wtłaczałem się w jej ciało. Na suficie tańczył jeszcze czarny kot, mnie odbijało się palącą wódką, a wszystkiemu co wokół mnie, rozrastało się. Rytm nadawała rzężąca lodówka. Czułem się nie swojo, moja skóra, była mi obca, a myśli jakby ukradzione, coś jakby pt. „Nie jestem sobą, więc kimże mogę być?” Żołnierzem? Alkoholikiem? Odbiciem? Usnąłem. Rankiem, kiedy się obudziłem byłem w ciąży, miałem jędrne piersi, gładką, przejrzystą cerę, gaworzyłem bukfami. O siódmej szesnaście aresztowali mnie za kradzież ikon z cerkwi. Już więcej jej nie widziałem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

absolutnie niesamowite! jestem zachwycona! i o usterkach (malutkich, rzadkich, niewiele przecież znaczących...) nie będę mówić, bo to wszystko nie jest ważne, oj, nic już nie jest ważne! tak strasznie się cieszę, że są ludzie, którzy potrafią tak pisać. jest to wyśmienity kawałek tekstu. akurat to, co uwielbiam. napisany gładko i z polotem. płynie się przez zdania. i treść tak niebanalna! gratuluję, gratuluję i żądam więcej, więcej, więcej!
no dla mnie r e w e l a c j a.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...