Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ewelina Kwiatkowska

Użytkownicy
  • Postów

    45
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ewelina Kwiatkowska

  1. wiatr... świszcze w kuchni - czas na herbatę
  2. Wiersz ciekawy zastanawia mnie tylko geneza tytułu...
  3. Dokąd zmierzasz? Razem z tymi masami, twarzami ukrytymi pod szyderczymi maskami? Gdzie ta wolność? Obiecywana przez rządy, niezawisłe sądy to tylko fikcja, prawda? Gdzie prawdziwa miłość? Czy jest nią tandeta tania, serce wyryte Kazia kocha Hania, sprzedawana w tomikach? Czemu niszczysz to co inne? Wyjątkowość jest wszak w Tobie, zrób pierwszy krok, zaufaj sobie, może jeszcze da się coś zmienić?
  4. Zygfryd ze Schwarzwaldu, jak niesie anegdota, chcąc poderwać Andzie, stawiał jej tarota. Andzia katoliczką była i się wystraszyła. Teraz starym babom wróży ten idiota.
  5. Po popołudniowej herbacie zaśmiały się szyderczo filizanki strącone ze stołu, uciekający dzień chwycił kota za ogon i odwrócił, pani z kiosku zamknęła interes i wyjechała. Marek - osiedlowy żul, wystroił się w granitur i pił tylko "Kubusie". Wszystko stało się tak szybko, tak niezauważalnie, normalnie. Niby dziwność nad dziwnościami, lecz nie ma co szukać przyczyny. Normalność przegrała.
  6. Tekst wciąga. Czytałam od początku, żeby nie było. Wyrazy szacunku. Mam pytanie natury technicznej: czy akapity były robione ręcznie? Bo ja z tym mam zawsze problem, po przekopiowaniu tekstu po prostu znikają. Pozdrawiam, Ewelina
  7. Co jest ważniejsze w prozie? Coś odkrywczego, nowego "na siłę", czy raczej tekst, który dobrze się czyta, a nie ma głębszego przesłania. Mnóstwo bestsellerów jest pisanych tylko dla rozrywki czytelnika. Ten tekst taki jest i nie widzę w tym nic złego. Mnie się podobał i chętnie poczytałabym jeszcze, szkoda że się poddajesz.
  8. Świetnie się czyta. Tekst ma to "coś". Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
  9. Dziękuję za uwagi. Postaram się jakoś poprawić te wahania nastroju bohaterki. Może w następniej części będzie lepiej.
  10. Od razu mi się przypomniała pewna pani z sąsiedztwa i jej małomówny mąż :) Tekst rzeczywiście troche kabaretowy, ale naprawdę dobry.
  11. Tekst przypadł mi do gustu, chociaż nie jestem pewna czy poprawnie odczytałam sens. Moja interpretacja chyba jednak nie bedzie zgodna z tym "co autor miał na myśli" :)
  12. Tutaj niebieska niebieskość tam herbaciana tafla. Chłód i melancholia małe radości świata. Ja i ja, tylko jakaś inna żadna do końca prawdziwa, diaboliczna i niewinna. Często stąpam po miekkich obłokach, jeszcze częściej spadam. Uciekam myślami od świata z ludźmi nie rozmawiam. Chcę żyć na tym świecie lecz nie potrafię chyba bo czasem się odzywa moja natura prwadziwa. Nie daje mi spokoju sumienie me szerokie. Więc się zamykam w pokoju i płaczę nad swym losem.
  13. Przez całą drogę do Szczurzej Nory Lynette starała się nie dać po sobie poznać, że słyszała rozmowę Davida. Zastanawiała się, czy powinna ostrzegać Aarona, czy też pozwolić, aby go w końcu ukarali. Tylko, że wraz z nim zamknęliby wielu niewinnych ludzi, którzy nie z wyboru, a z konieczności dla niego pracowali. Jednak prawdę powiedziawszy, oprócz Jaya nikt się dla niej nie liczył. Wspomnienie Jaya spowodowało ból gdzieś w środku. "Przynajmniej tego nie doczekałeś" - pomyślała. Kiedy wylądowali, szybko pożegnała się i pobiegła do pokoju. Położyła się na materacu. Długo tłumiony płacz wreszcie wygrał z siłą jej woli. Po raz pierwszy tak naprawdę odczuła brak Jaya. Zawsze kiedy nie wiedziała co robić, szła do niego. On zawsze znajdował rozwiązanie. Zawsze był blisko, a jeśli nie, mogła do niego zadzwonić w każdej chwili. Czuła się tak samotna jak nigdy. W całym wszechświecie nie miała nikogo bliskiego. Była sama. Płakała długo. Przez kolejne kilka dni rzadko wychodziła ze swojego pokoju. Często płakała. Nie obchodziło jej zupełnie co się stanie z Aaronem i jego Szczurzą Norą, nie obchodziło jej co się stanie z nią samą. Któregoś wieczoru ktoś zapukał do jej drzwi. Otworzyła. To był David. - Cześć. Mogę wejść? - zapytał. Z ociąganiem wpuściła go. Nie lubiła go, a jego towarzystwo było ostatnią rzeczą jakiej pragnęła, ale od dawna nie rozmawiała z nikim innym oprócz siebie, a teraz nadarzała się okazja, by posłuchać czyjegoś głosu. Wszedł i usiadł na stołku. Lyn czekała, aż zacznie mówić. Najwyraźniej jednak nie wiedział jak zacząć. - Od kilku dni cię nie widziałem, zastanawiałem się co się z tobą dzieje - zaczął w końcu. - Nie powinieneś się tym przejmować, z pewnością masz ważniejsze rzeczy do roboty - odpowiedziała. - Właściwie to przyszedłem, żeby zapytać czy nie zauważyłaś jakichś oznak choroby wśród pracowników, albo ludzi, których transportowałaś. "Muszę uważać na to, co mówię" - pomyślała. - Nie, nie przypominam sobie - odparła zgodnie z prawdą. - Proszę, to bardzo ważne, zastanów się. - Przecież mówię, że niczego takiego nie pamiętam! - krzyknęła. - Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. To raczej ty powinieneś mi co nieco wyjaśnić. Kim ty w ogóle jesteś? - Mówiłem ci już, że jestem tu, żeby odnaleźć swoją rodzinę. Poza tym jestem szarym obywatelem Marsa, nie zajmuję się niczym, o czym warto by było wspominać. - Nie wiedziałam, że każdy szary obywatel Marsa prowadzi rozmowy telefoniczne z generałami - odpowiedziała. Twarz Davida pobladła, w tym samym czasie Lynette uzmysłowiła sobie, że powiedziała o wiele za dużo. Nie dało się już niczego cofnąć. - Słyszałam twoją rozmowę wtedy na pustyni - powiedziała po chwili milczenia. - Przepraszam, nie miałam zamiaru podsłuchiwać... - Kto jeszcze wie? - krzyknął David. - Komu powiedziałaś? - Nikomu - odpowiedziała cicho. - Nie wierzę ci... - Gdyby Aaron się dowiedział, nie żyłbyś już. Każdy inny doniósł by mu, więc też byś już nie żył. Ale żyjesz, więc zastanów się trochę! Mężczyzna nieco się uspokoił. Spojrzał jej w twarz i już ciszej powiedział: - Masz rację. Ale skoro wiesz, że jestem szpiegiem, to dlaczego mnie nie wydałaś? - zapytał. - Dlaczego? Bo nic mnie nie obchodzi ani Aaron, ani Sczurza Nora, ani nic innego we wszechświecie. Nie obchodzi mnie, słyszysz? - ostatnie słowa niemal wykrzyczała. David spuścił głowę. - Chyba winien ci jestem wyjaśnienia - powiedział po chwili. - Słyszałaś coś o epidemii nieznanej choroby na Marsie? - Tak, wielu ludzi zachorowało. Nie mają chyba na to lekarstwa. - Nie mają. Nie znają też jej źródła. Jednak wszyscy są pewni, że przywlekli ją nielegalni imigranci z Ziemi. Pracuję dla rządu, a niedawno do wszystkiego włączyło się wojsko. Zlecili mi zbadanie sprawy, a przy okazji zlikwidowanie szajki przemytników. Pozmieniali nieco mój życiorys, żebym był wiarygodny. Aaron nie był podejrzliwy w stosunku do byłego więźnia politycznego, obecnie poszukiwanego przez policję wszystkich prefektur - uśmiechnął się lekko. - Odkąd tu jestem nie natknąłem się jednak na żadne ślady epidemii - kontynuował. - Sprawdziłem wiele szpitali. Ani jednego zarażonego. Przy stanie ziemskiej medycyny i tutejszych warunkach, choroba rozprzestrzeniałaby się bardzo szybko. To niemożliwe, żeby pochodziła z Ziemi. - Więc została ci tylko sprawa Szczurzej Nory - powiedziała Lynette. - Niestety nie tylko - odparł. - Na Marsie nie chcą nawet słyszeć, że niczego nie znalazłem. Rozmawiałem z generałem. Każe mi wracać, bo prezydent dziś podpisał dokument o zniszczeniu wszelkich form życia na Ziemi. Te działania tłumaczą epidemią i tym, że ciągle przybywają nowi imigranci, potencjalni nosiciele. Podburzona opinia publiczna nawet nie chce szukać innej prawdy. Prawdopodobnie to ostatnie chwile życia na tej planecie. Jeszcze będę próbował ich przekonać, ale wygląda na to, że moja misja od samego początku była skazana na niepowodzenie. Chcą żebym wrócił i publicznie potwierdził, że tu wszyscy są zarażeni, że nie ma innego wyjścia, tylko zniszczyć ogromne zagrożenie dla obywateli Marsa. - Rząd pozbędzie się raz na zawsze problemu nielegalnych imigrantów - stwierdziła Lyn. - Najprawdopodobniej to oni wywołali tę epidemię, żeby mieć pretekst. Ale tego nigdy się nie dowiem. Najgorsza jest moja bezsilność, to że nie mam nic do powiedzenia, nie moge zrobić niczego innego oprócz bezskutecznego przeciwstawiania się do końca - powiedział i zamilkł, jakby nad czymś się zastanawiając. - To co ci powiedziałem o mojej rodzinie, to prawda - zaczął mówić po chwili. - Urodziłem się na Ziemi. Jednak nigdy nie pragnąłem odnaleźć prawdziwej rodziny i myślę, że oni też nie pragnęliby żebym nagle powrócił. Moimi rodzicami są ci, którzy mnie wychowali. - Rozumiem - odpowiedziała. - W takim razie chyba powinieneś jak najszybciej wracać. Tu niczego już nie zdziałasz. - Jeszcze kilka dni poświęcę tropieniu źródła epidemii, jest nikła szansa, że może je odnajdę, a jeśli by mi się udało, byłaby możliwość jego zlikwidowania. - Przecież nie wierzysz w to, co mówisz - Lynette wyjęła z paczki papierosa i zapaliła. - Nie, ale lepiej żyć mając cień nadziei, niż się poddać - wbił wzrok w podłogę. - Lepiej wcześniej pogodzić się z porażką, niż do końca żywić nadzieję i nagle zostać pokonanym - odpowiedziała. - Cóż, może masz rację - westchnął. - Lepiej już pójdę. Przepraszam za najście. Kiedy wyszedł podstawiła taboret do małego okienka, wspięła się na niego i patrzyła jak na granatowiejącym niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy. Nad horyzontem gasła ciemnoczerwona łuna. Myślała o tym, co powiedział David. Być może za niedługo nie będzie na Ziemi nikogo, kto mógłby oglądać zachody słońca.
  14. Dziękuję za komentarze, szczególnie Natalii. Racja, może nie jest to wiarygodne, nie chciałam się jednak na tym załamaniu bohaterki szerzej skupiać. Może uda się to trochę poprawic, pomyslę jutro. A co do dalszej części, to widząc jakie są przewidywania, może uda mi się czytelnika zaskoczyć. Pozdrawiam
  15. Gdzieś w pobliżu dudni dzwon. Nie... to serce tak kołacze. Ciemność już ucichła, zgaszona ułomnym śmiechem. Nie udało się go przegonić mokrą zapałką. To wszystko znika, w paranoidalnym uniesieniu, by powrócić znowu. Nie ma czasu, nie uspokoję już serca. Strach przejmuje kontrolę...
  16. Akapity były w oryginalnym tekście, ale po skopiowaniu gdzieś się straciły. Próbowałam jeszcze raz skopiować, ale znowu się nie pojawily... Linux? Dorobiłam ręcznie... A Jay to ksywka. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam, Ewelina
  17. Ciche pukanie wyrwało Jaya z drzemki. Usiadł na materacu i przetarł oczy. -Proszę ? powiedział cicho. Do pokoju weszła Lynette. -Przepraszam, widzę że spałeś. -Nie, właściwie to się przebudziłem przed chwilą. Wejdź, proszę. Dziewczyna przysunęła taboret spod ściany i usiadła przy kwadratowym stoliku w rogu pomieszczenia. -Mogę? ? spytała wyjmując papierosa. -Jasne. Płuca zawsze można przeszczepić. Zapadła cisza. Lynette co chwilę wypuszczała kłęby siwego dymu. Jay przełamał milczenie: -Lyn, wybaczysz mi kiedyś, że cię do tego wszystkiego wciągnąłem? Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. -Wybaczyć? Chyba raczej podziękować. Gdyby nie ty, dawno skończyłabym w jakimś rynsztoku zaćpana na śmierć. -A czy to jest lepsze? Za każdym razem ryzykujesz życiem dla tego dupka, który nawet nie jest w stanie tego docenić. Nie ty, przyjdzie kto inny. Ziemia jest pełna bezrobotnych ? westchnął. - Coraz częściej myślę, że nie mam po co dalej egzystować. Tu nigdy nic się nie zmienia. Mam już dość wszystkiego, chcę to skończyć... -Jay ? Lynette przez chwilę zastanawiała się co powiedzieć. - Posłuchaj mnie, wszystko się jeszcze ułoży, zobaczysz. Nie wolno ci tak myśleć, nie wolno ci zostawić mnie samej. Zawsze byłeś dla mnie jak starszy brat, zaopiekowałeś się mną, kiedy nikt inny nie chciał na mnie nawet patrzeć. Nadal cię potrzebuję. Obiecaj, proszę obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz... Po policzku Jaya powoli spływała łza. Otarł ją rękawem i popatrzył na dziewczynę. -Nie zasługujesz na takie życie, Lyn... -Proszę, obiecaj ? przerwała mu dziewczyna. Mężczyzna popatrzył na nią. W jej oczach dostrzegł strach. To, co powiedział musiało bardzo nią wstrząsnąć. Podszedł do niej i mocno ją przytulił. -Obiecuję ? wyszeptał. Lynette stała na taborecie i spryskiwała grzyba, który jakiś czas temu zadomowił się na suficie. Usłyszała ciche pukanie, a po chwili ktoś wszedł do pokoju. Był to mężczyzna grubo po trzydziestce, bardzo elegancko ubrany. Dziewczyna nie miała wątpliwości, że to był człowiek, który przyleciał małym statkiem kilka dni temu. Wyglądał na nieco zaniepokojonego. -Przepraszam, pani nazywa się Lynette? -Tak ? odpowiedziała, schodząc z taboretu. -David Parks. Wśród ogólnej wrzawy, ktoś poprosił mnie, żebym panią zawiadomił. James Summers nie żyje. Dzisiaj około dziesiątej popełnił samobójstwo. Bardzo mi przykro. Lynette pobladła i upuściła na podłogę puszkę sprayu. Mężczyzna chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ona wybiegła z pokoju. Obok zwłok Jaya leżał gruby sznur. Lyn podbiegła do ciała, nikt nie starał się jej powstrzymać. -Dlaczego? - łkała - Przecież obiecałeś mi Jay. Nie zostawiaj mnie... Przecież obiecałeś... Pojazd nie chciał zapalić. Zdenerwowana spróbowała jeszcze raz, ale próba zakończyła się fiaskiem. -Kupa złomu ? westchnęła wysiadająć. -Może panią podwieźć ? usłyszała za sobą głos. - Jadę do miasta. To był David Parks. -A więc gdzie się pani wybiera? - zapytał. -Do krematorium. Chciałam odebrać urnę z prochami Jaya. -Chętnie panią zawiozę ? powiedział. Jego statek był naprawdę wspaniały. Mały, przewidziany tylko dla dwóch osób, ale bardzo nowoczesny i wygodny. Lynette nigdy jeszcze takim nie podróżowała. Właściwie nie trzeba było nic robić, komputer sam wszystkim sterował. -Dlaczego przyleciał pan na Ziemię? - zapytała Davida, gdy już unieśli się i pędzili ponad drogą wiodącą przez pustynię. Ten spojrzał na nią, a potem przed siebie. -Stąd pochodzę ? odpowiedział. - Nie wiem kim byli moi rodzice. Kiedy miałem pół roku, wysłali mnie na Marsa. Zrzekli się swoich praw do mnie, dlatego bez problemu mogłem zostać adoptowany. Wychowywałem się o niczym nie wiedząc. Dopiero kiedy miałem dwadzieścia dwa lata matka powiedziała mi prawdę. Przejąłem się tym. Postanowiłem, że kiedyś odnajdę prawdziwą rodzinę. I dlatego tu przyjechałem. -Sądzi pan, że ma jakieś szanse po tylu latach? -Tak, odnalazłem pewne ślady. Myślę, że jestem w stanie ich odszukać. Lynette nic już nie powiedziała, David też zamilkł. Kilka minut później dolecieli do miasta. -Mam pewną sprawę do załatwienia ? odezwał się mężczyzna. - Myślę, że nie potrwa to długo, więc jeśli pani wróci z krematorium to proszę poczekać tu w pobliżu. Nie będzie przecież wracała pani na nogach. -Właściwie to chciałam iść na pustynię i pożegnać Jaya. Nie zabiorę jego prochów spowrotem do Szczurzej Nory, nigdy nie lubił tam przebywać - powiedziała. -Rozumiem ? odpowiedział. - Proszę jednak poczekać, zawiozę panią na pustynię, a potem do Nory. -Żegnaj Jay ? powiedziała Lynette rozsypując prochy. Część od razu osiadła na spękanej ziemi koło jej stóp, część została poniesiona w dal przez łagodny podmuch wiatru. Dziewczyna chwilę jeszcze stała w milczeniu, potem położyła urnę i obłożyła ją naokoło kamykami. Odwróciła się i odeszła, nieoglądając się za siebie. Po policzkach spływały jej łzy. David zaparkował przy dużym głazie i zadeklarował, że na nią poczeka. Stał tyłem i rozmawiał z kimś przez wideofon. Lyn chciała odejść dalej, by nie przeszkadzać w rozmowie. Nagle usłyszała słowa Davida: -Tak, panie generale, zdobyłem pełne zaufanie przywódcy przemytników. Mamy ich w garści. Nie usłyszała, co odpowiedział rozmówca. -Nie odkryłem żadnych oznak zarazy. Może jednak epidemia nie pochodzi z Ziemi ? po tych słowach wideofon znowu wydał niezrozumiałe dla dziewczyny dźwięki. -Zbadam wszystko dokładniej ? mówił David. - Myślę, że decyzja o zniszczeniu całej planety jest zbyt pochopna. Generał powiedział coś jeszcze i się rozłączył.
  18. Dziękuję za wszystkie komentarze. Czytając to teraz, zauważyłam, że wiele można usunąć, np. całą pierwszą zwrotkę, która była jakimś niepotrzebnym wstępem. Jest krócej, a treść zachowała się ta sama. Pozdrawiam, Ewelina
  19. dobrze się czytało i podobało mi się pozdrawiam, Ewelina
  20. Niestety nie dotarłam do końca... za długie i fabuła mało wciągająca. Chociaż może przegapiłam coś interesującego, jakieś wytłumaczenie, uzasadnienie tego...
  21. Czuję się trochę jak po przeczytaniu notki z bloga "wampirycznej" nastolatki...
  22. Wdychając słoneczne refleksy, uciekasz od nocy. A ona przychodzi zawsze, niezmienna pustka wszechrzeczy, w której znika wszelki blask. Płaczem chcesz wyrzucić z siebie ten krzyk nieprzerwany, on jest częścią wszystkiego. A noc nadejdzie znowu...
  23. Dziękuję za komentarze Postaram się, żeby to sf nie było banalne. Chociaż temat prawie już wyesploatowany, będzie ciężko... Piszę dalej, zobaczę czy mi z tego coś wyjdzie... Pozdrawiam, Ewelina
  24. Dziękuję za komentarze. Co do rymu, to na początku był taki zamiar, ale nie mogłam znaleźć sensownego rymu do niektorych słów i poddałam się... Pozdrawiam
  25. Chyba jednak ta forma mi nie odpowiada... Nie mogę uchwycić czegoś, bo mi się liczba sylab w wyrazie nie zgadza. Naprawdę chylę czoła przed autorami, którzy potrafią pisać haiku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...