Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Drapieżca


Gwyneth

Rekomendowane odpowiedzi

Anni zmrużyła oczy. Peter niczego nie zauważył, lecz ona wyraźnie czuła zapach krwi. Świeżej, ciepłej krwi niedawno zabitego człowieka.
Skręcili w boczną ulicę. Chłopak mocniej ścisnął jej dłoń. Miał delikatne, długie palce. To właśnie one zwróciły uwagę Anni, kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Tańczyły po białych i czarnych klawiszach, wyczarowując z pianina melodię Sonaty Księżycowej. Anni nie była miłośniczką muzyki, lecz Peter na tyle wzbudził jej zainteresowanie, by zapragnęła jego duszy.
Znajomość trwała już czwarty dzień – zdecydowanie zbyt długo. Z upływem czasu rosło ryzyko, że ktoś zwróci uwagę na obiekt zainteresowań młodego pianisty. A wtedy będzie już za późno.
Dziś poprosiła, by Peter towarzyszył jej w drodze do domu. Poprowadziła go ciasnymi uliczkami ubogiej dzielnicy. W całym mieście nie istniało lepsze, bardziej dyskretne miejsce. Tutaj opróżniła już wiele ofiar. Znajdowano je później z pomieszanymi zmysłami, a winą obarczano niebezpieczną okolicę.
Anni zaklęła w duchu. Już od miesiąca nie polowała, a teraz, kiedy znalazła idealną ofiarę, ludzka krew może pokrzyżować jej plany.
Woń była coraz silniejsza. Zmysły dziewczyny ostrzegały, że w pobliżu znajdują się zwłoki. Nie znalazła pretekstu, by zawrócić. Być może trup leży w równoległej uliczce, myślała gorączkowo. Może uda się ominąć go tak, by Peter niczego nie zauważył.
- Anette, co to takiego?
Anni spojrzała we wskazanym kierunku. Głośno przełknęła ślinę. Zza zakrętu wystawały męskie nogi w podniszczonych butach. Miedzy nimi, wąskim strumyczkiem, płynęła krew.
No to tyle z polowania, pomyślała. Nie ma sensu udawać. Ujęła towarzysza pod ramię i pewnym krokiem ruszyła przed siebie.
Kiedy minęli zakręt, Peter odwrócił się do ściany. Anni usłyszała, jak wymiotuje. Nic dziwnego, zwłoki nie wyglądały apetycznie.
Tam, gdzie mężczyzna powinien mieć twarz, widniała bezkształtna masa mięsa i kości. Z czubka głowy nadal wyrastała kępka włosów. Niższe partie ciała były porozrywane. Cześć wnętrzności powoli zasychała, inne nadal pluły krwią. Anni przestąpiła ciemną strużkę i schyliła się, by z bliska ocenić obrażenia. Wyglądało na to, że mężczyzna został rozszarpany czymś niezbyt ostrym. Na przykład widelcem.
Dziewczyna westchnęła. Wróciła do Petera i pomogła mu wytrzeć twarz. Był bladozielony i chwiał się na nogach.
- Chodź – powiedziała łagodnie. – To sprawa policji, nie nasza. Powinniśmy wracać.

_______ _______ _______


Rahija stał na dachu kamienicy i obserwował.
Uliczka w dole była ciemna, lecz on nie potrzebował światła. Wyraźnie widział broczące krwią ciało i dwie zbliżające się postaci. Warknął. Nawet z tej odległości wyczuwał zagrożenie.
Para zatrzymała się przy martwym człowieku. Jedna z postaci skuliła się pod murem, druga była wyraźnie zaciekawiona. Rahija wytężył wzrok. Dostrzegł jasnowłosą dziewczynę. Nosiła jasną, elegancką suknię i równie elegancki kapelusz.
Czy to możliwe, że właśnie ona wzbudziła w nim taki niepokój?
Rahija skulił się i wymruczał zaklęcie. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą był młodzieniec, teraz siedziała smoliście czarna pantera. Nie spuszczając wzroku z dziewczyny, polizała wciąż zakrwawioną łapę.
Być może ona była tu pierwsza, lecz miasto jest zbyt małe na dwóch drapieżników. Dziewczyna musi zginąć. Jeszcze nie tej nocy, Rahija jest zbyt słaby. Ale już niedługo.
Walka będzie krótka. O ile taką zabawę można nazwać walką.
Pantera wstała. Posłała nieznajomym krótkie spojrzenie, po czym znikła po drugiej stronie dachu.

_______ _______ _______


Siedziała w salonie i przeglądała prasę. Pokojówka czesała jej długie, złote włosy.
- Znów znaleziono zwłoki – stwierdziła Anni. Jej głos, nadal trochę dziewczęcy, zdradzał podenerwowanie.
- To straszne – odparła pokojówka między jednym a drugim pociągnięciem grzebienia. Nie sprawiała wrażenia przejętej.
- Niestety, nikogo nie schwytano. Policja nadal szuka śladów...
Dziewczyna odłożyła gazetę. Wykonała gest świadczący o tym, że zamierza wstać.
- Janette, dopilnuj, by dziś wieczorem przysłano powóz.
- Wybiera się pani w odwiedziny, madam?
- Wybacz, Janette. To nie twoja sprawa.
Pokojówka skinęła głową. Anni skierowała się do drzwi. Nim nacisnęła klamkę, rzuciła przez ramię:
- Będę w gabinecie. Niech nikt nie waży się tam zaglądać. Jeśli ktoś będzie o mnie pytał, wyjechałam.
- Oczywiście, madam – pokojówka dygnęła. Przyzwyczaiła się już do ekscentrycznych zachowań pani.
Anni zamknęła się w gabinecie. Zacisnęła dłonie, aż zbielały jej kostki. Głód był nieznośny. Czuła, jak trawi ją od środka, jak pożera wnętrzności. Uśmiechnęła się krzywo. Przecież nie miała wnętrzności.
Według policji, w mieście grasował zabójca. Trupy odnajdowano co dwa, trzy dni. Były rozszarpane, pozbawione twarzy. Dziewczyna otarła pot z czoła. Zawsze starała się nie zabijać. Ludzie godzili się na szaleństwo, lecz nie tolerowali śmierci. W ten sposób mogła bezpiecznie polować. A teraz miasto roiło się od policji.
Czuła, jak wzbiera w niej wściekłość. Gdy tylko znajdzie mordercę, na dobry początek wydrapie mu oczy.
Ale najpierw musi zaspokoić głód.
Stanęła przed lustrem. Tak, była ładna. Miała duże, wąskie oczy koloru nieba i lekko zadarty nos. Uśmiechnęła się. To nic, że wygląda wyzywająco. Niektórzy mężczyźni lubią niegrzeczne kobiety.
Dziś w nocy pojedzie do Petera.

_______ _______ _______


Wysiadła kilka ulic wcześniej. Resztę drogi przebyła pieszo, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Teraz stała pod kamienicą Petera i rzucała grudkami ziemi w okiennicę na piętrze.
W szparach między deskami zamigotało światło. Okiennica uchyliła się, odsłaniając zaspane oblicze Petera von Eisbaum. Dziewczyna pomachała mu dłonią w białej rękawiczce. Dostrzegł ją, poznał. Przyłożył palec do ust i gestem nakazał, by poczekała.
Niedaleko był park. Czysty, zadbany, za dnia wabił wielu spacerowiczów, lecz nocą skrywały go cienie. Anni skrzywiła się. Kiedyś pod parkową trawą chowano zmarłych. Nikt nie sądził wtedy, że w tym samym miejscu stanie miasto, a ludzie będą deptać po szczątkach wojowników.
Z kamienicy dobiegł rumor, jakby ktoś rzucał garnkami w kamienną posadzkę. Anni usłyszała kobiecy krzyk i chwilę później na podwórze wybiegł Peter. Chwycił ją za rękę i pociągnął w kierunku bramy.
- Przeklęty młokosie! – usłyszeli za sobą. – Wracaj!
Peter ani myślał wracać. Uśmiechnął się do Anni i przyspieszył kroku. Odwzajemniła uśmiech, choć wcale nie było jej wesoło. Tajemna schadzka zakończyła się fiaskiem. Oby to przeklęte babsko jej nie rozpoznało.
- Popamiętasz ty mnie, von Eisbaum! Twój ojciec o wszystkim się dowie! – dobiegło ich jeszcze, nim skręcili za róg. Zwolnili. Nieprzywykły do wysiłku pianista dyszał ciężko. Anni nie odczuwała zmęczenia, ale też dyszała. Dla zachowania pozorów.
- Co teraz? – spytała, kiedy towarzysz odzyskał oddech.
- Musimy się gdzieś schować – odparł Peter. – Przepraszam za to zamieszanie, Cornelia przyłapała mnie kiedy wychodziłem...
- To nic – powiedziała Anni, skutecznie maskując zniecierpliwienie. Wiem, że jesteś niedojdą, pomyślała. Ale nie zręczności od ciebie wymagam.
- Może skryjemy się w parku? – zaproponowała. – Taka jestem zmęczona.
Peter podał jej ramię, ruszyli ciemna uliczką. Anni udawała, że kuleje i zbierała myśli.
W innych okolicznościach powinna zrezygnować z ofiary i poszukać innej. Peter był zagrożeniem. Jej tajemniczy nocny wyjazd, krążące po mieście plotki o kochance panicza von Eisbaum, a teraz Cornelia, jego nadgorliwa gospodyni – Anni nie powinna ryzykować. Wiedziała to, a jednocześnie nie mogła się powstrzymać. Potrzebowała go. Potrzebowała jego duszy, jego energii, jego twórczego zapału. Musiała zaspokoić głód, inaczej oszaleje.
Przekroczyli parkową bramę. Zwykle w nocy była zamknięta, lecz Anni już przed spotkaniem pomyślała o tym, by uszkodzić zamek. Peter, zaaferowany obecnością dziewczyny, nie zwrócił na nic uwagi.
Usiedli na małej ławeczce w głębi parku. Pianista spuścił wzrok. Dziewczyna wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła jego ręki. Wiedziała, że uważa ją za prostytutkę – jej zachowanie i wygląd dobitnie o tym świadczyły. Wiedziała też, że w swej naiwności zamierza sprowadzić ją na drogę cnoty.
- Peterze, muszę ci coś wyznać – szepnęła. Tę kwestię miała wyćwiczoną do perfekcji. Drżące usteczka, zamglone oczy, nawet mrugniecie powiek. Peter ujął jej dłoń. Po raz kolejny stwierdziła, że ma przyjemnie miękkie palce.
- Gdy cię ujrzałam, wtedy, w tej cudownej sali... Kiedy grałeś tę piękną melodię...
Młodzieniec patrzył na nią jak w obraz. Słyszała bicie jego serca, czuła, jak wypełnia go pożądanie. Rozkoszowała się tym uczuciem, świadomością, że już za chwilę będzie go miała na zawsze.
- Wiem, że to nie przystoi, pochodzimy z dwóch różnych światów... Ty jesteś artystą, a ja...
Musnęła policzek dłonią, jakby ocierała łzę.
- Kocham cię, Peter... - dokończyła łamiącym się głosem. Pianista bez ceregieli wziął ją w ramiona. Wtuliła się w jego pierś. Pogładził jej jasne włosy, dotknął policzków, ust. Uśmiechnęła się przez łzy, on schylił się w nadziei na pocałunek...
Z niesamowitą szybkością palce Anni powędrowały do potylicy Petera. Nim zdążył wydobyć słowo, dotknęła czołem jego czoła. Przeszył ją dreszcz, kiedy pierwsza fala energii dotarła do ciała. Mocniej, silniej, dziewczyna nie mogła powstrzymać instynktu. Rozkoszne uczucie odbierało jej zmysły, tak, jak wcześniej robił to głód. Nie zauważyła, kiedy przestała nad sobą panować. Liczyło się tylko pożeranie, pożeranie wszystkiego, co Peter miał w środku. Jego miłości do muzyki, jego woli życia, jego talentu. Jego niedawnego podniecenia, młodzieńczej miłości, troski o przyjaciela, o którym Anni nawet nie wiedziała. Chłonęła jego życie bez opamiętania, na parkowej ławce, niepomna swoich zasad, by nie zabijać.
Kiedy Peter bezwładnie osunął się na ziemię, Anni osunęła się razem z nim. Poczucie sytości mieszało się z wrażeniami, których doświadczyła. Z emocjami, które jeszcze kilka godzin będą krążyły w jej umyśle.
Pozbawiona własnych uczuć łowczyni, posilona umysłem martwego pianisty, skuliła się na ziemi i zapłakała jego łzami.

_______ _______ _______


Ocknęła się około południa. Leżała w swoim łóżku, przebrana. Nie pamiętała, jak się tu znalazła. Przyszła sama czy też ktoś ją przyniósł? Drgnęła, kiedy drzwi pokoju zaskrzypiały.
Weszła Edith, wyraźnie zdenerwowana.
- Panienka nie śpi – stwierdziła oczywiste. – Właśnie miałam obudzić.
- Coś się stało? – spytała Anni, podnosząc się z łóżka. Pokojówka przełknęła ślinę.
- Panowie z policji przyszli porozmawiać.
- W jakiej sprawie? – dziewczyna z pozorną obojętnością podeszła do lustra i przyjrzała się swojej twarzy. Przeniosła wzrok na odbicie Edith.
- Podobno rzecz jest delikatna.
- Ach tak... – Anni starła kciukiem resztki tuszu z rzęs. – Przyjmij ich gościnnie. Powiedz, że niebawem zejdę.
- Oczywiście, madam.

_______ _______ _______


- Witam, poruczniku – Anni z gracją wyciągnęła dłoń ku wąsatemu, poważnie wyglądającemu mężczyźnie. – Czemu zawdzięczam wizytę?
Porucznik zmierzył ją ostrym spojrzeniem. To nie żarty, pomyślała. Tego człowieka niełatwo zwieść. Szykuje się dobra zabawa.
- Poszukuję odpowiedzi na kilka pytań – odparł mężczyzna. – Zacznijmy od najprostszego. Znała pani Petera von Eisbaum, prawda?
Nie ma sensu zaprzeczać.
- Tak, znam pana von Eisbaum. To młody, utalentowany muzyk. Dlaczego pan pyta?
- Wczoraj w nocy został zamordowany.
Anni zbladła i zachwiała się. Ujęła nadstawione ramię drugiego z policjantów, który delikatnie posadził ją na krześle. Uśmiechnął się do niej. Udała, że nie dostrzega uśmiechu.
- Jak... Jak to...
- Myślałem, że pani mi powie.
Anni w oszołomieniu pokręciła głową. Rola zranionej niewinności doskonale jej odpowiadała. Tak doskonale, że stojąca z tyłu Edith pociągnęła nosem.
- Dziś rano znaleźliśmy zwłoki w okolicznym parku – kontynuował policjant, niewzruszony niewieścimi łzami. – Były rozszarpane, tak, jak ciała innych ofiar. Możnaby przypuszczać, że działał tu seryjny zabójca.
- To z pewnością on – pisnęła pokojówka. Umilkła, zgromiona wzrokiem porucznika.
- Jak już mówiłem, to mógł być seryjny zabójca. Ale coś w tej zbrodni nas niepokoi.
Zapadła niezręczna cisza. Anni sprawiała wrażenie oszołomionej, Edith pochlipywała. Porucznik zabębnił palcami w blat stołu.
- Zastanawia mnie, co też mogło łączyć panią z Peterem von Eisbaum – spytał.
- Byłam na jego koncercie. To bardzo utalentowany...
- Oczywiście, że pani była – wpadł jej w słowo. – O tym doskonale wiemy. Wiemy też, że po koncercie zamieniła z nim pani parę słów. Jakich?
- Chwaliłam jego grę, to chyba nie przestępstwo...
- Widywała go pani potem?
- Raz, w towarzystwie.
- Jest pani pewna?
- Tak.
- A gdybym miał dowody na inne spotkania?
- Z pewnością byłyby fałszywe.
Znów zapadło milczenie. Tym razem dłuższe.
- Panno Chatelard – podjął porucznik. Jego głos brzmiał cicho, złowieszczo. – Czy wczoraj wieczorem opuszczała pani dom?
- Tak.
- I dokąd się pani udała?
- Odbyłam przejażdżkę z przyjaciółmi.
- Poproszę o nazwiska.
- A ja poproszę o wyjaśnienia. Co pan insynuuje?
Spojrzała na niego wyzywająco. Długo, bardzo długo mierzyli się wzrokiem. Wreszcie porucznik ustąpił.
- Istnieje podejrzenie, że ma pani związek ze śmiercią Petera von Eisbaum. Widziano go z kimś podobnym do pani.
Anni spuściła wzrok, zadrżały jej wargi.
- Ja tego nie zrobiłam – wyszeptała. – Nie zabiłam Petera von Eisbaum. Nie mogłabym. Ja...
- Proszę się uspokoić – drugi z policjantów położył jej dłoń na ramieniu. – Jeśli jest pani niewinna, nic pani nie grozi. Proszę się nie bać.
Z wdzięcznością uścisnęła mu dłoń. Głupi mężczyźni, pomyślała przy tym. Wystarczy kilka łez, by wierzyli we wszystko, co powie ładna buzia.
- Wciąż prowadzimy śledztwo – zagrzmiał porucznik, wyraźnie zirytowany zachowaniem podwładnego. – Potrzebuję nazwisk osób, które mogłyby potwierdzić pani słowa. Oczywiście, z czystej formalności.
- Catherine i Louis de Montreux – odparła Anni. – Wczoraj byłam z nimi.
- Państwo de Montreux wyjechali dziś rano do stolicy – stwierdził drugi policjant.
- Tak, to było pożegnalne spotkanie. Z Paryża wrócą za kilka dni.
- W takim razie – porucznik podniósł się z krzesła, a zaraz po nim oficer, - powinienem panią aresztować.
Edith uderzyła w płacz, lecz Anni szybko uciszyła ją uniesieniem dłoni. Dziewczyna wstała i poprawiła suknię.
- Ale pan tego nie zrobi, prawda? – spytała niewinnie.
- Owszem, nie zrobię. Nie mam konkretnych dowodów.
- Wcześniej wspominał pan o czymś...
Porucznik uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Nie przystoi o tym mówić przy damach – powiedział. – Lecz skoro pani nalega.
Zamilkł, zapewne dla uzyskania lepszego efektu. Anni przygryzła wargę. Cóż takiego stało się z Peterem, że podejrzewają właśnie mnie?
- Medyk stwierdził, że przed śmiercią męskość zmarłego wskazywała coś zgoła innego niż przerażenie.

_______ _______ _______


Nie miała ani chwili do stracenia.
Sama osiodłała ulubionego konia, karego ogiera czystej krwi. Zebrała kilka najpotrzebniejszych rzeczy, przebrała się w męski strój myśliwski, a ramiona okryła czarną peleryną. Przemknie przez miasto jak cień, zniknie, nim policja zbierze więcej dowodów. Żałowała tylko, że przed wyjazdem nie zdąży zemścić się na mordercy. Cóż. Co się odwlecze to nie uciecze.
Opuściła dom, nie budząc czujnie śpiącej pokojówki. Kiedy chciała, potrafiła poruszać się bezszelestnie.
Przykryła karoszowi chrapy dłonią i wyprowadziła go na podwórze. Lekko wspięła się na siodło, dociągnęła popręg. Nie zdecydowała jeszcze, dokąd konkretnie się uda. Myślała o dużym mieście, na przykład stolicy. A może wyjedzie za granicę?
Popędziła wierzchowca do kłusa. Ulice były ciche, spokojne. W nielicznych oknach paliły się jeszcze światła. Anni odetchnęła rześkim powietrzem. Znów straciła dom, kolejny raz włóczy się samotnie. Zapomniała już, jak to jest być wolną i nie mieć nic.
Znajdowała się już blisko granic miasta. Budynki były tu rzadsze, bruk na ulicy zmienił się w ubitą ziemię. Pod murem jęczał żebrak, zapewne dotknięty jakąś chorobą. Anni minęła go obojętnie.
Koń parsknął i rzucił łbem. Ktoś podążał ich śladem. Kimkolwiek był, miał pewność, że niczego nie zauważyła. Dziewczyna dyskretnie sięgnęła do rękojeści szabli. Wyjęła stopy ze strzemion. Jednym gwałtownym ruchem przerzuciła nogę nad szyją wierzchowca i skoczyła na ziemię. Dobyła broni. Spodziewała się strażnika albo szpiega.
Nie spodziewała się Rahiji.

_______ _______ _______


Czarna pantera zamarła w pół skoku. Nie była gotowa na taki rozwój wypadków. Liczyła, że ściągnie dziewczynę z siodła i jednym szybkim ruchem złamie jej kark.
To nic, pomyślał Rahija. Walka będzie tym ciekawsza.
Powoli okrążał przeciwniczkę, a ona obracała się razem z nim. Lśniącą klingę trzymała na wysokości oczu pantery. Sprytnie, lecz nie dość sprytnie. Zwiedzie ją, uda, że chce zaatakować z powietrza. Ona podniesie szablę, a wtedy Rahija uderzy nisko, w podbrzusze.
Kiedy wykonał skok, dziewczyna nawet nie drgnęła. Rahija miękko opadł kilka kroków przed nią. Od razu skoczył ponownie. Tym razem Anni zareagowała błyskawicznie. Szabla uniosła się niemal niedostrzegalnie. Nie dla niego. Pantera wygięła się w locie, musnęła pazurem rękaw koszuli. Bezgłośnie wylądowała na ziemi.
Znów okrążali się wolno, a w powietrzu wirowały strzępki czarnej sierści.
Tym razem to Anni wyprowadziła cios. Jej kroki rozmywały się w oczach. Przeciwnik był jednak szybszy. Uniknął ciosu, złapał rąbek czarnej peleryny. Anni zachwiała się. Cięła szybkim ruchem. Rahija odskoczył z materią w pysku. Dziewczynka odzyskała równowagę.
Ładnie, pomyślał, oceniając przeciwniczkę bursztynowym wzrokiem. Byłoby szkoda nie spróbować się z nią na szable.
Zaklęcie zawibrowało w powietrzu. Anni z niedowierzaniem patrzyła, jak sylwetka potężnego kota prostuje się, wydłuża. Kiedy przemiana dobiegła końca, dziewczynka patrzyła w oczy wysokiego, ciemnowłosego młodzieńca.
Młodzieniec sięgnął do pochwy przy pasie. Dobyta klinga była czarna jak jego włosy, jak lśniące futro pantery.
Rahija wywinął młynek na próbę. Sądził, że dziewczynka jest zdezorientowana i nie uderzy od razu. Mylił się.
Anni przyskoczyła do niego i płynnym ruchem cięła poniżej brody. Zasłonił się ręką, klinga zabrzęczała o naramiennik. Rahija odepchnął przeciwniczkę, która potknęła się i z trudem powstrzymała od upadku. Podszedł do niej, a każdy jego krok miał w sobie coś kociego. Uderzył lekko. Anni uskoczyła. Wiedziała, że to tylko pułapka. Liczył na to, że odbijając cios zapomni o jego drugiej dłoni, która właśnie wyciągała sztylet.
Rahija uśmiechnął się. Tak, to dobra walka. Od dawna nie toczył tak dobrej walki.
Anni zaatakowała, tym razem nisko, po łydkach. Młodzieniec zrobił zwód, uderzył, jej klinga odskoczyła. Dziewczynka skierowała ją w dół. Na chwilę straciła przeciwnika z oczu. Usłyszała szelest i z przerażeniem stwierdziła, że jakimś cudem Rahija znajduje się za jej plecami. Wiedziała, że nie zdąży się obrócić. Skoczyła do przodu licząc na to, że przeciwnik celował sztyletem. Przeliczyła się. Ostrze miecza przejechało po jej plecach, tnąc ubranie i zostawiając ciemną szramę w ciele. Syknęła z bólu i wściekłości. W jednej sekundzie podjęła decyzję.
Błyskawiczny obrót i rzut. Stał dokładnie za nią. Broń zawirowała w powietrzu. Rahija patrzył w oszołomieniu na zbliżające się ostrze. Przez chwilę myślała, że się udało. A potem młodzieniec podniósł dłoń i nieludzko szybkim ruchem pochwycił głownię cal przed własną piersią.
Anni opadła na ziemię. Wiedziała, że nie ucieknie przed człowiekiem – panterą. Pomacała wokół i wyczuła tylko śliskie krągłości kocich łbów. Nic, czym można by rzucić.
Nic.
W oddali rozległ się stukot kopyt, lecz nie zwróciła na to uwagi. Rahija był już blisko. Widziała jego płomienne oczy, które nie wyrażały niczego, nawet tryumfu. Zatrzymał się i oparł stopę o jej pierś. Pchnął, przewracając ją na plecy. Przyłożył ostrze do mostka, uśmiechając się lekko. Oparł się na rękojeści.
Gwałtownym, celnym ruchem Anni kopnęła go w krocze. Szabla zsunęła się po jej żebrach i zgrzytnęła o kamienie, wcześniej przechodząc przez ciało.
Anni zawyła i straciła przytomność.

_______ _______ _______


Pomieszczenie było zimne, ale suche. Otworzyła oczy i stwierdziła, że także ciemne. Usiadła. Poczuła silne mrowienie w boku i jeszcze silniejsze na karku.
- Nie rób głupstw – usłyszała. – Szkoda by było zabić cię tak od razu.
Anni skinęła głową. Choć mówiący stał za jej plecami, dobrze wiedziała, kim jest. Czarnowłosy mężczyzna, drapieżnik zmieniający się w panterę.
- Nie wiem, kim jesteś – powiedział. – Z chęcią się dowiem.
Kolejne przesłuchanie, pomyślała Anni. Z deszczu pod rynnę, czy raczej pod wodospad.
- Nazywam się Anette de Chatelard – odparła. – Możesz zabrać ten nóż?
Rahija zignorował prośbę.
- Anette de Chatelard. Ładnie. Ale nie o to mi chodziło.
- Więc o co? – spytała butnie. I zaraz poczuła, jak ostrze mocniej wbija się w jej kark.
- Powtórzę, bo najwyraźniej niedosłyszysz – syknął Rahija. – Kim jesteś?
Przełknęła ślinę. Oj, tym razem się nie pobawi.
- Anereyla – wykrztusiła. Nacisk ostrza zelżał.
- Dlaczego jesteś moim wrogiem?
Nie wiem o czym mówisz, pomyślała, choć nie powiedziała tego głośno.
- Jestem łowcą – stwierdziła. – Tak, jak ty. To ty rozszarpałeś Petera.
- Po tym, jak sama go zabiłaś – odparł. – Zwykle tego nie robisz.
- Skąd wiesz?
Nie odpowiedział.
- Próbowałaś opuścić miasto. W jakim celu?
- Niedługo oskarżą mnie o morderstwo. Wtedy będzie za późno, by myśleć o ucieczce.
Zapadła cisza. Anni czuła, jak mężczyzna bawi się sztyletem. Czuła na własnym karku.
- Kim jesteś? – spytała. – Co zamierzasz zrobić?
- Nie twoja sprawa.
- Dlaczego mnie nie zabiłeś?
- Wszystko jeszcze przed nami – syknął. – Wystarczy kilka takich pytań.
Wzdrygnęła się. Wiedziała, że mówi prawdę. Nie byłaby pierwszą z jego ofiar, choć zdecydowanie najmniej smaczną.
- Zostaniesz tu kilka dni – powiedział Rahija. – Przez ten czas czuj się moim gościem.
Sztylet oderwał się od jej karku. Odetchnęła głęboko. Nie zauważyła, kiedy mężczyzna się oddalił. Usłyszała skrzypniecie, potem cichy, metaliczny trzask. I zgrzyt klucza w zamku.
- Zapewniam, Anereyla, że ucieczki nie muszą zaprzątać ci więcej głowy.

_______ _______ _______


Obudziła się w środku nocy. Przetarła oczy. Dlaczego jest tak twardo? Gdzie znikł jej pokój, gdzie Janette?
- Janette! – krzyknęła. Głos odbił się echem wśród pustych ścian.
No tak. To wcale nie była noc.
Usiadła. Przychodziło jej to z coraz większą łatwością. Rana w boku dobrze się goiła. Niedługo zaryzykuje i spróbuje wstać.
Rozejrzała się. Przez kilka ostatnich dni jej oczy coraz lepiej przystosowywały się do widzenia w mroku. Teraz dostrzegała już plamy na ścianach i zarys drzwi z kratką, przez którą sączyła się trochę jaśniejsza ciemność. Tym razem zobaczyła coś jeszcze – niewielki przedmiot na posadzce.
Dopiero teraz poczuła słaby zapach. Poszukała w pamięci. Tak pachniały zioła, rumianek i mięta.
Blaszany kubek stał niedaleko. Był gorący, lecz nie dla niej. Podniosła go do ust i zanurzyła spierzchnięte wargi w napoju.
- Żyjesz, Anereyla – usłyszała zza drzwi. – To dobrze.
- Ile mam tu jeszcze siedzieć? – spytała. – Dlaczego mnie więzisz?
Odpowiedziała jej głucha cisza. Ta sama, którą słyszała wczoraj. I przedwczoraj. I jeszcze kilka dni wcześniej.
- Zaczekaj! – zawołała, lecz jego już nie było.
Westchnęła i ukryła twarz w dłoniach. Już dawno przestała się denerwować.

_______ _______ _______


- Wychodź, Anereyla.
Wstała i na drżących nogach podeszła do światła. Raziło ją.
- Dlaczego wciąż powtarzasz moje imię? – spytała, nie licząc na odpowiedź. Płomień świecy zatańczył, kiedy ruszyli ciasnym korytarzem. On pierwszy, ona tuż za nim.
Była głodna. Nie wiedziała, ile czasu spędziła w zamknięciu. Może tydzień, może dwa. Niewiele, lecz regeneracja wyssała z niej sporo energii.
Anni spojrzała na ciemną sylwetkę mężczyzny, na jego pełne barki. A gdyby tak...
- Nie radzę – usłyszała.
Rahija zatrzymał się i wskazał jej drewniane drzwi.
- Pani przodem.
Weszła do niewielkiego pomieszczenia. Była tu po raz drugi i musiała stwierdzić, że nic się nie zmieniło. Na samym środku stał stół, na nim srebrny kandelabr z trzema świecami. Do stołu przysunięto krzesło z pękniętym oparciem. W prawym rogu pokoju leżała sterta szmat – najpewniej służąca za posłanie. W lewym rogu stała drewniana skrzynia, wokół której krążyło kilka much. Skrzynia cuchnęła.
- Usiądź – powiedział mężczyzna.
Anni posłuchała. Pod jej ciężarem krzesło niebezpiecznie zaskrzypiało.
- Ile masz lat? – spytał.
- Trzysta, może trzysta pięćdziesiąt. Nie pamiętam.
- Przez cały ten czas żywiłaś się ludźmi. I nikt niczego nie zauważył.
- Nie zabijałam – wzruszyła ramionami. – Nie muszę zabijać.
- Czyżby?
Spojrzenie jego bursztynowych oczu było ostrzejsze od sztyletu, którym się bawił. Anni nie spuściła wzroku.
- Co jest w tamtej skrzyni? – spytała. Mężczyzna zmieszał się, ale tylko na chwilę.
- Sama sprawdź – odparł.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale wyglądało na to, że nie żartuje. Ostrożnie podniosła się z krzesła i postąpiła kilka kroków w kierunku skrzyni. Smród nasilił się.
Na płaskim, nieheblowanym wieku leżał pogrzebacz. Kiedy sięgnęła po niego, w powietrze wzbiła się chmara much. Wsunęła pogrzebacz w metalowy uchwyt z boku wieka i pociągnęła w górę. Było cięższe, niż przypuszczała.
Anni skrzywiła się, kiedy duszący fetor wdarł się w jej nozdrza. W środku, rojące się od much, leżały szczątki ciała. Ludzkie szczątki. Psujące się mięso poruszało się od wędrującego w nim robactwa. Był tam korpus, była połamana ręka. Były resztki skóry i włosy, kłębowisko jasnych, kobiecych włosów...
Anni puściła pogrzebacz. Skrzynia zamknęła się z trzaskiem.
- Kto to jest? – spytała po powrocie do stołu. – Dlaczego ją tu trzymasz?
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – przyjrzał się jej uważnie. – To długa historia.
Dziewczyna zastanowiła się. Wreszcie skinęła głową.
- Nie uwierzysz, Anereyla. Wszystkiemu winna jest miłość...

_______ _______ _______


Spotkałem ją przypadkiem. Był wieczór, późny wieczór. Polowałem.
Mieszkałem wtedy daleko stąd. Tak, jak ty, szukałem dyskrecji w biednych dzielnicach. Obserwowałem ludzi wracających do domów, kobiety, brudne uliczne dzieci. Rozglądałem się za ofiarą. I wtedy usłyszałem krzyk.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Być może biedota przywykła do cierpienia i niewiele jest w stanie ją poruszyć. Ja czułem strach wibrujący w tym krzyku, czyste przerażenie. To pobudziło moją ciekawość.
Ruszyłem ciasną, ciemną uliczką w stronę, z której dobiegał krzyk. Kiedy ucichł, kierowałem się zduszonymi jękami. Wreszcie poczułem zapach potu i krwi. A potem ich zobaczyłem.
Trzech mężczyzn. Stali pod ścianą i przyglądali się, jak ich kompan, czwarty, walczy na ziemi z młodą kobietą. Kobieta miała rozdartą suknię, o ile szmaty, w które była ubrana, można by nazwać suknią. I broniła się dzielnie.
Chwilę przyglądałem się całej scenie. Potem któryś z mężczyzn mnie zauważył. Widać nie spodobał mu się obcy, który naruszył prywatność gwałtu. I to był jego błąd.
Miałem przy sobie tylko ten sztylet. A jednak rzeź był krótka.
Pierwszy z nich, najbardziej pewny siebie, wykrwawił się kilka przecznic dalej. Dwóm jego kompanom pozwoliłem uciec. Jednemu bez dłoni, drugiemu z uciętym uchem i wydłubanym okiem. Czwarty, nadal ze spuszczonymi spodniami, zginął na miejscu.
Wytarłem sztylet i przyjrzałem się dziewczynie. Leżała na ziemi, zemdlona. Choć brudna i ze skołtunionymi włosami, widziałem, że jest piękna. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do schronienia. Mieszkałem wtedy w znacznie lepszych warunkach.
Dziewczyna była mi wdzięczna, a ja postanowiłem ją zatrzymać. Nigdy nie miałem towarzyszki, a ona była tak delikatna i krucha, tak eteryczna. Czułem, że mógłbym ją pokochać.
Kupiłem jej piękną suknię w kolorze zieleni. Dbałem, by niczego jej nie brakowało, by mogła pławić się w wygodach. Była prosta, nie potrafiła pięknie mówić, lecz to mi nie przeszkadzało. Spędzałem z nią długie godziny. Uwielbiałem słuchać jej śmiechu, sprawiać jej przyjemność. Wreszcie miałem kogoś, o kogo mogłem się troszczyć.
Mijały tygodnie. A ona z dnia na dzień, jak wcześniej szczęśliwsza, teraz stawała się coraz bardziej milcząca i przygnębiona. Mówiła, że chce wyjść do ludzi, mieć przyjaciółki. Ale jak mogłem ją wypuścić? Pozwolić, by ktoś ją skrzywdził, ktoś mi ją zabrał? Należała tylko do mnie, tylko moje towarzystwo było jej godne. Tłumaczyłem jej, lecz nie potrafiła tego zrozumieć.
Wreszcie musiałem zamknąć ją w jej pokojach. Klucz zawsze nosiłem przy sobie. Tylko tak mogłem czuć się bezpieczny. Wiedziałem, że ją mam, nikt inny nie mógł jej mieć. I znów byłem szczęśliwy.
Raz podczas polowania znalazłem dziecko. Dziewczynkę. Miała może pięć lat. Pomyślałem, że dziewczynka sprawi mojej ukochanej radość. Zapewni jej towarzystwo, a przecież wszystkie kobiety chcą mieć dzieci.
Tej nocy zakradłem się do jej sypialni i ułożyłem ciało dziecka na podłodze. Spojrzałem na piękne, spokojne oblicze ukochanej i z trudem powstrzymałem się od pocałunku. Nie chciałem jej zbudzić, nie chciałem zepsuć niespodzianki.
To był ostatni raz kiedy widziałem ją żywą.
Rano na moje pozdrowienie odpowiedziała cisza. Kiedy zajrzałem do sypialni, ugięły się pode mną kolana.
Moja ukochana, najdroższa, powiesiła się. Jej blada twarz patrzyła na mnie martwymi oczami. Pod nią, na ziemi, leżało ciało dziewczynki. Nie było już piękne. Twarz pozbawiono skóry. Porozrywane mięso broczyło krwią. Zobaczyłem, że krew kapie też z góry. Podniosłem wzrok.
Palce mojej ukochanej, śliczne, białe palce, teraz były czerwone od krwi.
Złożyłem je obie w skrzyni. Ją i nasze dziecko. Już zawsze będą ze mną. Już nigdy ich nie opuszczę, zawszę będę nad nimi czuwać. Nikt nie może ich skrzywdzić.
Nikt mi ich nie odbierze.

_______ _______ _______


- Ale one nie żyją – powiedziała Anni, kiedy skończył. – To tylko martwe ciała. Rozkładające się mięso...
- Zamilcz!
Mężczyzna wbił sztylet w stół. Jego oddech był szybki, gwałtowny. Dziewczyna przeklęła w duchu własną głupotę. On jest pomylony, pomyślała.
- Musimy dokończyć walkę – powiedział Rahija, tym razem spokojniej. Wyrwał sztylet z blatu i zaczął obracać go w palcach. – Nie zabiję cię jak psa, ponieważ nie jesteś psem. Jesteś wrogiem.
Skinęła głową. Nie spodziewała się tego.
- W tej walce nie będzie litości. Zwycięzca zabije przeciwnika. Dla ciebie oznacza to wolność...
- A dla ciebie?
Wstał. Sztylet wysunął mu się z dłoni i upadł na kamienną posadzkę.
- Koniec pogaduszek – Rahija złapał ją za rękę i szarpnięciem postawił na nogi. – Wracasz do celi, Anereyla.

_______ _______ _______


Wszystko przestało mieć znaczenie. Cisza, ciemność, skrobanie szczurów. Anni masowała bok, który wyglądał zdrowo, lecz nadal kłuł. Podwinęła bluzkę i przyjrzała się bliźnie. Niedługo nawet ona zniknie, nie pozostawiając śladu po otrzymanym ciosie.
Dzień zbliżał się ku końcowi, a wraz z nim kończył się okres więzienia. Dziś w nocy dziewczyna zmierzy się z czarnym mężczyzną. Lub z panterą. Albo i z jednym, i drugim.
Anni nie czuła strachu. Rzadko czuła cokolwiek. Najczęściej był to gniew, choć niełatwo było wyprowadzić ją z równowagi. Czasem, tuż po udanym polowaniu, odczuwała strzępki uczuć ofiary. Ze zdziwieniem stwierdzała, że kocha kogoś, kogo nigdy nie widziała. Potem wszystko mijało i Anni znów była sobą.
Usiadła przy ścianie i podciągnęła kolana pod brodę. Kim jest mężczyzna, z którym będzie walczyć? Nigdy nie słyszała o takim stworzeniu. Drapieżnik, zmiennokształtny, żywiący się ludzkim mięsem. Kiedyś czytała o wampirach, lecz wampiry miały wypijać krew, a nie pożerać ciało.
Nie wiedziała jak ma na imię, dlatego też zwykła nazywać go „Bezimienny”. Dlaczego dał jej druga szansę? Myśli, że słaba i wycieńczona nie będzie stawiała oporu? Czy może to kolejny objaw jego szaleństwa?
Kroki na korytarzu. Ostentacyjne, nienaturalnie głośne kroki. Bezimienny zwykle poruszał się bezszelestnie. Teraz chciał, by wiedziała, że się zbliża.
Kiedy otworzył drzwi, wstała i bez słowa opuściła celę. Ruszyła we wskazanym kierunku. Minęli zakręt korytarza i Anni poczuła delikatny zapach nocnego powietrza. Rahija położył jej dłoń na ramieniu. Zatrzymali się.
- Tu po lewej jest piwniczka – powiedział. Głos drżał mu lekko. Dziewczyna nie umiała ocenić – z podniecenia czy ze strachu. – Znajdziesz tam broń i ubrania. Nie musisz się spieszyć. Wyjdź, kiedy będziesz gotowa.
Anni weszła do pomieszczenia. Było większe, niż się spodziewała. W środku stały puste skrzynki i stare, połamane meble. Na komodzie bez szuflad, w kałuży wosku, tkwiła świeca. Smukły płomień stanowił jedyne źródło światła. Tuż obok, na skrzyni, leżały czyste ubrania podobne do tych, które miała na sobie. I szabla w czarnej pochwie. Jej szabla.
Przebrała się, przypasała pochwę. Odwróciła się i szybkim ruchem obnażyła ostrze. Cięła na próbę. Skrzynia rozpadła się na dwie równe części.
Rahija czekał na korytarzu. Kiedy Anni wyszła, w milczeniu poprowadził ją dalej. Dotarli do ciemnych, kamiennych schodów. Na szczycie widniały dziurawe drzwi.
Noc była piękna. Księżyc w nowiu ustąpił miejsca gwiazdom. Bezchmurne niebo pulsowało ich blaskiem niczym żywa istota. Ono oddycha, przemknęło Anni przez głowę. Niebo oddycha.
Stanęli naprzeciw siebie. Rahija gestem pozdrowił przeciwniczkę. Dobył szabli.
- Zaczynaj, Anereyla.
Anni zrobiła gwałtowny wypad. Szabla śmignęła w powietrzu, zmierzając ku szyi. W połowie drogi zwolniła, zrobiła zwód i uderzyła w sam czubek głowy.
Rahija ze stoickim spokojem odparł atak opancerzonym przedramieniem.
- Źle – powiedział. – Nie jesteś dość szybka.
Czarna klinga zawirowała. Anni mechanicznie uniosła broń i odparła silny cios z góry. Szabla Rahiji zsunęła się lekko. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że wpadła w pułapkę. Odskoczyła. Ucierpiały tylko jej spodnie.
- Przewiduj, Anereyla. Dobry przeciwnik zawsze uderza, by zranić.
Anni doskoczyła, cięła w podbródek. Rahija zasłonił się. Wtedy zrobiła drugi krok i musnęła materię jego koszuli. Rozcięcie zaróżowiło się od krwi, lecz nie miała czasu, by się przyglądać. Uchyliła się przed następnym atakiem. Cofnęła się.
- Dobrze – pochwalił przeciwnik. – Musisz tylko wkładać w to mniej siły, więcej szybkości...
Czarna klinga znalazła się przy jej uchu. Dziewczyna schyliła się i zanurkowała pod nią.
- To balet? – zaśmiał się Rahija. – Dobre sobie. Atakuj!
Przystąpił do niej i od niechcenia zaczął wyprowadzać ciosy. Odpierała je i myślała. Wymyśliła.
Miedzy jednym a drugim uderzeniem zmieniła rytm. Dłoń mężczyzny zawahała się na chwilę. Wtedy cięła nisko, w brzuch. Nim klinga dotarła do celu, Anni poczuła mocne uderzenie w potylicę.
- Błąd. Uważaj, następnym razem zabiję.
To żarty? – pomyślała. Chcesz mnie uczyć czy walczyć?
- Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś? – krzyknęła. Uśmiechnął się do niej.
- Uratowała cię twoja policja, Anereyla. Nie mogłem pozwolić, by zobaczyli to, co z ciebie wpływa. Ty przecież nie krwawisz. Masz w sobie... nic.
Obroniła się przed silnym, nagłym ciosem. Rozdzielili się.
- Co łączyło cię z Peterem von Eisbaum?
Tym razem to Anni zaatakowała. Sprytnie, lecz nie dość sprytnie, pomyślał. Odepchnął ją, a ona, niesiona impetem tego ruchu, z półobrotu uderzyła znów.
- Nie... twoja... sprawa!
Nie spodziewał się tego. Trafiła w lewą dłoń, z której wypadł przed chwilą dobyty sztylet. Dłoń zalała się krwią.
- Kochałaś go? – drążył Rahija. Głos załamał mu się lekko.
- Ja nie kocham się w trupach – odparła. Znów półobrót, tym razem chybiony. Mężczyzna doskoczył. Z trudem odbiła jego klingę.
- Ty nie potrafisz kochać, prawda?
Cięła mocno. Nie zdążył się cofnąć. Ostrze przejechało mu po policzku. Stracił równowagę. Anni kopnęła go w kolano, upadł. Przydepnęła stopą czarną szablę.
- Tym razem to ja jestem górą – powiedziała, przytykając ostrze do jego szyi. Uśmiechnął się krzywo.
- Oto więc twoja nagroda. Weź. Należy do ciebie.
Spojrzała mu w oczy. Dostrzegła lęk i pragnienie. On chce umrzeć, zrozumiała nagle. Cały czas chciał, bym go zabiła. Szaleniec?
Przejechała końcem ostrza po jego bladej skórze. Cieniutka stróżka krwi popłynęła ku ziemi. Przedsmak śmierci.
- Nie zabiję cię – powiedziała wolno, lecz nie zabrała klingi. – Jestem ci winna życie. Poza tym, przydasz mi się jeszcze.
Jego twarz skrzywiła się w mieszaninie rozczarowania i gniewu.
- Jeśli mnie tak zostawisz, skoczę na ciebie i zagryzę – wycedził przez zęby. Pokręciła głową.
- Nie zrobisz tego. To sprawa honoru.
Podniosła ostrze. Odwróciła się i odeszła kilka kroków. Wytarła klingę w rękaw i wsunęła do pochwy.
Uśmiechnęła się, słysząc dobiegający z tyłu bezsilny, rozpaczliwy szloch.

_______ _______ _______


- Wrócimy tu jeszcze?
Rahija siedział na koźle czarnego powozu. Obok niego Anni poganiała konie.
- Być może za kilka, kilkanaście lat – odparła. – W każdym razie nieprędko.
Powóz terkotał na wybojach. Byli już daleko za miastem. Rahija odwrócił się. Widział nieliczne światełka ginące w mroku nocy. Nad nimi cienki sierp księżyca kosił gwiezdne żniwo.
- Strasznie cuchnie ta twoja kobieta – stwierdziła Anni. – Jesteś pewien, że musimy to wieźć ze sobą?
Odpowiedziało jej gniewne warknięcie. Wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty się spierać tak długo, jak długo skrzynia była szczelnie nakryta.
- Nienawidzisz mnie, Bezimienny? – spytała obojętnie.
- Bardziej niż przypuszczasz – odparł cicho.
Tak cicho, że nie mogła go słyszeć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

cóż, Gwyn
ponieważ nikt inny się nie zdecydował, czuję się w obowiązku coś napisać ;)

a więc tak,
całość dosyć długa i mówiąc prawdę skończyłem na tym, jak Anni gdzieś uciekała na koniu przed policją.
zasadniczo rzecz biorąc nie lubię tego gatunku (w zasadzie nawet nie wiem, jak go sklasyfikować, ale nie jestem specjalistą, więc nie muszę wiedzieć:)),ale mogę tylko napisać o swoich odczuciach.
przede wszystkim, nie wiem czy tak miało być, ale Anni vel Annette wzbuda we mnie sympatię, pomimo swoich specyficznych upodobań.
a po drugie, mimo sprawnego stylu itd., troszkę ciężko mi się czytało (no ale jak już wspomiałem nie jestem fanem tego rodzaju utworów)
no i wreszcie, na koniec, cała historia jest mocno zaplątana.

pozdrawiam
Michał.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem wielkim amatorem literatury fantasy pomieszanej z horrorem, ale czytało mi się dosyć gładko. Nurtuje mnie jednak jedno pytanie: dociekliwość Rahiji ,co do prawdziwego imienia Anni zaspokoiło określenie Anereyla. Czy jest to nazwa gatunkowa dementora z Twego bestiariusza, czy też imię własne bohaterki? Tak czy inaczej należałoby chyba to wyjaśnić.
Przy okazji Peter cierpiał chyba na swoistą postać priapizmu, po śmierci bowiem nie powinien wykazywać oznak pobudzonej męskości. Ale twój tekst nie jest rozprawą naukową i jawi się niezłym pomysłem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dziekuje obu panom za komentarze (i przepraszam za brak polskich liter, ale to niestety koniecznosc).

konwencja jaka jest kazdy widzi i nic nie poradze na literackie upodobania czytelnikow. jesli chodzi o zagmatwanie - troche nie rozumiem. nie wydaje mi sie, bym wydziwiala lub krecila. co konkretnie jest niejasne?

to, jak czytelnik odbiera glowne postaci jest tylko i wylacznie jego sprawa. nie mialam zamiaru zmuszac go do jakiejkowliek opinii i wszystko, co czuje, jest jego wlasna sprawa. skoro anni da sie lubic - czemu jej nie lubic? ;)

w sprawie rahiji moge powiedziec tylko to, ze sam nie wiedzial o co konkretnie mu chodzi. prawdziwe imie anni zdaje sie byc czyms waznym skoro uzywa go tak czesto. i owszem, jest wazne. ale o tym moze w naspenej czesci, o ile taka zostanie napisana.

kto powiedzial ze po smierci peter...? ;) posmiertne pozostalosci blogiego stanu wystarczyly, by go zidentyfikowac. na przyklad dodatkowa krew, ktora nie mialaby jak odplynac bez intensywnej pracy serca. tak mi sie wydaje ;)

pozdrawiam,

gwyn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zgadzam się, tekst czyta się gładko, jest napisany bardzo poprawnie, a fabuła nie jest zawikłana.
Nie podoba mi się natomiast odmiana: Rahiji - rozumiem, że Rahii nie do końca odwzorowuje to brzmienie, niemniej jako przebrzydły zrzęda uważam, że Rahiji zgrzyta.
Dlaczego bohaterka raz jest "madam" a raz "dziewczynką" (scena ucieczki z miasta)?
Jeszcze jedno (karkołomny pomysł, bo nie znam francuskiego) - wydaje mi się, że "madam" to bardzo amerykańska pisownia, bardziej z francuska wygląda "madame" (swoją drogą wydaje mi się, że "madame" to pani a nie panna, ech czepiam się nie znając jezyka, przepraszam).
Jeszcze jedna sprawa, która zwróciła moją uwagę: Szanowni Przedmówcy wskazywali na element fantastyczny; ja też mam problem z oszacowaniem jak ma się Twój tekst do rzeczywistości, czy zachowuje prawa przyrody czy nie? - albo sytuacja burtszynookiego pogorszyła sie bardzo gwałtownie, albo jego kobietka rozkładała się baaaardzo powoli. Z jego wypowiedzi wynika spory dystans czasowy, a tymczasem skrzynia ciągle śmierdzi (trup ponoć potrafi rozłożyć się do szczętu w kilka-kilkanaście dni).

Tak jak powiedziałem, czyta się bardzo płynnie, również zupełnemu laikowi w gatunku (a jestem laikiem laików ;-). Mam nadzieję, że nie odbierzesz mojego komentarza jako jałowego krytykanctwa. Oklaski za umiejętności.

Freney.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

rozkladajace sie cialo - o ile nie zjedzone przez szczury tudziez zyjace w glebie robactwo - od okolo miesiaca po smierci przez nastepnych kilka miesiecy plywa we wlasnym tluszczu. kobieta Rahiji rozklada sie wlasnie okolo miesiaca.

"dziewczynka" jest przeoczeniem. wczesniej wszedzie byla "dziewczynka", ale musialam zmienic koncepcje, bo zgrzytala z realiami epoki. dlatego Anni jest kobieta, samodzielna kobieta, i jako taka zasluguje na miano madam. albo madame ;) mademoiselle wskazywaloby raczej na panne, ktora potrzebuje opiekunki - przyzwoitki. a moja Anni ma byc calkowicie samodzielna, nawet jesli przez to niektorzy uwazaja ja za prostytutke.

na koniec jeszcze jedna wazna rzecz. uwielbiam krytyke. uwielbiam wytykanie bledow, byle sensowne. to, ze ktos mi pokazuje cos, co zrobilam zle to szansa dla mnie, by blad naprawic. jadowite czy nie, wazne, by konstruktywne. reszta nie ma znaczenia :)

pozdrawiam,

Gwynne

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 miesięcy temu...

Od czego by tu zacząć?
Na forum jestem od bardzo niedawna i nigdy wcześniej nie przeczytałam niczego, co wypłynęło spod Twojego pióra. Ostatni Twój wiersz sprawił, że postanowiłam zajrzeć co jeszcze masz w swoim menu. Pożarłam wszystko i jestem pod ogromnym wrażeniem.
Lekkość, z jaką piszesz, tematyka, styl, po prostu całokształt zasługuje na uznanie i kłaniam się do ziemi. Bardzo mi się podoba. Do kilku rzeczy można by sie przyczepić, ale na ścisłość to nawet u najdoskonalszych twórców są mankamenty.

Jestem pod wrażeniem i, wybacz, po przeczytaniu ostatniego Twojego wiersza czuję pewien niedosyt (chociaż to przecież dzięki niemu tu jestem).

Pozdrawiam i proszę: pisz, pisz i jeszcze raz pisz. Czekam na książkę. Tomik poezji czy opowiadanie jakieś. Nieważne: jedno i drugie wychodzi Ci wspaniale :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...