Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Mówią do trzech razy sztuka
a ja wierzę w powiedzonka
więc niech będzie i ten trzeci
skoro tego chce małżonka

Choć wspomniałem o trójkącie
to nie o tym na Bermudach
ale tym o niebo milszym
bo wciśniętym w damskie uda.

Teraz możesz o mnie śmiało
rzec, ze jestem gawędziarzem,
(papierowy erotoman)
- lepiej nim być niż nudziarzem.

Nie chcę pisać o skowronkach
i o chrząszczu co brzmi w trzcinie
wolę (chociaż to są bajki)
erotyki słać dziewczynie.

W erotyku można pieprzyć
bzdury, brednie oraz wenę
jeśli ma się przyzwolenie
i prognostyk na ocenę.

Serdecznie pozdrawiam
HJ
  • Odpowiedzi 58
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

wysoko cenię poczucie humoru, dystans do siebie. to trudne i wbrew pozorom rzadkie.
fajna obserwacja.:)
taki kawał sobie pozwolę tu wstawić:
na domówce (tak się teraz mówi na prywatkę) pani domu dba o talerze i kieliszki gości. często "polewa" stale omijając kieliszek jednego pana. w końcu on zdegustowany pyta- dlaczego pani nie nalewa mi wódki? bo pan jest abstynentem. - ależ droga pani ja jestem impotentem, nie abstynentem!- o przepraszam, wiedziałam, że czegoś mam panu nie dawać, ale zapomniałam czego.
na zdrowie!, pozdrawiam:))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Raz impotent z abstynentem
założyli spółkę
i by oblać to zdarzenie
zakupili bułkę

a do bułki pół literka
i coś na przekąskę
czyli cudnie zrumienioną
i gorącą gąskę

w planie były także harce,
posłano po panie
ale wnet się okazało,
że są luki w planie

bo abstynent nie mógł wypić,
impotent pobrykać
a więc spółkę rozwiązano
by się nie spotykać.

Cóż, Polacy bez gorzały
nie zwykli świętować
no a przy tym i do seksu
żądzy opanować.

Pozdrawiam serdecznie :))
HJ
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Taki właśnie miała zamiar
lecz ją wyprowadził w pole
bo nim legli razem w łożu
chwycił flaszkę co na stole

stała jakby od niechcenia
przyzywając natarczywie
weź mnie, weź mnie impotencie,
wziął, wydoił ją łapczywie

i to wtedy się wydało
że w butelce płyn był inny
zatem wszystkim ogłoszono
że to tylko ocet winny.


Pozdrawiam serdecznie
HJ
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




wizyta 532


Punktów Waćpan tu nazbierasz, jak ci przy Soplicy,
hołdujący dobrej sprawie bitni harcownicy.

- Wróć! Niedobry rym.
- A temat?
- Oj, nieważne - jeszczeraz.

Punktów Waćpan tu ubierasz więcej, Królu Złoty,
niźli z Rotterdamu Erazm* w „Pochwale Głupoty”.
Nie dziwota, bo jak w genach zapisany talent,
to i kręci się jak trzeba, no a licznik – stale.

I oby tak dalej
:)
*to tak a pro pos - płodności, albo inaczej – szybkości w pisaniu ;)
Rok 2011 jest rokiem Erazma. Równo 500 lat temu wydano w Paryżu jego satyrę "Pochwała Głupoty", którą podobno napisał w kilka dni.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




wizyta 532


Punktów Waćpan tu nazbierasz, jak ci przy Soplicy,
hołdujący dobrej sprawie bitni harcownicy.

- Wróć! Niedobry rym.
- A temat?
- Oj, nieważne - jeszczeraz.

Punktów Waćpan tu ubierasz więcej, Królu Złoty,
niźli z Rotterdamu Erazm* w „Pochwale Głupoty”.
Nie dziwota, bo jak w genach zapisany talent,
to i kręci się jak trzeba, no a licznik – stale.

I oby tak dalej
:)
*to tak a pro pos - płodności, albo inaczej – szybkości w pisaniu ;)
Rok 2011 jest rokiem Erazma. Równo 500 lat temu wydano w Paryżu jego satyrę "Pochwała Głupoty", którą podobno napisał w kilka dni.



I znów licznik mi podskoczył,
wynik widać jak na dłoni
jeszcze trochę a założą
złoty wieniec na mej skroni.

Czy zapiszą do annałów
przyjdzie zbadać w kuluarach
bo tam jury dyskutuje
jak najęte, przy browarach.

Może uda się przyłączyć,
z kufla siorbnąć trochę piany
i usłyszeć – tak, w tym roku
będzie on nominowany.

Potem to już bułka z masłem
Szwecja, Sztokholm i wzruszenie
bo nie co dzień dają Nobla
- to życiowe wyróżnienie.

To już dziesiątego grudnia
wynik będzie ogłoszony,
że marzyciel, pan Jakowiec
na plan dalszy odstawiony.

E tam, Nobel, że literat
jakiś inny go dostanie?
Nie, nie będę ubolewał
- za rok nowe głosowanie.


Serdecznie pozdrawiam
HJ
Opublikowano

Można pozazdrość weny poecie
myśli w słowa tak swawolnie plecie
na każdy temat ma celną ripostę
chociaż nie jest to takie proste

zaczął niewinnie od impotencji
niepostrzeżenie przy abstynencji
tematy wiją się jak kręta rzeczka
dużo morałów jak to w bajeczkach

zabawa słowem wciągnęła wielu
jest sympatycznie jak na weselu
listopad nie jest listopadowy
kiedy na wierszyk koncept gotowy

dziecko dziś woła mamo a gdzie kolacja
ja jestem jeszcze przy dywagacjach
mąż tez marudzi, i spać iść chce
mnie wierszyk wciągnął, a jego nie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Bywa, że i wenę
trzeba przystopować
bo nie tylko wierszem
muszę się zajmować

gdyż w mym kalendarzu
nie ma dni gumowych
a codziennie czeka
wiele prac domowych

poza domem także
jest coś do zrobienia
a czas jak wiadomo
nie do przegonienia

staram się więc dzielić
by wszędzie po trosze
wrzucić choć by tylko
jakieś marne grosze

z tego co zostało
a że mam niewiele
więc wedle potrzeby
jakoś ten czas dzielę.


Pozdrawiam serdecznie
HJ
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ha ha! Baaardzo dziękuję!
Może skorzystam z rady? ;-) Chyba trzeba się zająć wreszcie sobą! ;-D
Pozdrawiam serdecznie.



Może to sposobna chwila
bo i aura nieco sprzyja
aby wybrać się na spacer
i pociągnąć nieco z kija

dobre piwko z pyszną pianką
w jakimś pubie albo klubie,
nie wiem czy ty je uwielbiasz
bo ja bardzo piwo lubię.

Nad kufelkiem się zadumać,
posnuć plany, tworzyć wizję
przy okazji zerknąć w ekran
jeśli mają telewizję

a wieczorkiem pomalutku
krok za krokiem stawiać czujnie
a zaręczam, że na boki
co najwyżej nieraz bujnie.

W domu miła atmosfera
i na rauszu człek jest miły
można więc się zająć sobą.
jeśli jeszcze starczy siły.



Serdecznie pozdrawiam
HJ
Opublikowano

Henryku, Twoje wiersze dla mnie są zbyt dobre i dowcipne, żebym odważyła się na nie odpowiedzieć wierszem. Dziękuję!
(Ja też uwielbiam piwko, więc pewnie mam jeszcze w życiu jakieś szanse na coś...). ;D

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Każdy z nas zawsze ma szansę na coś …
na to coś … wspólne, czyli jednakie,
na pojedyncze, na coś … co super
na nawet na coś … co byle jakie.

Każdy ma swoje drogi i ścieżki,
niektórzy nawet za wąskie dróżki,
co kogo czeka tego nie powiem
nie chcę zabierać chleba dla wróżki.

Niektórzy twierdzą, że w gwiazdach zapis
ktoś tam poczynił w naszym imieniu
może tak było, ja tego nie wiem
choć ciągle żyję w tym przeświadczeniu,

że ktoś pociąga za sznurki losu
i pcha mnie zawsze na słuszne tory
i niech tak dalej już pozostanie
bo dobrze mi z tym … jak do tej pory.


Serdecznie pozdrawiam.
HJ

Proza też mile widziana nawet ta codzienna, szara.
Opublikowano

Serdeczne pozdrowienia z Kanady ,dziekuje za wpis u mnie ,juz odpowiedzialam i przy okazji na twoj profil zajrzalam ,masz piekny dorobek literacki zachwycily mnie limeryki.Zycze dalszych sukcesow.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


O, właśnie! Ja mam szansę szczególnie na coś takiego. Albo na zupełne, kompletne NIC.
Ale dzięki za jeszcze jeden fajny, humorystyczny i optymistyczny wierszyk. I życzę Ci, żeby nigdy Cię Twoje szczęście nie opuściło. :-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


O, właśnie! Ja mam szansę szczególnie na coś takiego. Albo na zupełne, kompletne NIC.
Ale dzięki za jeszcze jeden fajny, humorystyczny i optymistyczny wierszyk. I życzę Ci, żeby nigdy Cię Twoje szczęście nie opuściło. :-)



Moje szczęście czyli żona
jest tak ze mną zespolona,
że jedynie śmierci żniwo
może zniszczyć to spoiwo

a te inne „ważkie” sprawy ,
gry, podchody i zabawy,
półmrok, kawka, wino, świeca
to jedynie nas podnieca.


Serdecznie pozdrawiam
HJ
Opublikowano
No, a u mnie jest odwrotnie:
kawka, świeca, lampka w oknie,
czekam, czekam, wierzę, marzę...
i dostaję wnet po twarzy.


Bardzo dziękuję Ci za Twój wiersz o szczęściu, Henryku! Oby zawsze tak u Was się działo! Życzę Ci tego wielce!
Oxy.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Swych wierszy strofy w smutek oblekasz
Czy za kimś tęsknisz? Na kogoś czekasz?
Czy wspomnień koszmar po czymś co było
w Twoich wspomnieniach ślad zostawiło?

Nie odpowiadaj gdyż to są Twoje
życiowe sprawy, troski i znoje,
to powiązanie uczuć z psychiką
więc nie ujawniaj ich przed publiką.

Ciekawość innych niech Cię nie skłania
do uzewnętrznień, do ujawniania
a te domysły co w nas się kłębią
będą osnute tajemnic głębią.


Serdecznie pozdrawiam
HJ

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Simon Tracy Tekst uderza od pierwszych akapitów, to niezwykła dbałość o ton i rytm narracji. słowa są rozpisane jakby leciały „jednym oddechem” tworząc wyznanie człowieka, który żegna się ze światem. Każde zdanie, nawet dłuższe, posiada melodię spowiedzi. Jest to umiejętny balans pomiędzy poetyckim nasyceniem a narracyjnym powidokiem. Na końcu wrażenie jest takie, jakbyśmy czytali poetycką nowelę napisaną w stanie granicznym między jawą a snem.
    • Niestety to próżność i bylejakość zdobywa dziś poklask a kunszt i talent biedują w odmętach skrytych szuflad czy zeszytów. 
    • Urzekł mnie styl opisów miasta. I ten przygnębiający ton wypowiedzi podmiotu. Tak piękny w odbiorze choć nie dający nadziei.
    • Wyszedłem, na odchodne rzucając  do pustych ścian mieszkania, że umówiłem się z kimś bardzo ważnym. Randka? Zaskrzypiała dębowa mozaika, ułożona już do snu  na podłodze gościnnego pokoju. Randka, randka! Odpowiedział jej  przeciągłym zgrzytem bukowych trzewi, secesyjny kredens. Lecz obrzucił mnie jeszcze przed wyjściem, nieprzychylnym odbiciem w tafli  swych zabytkowych szkieł. Był bardzo stary i nad wyraz mądry. Dlatego też zajmował zaszczytne miejsce  na samym środku przedpokoju. Tak by każdy kto mnie odwiedzał  mógł w pierwszym wrażeniu  podziwiać jego zawsze nienaganny, rojalistyczny majestat. Byłem przekonany, że nie dał się nabrać. Randka? Cóż za niedorzeczny banał. Obleczony farsą dysonans. Ja człowiek - nikt i kobieta. Już szybciej widziano by mnie  w towarzystwie papierosa wystającego  z rozognionych chronicznym cierpieniem ust. Gardzę tytoniem mniej niż kobietami.     Ale cóż innego miałem rzec? Że żegnam się na zawsze? Że już mnie nie zobaczą nigdy? Że czeka ich los podobny do mojego. Śmierć szybka, lecz haniebna i barbarzyńska w postaci pójścia na żyletki a raczej drzazgi. Prosto w gardziel pieca. By płonąć żywcem. Sercem i duszą. Łzą i wspomnieniem. Tego, że ich kochałem. Jak córy i synów. Zarzucano mi nieraz. Miłość do przepychu i bogactwa. Lecz ja nie patrzyłem nigdy na moje skarby przez pryzmat doczesnego grzechu pychy. Szanowałem obecność. Jako zbawienny gest dawnych czasów. Bym w tak niedzisiejszym otoczeniu, mógł odnaleźć siebie. Nie istniałem tu czy teraz. Żyłem kiedyś i tam. Poległem w czasach Wielkiej Wojny, z głupim sercem życiowego podlotka. A mogłem trwać tam nie teraz. Za późno. Randka z przeznaczeniem. Już czas. Późno się robi.      Usiadłem na polnym głazie opodal torowiska. Na wpół żużlowo- piaszczysta ścieżka sprowadziła mnie tu gdzie nie byłem od lat. Siedziałem już na tym kamieniu wiele lat temu Było to po pierwszej wojnie o miłość. Za młodu jest się idiotą. Wtedy myślałem że umieram. Że umarłem bo ją pokochałem. A ona mnie ledwie spojrzeniem haczyła. Pełnym wzgardy i litości. A ja brałem to za szansę,  nagrodę i spełnienie pragnień. Miłość nie tworzy idiotów. Ona ich jedynie karci i mami. Maluje im twarze na podobieństwo błaznów. Byłem przez lata tym błaznem, który tańczy jak mu zagrają. I grały. Każda z nich na inną  lecz tak samo cyniczną melodię      Lecz z głazu wstałem i wróciłem do domu. A teraz wróciłem. Choć nie jestem już błaznem. Nie wierzę w miłość i uczucia. Front wygasł. Zatriumfował człowiek i jego wola. Wolny, nieskażony uczuciami rozum. Intelekt doskonały. Wróciłem bo nikt nie może mnie zrozumieć. Cóż mi po wiedzy milionów, skoro prawie ją do duchowego audytorium własnych myśli. Nie ma nikogo, kogo mógłbym określić  bratem w wiedzy, powiernikiem nieskończonych neuronowych istnień. Podziwiacie coś czego nie pojmujecie. Lub boicie się pojąć. Gwiazdy świecą dziś tak pięknie. Lubicie rzeczy jasne, dobre i ciepłe. Promienie sztuki, ogrzewające Wasze serca. Ja zawsze będę zwrócony ciemną stroną. Nie odbijam światła. Pochłaniam je i niszczę. Świat mnie nie widzi.  Zgasnę bez oklasków i wspomnień. Dlatego wróciłem i czekam na przeznaczenie.   Noc mimo wrześniowej pory,  była rozkosznie wręcz ciepła. Wiatru nie było wcale. Zresztą gdyby nagle pojawiły się znikąd  jakieś potężniejsze porywy, to skupiłyby swą uwagę na mojej osobie. W okolicy nie było drzew  ani wysokich krzaków. Nie licząc kilku wiekowych,  dzikich jabłoni i śliw, czerniejących kikutami gałęzistych form  za łukiem kolejowego nasypu. Pozostałości dawnych sadów, pańskich, zaborowych jeszcze majątków, od których nazwę brały potem  poszczególne dzielnice miasta. Miasto iskrzyło światłami lamp. Było blisko i daleko zarazem. Było tłem ale i obserwatorem. Teren wzniesiony z bloków betonu i cegieł. Poorany pajęczyną ulic i uliczek. Nakrapiany zielenią parków i skwerów. Terrarium dla ciał robotycznych. Zaprogramowanych na pośpiech i zysk. Wypranych z uczuć i troski o piękno. Piekło dla dusz poetyckich. Zarządzane ślepo.  Przez krwawe prawo Fortuny. Jakże nie żal mi i ich.   Wyjąłem pudełko zapałek. Wziąłem jedną z nich i pociągnąłem  siarkowy łepek po powierzchni draski. Lekki szum przeszedł w iskrę a ta wznieciła malutką łunę światła. Tyle mi wystarczyło. Zbliżyłem zegarek uczepiony do dewizki  do źródła ognia i odczytałem godzinę  Trzydzieści minut na godzinę czwartą. Zawsze najbardziej ceniłem punktualność. Wbiłem wzrok ostry i bystry mimo nieprzychylnej pory w ciemny i pusty tor. Czekałem. Już tylko chwila.   Rozpalone żarem dnia szyny,  stygły w delikatnym powietrzu nocy. Nikt nie zawraca sobie głowy  by słyszeć ten dźwięk.  Niewielu zwraca ku niemu ucho. Lecz ja tak. Znam go i co najważniejsze rozumiem każde słowo. Bo szyny nocą szepczą między sobą. Rozmawiają w najlepsze. Podniecone i gwarne. Aż pokłady drżą od tempa ich dysput. Szelest idący wzdłuż toru jest zdaniem, ciągnącym się we wspomnieniu. Dnia zeszłego, tygodnia czy miesiąca. Całych lat. Wypełnionych podróżą i gonitwą  osobowych i towarowych składów. Pieśnią zaszłych wydarzeń. Karamboli i wypadków. Rozszalałych w sygnałach słupów. Jęczących skargą pordzewiałych śrub, nastawni i zwrotnic  rozrzuconych wśród kęp młodych traw.     Szyny niosą szepty dusz kolejowych. Dróżników, którzy oddali żywot na służbie, lub zmarli cicho w budkach, nadając ostatni raz sygnał, tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma I skład szedł równo,  pracą nie strwożonych tłoków. Gwizdnął w podzięce jedynie i już gnał  ku kolejnej stacji. Nie mogąc pojąć pojęcia bezruchu. Śmierci.   Przejęte smutkiem i żałobą rwącą serce, są rozmowy te toczące się u ślepych torów. Przestrzeniach pustych i głuchych. Zapomnianych nawet przez składy techniczne  czy rezerwowe parowozy. Rozpamiętują duchy kolei,  zaklęte w wygaszone semafory, czy zawalone na wpół budki dróżnicze, dni glorii i chwały. Gdy każdy dzień był wyzwaniem  a noc nie była senną zmorą wytchnienia, lecz nocną zmianą warty, dla towarowych potworów  załadowanych węglem. Sunęły te przemysłowe karawany przez bezmiar stepu, hen za zachodni horyzont. A teraz została ich ledwie garstka. Reszta to duchy, wspomnienia.   Prędko otrzeźwiałem. Jakby mnie kto zaskoczył od pleców i schwycił nagle za ramię. Nie spałem. Mogę przysiąc. Kwadrans na czwartą. Spałem. Nie. Niemożliwe. Choć coś się zmieniło przez ten kwadrans. Otoczenie. Nastrój. Wstałem gwałtownie. Szyny grały. Równo i tak wesoło jak gdyby… To nie był ślepy tor. Ktoś odpowiedział. Usłyszał mój tęskny zawód serca. Dźwięki się wyostrzyły. Jak w bezdni ogromnej jaskini. Nagle semafor wygaszony przed laty, zapłonął zielonym światłem. Zza horyzontu pól tam gdzie tor biegł prostą strugą dał się słyszeć gwizd. Nie skrzek sroki, nie świergot wróbli. Gwizd parowozu! Szedł ku mnie całą mocą maszyn. Wracał jak wierny pies. Zagubiony i teraz odnaleziony. W majaku snu. Teraźniejszym zwidzie. Szaleństwie.     Gwizdał ochoczo z piszczałek. Był już blisko.  Szyny grały już takt jego kół. Słyszałem ich śmiech. Duchy wyszły do torowiska i poczęły machać  stacyjnymi latarenkami nad swymi głowami. I ja podszedłem bliżej. Cyklop otworzył swe jarzące się złotem oko. Zbliżał się, pożerając odległości na słupach. Był to bez wątpienia pospieszny pasażer. Mógł ciągnąć około  dziesięciu może dwunastu wagonów. Zdaje się dojrzał sygnały latarni  bo przyspieszył jak chart i gnał coraz prędzej.     Gdy podszedł na może dwieście metrów, wtedy poznałem. Pospieszny, który spadł  z pobliskiego wiaduktu  usytuowanego zaraz za łukiem szyn  za moimi plecami  w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym.  Wspomnienie, które żyło w szynach  i we mnie samym. Znałem z wycinków gazet podobiznę  palacza i maszynisty.  Wysoki brunet, ogolony na gładko,  nie w samej koszuli a całym przepisowym mundurze kolejowym. Pozdrawiał mnie  unosząc kaszkiet w prawej dłoni, dając znak że staje. Zagrały hamulce, zaciśnięte z dużym wyczuciem doświadczonej ręki maszynisty. Para buchnęła mgielną smugą przez osłony. Komin dymił jeszcze bardziej ochoczo. A takt kół przybrał formę powolnych kroków.     Skład dotoczył się ku mnie i stanął tak by ustawić mnie zaraz obok drabinki parowozu. Wsiadłem nie czekając na zaproszenie. Gdy tylko postawiłem nogi  na podłodze pojazdu, maszynista, zdaje się  miał na nazwisko Zebala, uściskał mnie jak druha. Czy aby nie za długo czekaliście na mnie? Wyciągnąłem zegarek i pokazałem mu go. Ach! Ledwie kwadrans na czwartą. W sam punkt. Idealnie w czas. Dokąd jedziemy panie Zebala? Jak to dokąd panie Ptaszyński. To pośpieszny  do Pana rodzimej miejscowości, miasta takich jak pan, poetów i pisarzy ostałych w śnie  o idealizmie sztuki. O twórcach doskonałych, formie i treści z pogranicza grozy, snu i doczesności. Zna Pan to miasto doskonale.     Łzy stanęły mi w kącikach oczu. Mój kochany Drohobycz… jego sklepy, ulice i szkoła… śpieszmy panie Zebala… śpieszmy do Drohobycza… choćby i we śnie. Poetyckiej gorączce. Pociągnął wajchę i parowóz  przeszył ostatni gwizd. Jeden z duchów, schodząc z toru przed sunącym składem rzucił. Tor wolny,  żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Pozdrowił nas i ruszył ku ścieżce. A my minęliśmy łuk  i zniknęliśmy po wjeździe na wiadukt.     Tor był pusty w obie strony. Szyny ciche i martwe. Nigdzie nawet śladu po składzie. Żadnej lokomotywy ani gwizdów. Świateł i sygnałów. Semafor zgięty prawie w pół ze starości, kruszał w zupełnej ciemni. Jedynie kruk na nim drzemał. Nie świadom wcale dziwów ślepego toru. Pusto było wszędzie i głucho. W oddali jedynie blaski miasta,  zdradzały ślady życia. Na ścieżce obok toru zachrzęścił żwir. Duch zawiadowcy po spełnionej roli  zagasił zbyteczną już lampę. Ruszył przez ścieżkę ku kamieniu polnemu. Usiadł na nim i z wyrazem ni to zmęczenia  ni to ulgi, wbił wzrok w pusty tor. Czekając na kolejne zielone światło.   Utwór pisany w hołdzie moim pisarskim mistrzom - Stefanowi Grabińskiemu i Bruno Schulzowi.      
    • Człowiek kiedyś, obawiał się - omówienia, potem opisania, a teraz pokazania –   siebie.   Nazwania-utrwalenia-zobrazowania. Suma człowieczeństwa po nowemu   Choć lustro ego pożąda pamięci i sławy, jak łakoci.   Na pokaz eksponując eksponaty próżności, karmiąc ciekawość cudzych oczu i skrupulatność szklanych kartotek.   Pętla ulotności w łożysku istnienia i dzwon, co budzi i usypia.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...