Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sznurek do snopowiązałek (Snopisanie)


Zuźka

Rekomendowane odpowiedzi

Lustra towarzyszą nam wszędzie, w całym naszym codziennym życiu. Wiszą nad umywalką w łazience, zdobią trzydrzwiowe, brzuchate szafy. Kobiety noszą je w torebkach, a mężczyźni montują w przedpokoju. Zerkamy na nie, zgadzając się bez zainteresowania z tym, co nam przedstawiają. Ani przez moment nie pomyślimy, że te małe błyskotki mogą sfałszować rzeczywistość, okłamać nas i zgnoić. Nawet nie będziemy podejrzewać, że coś może być nie tak, że fałsz zwycięża nad prawdą. A może prawda nad fałszem? Tego nigdy nie wiadomo.

Czasami człowiek dość bezmyślnie siada przed lustrem i skanuje wzrokiem swoje ciało góry do dołu, od dołu do góry. Nie zastanawia się nad celowością swojego zajęcia, a może po prostu mierzy nowy strój? Przygląda się sobie z zainteresowaniem, wnikliwie obserwuje każdy element swojego ciała. W pewnym momencie, jakby od niechcenia, zatrzymuje się na swoich oczach. Wpatruje się w nie długo, bo są najciekawszym punktem na całym obrazie przedstawionym przez lustro. Wpatruje się w nie długo, aż wreszcie zdaje sobie sprawę z tego, że te oczy są obce, wrogie i brzydkie. To jest pierwszy krok do szaleństwa.

Ja tę granicę przekroczyłam dosyć dawno temu. Teraz, chcąc spojrzeć w lustro, zamykałam drzwi na klucz, żeby nikt nie wkroczył z butami w moją intymność, żeby żaden intruz nie wtargnął do mojego świata. Potem siadałam przed szklaną taflą i patrzyłam się na dziewczynę naprzeciwko mnie. Patrzyłam długo, patrzyłam nie tylko, kiedy było jasno, ale też kiedy było ciemno. Patrzyłam, bo była obca, zupełnie obca, choć wyglądała niemal tak samo, jak ja. Patrzyłam do momentu, do którego ona nie wykonała jakiegoś małego, trudnego do odczytania i prawie niezauważalnego gestu. Wtedy ogarniał mnie strach. Chodziłam po pokoju, obserwując i węsząc: szukając śladów czyjeś obecności, obcych zapachów. Nie znajdowałam nic, żadnych znaków, że coś jest nie tak. Ale niepokój zostawał. Nie wiedząc, co ten absurdalny gest miał oznaczać, denerwowałam się, krzyczałam na dziewczynę z lustra, że nie powinna tego robić, krzyczałam, żeby mi powiedziała o co jej chodzi. Nie uzyskiwałam nic, czasem odwdzięczała mi się takim samym krzykiem, innym razem stała spokojnie wysłuchując moich skarg. Byłam zła, miałam w sobie dużo, bardzo dużo agresji. Płakałam, drapałam się po ramieniu. Spokój odzyskiwałam dopiero w momencie, kiedy spod mojej skóry uwalniała się mętna, czerwona ciecz. Zanurzałam w niej palce i malowałam po lustrze. Malowałam fale, mosty nad rzeką, której nie ma i wysokie, bardzo wysokie drzewa. Dziewczyna z lustra tylko patrzyła pustym wzrokiem na moje obrazy.



Nic nie było takie samo, od dnia, kiedy przeszłam na drugą stronę lustra. Ta obca dziewczyna okazała się moją siostrą, jedną z czterech. One wszystkie, wyglądające tak samo, z długimi włosami, spódnicami do kostek i bose, zaprowadziły mnie nad rzekę. Nad rzekę, której nie było?

Była szeroka i płytka. Cztery bose, obce dziewczyny stanęły w jednym rzędzie, mocząc kostki w leniwie płynącej wodzie. Tworzyły ludzką tamę, bardzo niedoskonałą, z mnóstwem szczelin, przez które woda wylewała się bezkarnie i płynęła dalej, przed siebie. Również weszłam do wody, parę kroków dalej niż moje - rzekome lub nie - siostry. W ostatnim momencie zobaczyłam, że tuż przede mną spokojnie płynąca rzeka urywa się i spada wartkim wodospadem w dół.
- Uważaj, spadniesz - powiedziała dziewczyna z lustra, a ja pierwszy raz usłyszałam wtedy jej głos. Był niski i metaliczny, odbijał się echem od wszystkiego wokół i trafiał do moich uszu rozwarstwiony, pozbawiony ciągłości i jednobarwności, poszarpany.

Patrzyłam w dół wodospadu. Na progu, obok którego stałam, woda w jednej chwili nabierała prędkości, o którą wcześniej nikt by jej nie podejrzewał. Tuż pod moimi stopami, zaledwie o krok, zaczynał się inny świat – spadająca z hukiem, którego nie mogłam dosłyszeć jeszcze chwilę wcześniej, woda odbijała się od daleko położonych skał i rozpoczynała nową wędrówkę przez zielone, skąpane w słońcu doliny, przepływając obok wysokich drzew, których korony niemal łaskotały moje stopy. Chciałam zrobić jeszcze krok, chciałam dołączyć do tej niepozornej wody. Zawsze byłam tak spokojna jak ona, pieszcząca moje stopy, ale teraz miałam okazję razem z nią nabrać prędkości, której nikt po mojej nic niewyrażającej twarzy by się nie spodziewał. Cały czas jednak w głowie brzmiały mi niekończące się dźwięki słów dziewczyny. Uważaj, spadniesz. Uważaj, spadniesz…

Oderwałam wzrok od pieniącej się wody i spojrzałam w tył, gdzie stały moje cztery siostry. Już nie trwały statycznie w jednym rzędzie, tworząc lichą tamę – teraz w parach trzymały się za ręce, patrząc sobie głęboko w oczy. Po chwili uniosły się nad ziemię i zaczęły wirować: coraz wyżej, coraz wyżej. Latały. W ich włosach tańczył wiatr, a one, z lekkim, niemal niezauważalnym uśmiechem brnęły przez powietrze, przecząc grawitacji, bez żadnej podpory poza ramionami drugiej osoby.

Spojrzałam w niebo i zauważyłam, że takich ludzi jest kilkadziesiąt, kilkaset, a nawet… tak, były ich tysiące, miliony. Wszyscy, podpierając się na drugiej osobie wzlatywali – raz wyżej, raz niżej, a ja żałośnie patrzyłam na nich z dołu. Chciałam do nich dołączyć, wznieść się wysoko, poczuć wiatr, być jak ptak. Chciałam się wznieść, ale w tej chwili moje tęskne spojrzenie wyłapała z góry dziewczyna z lustra. Spojrzała na mnie wymownie i smutno pokiwała głową. Nie da się latać samotnie, zawsze, zawsze trzeba mieć kogoś, na kim można się oprzeć. Zawsze. Nie uwierzyłam jej spojrzeniu, nie chciałam w nie uwierzyć. Zerknęłam jeszcze raz na wodę spływającą wodospadem i – stojąc z prądem – zrobiłam krok do przodu.

Nie spadłam. Uniosłam się, leciałam dość wysoko, spodziewając się zdumionego spojrzenia wszystkich dookoła, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wzniosłam się wyżej, starając się czerpać przyjemność z tego lotu, z wiatru, który niewątpliwie targał moje włosy, moje ubrania i moje ciało. Nic z tego, już po chwili zmęczyłam się i przysiadłam na gałęzi pewnego drzewa obserwując świat z góry i wszystkie pary, radośnie wznoszące się w pobliżu.

Jednak nie tylko mnie latanie męczyło. Inni też czuli się źle w powietrzu, prędzej czy później ociekali potem, pragnąc tylko jednego – odpoczynku. Obserwowałam moje siostry, tę dryfującą w powietrzu parę. Mimo podobieństw, a nawet braku różnic między nimi, jedna zmęczyła się już i chciała przysiąść na gałęzi. Druga pragnęła latać dalej, nie chciała dopuścić do postoju, do odpoczynku, który w tej chwili wydał się największą klęską, jaka mogła je spotkać.
Musiały ratować ten lot, nie mogły pozwalać sobie na odpoczynek.
Ale jedna z nich już nie miała siły, musiała odpocząć, musiała na chwilę usiąść. Druga była zła. Przecież ona nic nie rozumie!
Dopiero teraz zauważyłam u niej długie paznokcie i ostre zęby.
Przecież ona nic nie rozumie. Tak nie można, nie mogła dopuścić do odpoczynku.
Zaczęła drapać ją po twarzy, a krew spływała wąskim strumieniem w dół, do rzeki. Wyrywała jej włosy i zdzierała z niej ubranie. Była naprawdę wściekła. Chwyciła ją za ramiona i odgryzła jej głowę, ona potoczyła się gdzieś w dół. Ale to jeszcze nie był koniec. Podrygujące ciało rozdzierała na kawałki, pomału, wyrzucając je potem gdzie popadnie, tak, aby nie został żaden trwały ślad egzystencji siostry. Tak bardzo chciała, żeby ona znikła, żeby cierpiała w zupełnym niebycie – nie tylko bez życia, ale też bez ciała. Na moje ramię skapnęła kropla krwi. Zobaczyłam inne pary, unoszące się wcześniej w radośnie szarpiącym powietrzu. Teraz to one szarpały się nawzajem, zabijały, cierpiały i wyły w największym bólu, jaki kiedykolwiek widział świat. Z nieba spadały głowy, kawałki ciał, spadał deszcz krwi, a ja w niemym przerażeniu obserwowałam, jak rzeka płynąc w dole zmienia kolor na czerwony. Spojrzałam na siostrę z pazurami i zębami. Cała w krwi, wyrzucając ostatni kawałek ciała swojej towarzyszki, krzyknęła z bólu i spadła, boleśnie uderzając o ziemię.

Byłam pewna, że się podniesie. Tacy zawsze się podnoszą. Po każdym nieudanym locie można się podnieść. Spojrzałam w niebo. Nie zobaczyłam żadnego udanego lotu. Nie istnieje coś takiego, jak udany lot. Nie chciałam już latać. Już nigdy nie chciałam latać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jednym słowem autorka zasnęła siedząc przed lustrem. No cóż, mogło się zdarzyć, tyle tylko, że sny są bardzo intymną sferą życia człowieka i ludzi postronnych (wiem po sobie) niewiele obchodzą.
Jeśli chodzi o przeglądanie się w lustrze, też to miałam. W domowym podobałam się sobie bardzo, ale w tych mijanych gdzieś po drodze... o! to było już znacznie gorzej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

temat bardzo ciekawy. jednak autorka pisze go własna krwią. gdyby popatrzeć na to z boku, obserwatora, to bardzie mogłabym wczuć się w rolę.tak to odbieram.może akurat w tym przypadku nastawiłam się na refleksje dotyczące lustra, własnego rozrachunku ze sobą. w takiej konwencji dalej utrzymałabym to opowiadanie. wg mnie tekst można podzielić na dwa różne opowiadania. jest w tym opowiadaniu wiele bardzo ciekawych momentów, świadczących o polocie i łatwości pisania. może ktoś inny zupełnie przewróci do góry nogami moje odczucia. każdy inaczej odbierze ten tekst. po swojemu. niemniej miło mi było poczytać i gdyby nie krwiste kawałki, byłoby bardziej podniebnie zadowolona. pozdrawiam i dziękuję za lekturę.wiem, że trudno każdemu dogodzić.pozdrawiam serdecznie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Doceniam rady, jednak zamierzenie tego tekstu było zupełnie inne - lustra są tylko wstępem, dodatkiem, na pewno nie podstawową treścią, bo rozrachunek z samą sobą nie jest tematem tego tekstu,a lustra są, jakby nie patrzeć, motywem dość oklepanym.
Zamierzam popracować właśnie nad drugą częścią. Krew jest, bo mnie ten tekst bolał, więc chciałam, żeby czytelnika zabolało. Jeśli nie zabolało, tylko znudziło - mnóstwo pracy przede mną.
Dziękuję za poświęcony mi czas.

dygam
zuzka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

może to kwestia mojego nastawienia i pewnego stereotypu myślenia na skróty.jakie znaczenie ma tutaj moje odczucie. trzeba kontynuować własne widzenie. każdy musi iść własna drogą. bo nikt nie wie, która naprawdę okaże się właściwa. pozdrawiam serdecznie, życzę wiatru w żaglach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Wędrowiec.1984Tak, pokolenia 50- i 60-latków prawdopodobnie tego nie dożyją, ale reinkarnacja daje taką szansę każdemu.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @NatuskaaO! Swórco! Dlaczego stworzyłeś głupców i mądrych ludzi, czy to dla równowagi rzeczywistości? Wyobraźmy sobie świat tylko z głupcami lub tylko z mądrymi ludźmi. NUDA, a tak, głupi ludzie mają szansę stać się mądrzejsi, a mądrzy ludzie mają szansę nauczyć się głupoty. 
    • @Wiesław J.K. Obecnie poszukiwana jest kwantowa teoria grawitacji, łącząca ogólną teorię względności z mechaniką kwantową. Bardzo ciekawym pretendentem do bycia wspomnianą teorią jest teoria strun.   

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Bardzo wiele jest jeszcze do odkrycia, aczkolwiek myślę, że nie jest to problem NP-zupełny i wiele rzeczy da się matematycznie obliczyć i przewidzieć. Osobliwości, które wynikają z obecnie znanych równań, mogą być rozwiązane przez odkrycie w przyszłości kwantowej teorii grawitacji. Jestem tego bardzo ciekaw, ale nie wiem czy owego odkrycia zdołam dożyć.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Jedno jest raczej pewne, nie jestem naukowcem, więc nie wiem, jak daleko zaszły już badania w tym kierunku, ale myślę, że ludzkości daleko jeszcze jest do rozszyfrowania Wszechświata, o ile to w ogóle możliwe. Pozdrawiam!
    • szur szur szur   szurają nóżki kościane to upiorne mlaskojady dla drzewa ciemny zakalec łamią miażdżą kolana trawy idą na wojnę z grzybowadami są dla nich przeszkodą prawdziwą zmorą   te w kapeluszach zajączków ukryte całe   nie widać nas nie widać   nie mają w rurkach lęku wcale drzewo muszą chronić   przed paskudami co potrafią czujność omamić   a ti ti ti pysiu kochaniutki   by opluć korę mrocznymi plujkami   lecą plujki lecą   sru sru   nicponie cieszą   są już naprawdę blisko nawet zewsząd słychać szelesty straszne choć jeden martwy prawie upadłą szyszką dostał właśnie   a łaj a łaj a masz a masz   w koronie drzewa siedzą zerkotki miaucząc bojowo rzucają na wroga szyszkowe bombki   korona szumi gałęźmi wiewa zawzięcie igłami ostrymi strzela niczym w miękkie cuchnące ciasta niektóre z trwogi przestają mlaskać   a grzybowady na pół owady potrafią fruwać choć nie wysoko   fru fru fru   susz z krasnali dziurawym wywłokom rzucają na grzbiety nie dla uciechy   klaps klaps   lecz by udusić zgnilizną   wszystkie   jednak one nie w ciemię bite mają ciała oślizgłe   ślump ślump ślump   ześlizgują bomby z poślizgiem   opluwają drzewo glajdkiem mrocznym   grzybowady mają wadę na szczęście rozdwojoną narośl zapewne choć teraz to szczegół pomocny   to zmutowany autor opowiastki bitewnej   raczej na pewno jak bum cyk cyk tej   o dziwo czubek uznał że pomóc warto więc   wyłapał mlaskojady żadne nie uciekły przestał o nich pisać zatem natychmiast zdechły   lub nie opcja taka też
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...