Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tego dnia też piłem, nie mówiłem jej o wczorajszym dniu, zawsze się martwiła o wątrobę. Tak wiem, miała rację, jestem po dwóch operacjach. Oczywiście, puściłem w niepamięć co złe. Tłumaczenia plugawych wybryków odświeżały mi wyobraźnię. Tego dnia też piłem. Tak, piłem z moim przyjacielem z roboty. Jego odwieźli jakąś przezroczystą bryką, sam nie wiem... tak to była czysta. Marka? A czy to ważne, paliła i wchodziła równie dobrze jak dziecięcy sok malinowy z bidonu. Zachodziło słońce pięć razy tego dnia, nie było to istotne, kładłem głowę na poszarpanym materacu, liczyłem do dziesięciu i pozbywałem się świadomości nękanej przez codzienność. Ciężkiej przeprawy nie pamiętam. Przyszedłem do domu koło szóstej rano i postawiłem cały dom na nogi. Żona Enigma czekała skulona w korytarzu w różowym szlafroku, rzucała mdlące spojrzenie i żeby nie wybuchnąć złością, rzuciła się na moją szyję. Byłem niewzruszony, czułem ciężkie worki pod oczami i naczynia krwionośne napinające się przy każdym gwałtownym spojrzeniu w niewyraźne przestrzenie. Będąc niewzruszony, zawiesiłem ciężkie ramiona na ramionach Enigmy. Sapałem ciężkim powietrzem alkoholowym. Bełkotałem:
- Kochanie rozumiesz, że...
- Nie, nie rozumiem – przerwała mi gwałtownie.
Odepchnąłem ją delikatnie, skuliłem głowę i oparłem się o ścianę. Staliśmy na korytarzu około pół godziny. Odezwałem się niewyraźnym bełkotem:
- Wiem, wątroba, ciągle ci o to chodzi. Chcesz wiedzieć, czy boli? Tak, boli, wrzyna się w żebra, czuję, jak napęczniała, rozrywa mi klatkę piersiową. Co, lepiej ci?
Uderzyłem z całej siły pięścią w ścianę. Enigma spojrzała mi w oczy, zmrużyła powieki, aż poleciała struga łez z jej błękitnych oczu. Uciekła do mieszkania. Dalej udawałem niewzruszonego, zaciskając pięść z całej siły... nie udusiłbym nawet szczura, czułem bezradność i bezsilność. Wiedziałem, że dzisiejszy poranek spędzę tu, na tym korytarzu. Przysunąłem głowę do kaloryfera i zamknąłem oczy, otwarłem je szybko, po czym zamknąłem ponownie. Przetarłem mocno powieki, skronie poczęły pulsować. Leżąc, obracałem się z jednego boku na drugi, łupało mnie w krzyżu, a impuls dochodził do nabrzmiałej głowy rozrywając moje sny na strzępy. Potrzebowałem papierosa, o tak, był mi bardzo potrzebny, tliło mi się w płucach, a ciężki oddech objawiał się w postaci potu na twarzy. Miałem jeden lęk, nigdy nie chciałbym umrzeć tonąc w wodzie... a mi tak potrzebny był papieros... toniesz w bagnie... krzyczały poświaty, ja wiedziałem, że utonę we własnym pragnieniu papierosa... wątroba, znowu się odezwała dławiącym przełyk bólem.
Przeleżałem na korytarzu dwa lata i sto czterdzieści siedem dni. Zapomniałem o tym, byłem taki nieobecny. Nie dziwiło mnie nic, nawet to, że na drugim końcu korytarza leżała moja żona Enigma. Widząc ją, poczułem spokój, odezwały się wspomnienia wspólnych nocy nad morzem. Leżeliśmy na królewskim łożu, tylko ona i ja, zupełnie nadzy, dopasowani do siebie. Leżeliśmy, dotykając siebie największą powierzchnią naszego ciała, sklepieni w całość, pochłanialiśmy swoje ciepło nawzajem. Kiedy przychodził wieczór, rozciągaliśmy się na łóżku popijając wino, rozmawialiśmy, kochaliśmy się na zmianę Tak, to są piękne wspomnienia... Enigma leżała daleko ode mnie, skulona w kłębek, ubrana w ciepły sweter wełniany i haftowaną suknie z lnu. Przyczołgałem się do niej. Czułem jej delikatny oddech świadczący o tym, że śpi, w dłoni trzymała kartkę papieru, wyrwałem ją delikatnie. Treść listu była przerażająca, wprowadziła mnie w stan melancholii, bezistnienia i próżności: Denon Milczyk zginął w wypadku samochodowym niedaleko cmentarza Paniczów Stanisławowskich, tam też, został pochowany z butelką spirytusu zaraz po wypadku - z uwagi na koszty przewozu zmarłego i trumny. Poleciały mi łzy, to był mój przyjaciel z roboty, jeden jedyny, więcej nie miałem. Obudziłem szybko Enigmę i popędziliśmy na cmentarz. Stałem jak słup nad kupą usypanej ziemi, Enigma w milczeniu patrzyła na mnie spokojnym i pobłażliwym wzrokiem. Staliśmy tak przez dwadzieścia minut, nachylając się nad nędzną marmurową tabliczką z jego inicjałami. Rozrywała mnie bezsilność, łzy ciekły mi bezwiednie, wpadłem w szał, chwyciłem łopatę leżącą koło studzienki i zacząłem odkopywać jego zwłoki. Dogrzebałem się w końcu do kości białych jak śnieg, obok leżała pulsująca wątroba chłepcząca ostatnie krople spirytusu. Oziębłe policzki nabrały purpury. Wyrzuciłem łopatę i uciekłem. Tego dnia też piłem. Enigma patrzyła na mnie, milcząc od czasu, kiedy byliśmy na cmentarzu. Gotowała obiad, udając, że wszystko w porządku, krzątała się koło mnie, prowokowała milczeniem. Siedziałem przy oknie, w ręce trzymałem szklankę spirytusu, kiedy przystawiłem do ust, była już pusta... wściekłem się. Chwyciłem drżącą ręką butelkę i nalałem do pełna, Enigma nie wytrzymała, wytrąciła mój boski napój z rąk, szklanka pękła uderzając o podłogę. Widziałem to w zwolnionym tempie. Szarpnąłem Enigmę za włosy, z całej siły przystawiając jej głowę do podłogi i krzyczałem jak opętany :
- Liż to ! No liż, głucha jesteś ?!
Enigma stękała z bólu, ale powstrzymywała się od lizania rozlanego spirytusu. Krzyczałem coraz głośniej i byłem coraz bardziej brutalny:
- Liż to, co do kropli!
Enigma zaczęła zlizywać spirytus rozlany wśród kawałków szkła. Czułem władzę, stałem nad nią, ja władca naszego losu.
- A teraz żryj szkło! – wykrzyczałem dumnie, przyciskając jej twarz do podłogi jeszcze mocniej.
Opierała się, ale szybko zrezygnowała z oporu i połykała duże kawałki szkła, kalecząc jamę ustną i przełyk. Na białej podłodze pojawiła się plama krwi, odrzuciłem ją na bok, usiadła skulona wycierając i krzywiąc twarz z bólu. Jęczała, a ja chciałem, żeby miała nauczkę.
- Wstań! – krzyknąłem.
Wstała potulna jak baranek, pogłaskałem ją po delikatnej twarzy, wycierając resztki krwi. Jej błękitne oczy zaczęły błądzić, straciły kolor, pogrążyły się w szarości przymglonej łzami. Chwyciłem ją za rękę i wybiegliśmy z domu prosto na cmentarz. Denon leżał w tej samej pozycji, nic się nie zmieniło. Niebo ciemniało, słońce za chmurami zdawało się zachodzić, mgła dusiła oczy, zalany bielą cmentarz tętnił wilgocią. Denon śmierdział przeraźliwie, podsypałem go wapnem, wyjąłem spirytus i zamoczyłem jego wątrobę i kości szczękowe. Resztę dopiłem nerwowo. Spojrzałem na Enigmę, uśmiechnąłem się, podałem jej rękę, by zeszła do grobu. Niespokojnym krokiem zeszła, widziałem w jej oczach zaufanie. W milczeniu całowaliśmy się czule, ona delikatnie masowała mnie po plecach, ja plątałem palce w jej włosach. Tam całowaliśmy się, aż zmorzył nas sen. Położyliśmy się koło Denona, czułem się taki spokojny. Wiedziałem, że wszystko już zrobiłem. Zasnęliśmy na zawsze. Obiecałem Enigmie, że wezmę naszą miłość do grobu.

Opublikowano

Pierwej myślałem, że Pilch vol. II, ale szybko mnie zwaliło z nóg. No, niezły tekścior, odważny, mocny, przewrotny. Styl aż się prosi, by przybić piątkę. Jedno mnie jeno martwi. To portal quasiedukacyjny. Jak to wszystko dzieciaki poczytają, co my tu bazgrzemy, to nas wapnem na bank przysypią... ci z od mocy decyzyjnych. życzę umiarkowanej wątroby.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • ,,Ja Jestem Drogą,  Prawdą I Życiem,, J 14,6    gdziekolwiek idziemy  wybieramy drogę    GPS pomaga   nie zgubimy się w zdrowiu i szybko  dotrzemy do celu  potrafi jednak i ... wywieźć w pole  trzeba ufać z rozwagą    słowo Boże  nie wyprowadzi na manowce  możemy ufać bez granic    z Nim wstaje dla nas słońce    8.2025 andrew  Niedziela, dzień Pański    Pielgrzymka Myśliborska  Ok.200 osób. Najwięcej młodzieży,  potem starszych. Średnie pokolenie mało, pilnują chleba powszedniego . Ktoś musi. Chyba takie proporcje były zawsze.  
    • @Leszczym refren chyba najlepszy z tych dotychczasowych 
    • Czy będziesz jeszcze kiedyś wspominać o naszej wspólnej zabawie w podchody — które odnajdzie większą odwagę, które podejdzie do drugiej osoby?   Tak bardzo grzeczni, tak bardzo młodzi, tak nieśmiali, jak słońce za chmurką, z nadzieją ciągłą, że wyjdzie ponownie, i znowu oślepi, i znów oczy mrugną.   Czasami niebo chmurzyło się wieczność, a gwiazda, co świecić mi miała za oknem, zamiast znów wyjrzeć, zmierzała w ciemność, oślepiać innych swym blaskiem przelotnym.   Lecz jak daleko by nie uciekła, dnia kolejnego znów mnie witała, a będąc w jej blasku, czułem z nią jedność — była czymś więcej niż wodór i skała.
    • Wszystko jebło. Nie runęło – roztrzaskało się na milion kawałków, a ja zostałam w epicentrum chaosu, zalana ogniem własnej pustki, lodem, który wbija się w kości.   Cisza krzyczy. Każdy oddech wbija się w płuca jak tysiące ostrzy. Każda myśl, każde wspomnienie, każdy cień – rozrywa serce na kawałki, które nie chcą się już złożyć.   To była miłość. Cała, prawdziwa, dzika i pełna nadziei. Oddałam wszystko, co miałam, serce, które biło dla Ciebie, każdą cząstkę siebie, każdy uśmiech, każdą noc, każdy dzień.   A Ty odszedłeś. Nie było ostrzeżenia, nie było słowa. Tylko pustka, która zalała wszystko, co kiedyś miało sens. Świat stracił kolory, dotyk, smak – została tylko dziura, w której kiedyś mieszkała miłość.   Moje oczy patrzą w nicość, szukają ciebie w odbiciach, w cieniu, w każdej drobnej rzeczy. Dusza pali się od środka, rozrywa mnie chaos uczuć, które nie mają gdzie uciec.   Każdy ruch, każdy oddech, każdy dźwięk jest ciężarem, który miażdży ciało i serce. Wszystko, co kochałam, co dawało poczucie bezpieczeństwa, rozprysło się nagle, zostawiając tylko ból i tęsknotę.   Próbuję oddychać, próbuję iść dalej, ale pustka jest oceanem, który wlewa się do płuc, zalewa serce, kruszy każdy krok, ciągle przypomina, że to, co kochałam całym sercem, już nie wróci.   Wspomnienia wracają i szarpią mnie wciąż. Nie mogę ich odrzucić, nie mogę ich wymazać. Każdy uśmiech, każdy dotyk, każdy wspólny moment – wszystko wbija się we mnie i pali od środka.   Już wiem, że nic nie będzie takie samo. Nic nie wypełni pustki, która została po miłości, która była całym moim światem, która dawała sens i nadzieję, a teraz pozostaje tylko echo w sercu.   Ból we mnie nie jest cichy. Nie jest mały. Jest jak tsunami ognia i lodu, zalewające wszystko, co kochałam, co dawało choć cień poczucia bezpieczeństwa.   To nie mija. Jest we mnie w każdej komórce, w każdym oddechu, ciągle szarpie, pali, wypełnia chaos, ciągle przypomina, że wszystko, co kochałam całym sercem, roztrzaskało się w proch i pył.   I mimo że nic nie mogę zmienić, ciągle próbuję istnieć wśród ruin, ciągle próbuję znaleźć choćby ścieżkę, która pozwoli przetrwać kolejny oddech, bo nawet w tej pustce, ta miłość, choć utracona, wciąż mnie definiuje, wciąż mnie kształtuje, wciąż mnie boli.
    • tylko walizka terkocze mi znajomo w tym obcym mieście szczerbatymi frontami kpią nawet kamienice
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...