Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Outsiderzy cz.III


Rekomendowane odpowiedzi

Przez całą drogę do Szczurzej Nory Lynette starała się nie dać po sobie poznać, że słyszała rozmowę Davida. Zastanawiała się, czy powinna ostrzegać Aarona, czy też pozwolić, aby go w końcu ukarali. Tylko, że wraz z nim zamknęliby wielu niewinnych ludzi, którzy nie z wyboru, a z konieczności dla niego pracowali. Jednak prawdę powiedziawszy, oprócz Jaya nikt się dla niej nie liczył. Wspomnienie Jaya spowodowało ból gdzieś w środku.
"Przynajmniej tego nie doczekałeś" - pomyślała.
Kiedy wylądowali, szybko pożegnała się i pobiegła do pokoju. Położyła się na materacu. Długo tłumiony płacz wreszcie wygrał z siłą jej woli. Po raz pierwszy tak naprawdę odczuła brak Jaya. Zawsze kiedy nie wiedziała co robić, szła do niego. On zawsze znajdował rozwiązanie. Zawsze był blisko, a jeśli nie, mogła do niego zadzwonić w każdej chwili. Czuła się tak samotna jak nigdy. W całym wszechświecie nie miała nikogo bliskiego. Była sama. Płakała długo.
Przez kolejne kilka dni rzadko wychodziła ze swojego pokoju. Często płakała. Nie obchodziło jej zupełnie co się stanie z Aaronem i jego Szczurzą Norą, nie obchodziło jej co się stanie z nią samą.
Któregoś wieczoru ktoś zapukał do jej drzwi. Otworzyła. To był David.
- Cześć. Mogę wejść? - zapytał.
Z ociąganiem wpuściła go. Nie lubiła go, a jego towarzystwo było ostatnią rzeczą jakiej pragnęła, ale od dawna nie rozmawiała z nikim innym oprócz siebie, a teraz nadarzała się okazja, by posłuchać czyjegoś głosu.
Wszedł i usiadł na stołku. Lyn czekała, aż zacznie mówić. Najwyraźniej jednak nie wiedział jak zacząć.
- Od kilku dni cię nie widziałem, zastanawiałem się co się z tobą dzieje - zaczął w końcu.
- Nie powinieneś się tym przejmować, z pewnością masz ważniejsze rzeczy do roboty - odpowiedziała.
- Właściwie to przyszedłem, żeby zapytać czy nie zauważyłaś jakichś oznak choroby wśród pracowników, albo ludzi, których transportowałaś.
"Muszę uważać na to, co mówię" - pomyślała.
- Nie, nie przypominam sobie - odparła zgodnie z prawdą.
- Proszę, to bardzo ważne, zastanów się.
- Przecież mówię, że niczego takiego nie pamiętam! - krzyknęła. - Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. To raczej ty powinieneś mi co nieco wyjaśnić. Kim ty w ogóle jesteś?
- Mówiłem ci już, że jestem tu, żeby odnaleźć swoją rodzinę. Poza tym jestem szarym obywatelem Marsa, nie zajmuję się niczym, o czym warto by było wspominać.
- Nie wiedziałam, że każdy szary obywatel Marsa prowadzi rozmowy telefoniczne z generałami - odpowiedziała.
Twarz Davida pobladła, w tym samym czasie Lynette uzmysłowiła sobie, że powiedziała o wiele za dużo. Nie dało się już niczego cofnąć.
- Słyszałam twoją rozmowę wtedy na pustyni - powiedziała po chwili milczenia. - Przepraszam, nie miałam zamiaru podsłuchiwać...
- Kto jeszcze wie? - krzyknął David. - Komu powiedziałaś?
- Nikomu - odpowiedziała cicho.
- Nie wierzę ci...
- Gdyby Aaron się dowiedział, nie żyłbyś już. Każdy inny doniósł by mu, więc też byś już nie żył. Ale żyjesz, więc zastanów się trochę!
Mężczyzna nieco się uspokoił. Spojrzał jej w twarz i już ciszej powiedział:
- Masz rację. Ale skoro wiesz, że jestem szpiegiem, to dlaczego mnie nie wydałaś? - zapytał.
- Dlaczego? Bo nic mnie nie obchodzi ani Aaron, ani Sczurza Nora, ani nic innego we wszechświecie. Nie obchodzi mnie, słyszysz? - ostatnie słowa niemal wykrzyczała.
David spuścił głowę.
- Chyba winien ci jestem wyjaśnienia - powiedział po chwili. - Słyszałaś coś o epidemii nieznanej choroby na Marsie?
- Tak, wielu ludzi zachorowało. Nie mają chyba na to lekarstwa.
- Nie mają. Nie znają też jej źródła. Jednak wszyscy są pewni, że przywlekli ją nielegalni imigranci z Ziemi. Pracuję dla rządu, a niedawno do wszystkiego włączyło się wojsko. Zlecili mi zbadanie sprawy, a przy okazji zlikwidowanie szajki przemytników. Pozmieniali nieco mój życiorys, żebym był wiarygodny. Aaron nie był podejrzliwy w stosunku do byłego więźnia politycznego, obecnie poszukiwanego przez policję wszystkich prefektur - uśmiechnął się lekko.
- Odkąd tu jestem nie natknąłem się jednak na żadne ślady epidemii - kontynuował. - Sprawdziłem wiele szpitali. Ani jednego zarażonego. Przy stanie ziemskiej medycyny i tutejszych warunkach, choroba rozprzestrzeniałaby się bardzo szybko. To niemożliwe, żeby pochodziła z Ziemi.
- Więc została ci tylko sprawa Szczurzej Nory - powiedziała Lynette.
- Niestety nie tylko - odparł. - Na Marsie nie chcą nawet słyszeć, że niczego nie znalazłem. Rozmawiałem z generałem. Każe mi wracać, bo prezydent dziś podpisał dokument o zniszczeniu wszelkich form życia na Ziemi. Te działania tłumaczą epidemią i tym, że ciągle przybywają nowi imigranci, potencjalni nosiciele. Podburzona opinia publiczna nawet nie chce szukać innej prawdy. Prawdopodobnie to ostatnie chwile życia na tej planecie. Jeszcze będę próbował ich przekonać, ale wygląda na to, że moja misja od samego początku była skazana na niepowodzenie. Chcą żebym wrócił i publicznie potwierdził, że tu wszyscy są zarażeni, że nie ma innego wyjścia, tylko zniszczyć ogromne zagrożenie dla obywateli Marsa.
- Rząd pozbędzie się raz na zawsze problemu nielegalnych imigrantów - stwierdziła Lyn.
- Najprawdopodobniej to oni wywołali tę epidemię, żeby mieć pretekst. Ale tego nigdy się nie dowiem. Najgorsza jest moja bezsilność, to że nie mam nic do powiedzenia, nie moge zrobić niczego innego oprócz bezskutecznego przeciwstawiania się do końca - powiedział i zamilkł, jakby nad czymś się zastanawiając.
- To co ci powiedziałem o mojej rodzinie, to prawda - zaczął mówić po chwili. - Urodziłem się na Ziemi. Jednak nigdy nie pragnąłem odnaleźć prawdziwej rodziny i myślę, że oni też nie pragnęliby żebym nagle powrócił. Moimi rodzicami są ci, którzy mnie wychowali.
- Rozumiem - odpowiedziała. - W takim razie chyba powinieneś jak najszybciej wracać. Tu niczego już nie zdziałasz.
- Jeszcze kilka dni poświęcę tropieniu źródła epidemii, jest nikła szansa, że może je odnajdę, a jeśli by mi się udało, byłaby możliwość jego zlikwidowania.
- Przecież nie wierzysz w to, co mówisz - Lynette wyjęła z paczki papierosa i zapaliła.
- Nie, ale lepiej żyć mając cień nadziei, niż się poddać - wbił wzrok w podłogę.
- Lepiej wcześniej pogodzić się z porażką, niż do końca żywić nadzieję i nagle zostać pokonanym - odpowiedziała.
- Cóż, może masz rację - westchnął. - Lepiej już pójdę. Przepraszam za najście.
Kiedy wyszedł podstawiła taboret do małego okienka, wspięła się na niego i patrzyła jak na granatowiejącym niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy. Nad horyzontem gasła ciemnoczerwona łuna.
Myślała o tym, co powiedział David. Być może za niedługo nie będzie na Ziemi nikogo, kto mógłby oglądać zachody słońca.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wciąż czyta się dobrze. Jedno jedyne zastrzeżenie: Nie mogę pozbyć się wrażenia niezrównoważenia emocjonalnego tego tekstu. Rozumiem, że parę chwil temu powiesił ktoś ważny, ale bohaterka wybucha w 1,4 sekundy, po czym w 0,27 sekundy stygnie. Coś podobnego miałem na myśli przy poprzedniej części. Warsztatowo - jak na moje oko - przyjemnie poprawne.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...