Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Krystaliczna moralność poety Jacka Sojana


Oxyvia

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Moim zdaniem tu chodzi przede wszystkim o dydaktyczny ton którym nacechowane są wypowiedzi Pana Sojana. Wyżej jest kolejny przykład. To jest rodzaj nieuzasadnionego przeświadczenia o misyjności własnego pisania w tym aspekcie. Dziwnym trafem ja postrzegam to podobnie, lecz proszę mnie nie posądzać o uprzedzenia, bo nie to kieruje moimi wypowiedziami. Tak po prostu sądzę. W zderzeniu z powyższym problemem wynika z tego groteska niestety.

No tak, ale teraz zaczyna to przypominac wielowątkową nagonkę. Ja nie mogę wiedziec, co było przyczyną takiego a nie innego zachowania pana J.S., bo nie znamy ani rozmów telefonicznych, ani umów, ani rozmów. Nie wiemy, czemu potraktował Oxyvię tak, a nie inaczej. I niech pan zauważy - nie bronię postaci bohatera tej powieści sensacyjnej, bo racja to racja i basta, tylko nie wiem, czy jest sens, żeby każdy nick typu "Krew Predatora", "Terminator Poezji", "King Kong rymu", "Samostrzał Zoned" latał po kraju i pisał, że J. S. to oszust i złodziej,a w dodatku morderca kobiet!
A jak już wnikamy w zachowanie poezji, to już Mickiewicz powinien byc wywalony z piedestału jako jaskrawy przykład niepoetyckiego zachowania (a co do moralności, ech... szkoda gadac...)

Mam świadomość że wielu artystów których dzieła są znane i cenione to nie byli przykładni ludzie i dopuszczali się różnych praktyk które trudno określić jako wzorcowe, ale mnie też nie chodzi o to co Pan Sojan wyczynia w poezji czy innych artystycznych projekcjach, ale chodzi mi o komentarze, czyli zwykłe rozmowy pomiędzy ludźmi. A w nich pouczający ton który subiektywnie! także dostrzegam, wydaję mi się co najmniej niestosowny w odniesieniu do powyższej sprawy. Uważam że poszkodowana tym bardziej miała prawo zwrócić na o uwagę. Oczywiście że ja nie znam przyczyn takowego zachowania, i ja nawet nie potępiam samego zdarzenia, tylko dziwi mnie postawa już po zdarzeniu, bo uważam wszelako że mimo wszystko, niezależnie od tego jaki człowiek dopuści się oszustwa - oszukał, a tego nie pochwalam dlatego opowiadam się po stronie poszkodowanej. Nie chodzi o nagonkę, chodzi o to, że moim zdaniem prześmiewczość w tej sytuacji jest łagodnie mówiąc niekulturalna i pozbawiona klasy.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To że pragnę, jak Pan uważa, być adwokatem jednej strony, oczywiście że nie oznacza, że jestem obiektywny - to logiczne proszę Pana, nie trzeba mnie przy okazji szufladkować. Nieszczęśliwa i Poszkodowana rzeczywiście jest w tym wypadku poszkodowana, a każda Pańska wypowiedź po prostu mnie w tym utwierdza; mam prawo do własnego zdania nawet jeśli Pan uważa, że nie jestem partnerem do rozmowy. Rozumiem że może Pan sądzić iż posiada nadprzyrodzone zdolności i potrafi trafnie określić inną osobę na podstawie trzech wpisów: miedzy innymi o tym powiedziałem wcześniej. Tak więc ja tu nie muszę z Panem wcale rozmawiać, bo Pański tupet wszystko dostatecznie referuje.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Ps.;
jakiekolwiek groźby wobec mojej osoby czy osoby moich przyjaciół mają swój skutek odwrotny do zamierzonego - przewrotnie chcę wówczas przyjrzeć się niszczącej energii na sposób szekspirowski aby zobaczyć, jak od tej energii ginie sam jej nosiciel; jedni nazwą to wyrachowaniem, inni badawczą ciekawością; a poza tym - jaki to cudowny meteriał literacki, zarówno dla poezji jak i dla teatru!

J.S
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Ps.;
jakiekolwiek groźby wobec mojej osoby czy osoby moich przyjaciół mają swój skutek odwrotny do zamierzonego - przewrotnie chcę wówczas przyjrzeć się niszczącej energii na sposób szekspirowski aby zobaczyć, jak od tej energii ginie sam jej nosiciel; jedni nazwą to wyrachowaniem, inni badawczą ciekawością; a poza tym - jaki to cudowny meteriał literacki, zarówno dla poezji jak i dla teatru!

J.S

Wiem, Pan już powiedział że prowadzi doświadczenia nie bacząc na ofiary. Uważam że takie instrumentalne, nieostrożne badania nie stanowią żadnego usprawiedliwienia w odniesieniu do wyrządzonej szkody która jest ewidentna. Groźba kary która w Pańskim mniemaniu może uchodzić za małostkową jest w pełni uzasadniona w sytuacji nawet najbardziej wyrafinowanego i pokrętnego oszustwa.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Oxyvia J.;

cóż, miałem inne sprawy na głowie, o takim drobiazgu zapomniałem.
i oczywiście, te dwadzieścia kilka złotych Ci się należy i już są w drodze - za zwłokę przepraszam;

masz talent do malowania ciekawych portretów - ale zarzut małostkowości podtrzymuję;

pozdrawiam J.S


Dnia: 2012-02-11 12:44:53 napisał(a): JacekSojan
Komentarzy: 3418"



to tak gwoli przypomnienia wcześniejszego wpisu, zatem dejta se spokój z eksperymentami na Oxywii
:P

i proponuję zakończyć już ón temat.
myślę, że kiedy zrobi strzeli potocznego, jak to u nas mówią, "babola", bo ten przypadek mi na takowy wygląda, to im szybciej się to naprawi, tym lepiej i nie ma co kombinować, szukać dziwacznych usprawiedliwień, bo one nie pomagają ani jednej, ani drugiej stronie.
a im więcej będzie się wymyślać objaśnień, że nie było, jak było albo że było inaczej niż wyglądało, albo, ze się miało na celu zrobienie przykrości komuś pod tytułem eksperyment, tym bardziej się ów rozdźwięk międzyludzki pogłębia .
ponadto zdaje mi się, że nie można chyba nawet takich "wyrządzajacych przykrość", eksperymentów prowadzić, bez zgody biorących udział.

howgh

Ps: Ja ze swej strony zakończyłam już czytanie tego wątku. Kłaniam się, szast prast
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Czyli innymi słowy:

"Oh, Oxyvio, ty króliczku!

P.S.
Jacy beznadziejni są ci wszyscy obrońcy praw zwierząt!"

Tak?
Bardzo dziękuję, Fanno, że mnie rozumiesz i wspierasz.

Co do mojej "groźby"wobec Sojana - po prostu nijak, w żaden sposób, nie mogłam wydębić od niego należności za książkę. Zaczęłam od bardzo grzecznych i delikatnych propozycji wymiany, potem zapłaty (Sojana za moją książkę, którą już miał, ale i mojej zapłaty za jego przyszłą książkę), potem sie upominałam, pytałam o termin wysłani anależności, w kółko i w kółko, zaczęłam być wyśmiewana przez niego, nazywana "małostkową" (choć to nie ja tu jestem małostkową naciągaczką), w końcu się rozzłościłam i zagroziłam upublicznieniem tego wszystkiego. Mogłam go nie uprzedzać, tylko bez wstępu dać na wizję całą naszą koresponcdencję od początku do końca - i może jeszcze tak zrobię, jak mnie wkurzy znowu. ;-) Sam się zresztą przymawia - lubi, kiedy się o nim pisze wszystko jedno co. Tak sam stwierdził.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


O takim "drobiazgu", że Sojan jest mi cosik krewny, przypominałam mu przez kilka miesięcy - więc to nie było zapomnienie. (Wtedy jeszcze nei widziałam, że to było doświadczenie i zabawa moim kosztem).
Kiedy ja jestem komuś coś winna, nigdy nie traktuję tego jako drobiazg godny wymazania z pamięci.

Ale dziękuję Ci, Wuszko, za obronę i zrozumienie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



pomysł na eksperymentalne przeczekanie by ujawniła się zemsta p. Oxyvi pojawił się w chwili wyartykułowania przez nią grożby - mnie również nikt nie pytał, czy chcę być bohaterem tego kryminalnego wątku na orgu - ale skoro już się on pojawił - to czemu nie pisać go na wszystkie cztery nogi stołowe, toż to samo życie! Jedna Pani wskazała oszusta i złodzieja - za jej paluszkiem pobiegli Sędziowie, Prokuratorzy i nuże dowalać draniowi bez głębszego rozeznania sprawy, bo przecież to wyśmienita okazja by nawtykać, naoburzać się , schłostać i dokopać...przecież i Pani dzie wuszko także zechciałaś zagrać w tej grotesce - no a przecież spektakl się nie skończył, bo ja sobie kpię, Pani Oxyvia rozdaje ukłony na lewo i prawo jak przystało na główną osobę dramatu, a Pani dzie wuszko, najwyraźniej chce tu pełnić rolę narratora, przypominając, podkreślając, doradzając...jak to mawiano o Szekspirze? gdyby jego sztuki miały 5 aktów, aktorzy pewnie zaczęli by mordować widzów w pierwszym rzędzie -
gdzieś już na początku pewna granica została dawno przekroczona, więc bawmy się dalej, aż witkacowska ludzkość obudzi się z obłędu, choć wątpię, czy akurat w tej odsłonie.
- a ja cóż, skoro mam już grać rolę szwarccharakteru, postaram się nie zawieść zainteresowanych, tym bardziej, że rola Demona Zła powinna równoważyć rolę Biednej i Skrzywdzonej;
a skoro przypisano mi już taką maskę, postaram się zagrać swoją rolę jeśli nie z godnością to przynajmniej z talentem i jestem zachwycony, jak łatwo w taką rolę się wchodzi - no, finezja!
a więc uwaga - szast!prast! Jago króluje na scenie, zresztą na życzenie autora wątku; (Jago chciałby przekąsem zauważyć, że są również feministyczne szowinistki, ale on je uwielbia drażnić - to innowacja reżyserska...!)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A wcześniej na co czekałeś? Bo nie bylo to zapomnienie, skoro tyle razy musiałam się upominać całymi miesiącami, a w dodatku zaproponowałeś mi transakcję, której z góry nie mogłeś i nie zamierzałeś zrealizować. Więc na co czekałeś, dopóki bylam grzeczna i delikatna?

Ja też nie mam głębszego rozeznania sprawy, bo nigdy nie próbowałeś mi wyjaśnić, dlaczego tak ze mną postępujesz. Pierwsze wyjaśnienie, jakie przeczytałam - i to dopiero tutaj, w tym wątku - to takie, że ustawicznie zapominałeś o "takim drobiazgu", jak bycie mi czegoś winnym; drugie natomiast to takie, że robiłeś sobie eksperymenty, do czego możesz mnie doprowadzić ignorancją i szyderstwami bez wywiązywania się z umów.
Jedno i drugie wyjaśnienie jest wyjątkowo wstrętne.

Dramaty Szekspira miewały tyle aktów, że trwały nieraz cały dzień. Nie wiesz o tym? Ale z Ciebie litaraturoznawca!
A wiesz, co znaczy Witkacowskie "obudzenie się z obłędu"? Toż widzę, że nie masz pojęcia - bo to cytat wyraźnie skierowany przeciwko Tobie!

Dzięki - nie zawiodłeś.

Otóż to - rola dla Ciebie.
Pa, aktorzyno. Wyłączam się już, bo nudny ten twój teatr.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"A wcześniej na co czekałeś? Bo nie bylo to zapomnienie, skoro tyle razy musiałam się upominać całymi miesiącami, a w dodatku zaproponowałeś mi transakcję, której z góry nie mogłeś i nie zamierzałeś zrealizować. Więc na co czekałeś, dopóki bylam grzeczna i delikatna?"
Oxyvia

- a więc rzeczowo Pani Joanno i po kolei:
1) transakcję zaproponowała mi Pani a twierdzenie, iż "z góry nie mogłeś i nie zamierzałeś zrealizować" jest insynuacją w nagorszym możliwym stylu...

2)- a o tym, co jest wstrętne mamy proszę Pani istotnie rozbieżne zdanie;

"
Dramaty Szekspira miewały tyle aktów, że trwały nieraz cały dzień. Nie wiesz o tym? Ale z Ciebie litaraturoznawca!
A wiesz, co znaczy Witkacowskie "obudzenie się z obłędu"? Toż widzę, że nie masz pojęcia - bo to cytat wyraźnie skierowany przeciwko Tobie!"
Oxyvia

3)- to żenujące wskazywać polonistce i bibliotekarce nieudolność czytania ze zrozumieniem! bo jak Pani przeczyta sobie kwestionowany ustęp piąty i dziewiąty raz to może jednak Pani zauważy, że nie ma w nim mowy o czasie trwania sztuk szekspirowskich, a jedynie o aktach; możliwe, że w czasie Szekspira trwały jak pani twierdzi "cały dzień" (szkoda, że nie podaje Pani źródła takiej informacji, bo to interesujące, a polonistka powinna mieć ten naukowy bakcyl, który uwiarygodnia jej wypowiedź); ja piszę o strukturze samych sztuk Szekspira, a czy trwały te akty godzinę, dwie - czy cztery, w mojej wypowiedzi nie ma to żadnego znaczenia;
- co do 'ludzkości w obłędzie' mam wrażenie, że myli Pani parafrazę (a w takiej właśnie formie się wyraziłem) od cytatu, co także kwestionuje rzetelność Pani przygotowania zawodowego jako polonistki i bibliotekarki -
- co do aktorstwa, każdy gra jakąś rolę przed samym sobą lub przed innymi, ale musi być świadom swojego warsztatu i tu miałbym sporo do powiedzenia na ten temat ale się powstrzymam...rola Nieszczęśliwej i Oszukanej Panią niestety przerosła...J.S


Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Droga Pani, należy się Pani głos rozsądku i czuję się w obowiązku udzielić go Pani. Otóż nie może Pani obrazić Jacka Sojana. Jak sądzę, ja również nie zdołałbym tego uczynić. Dlaczego? A dlatego, że ani Pani, ani ja pewnie nie dojdziemy tam, gdzie najczęściej przebywa Jacek Sojan! Przede wszystkim ogólnie obowiązujący stosunek do materii wyklucza niemalże w każdym przypadku taką możliwość, a i predyspozycje należy wykazać szczególne, wyjątkowe. A Pani, cóż... Pani tak stanowczo obstaje przy małym. Jakbym siebie widział, jakbym siebie... Ech!

No, kłaniam się Pani.
Szymon Patek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 lat później...
  • 7 miesięcy temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Deonix_ Bardzo dziękuję za czytanie:-))) "Tę i tą" to mój odwieczny dylemat. Jest jakaś złota zasada, która to określa? Pozdrawiam serdecznie:-) @andreas Dziękuję bardzo za poprawkę. Z tym " tą" i "tę" nigdy nie trafię jak trzeba;-) Pozdrawiam!!!
    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...