Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jesienna impresja


Rekomendowane odpowiedzi

Powiedzmy, że bohater poprzedniego opowiadania przeżył w wannie, do której wpadł telewizor pod napięciem. Oto dalsze jego losy. "Utwór" jest dość długi (całe pięć i pół strony, bez – tak pogardzanej przez wielu - interlinii), toteż wygląda poważnie – przydałby się jakiś cytat, inspiracja. A zatem zacytuję samego siebie:

„Życzę miłej lektury (o ile jest to możliwe)”



Wieczór potężniał. Słońce chyląc się ku zachodowi ogarniało przedmieścia złocistą poświatą. Idealnie przystrzyżone trawniki falowały w delikatnym jesiennym wietrze.
Staliśmy u bramy piekła.
- Nie denerwuj się, Wiktor, moi rodzice to mili ludzie – oznajmiła Ewa, widząc moją wynędzniałą twarz. – Chyba schudłeś przez ostatni tydzień – dodała.
- Wydaje ci się – odparłem łamiącym się głosem.
- Jesteś taki blady – kontynuowała i przyłożyła dłoń do mojego czoła. – Nie, nie masz gorączki…
- Nie mam – potwierdziłem. – Ty za to ładnie dziś wyglądasz – zauważyłem, przyglądając się jej. Ewa miała na sobie – chyba tak to się nazywa – błękitną tunikę, ciemne bolero i spodnie, bodajże tak zwane rurki, koloru głębokiej czerni.
- Dziękuję. Ty także się postarałeś – odparła.
No, tak. Musiałem wyglądać idiotycznie. Dżinsy, marynarka, biała koszula i krawat. Tak efektownie prezentowałem się ostatnio z okazji pierwszej komunii. Słodki, uroczy dziewięciolatek, dziś już zmitologizowane widmo, osunięte na samo dno pamięci.
- Zapukasz? – zapytała Ewa.
- Dlaczego ja? Poznają, że to nieznajome pukanie. Ty zapukaj. Albo nie, lepiej zadzwoń – odrzekłem.
- Nie bądź dzieckiem.
- Nie jestem.
- Proszę cię.
- Nie.

Zniecierpliwiona Ewa ujęła kołatkę z lwią głową i zastukała dostojnie, dwa razy krótko. Mimowolnie przypomniałem sobie dni otwarte Belwederu i moją jedyną jak dotychczas wyprawę do Warszawy. Pamiętam jak jeździłem labiryntem ulic, przyduszając zdezelowany samochód, zewsząd zaś oplatały mnie sarkania, przekleństwa, polecenia oraz poruczenia towarzyszy podróży – wujka, cioci i szwagierki. „Nie tak, Wiktor. W lewo. Jadę, kurwa, w lewo! Moje lewo, nie Twoje! Ale to jest nasze lewo! Ale ja siedzę twarzą do tyłu, tak cię nakierowuję”…
Drzwi uchyliły się i wypadł z nich pies. Ujadający – trudno powiedzieć – wściekle czy radośnie. Włochaty, rudo-żółty kundel o kulistej, niezdrowej sylwetce, zdaje się dobiegający powoli kresu swych dni.
Chwila próby pomyślałem. Jeśli on mnie polubi, to ojciec także.
Pies podszedł, początkowo nieufnie, i przyjrzał się mojej zazwyczaj ogorzałej, a teraz bladej twarzy. Filtrował mnie spojrzeniem, po czym przyjaźnie zamerdał ogonem. Odetchnąłem z ulgą.
Z tego wszystkiego nie zauważyłem matki Ewy, która wiła się wśród ukłonów i wszelkich innych uprzejmości. Obcałowywała swoją jedyną ukochaną córeczkę, rzucała się jej w ramiona, przypatrywała, rzucała się w ramiona ponownie, a wszystko to przy akompaniamencie wydawanych mimowolnie, nieartykułowanych dźwięków.
Tak ludzie wyrażają radość, gdy kogoś widzą, pomyślałem przytomnie.
Nagle uwaga matki skierowała się na mnie.
- Ty musisz być Wiktor!
- Tak, proszę pani – odparłem skromnie, próbując przydać uśmiech swej gruźliczej twarzy.
- Ach, podejdź! Niech cię uściskam!
Podszedłem, a matka Ewy zrobiła ze mną to samo co z Ewą.
- Bardzo pani miła – wyszeptałem niemal poufale.
- Jesteś..! Będziesz członkiem naszej rodziny! – odparła matka i ścisnęła mnie niemal zapaśniczo. Przechyliłem się w bok, ale utrzymałem nas oboje. Kątem oka uchwyciłem zafascynowany wzrok psa.
- Może wejdziemy? – zaproponowała Ewa.
- Ależ oczywiście! Wejdziemy! Obiad jest gotowy! Miecio siedzi w salonie! Pije piwo! Wybaczcie mu, nie wytrzymał! Taki z niego piwosz! – wyjaśniła matka mojej ukochanej.
- W porządku – rzekłem tylko po to, by podtrzymać rozmowę.
Matka Ewy spojrzała na mnie dziwnie i nie odezwała się.

Przekroczyliśmy wreszcie próg. Gospodyni powiodła nas korytarzem obitym boazerią do salonu, omawiając przy tym wszystkie osiemnaście obrazów w stylu impresjonistycznym, które wisiały na ścianach.
- Mieciu! – zaszczebiotała, gdy wtargnęliśmy do pomieszczenia.
- Och, już jesteście – rzekł mój przyszły teść, duży zwalisty chłop o przekrwionych oczach – zdrzemnąłem się troszeczkę… Witajcie – przywitał nas ochrypłym głosem. – To co? Usiądźmy.
- Tak, tak – rzekła matka – usiądźmy. Ale ty, Mieciu, narzuć coś na siebie. Trochę zawiewa od okna. A może zawiąż krawat? Dziś jest taki uroczysty dzień. Nie sądzisz, że podczas uroczystych obiadów powinno się wyglądać godnie i statecznie? Jak mąż, ojciec, dziadek. Pamiętasz swojego dziadka? Nie? Co, był alkoholikiem? Ojej, to nie. Ale mój ojciec, twój teść, zawsze taki elegancki. Kiedy umarł, naliczyłyśmy wspólnie z siostrą cioteczną, Beata z Ciechanowca, ona wyszła za tego Ukraińca, trzydzieści siedem koszul. Wszystkie śnieżnobiałe. Siedemdziesiąt krawatów! Mój ojciec, twój dziadek, Ewuniu! To był gość. Proszę bardzo. Siadajcie.
Patrzyłem na Miecia w osłupieniu. Zastanawiałem się, jak facet zniesie ten monolog. On jednak zachował spokój, po prostu. Powiedział:
- Dobrze, kochanie – i wyszedł. Nie wybuchł, choć trzeba przyznać, że wyglądał na pozbawionego wszelkiej nadziei, człowieka obojętnego w sposób skrajnie nihilistyczny.

Zasiedliśmy tymczasem w salonie. Wraz z Ewą zajęliśmy wersalkę, matka zaś jeden z dwu foteli. Drugi czekał na Miecia.
Wkrótce zjawił się gospodarz, ogolony i dostojny, w garniturze, pod krawatem.
- Pięknie wyglądasz, Mieciu – stwierdziła matka Ewy, pławiąc się w uwielbieniu.
- Dzięki, Marylko – odparł przyszły teść, a ja wreszcie dowiedziałem się, jakie imię nosi ta energiczna kobieta.
- To co, Wiktor, zrobimy buteleczkę? – spytał nagle Miecio.
- Ach, a obiad?! – wykrzyknęła pani Marylka.
- A, cho… faktycznie. Zapomniałem. Ale po obiedzie, czemu nie – zapowiedział.
- Dobrze – odparłem niepewnie.
- Jestem Mietek – powiedział ojciec Ewy i podał mi swoją dużą dłoń ponad stołem. Oddałem uścisk.
- Wiktor – wyszeptałem.
- No co? – spytał teść, widząc piorunujące spojrzenie swojej żony.
- Och, nic. Dobrze, jedzmy już – westchnęła pani Marylka i wzięła się za nalewanie zupy. Mietek natomiast zatopił się w swym, widać wyrobionym już, rozhuśtanym, chybotliwym fotelu.
- Chłodnik wiśniowy z łyżeczką jogurtu naturalnego i liściem mięty – obwieściła pani domu.
- Wedle przepisu babci? – zapytała Ewa.
- Oczywiście! – niemal wykrzyknęła gospodyni.
- A nie ma w tej zupie jakiegoś gnata? – spytał Mietek, przełknąwszy dwa łyki – taka goła trochę ta zupa… Smaczna oczywiście, ale…
- Mieciu, zlituj się – załamała ręce pani Marylka – gnat, gnat z mięsem w wiśniowym chłodniku z łyżeczką jogurtu naturalnego i liściem mięty? Mieciu, błagam.
- Tak tylko spytałem – wyjaśnił mój przyszły teść.
Ja zaś starałem się nie rzucać w oczy. Nabierałem zupy, to znaczy chłodniku do łyżki, wypijałem, po czym odliczałem w myślach pięć sekund i zaczynałem od nowa. Nie chciałem zostać uznany za łapczywego oberwańca.
- Gdzie pracujesz, Wiktor? – zapytał Mieczysław – Ewa wspominała, że coś tam piszesz.
- Jestem dziennikarzem sportowym.
- Tak? W czym się specjalizujesz?
- Różnie. Zazwyczaj piszę o hokeju na trawie, krykiecie, futbolu amerykańskim i golfie. Czasem o rugby i lekkoatletyce…
- Aha. Nie moja działka – skonstatował elegancki przyszły teść.
- Moja właściwie też – wyjaśniłem z uśmiechem. – Dopiero zaczynam. W redakcji powiedzieli, że nie muszę się na tym znać, bylebym sprawnie przepisywał z innych portali…
- A, rozumiem. A piłeczkę lubisz, co? – zapytał.
- Jasne! – odpowiedziałem niemal euforycznie. – Gram w piłkę, oglądam, interesuję się.
- Ja też. Gramy czasem po pracy z chłopakami…
- Smakuje ci zupa, Wiktorze? – spytała pani Marylka, brutalnie odrywając moje myśli od zielonej murawy i piłki trzepoczącej w siatce.
- Oczywiście, jest pyszna – odparłem automatycznie, jednak zgodnie z prawdą.
- Dziękuję – gospodyni uśmiechnęła się.
- Oglądałeś ostatnio mecz Legia – Górnik? – drążył Mieczysław.
- Pewnie – powiedziałem. – Jak myślisz, był spalony w sześćdziesiątej dziewiątej?
- Nie wiem, nie wiem – pan domu zdawał się lekko podenerwowany – oj, wku… byłem nieco rozczarowany przebiegiem meczu, tak bym to ujął.
- Rozumiem – powiedziałem, po czym przeniosłem wzrok na Ewę i jej matkę. Od dłuższego czasu nie odzywały się, a teraz szeptały coś pomiędzy sobą.
- Drugie danie? – zapytała pani Marylka, zakończywszy potajemną wymianę zdań i nie czekając na odpowiedź rozłożyła talerze.
- O, kartaczyki! – Mieczysław zdawał się wreszcie zadowolony. – Maryniu, a może moglibyśmy już polać? Co? Jak uważasz? Polejemy symbolicznie. Wypijemy za zdrowie młodych. W barku jest wiśnióweczka…
- Och, dobrze już – odparła pani Marylka nadzwyczaj spokojnie. Kiedy skończyła nakładać kartacze, podeszła do barku – będącego czymś w rodzaju lodówki – i wyjęła z niego litrową oszronioną butelkę o kształcie pięknym, zmysłowym i nierzeczywistym.
- Polej, Mieciu – powiedziała, podając mężowi alkohol. Pan Mieczysław zaś wprawnymi, choć jakby delirycznymi rękoma, czynił honory.
Tymczasem zająłem się swoim talerzem. Kartacze były naprawdę pyszne. Farsz mięsny zdawał się być domowej roboty, nie jakiś „kupny-sklepowy”, a masa ziemniaczana, masa była niemal subtelna, niewyobrażalnie delikatna.
Spojrzałem, czy nikt nie zwraca na mnie uwagi i w oka mgnieniu zjadłem swoją porcję. Mieczysław natomiast skończył polewać pierwszą kolejkę.
- Zdrowie młodych! – zaproponował, oblizawszy gorejące, połyskliwe wargi.
- Niech będzie – syknęła Ewa nieco kąśliwie, a ja spojrzałem na nią zaniepokojony.
- Masz mocną głowę, Wiktor? – dopytywał mój przyszły teść.
- Nie wiem, raczej nie piję alkoholu – wyjaśniłem.
- Tak? Co ty mówisz. Ewuś?
- To prawda. Nigdy nie widziałam go pijanego, a nawet pijącego… - potwierdziła moja urocza, choć dąsająca się ukochana.
- Za młodych! – powtórzył Mieczysław i wszyscy równocześnie wychyliliśmy swoje kieliszki.
- Daj zapojkie… - wyszeptał gospodarz, wykręcając czerwoną twarz w grymasie.
- Mieciu! Zapojkie! Cóż to za słownictwo! – obruszyła się pani Marylka.
- Coś do picia. Mocna ta wódeczka, proszę, kochanie.
- Och – westchnęła pani domu i wyszła do kuchni. Po chwili przyniosła dwulitrową coca-colę.
- Chodź, Ewuniu. Nic tu po nas – rzekła.
- No, idźcie na ploteczki, idźcie. My musimy trochę pogadać – zagaił Mieczysław nieco jowialnie, po czym uśmiechnął się do mnie szelmowsko.
Kiedy Ewa i jej matka wyszły do drugiego pokoju, gospodarz wychylił swoją colę jednym haustem i mnie wyraźnym gestem dłoni nakazał zrobić to samo. Tak też uczyniłem.
- A teraz będziemy pić jak prawdziwe chłopy. Skąd jesteś? – zapytał, polewając wiśniówkę do szklanek.
- Z Księżyna, to miejscowość pod Białymstokiem – odparłem.
- A, czyli Syberia.
- Tak jakby… A pan? To znaczy ty, Mieczysławie? – spytałem w rewanżu.
- A ja, kochany, jestem z poznańskiego. Gniezno.
- Rozumiem – powiedziałem niemrawo, powoli zaczynając rozważać sens sytuacji, w którą się wpakowałem.
- No, to nasze kawalerskie – zaproponował gospodarz, wychylając szklankę wódki, tym razem bez grymasu. Z trudem zrobiłem to samo.
Mieczysław nie ociągał się. Momentalnie rozlał następną kolejkę. Połowa butelki była już opróżniona.
- Za Ewę i panią Marylkę – tym razem ja zaproponowałem i pierwszy podniosłem szklankę.
- Szybkie tempo! To lubię! – powiedział Mieczysław i spojrzał na mnie wzrokiem zakochanego.
Wychyliliśmy kolejne szklanki. Wódka smakowała coraz lepiej. Właściwie czułem się całkiem nieźle, rozluźniłem się, pewnie już nie byłem blady. Pan domu natomiast zdawał się być w swoim żywiole, wił się przy stole, rubaszny i niemal ekstatyczny. Opowiadał anegdoty i historie z dawnych lat, znał mnóstwo świńskich dowcipów. Czasem jednak zamyślał się i nieco tracił swą naturalną swadę, wówczas obierał temat obecnej pracy albo wojska, w którym był trzydzieści lat temu.
Wkrótce na stole pojawiła się kolejna litrowa butelka. Równie piękna, równie oszroniona. Ująłem ją niepewnymi dłońmi i rozlałem do szklanek.
- Za pana – powiedziałem emfatycznie, z podziwem – to znaczy za ciebie, Mieciu.
- Nie, stawiam veto, mój zięciu – zaoponował przyszły teść – wypijmy za państwo socjalistyczne.
- Co takiego? – zapytałem zdziwiony.
- Właśnie to – odparł i nie czekając wychylił szklankę jednym haustem.
Chwilę patrzyłem na Mieczysława, po czym trochę niechętnie osuszyłem zawartość swojego naczynia.
Druga butelka nikła w oczach, stawała się coraz bardziej przezroczysta. Obaj zbliżaliśmy się do magicznej granicy.
- Litr na głowę – ocenił Mieczysław. – Kiedyś dałem radę wypić dwa. Ale to już nie te lata.
- To już litr? – pytałem zaniepokojony, walcząc z grawitacją. – Ojej, ojej…
- Postawiłem sobie za punkt honoru, że nie wyjdziesz dziś stąd o własnych siłach, Wiktor – niespodziewanie stwierdził Mieczysław.
- Nie? Dlaczego? – byłem naprawdę zdumiony.
- Chcę cię spić, po prostu.
- Rozumiem – odparłem, jednak zawziąłem się w sobie. Po mojej stronie nie było tymczasem zbyt wielu atutów.
Tym razem ja wstałem, by przynieść butelkę z barku. Mieczysław bowiem zatopił się w fotelu w pozycji półleżącej, zdawał się nie móc wstać.
Wyjąłem z małej lodówki butelkę o tej samej pojemności co poprzednie i postawiłem ją przed zdumionym Mieczysławem.
Niewątpliwie byłem już pijany, wciąż jednak zachowywałem jako taką równowagę i pozorowałem przynajmniej częściową trzeźwość.
Rozlałem wódkę do szklanek.
- Za przyjaźń teścia z zięciem – zaproponowałem górnolotnie.
- W porządku – Mieczysław zmrużył oczy i sięgnął po swoją porcję niepewną dłonią.
Wychyliliśmy swój przydział po raz kolejny…

Pół godziny później – po wypiciu wypełnionej szklanki – Mieczysław spurpurowiał i osunął się na podłogę. Mrużąc oczy przyglądałem się niemal zwłokom ojca Ewy i starałem się wyciągnąć jakieś wnioski. W końcu okryłem go jakimś przypadkowym kocem.
Była już czwarta nad ranem, kiedy z trudem wstałem od stołu i zacząłem szukać ukochanej. Nigdzie jej nie było. Pogłaskałem więc psa. Potem powlokłem się do ubikacji i tam zwymiotowałem.
Ostatkiem sił opuściłem dom moich przyszłych teściów, zatrzasnąłem drzwi wejściowe i, mocując się dłuższą chwilę, odnalazłem w wewnętrznej kieszeni telefon komórkowy. Zadzwoniłem po taksówkę…

*

Następnego dnia Ewa rozstała się ze mną.
- Jesteś alkoholikiem, Wiktor – stwierdziła, gdy niespodziewanie rześki, choć spragniony, wstałem o godzinie szesnastej pięćdziesiąt.
- Skądże! – zaoponowałem słabowitym, ochrypłym głosem – znasz mnie przecież.
- Przepiłeś mojego ojca! On biedny mówi, że jeszcze nikomu się to nie udało. Na pewno chlałeś wcześniej, tylko ukrywałeś to przede mną.
- Jak? Przecież mieszkamy razem od trzech lat. Poznałabyś.
- Wczoraj, gdy wstałeś od stołu, wyglądałeś jedynie na lekko podpitego. Jesteś już tak zaprawiony! – kontynuowała.
- Widziałaś? A ja cię szukałem… Błagam cię, nie rób tego.
- A właśnie, że zrobię! – rzekła zdecydowanie. – Jesteś alkoholikiem. Moi rodzice uważają tak samo.
- Przecież nie chciałem pić…
- To był dzień próby, zasadzka. Spodziewaliśmy się, że padniesz po jednej lub dwóch szklankach, a ty niemal zabiłeś mojego ojca! Leży w łóżku od wczoraj, co kwadrans prosząc o alka-seltzer. Jeszcze tylko brakuje ostatniego namaszczenia! Wydało się.
- Co się wydało?
- Twój nałóg – zakończyła i po prostu wyszła z mieszkania. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wściekłej.

Chwiejnym krokiem, niemal brodząc, przemierzyłem pokój, korytarz i dotarłem do łazienki. Opadłem na kolana i oblałem głowę lodowatą wodą. Przede mną był pierwszy dzień nowego życia.


KONIEC
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja raczej bym te dwa opowiadania oddzielił, uniezawistnił ( jeżeli nie ma jeszcze takiego słowa, to teraz już jest :)), bo mi się wydaje, że za dużo wrażeń, jak na jednego bohatera.

Chwila próby pomyślałem - [’’ Chwila próby ’’ - pomyślałem.] Może tak lepiej brzmi?
Tak ludzie wyrażają radość, gdy kogoś widzą, pomyślałem przytomnie - [’’ Tak ludzie wyrażają radość, gdy kogoś widzą ’’] - pomyślałem przytomnie. To samo.
Co, był alkoholikiem - może lepiej - [’’ Tego, co był alkoholikiem ’’]?

Reszta poszła gładko, nie ma chyba człowieka ( Polaka ), któryby nie przeżył doznań, przynajmniej zbliżonych, do tych, które w tym tekście zawarłeś, przez co, jest mi on bliski :)
Dobre dialogi, choć trochę zachowawcze, jak na mój gust :)

Kciuk w górę!

Pozdrówka J
M.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świetnie podpatrzone "smaczki" i choć rozwój sytuacji łatwo można przewidzieć, czyta się z zainteresowaniem do ostatniej linijki. Ponieważ tekst jest dość długi, miałabym trochę uwag, co do brzmienia niektórych zdań (przy czym zastrzegam, że w żadnym razie nie zamierzam ingerować w styl) - jednak dziś jestem już zbyt padnięta, żeby je wypisywać. Spróbuję jutro, może coś z nich Ci się nada? - pozdrawiam - Ania
------
No więc zobacz - niżej uwagi do pierwszych dwóch fragmentów. Odezwij się, proszę, czy dla Ciebie ma pożytek taka drobiazgowa rozbiórka, czy tez nie - bo w drugim przypadku szkoda mi czasu.

1) „Wieczór potężniał. Słońce chyląc się ku zachodowi ogarniało przedmieścia złocistą poświatą.” – bardzo podoba mi się sformułowanie „wieczór potężniał”, ale nie w połączeniu z następnym zdaniem; bo jak? Wieczór przed zachodem słońca?
2) „- Nie denerwuj się, Wiktor, moi rodzice to mili ludzie – oznajmiła Ewa, widząc moją wynędzniałą twarz.” – lepiej pasowałoby tu „spiętą” niż „wynędzniałą”
3) „Ewa miała na sobie – chyba tak to się nazywa – błękitną tunikę, ciemne bolero i spodnie, bodajże tak zwane rurki, koloru głębokiej czerni.” – wtrącenie „chyba tak to się nazywa” jest niefortunne, gdyż powinno odnosić się tylko do nazw części garderoby, a nie do barw – tak, jak dalej prawidłowo jest już w przypadku spodni, nawiasem mówiąc ja napisałabym „w kolorze głębokiej czerni”, ale to sprawa indywidualnych upodobań
4) „- Dziękuję. Ty także się postarałeś – odparła. No, tak. Musiałem wyglądać idiotycznie. Dżinsy, marynarka, biała koszula i krawat.” – zazwyczaj bezwzględnie wytykam wszędzie niepotrzebne „dopowiedzenia”, ale akurat w tym połączeniu zabrakło mi spójnika, który dałoby coś w rodzaju: „odparła z filuternym uśmiechem” albo: „odparła znacząco zawieszając wzrok na nieskazitelnej bieli sztywnych mankietów”, itp.
5) „Zniecierpliwiona Ewa ujęła kołatkę z lwią głową i zastukała dostojnie, dwa razy krótko.” – zamiast „Ewa” wstawiłabym przecinek
6) „Pamiętam jak jeździłem labiryntem ulic, przyduszając zdezelowany samochód, zewsząd zaś oplatały mnie sarkania, przekleństwa, polecenia oraz poruczenia towarzyszy podróży – wujka, cioci i szwagierki.” – strasznie mnie kusiło, żeby pogmerać w tym zdaniu (zwłaszcza „oplatanie” mi zgrzyta) , ale jednak tego nie zrobię, bo zepsuję mu cały charakter
7) „Moje lewo, nie Twoje!” – czemu „Twoje” wielką literą?
8) „Filtrował mnie spojrzeniem, po czym przyjaźnie zamerdał ogonem.” – nie mogę sobie wyobrazić „filtrowania” – zwykle mówi się „lustrował”, ale jeśli nie chcesz standardowego określenia, to może „skanował”? Ale nie „filtrował”!
9) „Z tego wszystkiego nie zauważyłem matki Ewy, która wiła się wśród ukłonów i wszelkich innych uprzejmości.” – szczerze mówiąc, to zdanie wydaje mi się zbyt efekciarskie, nawet biorąc pod uwagę ironiczny styl. Wprawdzie nic nie wiemy o stosunkach Ewy z rodzicami (poza jej wzmianką na początku, że są mili), ale z jakiego powodu matka miałaby się zachowywać wobec córki aż tak karykaturalnie?
10) „Podszedłem, a matka Ewy zrobiła ze mną to samo co z Ewą” – a może tak: „Podszedłem, a ona zrobiła ze mną to samo co z córką”?
11) „Kątem oka uchwyciłem zafascynowany wzrok psa” – to jest piękne!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech, w latach świetności potrafiłem dzielić wypowiedzi na część techniczną (sugestie poprawek) oraz subiektywną, ocenę tekstu - to w jaki sposób na mnie podziałał. Pozwolisz, że tym razem ograniczę się tylko do moich wrażeń.

Po pierwsze Wiktorze, należy Ci się wpierdol, bo niejednokrotnie powtarzasz, że to takie pisanie i jakoś podchodzisz do tego na chłodno. A każdy rok, miesiąc, tydzień bez Twoich tekstów dla tych ludzi na forum, dla mnie był niesamowitą stratą.

Po drugie, Jesienna impresja jest niezłym tekstem, jak zwykle masz patent do dobrych zakończeń, dosyć umiejętnie poruszasz się w sferze epitetów i obrazowania. Dialogi są umiarkowane, spokojne jak to u Ciebie, bez zbędnej ekspresji.

Po trzecie, napisałeś we wstępie, że utwór jest długi, pamiętając pewnie czasy, kiedy debatowaliśmy nad tym, iż nikt nie chce czytać tekstów powyżej 2-3 stron. Nie miałem żadnego problemu z przebrnięciem przez to opowiadanie. Przyczepię się. Chcę kontynuację! Kiedy to pisałeś? Możesz jeszcze dopisać kolejny epizod "człowieka z wanny".


Jestem poruszony.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sam, ta kontynuacja jest z lekkim przymrużeniem oka;) Poprawki naniosę. Z tą zachowawczością - jeśli dobrze rozumiem to słowo - masz rację, miejscami można by pewnie wygładzić tekst. Dzięki za wgląd.

Aniu, punkt 2. i 9. pominę ze względu na "upodobania indywidualne", resztę poprawek akceptuję; dziękuję za wnikliwą lekturę:)

Sanestisie Konradzie, nie wiem co powiedzieć. Cenię sobie Twoje opinie i ta jest dla mnie czymś w rodzaju pozytywnego kopa - uznajmy więc, że właśnie dostałem wpierdol. Opowiadanie napisałem chyba w środę czy czwartek, nie pamiętam (na bazie starego pomysłu). Dzięki!

Asher, chyba tak, trochę tutaj pobędę. Do zobaczenia w poniedziałek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobre. Jacy to ludzie wredni potrafią być... podstępne sk... Wiem, że to miało być śmieszne i humorystyczne, ale jakoś mnie wkurzyło i poruszyło. Teraz już będę bardzo uważać podczas tego typu wizyt ;)

"Kątem oka uchwyciłem zafascynowany wzrok psa."
Nie wiem, czemu ale to zdanie rozbawiło mnie najbardziej. Widzę, że Ani też się podobało.

a teraz to co ja wychwyciłem:


"Ewa miała na sobie – chyba tak to się nazywa – błękitną tunikę, ciemne bolero i spodnie"

lepiej by brzmiało "Ewa miała na sobie błękitną tunikę – chyba tak to się nazywa – ciemne bolero i spodnie" chodzi o tunikę więc lepiej by było dać ją wcześniej przed wtrąceniem, a nie po.

"On jednak zachował spokój, po prostu. Powiedział:"
Albo napisać
"On jednak zachował spokój. Powiedział po prostu:"
albo:
"On jednak zachował spokój:" a "powiedział" dać na koniec jego wypowiedzi jak się zwykle czyni.
albo:
"On jednak, po prostu zachował spokój i powiedział" (albo wersja z "powiedział" na koniec jego wypowiedzi)
albo
nie pisać tego sztucznego nieco "po prostu":
"On jednak zachował spokój i powiedział" (albo wersja z "powiedział" na koniec jego wypowiedzi) i to ostatnie wydaje mi się najzgrabniejsze. Właśnie ta wersja i to z "powiedział" na koniec wypowiedzi.

to by na tyle było
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zawsze kiedy czytam jakieś opowiadanie (czy to forum, czy to książka) zastanawiam się na ile historia jest prawdziwa, a na ile autora poniosła fantazja. Twój tekst sprawia wrażenie historii prawdziwej, jeśli mam rację, to szacun za mocną głowę ;)

Tekst podobał mi się, chociaż przeszkadzało mi zbyt wolne tempo. Jest trochę zbędnych zdań, słów, które niepotrzebnie wydłużają historię, dialogi natomiast są wiarygodne i jak najbardziej poprawne. Proponuję tylko, żeby między dialogami coś się działo, diabeł siedzi w szczegółach, a czytelnik lubi obrazowe opisy, które pobudzają obrazy w głowie.

P.S. Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze ludzie nie znali węgla, miałem dziewczynę, która też postanowiła mnie przetestować. Ale sama, bez rodziców. Wysyłała mi smsy, udając tajemniczą wielbicielkę. Ponieważ nie odpowiedziałem na żaden, rzuciła mi się w ramiona i odparła, że zdałem test. Nasza "miłość" rozpadła sie po pół roku. Gdzie nie ma zaufania, tam nie ma przyszłości. Więc niechaj bohater pamięta o tym w nowym życiu :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pedro, dzięki za sugestie i "przeżycie" tekstu. Cieszę się, że opowiadanie wzbudziło wiele emocji;)

Asher, dzięki, że wpadłeś. Na razie piszę, jak będzie - zobaczymy.

Marcepanie, historia jest - powiedzmy - ubarwiona, jest w niej ziarno prawdy... Opis, faktycznie, może by się miejscami przydał. Nie wiem - pisałem jednym ciągiem, wyszło jak wyszło i chyba nie będę męczył materiału. Może kiedyś uda się znaleźć równowagę pomiędzy tym i tym. Dzięki za wgląd.

pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

wiesz co? Sójku? Masz fajne pomysły, odkąd pamiętam, ale...
ale brakuje temu tekstowi czegoś, co nazywam energią porwania. to może być błąd techniczny - mogłabym to zrzucić na karb przeciąganej słownie (a la tyrady przemówieniowe) części do-rozwiązania, albo skopanej części rozwiązaniowej, ale nie musi. Może po prostu brakuje tekstowi tej energetycznej swady, która robi z tekstu opowiadanie?

( i cholera, nadal trzymam na półce świetlickiego, którego Ci nie wysłałam. masakra jakaś i klątwa :|, bo był dwa razy w kopercie już zaadresowanej :| )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mroczny kiedyś na dokunamente popełnił jeden taki tekst, który bardzo by ci podpasował. To było coś związanego z zabawkami. W bójce prozy to poszło.
Zacytuję:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dobra, nie chcę się bawić w adwokata diabła. Powiem tylko, że ocena "jesiennej impresji" to kwestia gustu. W tym tekście lekkość osadzona jest w fabule, wyważonych dialogach, bez zbędnej emocjonalności. Ja wolę zimnego, stonowanego mrocznego, który z lekkością powołuje do życia bohaterów i później pozbawia ich życia, bawi się materią prozy na swój charakterystyczny sposób. Gdyby nie to że płaci mi za bronienie na forum publicznym i uwielbienie do prozy, nigdy bym tego nie skomentował. Płaci?! :D
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ach, Ty mi Jaya nie musisz promowac :P bo od początku wielkie mam w jego pisaniu nadzieje i zawsze płot dla podpierania jego skołatanej głowy, gdyby się skołatała :P
od początku wiem i w dodatku wierzę (co jest wyższą formą "wiedzenia"), że to fajny pisak jest. energetyczny :)


a la hońbre - ja upatruję utyku techniczmości tekstu jednak, nie energii, osobowości, czy innych ości autorskich :) źle rozłozył (wg mnie) potencjał "dziania się" - przydługi, przynudny wstęp i za mało energetyczna (nie dotrzymująca pola energetycznego) pointowa część
:)

podpisan: Odmieniec jaskiniowy ;P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do Twojego komentarza się odnosiłem przecie.
Nie frapowało mnie to, co ujęłaś tymi słowy: "źle rozłozył (wg mnie) potencjał "dziania się" - przydługi, przynudny wstęp i za mało energetyczna (nie dotrzymująca pola energetycznego) pointowa część". Dla mnie zatem jest w porządku wszystko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...