Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Kto tam? – Mikołaj spojrzał przez judasza i ujrzał lśniące ostrze kosy.
- Święty Mikołaj! – Zażartowała Śmierć.
- Odejdź! Nie powinni nas widzieć razem!
- Oj tam! Wpuść mnie... – Kostucha nie odpuszczała i ku jej uciesze po drugiej stronie drzwi zapadła cisza. To dobry znak – Mikołaj mięknie.
Po chwili pozłacany zamek zamontowany w potężnych wrotach wydał z siebie leniwy, długi i metaliczny dźwięk. Przed Śmiercią ukazał się sędziwy jegomość z długą prawie do podłogi brodą.
- Znowu się nie ogoliłeś! – Kostucha uśmiechnęła się szczerze.
- Za miesiąc święta. Sama wiesz jak jest. – Odpowiedział Święty Mikołaj, który nie starał się nawet ukryć, że jego gość nie był mile widziany.
- Wiem, wiem... Od groma roboty. Dasz się namówić na piwo? – Spytała, chociaż znała odpowiedź.
- Mów, czego chcesz i znikaj. Nie mam czasu na pierdoły.
- Nie zaprosisz mnie do środka?
Nie minęła chwila i oboje siedzieli przy stole na środku dużej sali. Śmierć rozejrzała się po pomieszczeniu, które ostatnio odwiedziła bodajże przed rokiem. Poroże renifera na ścianie, dywan ze skóry renifera na podłodze, kości renifera przy kominku...
- Reniferobicie? – Postanowiła zażartować, spoglądając jednocześnie na stojącą na stole butelkę wypełnioną czerwonym płynem. Jeżeli jest w niej to, co myśli, to może nawet lepiej, że Święty nie zaproponował jej nic do picia.
- Daj spokój. Jesteś niesmaczna. Padła na tę grypę... no... tę... – Mikołaj nie mógł sobie przypomnieć.
- AH1N3! – Śmierć przyszła w sukurs koledze. – Ta grypa jest dla mnie tym, czym dla ciebie wigilia. Hehe.
- Czego chcesz? – Mikołaj wyraźnie się niecierpliwił.
- Widzisz, jest mała sprawa... Jakby to powiedzieć... Potrzebuję twojej pomocy. Muszę się wyrwać z pracy na chwilę. Jakiś tydzień, może dwa. – Śmierć starała się unikać wzroku Mikołaja. Wstyd jej było. Ona, której wszyscy się boją, przychodzi tutaj po prośbie.
- Ale co się stało? – Spytał Mikołaj, chociaż wcale go to nie interesowało.
- Jak mogłabym to ująć... Jestem trochę załamana. Widzisz, ta praca, ten stres... No nie jest łatwo. To wszystko jest jakieś takie... – głos Śmierci się załamał – dołujące.
- Dołujące? – Święty otworzył oczy z niedowierzania.
- Tak.
- Zabijanie? – Chociaż zdawało się to niemożliwe, powieki Mikołaja rozszerzyły się jeszcze bardziej.
- Wykonywanie swoich obowiązków! – Powiedziała stanowczo Śmierć. – Każdy robi to, co do niego należy. Ty dajesz ludziom uśmiech, ja im go zabieram. Równowaga musi być.
- Co miałbym dla ciebie zrobić?
- Zastąp mnie na tydzień. – Ton Śmierci był nad wyraz błagalny.
- Wykluczone!
- Słuchaj. Ja trafiam do każdego, ty trafiasz do każdego. Mamy wiele wspólnego. Dasz radę.
- Nie chodzi o to! – Mikołaj był coraz bardziej zdenerwowany. – Jak ty to sobie niby wyobrażasz? Ja?! Święty Mikołaj?! Z kosą?!
- Spójrz na dobre strony takiej zamiany. – Nie poddawała się śmierć. – Nie będziesz musiał wchodzić przez komin. Widzę, że twój brzuszek jakby większy niż rok temu, a te nowoczesne kominy teraz wąskie takie jakieś budują...
- Nie wydurniaj się! – Święty urwał wypowiedź swojego gościa. – Nie może tak być! Spróbuj u Sylwestra.
- Byłem już. Wciąż ma kaca.
- 11 miesięcy?! – Trudno stwierdzić, czy w głosie Mikołaja było więcej zdziwienia, czy złości. – Co on pił?
- Ponoć oddał się w objęcia tequilli...
- To on nie wie, że ona jest zabójcza?
- Oj nie przesadzałabym. Pięć, może dziesięć przypadków w ciągu roku mam. A uwierzyłbyś na ten przykład, że przy pomocy takiego zaschniętego kabanosa...
- Nie wydurniaj się! – Mikołaj przerwał Śmierci i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że przed chwilą już to mówił. – A Zajączek Wielkanocny?
- Słuchaj! – Odrzekła Śmierć już bez krzty humoru w głosie. – Zgon to poważna sprawa! Wyobraź sobie, że umierasz, idziesz w stronę światła i...
- I... – Niecierpliwił się Święty.
- I skacze tam to takie... Mały futrzak, ze śmiesznym ogonkiem i długimi uszami. Czy tak chciałbyś zacząć życie na tamtym świecie?
- No nie. – Przyznał rację Mikołaj.
- No nie! I do tego zostawia on wszędzie te marchewki. Marchew tu, marchew tam. Niech sobie je wszystkie wsadzi w...
Mikołaj chrząknął w tym momencie, zwracając Śmierci uwagę, z kim rozmawia. Nie miał pojęcia, co zrobić ze swoim gościem. Nie mógł go odesłać do domu. Nie przed świętami. Śmierć dobrze wiedziała, kiedy do niego przyjść. Nie miał prawa jej przecież odmówić. Życzenie, to życzenie, a Mikołaj musi je w tym czasie spełnić.
- A Wróżka Zębuszka? – Złapał się ostatniej deski ratunku.
- Nie bądź sadystą! Zębuszkę chcesz do zmarłych wysyłać?! To może od razu poślij im gromadę żądnych krwi, świeżo upieczonych absolwentów stomatologii! – Śmierć nie mogła zrozumieć, jak można być aż tak nieczułym na cierpienie innych.
- Dobrze. Załóżmy, że się zgodzę. Ale tylko jeden dzień! W Wigilię.

***

- Udasz się pod ten adres. – Śmierć dała Mikołajowi małą karteczkę, na której oprócz ulicy, numeru domu, kodu pocztowego, nazwy miejscowości i PESEL-u było napisane drukowanymi literami imię i nazwisko – Marek Stefańczyk.
- To moja pierwsza ofiara? – Spytał Mikołaj i przełknął głośno ślinę.
- Klient, Mikuś! To twój pierwszy klient! – Śmierć była przewrażliwiona na tym punkcie od zawsze.
- OK, klient. Co się z nim stanie?
- Nie wiem. Nigdy nam tej informacji nie podają. Dotrzesz na miejsce to zobaczysz. Twoim zadaniem jest jedynie przeprowadzić klienta na tamtą stronę. Reszta ciebie nie interesuje.
- A co mam mu powiedzieć? - Zainteresował się Święty.
- Ja zawsze mówię, że wszystko będzie dobrze, że wszyscy już na niego czekają i że nie ma się o co martwić. – Powiedziała jakby od niechcenia Kostucha.
- Dobrze. Czym tam dotrę? – Mikołaj zdawał się być podekscytowany.
- Czym?
- No czym? Koniem? Powozem? Rydwanem śmierci?
- Pieszo. Dojdziesz tam pieszo. Nie wspominałam o tym? – Spytała Śmierć, udając zdziwienie. Mikołaj w życiu nie poszedłby na taki układ. – Zresztą, przyda się tobie. Spójrz na twój bebech. – Poklepała go po brzuchu i zalała się śmiechem.

***

Bebech! Też mi coś! A ona? Same kości! Kościotrup jeden! – Złościł się Mikołaj w drodze do pierwszego pechowca. Zmęczony i zasapany stanął wreszcie przed niczym nie wyróżniającym się domkiem jednorodzinnym, których pełno było na tej ulicy.
Przybył w samą porę, albowiem leżący na podłodze mężczyzna wydawał z siebie ostatnie dźwięki, które wskazywały na zbliżającą się, niechybną śmierć. Po chwili jednak, ku zdziwieniu Świętego, jegomość wstał, otrzepał się i jak gdyby nigdy nic podszedł do niego:
- Czego pan chce? – Spytał.
- Eee, ja... Ten, no... Sprawę mam! – Mikołaj nie wiedział za bardzo, co powiedzieć.
- Tak? No to słucham.
- Jakby to powiedzieć... Właśnie pan umarł, a ja mam panu pomóc przejść na drugą stronę. – Powiedział Święty, a w jego głosie dało się wyczuć wyraźną ulgę.
- Ale że jak? Że ten fistaszek? Że niby zabił mnie fistaszek? – Mężczyznę zdawał się bardziej irytować sposób, w jaki przyszło mu zakończyć żywot niż jego zgon sam w sobie.
- Ponoć tej jednej rzeczy wybrać nie możemy... – Rzucił filozoficznie Mikołaj. – Gotów?
- Tak, tak... Coś tam panu wystaje. – Nowo narodzony nieboszczyk wskazał na czerwony materiał wystający spod czarnego płaszcza, który kostucha pożyczyła Mikołajowi.
- Yyy... Po godzinach dorabiam... – Święty zastanowił się chwilę. – Tak, dorabiam... Dorabiam jako przebrany Mikołaj w supermarkecie.
Nie było to może zbyt pomysłowe, ale mężczyzna nie zadawał więcej pytań. Droga na drugą stronę przebiegła im w ciszy. Do świadomości mężczyzny chyba wreszcie dotarł fakt, że opuszcza świat, po którym dotychczas stąpał, a i Mikołaj nie chciał być zbyt nachalny. Jego żart, jakoby nieboszczyk nie musiał się martwić, bo w Niebie ponoć nie ma fistaszków, nie wywołał oczekiwanej przez niego salwy śmiechu. Więcej prób rozluźnienia atmosfery nie podejmował.
W drodze powrotnej coś zawibrowało w kieszeni jego płaszcza. Odruchowo sięgnął do niej i wyciągnął kartkę. Kolejny adres i nazwisko klienta.
- Nie! Tak się bawić nie będziemy! – Stwierdził, a w głowie zaświtał mu pewien pomysł.

***

- Kto tam? – Śmierć spojrzała przez judasza i ujrzała lśniące ostrze kosy.
- Śmierć! – Zadrwił Święty Mikołaj.
- Odejdź! Mam jeszcze parę chwil dla siebie.
- Wpuść mnie, zadam parę pytań i znikam. – Mikołaj nie odpuszczał. – Nie zajmę tobie dużo czasu.
- Pięć minut! Masz pięć minut! – Kostucha wpuściła Świętego.
Mikołaj wszedł do środka. Wystrój wnętrza nie zaskoczył go zbytnio. Wieszak zbudowany ze szkieletu ludzkiego, taboret z psiego, a stół z bawolego. Niezbyt to urozmaicone, ale przyznać trzeba, że wszystkie elementy wzajemnie się uzupelniały, tworząc całkiem udaną całość.
- Zbieraj się. Ruszamy w drogę. – Powiedział Mikołaj, nie owijając w bawełnę.
- Dokąd? – Zdziwiła się Śmierć.
- Jak to dokąd? Na tamten świat!
- Ale, ale jak? – W tonie Kostuchy słychać było wyraźny i nieskrywany strach.
- Normalnie. Ja jestem Śmiercią i przyszedłem po ciebie! – Stwierdził triumfalnie Święty.
- Nie... Nie możesz! Nie dostałeś na mnie kartki. Nie masz mnie na liście! To wbrew zasadom! – Język Kostuchy plątał się coraz bardziej z przerażenia.
- Ja jestem tu panem i ja tu decyduję, kto przechodzi na tamtą stronę. Oddałaś mi kosę – oddałaś mi władzę. Sama tego chciałaś, nie pamiętasz?!
- Nie taka była umowa. Miałeś mnie wyręczyć. Jeden dzień, jeden dzień tylko!
- Tak i wykonuję to, co należy do moich obowiązków. – Mikołaj chwycił Śmierć za rękę, a dotyk jego był tak zimny, że nawet Kostucha, przyzwyczajona przecież do chłodu, cofnęła się o dwa kroki.
- Nie możesz, błagam... Oni... Oni tam wszyscy na mnie czekają. Będą się mścić!
- Wszystko będzie dobrze. Nie masz się czym martwić – Powiedział z satysfakcją Święty i uśmiercił Śmierć.

W te święta Mikołaj trafił do wszystkich ludzi. Podarował im nieśmiertelność.

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • I stryczek czekał. Cierpliwie. Tak samo jak tłum na placu St Genevieuve. Gdzieś w oddali ulic dzielnicy Blerváche, zarżały konie, północny, zimny wiatr, dął we flagi na blankach murów, ludzie strwożeni i zagubieni w swych myślach, nie mogli być pewni już ani zbawienia ani potępienia. Upadły im do stóp kajdany i wielu z nich poczuło wolność swych czynów i sumienia. Byli ludźmi stworzonymi na podobieństwo Boga. Lecz gdzie był ten ich Bóg? W postaci ojca Oresta czy ojca Nérée? Czy może jednak ukrył on się skutecznie w obliczu umęczonego skazańca?     Wielu patrzyło teraz na Orlona a on uczuł jakby moc nie pochodząca ani od Boga ani Szatana. Zrozumiał jak wielu pobratymców, ludzi ulicy i rynsztoka. Okrytych nie chwałą i złotem a fekaliami i brudem, solidaryzuję się z jego męczeństwem i widmem nieuchronnej śmierci. Widział ich usta. Suche i spękane. Sączące cichcem, pokłady górnolotnych i chwalebnych modlitw. Widział jak nagle zgasło słońce górujące nad brukiem placu. I cień długi padł na miasto i jego mieszkańców. A może wyległ on z dusz ich. Może i ich grzechy zostały darowane i uciekały teraz z ciał by ginąć cicho pod wzrokiem czujnych posążków aniołów. U stóp posągu świętej Genowefy, do której w godzinie próby i zwątpienia tak często modliły się jego dziewczęta.     Wreszcie spojrzał z ukosa na samego ojca Oresta. Sam nie wiedział czy wypada mu coś rzec na jego świątobliwa postawę wiodącą go ku chwale zbawienia duszy i ocalenia głowy. Wiedział jedynie, że obcy mu tak naprawdę ojczulek, zajął się nim niczym synem marnotrawnym, choć Orlon nigdy mu nie obiecał poprawy swego zachowania czy odkupienia win. Prędzej jednak życia by się wyrzekł niż losu ulicznika i wyrzutka.     Tak często przychodziło mu pisać w swych wierszach o atmosferze i pulsie tego miasta, które oddychało zbrodnią i występkiem a którego krwioobieg stanowiły szelmy i łotry, murwy i alfonsi, włamywacze i mordercy. Wszyscy Ci, zjednoczeni w upadku ideałów i pochwale swej zgorzkniałej pychy. Wszyscy, którym lochy Neufchatel były okrutnym domem szaleństwa a drewniana Agnes była wybawicielką od codziennej rutyny. Planów zbrodni i zysków. Ucieczki w bezdnie, czarnych bram do piekła. Uliczek Gayet. Gdzie pieniądz, tańczył między palcami sutenerów i chlebodawców dziewcząt a moralność cicho skomlała, pobita i pohańbiona w kałuży krwi niewinnej. Przybrała twarz dziewcząt takich jak Pluie czy Biała Myszka. A łzy jej były ciężkie od bólu i nienawiści do ludzi władzy i losu francowatego.     I choć ciężko było w to uwierzyć, nawet Orlonowi. Sam uronił łzy. Tu, na podeście miejskiej szubienicy. W obecności oficieli, sądu i miasta. Widać Bóg mu przebaczył. Chmurę przegonił silny wiatr i znów promienie słońca oświetliły jego twarz. Ojciec Orest dojrzał te łzy i patrzył na niego z dumą jak nieraz robił to jego ojczym. Jego duch znów stanął mu przed oczyma. Ojciec Lefort znów pouczał swe przybrane dziecię. W ogrodzie biskupiej rezydencji.   - Pamiętaj Orlon. Grzechy nasze doczesne są nam ciężarem na sercu, jak kamienie omszałe, polne. Więc nie grzesz więcej ponad to co Twe serce będzie mogło unieść. Każdy grzech nie jest miły naszemu stwórcy, lecz grzeszeniu myślą i mową łatwo jest ulec. Człowiek jest na to istotą zbyt prymitywną i porywczą. Nie grzesz synu mój jednak zbyt wiele czynem wobec bliźniego. Bo grzechy wobec braci i sióstr naszych szczególnie są niemiłe Panu. Pokuta za nie jest surowsza a konsekwencję zbyt często nieodwracalne. Pokutuj i wybaczaj a będziesz doskonalszy w podążaniu za prawdą. Kieruj się nią i sercem a zjednasz ludzi pod sztandarem niczym król. Przekaż im słowo do umysłów I niech im zakiełkuję w sumieniu. Niechaj Twym sztandarem i herbem będzie prawdą synu a lud pójdzie za Tobą choćby w odmęty śmierci.   Warto by wykorzystać nauki ojczyma. Przecież był królem. Półświatka i zbrodni. No ale cóż, trudno. Nie każdy rodzi się kardynałem czy papieżem. A on urodził się kłamcą i manipulantem więc zjedna jakoś ten zwarty, liczny tłum.     Z jego ust popłynęły słowa nieprzystojne dla umierającego, a jednak dziwnie święte, bo wypowiedziane z serca, które widziało już piekło – i ludzkości, i niebios   - Boże szelmów, wszetecznic i łotrów bez czci … - urwał nagle w pół zdania jakby nie do końca wiedząc czy chce je kończyć tą myślą którą zamierzał. Niepewnie, szukając wsparcia w głowach tłumu. Dojrzał swą ukochaną Tibelle. Wiedział, że dla niej warto żyć i bluźnić. Kochać i brukać. Świętych i innowierców. Zakonników i murwy upadłe. Zaczerpnął solidny haust powietrza i wykrzyczał pewnie na cały głos aż echo zerwało do lotu gołębie z pobliskich dachów - Pobłogosław, miłosiernego króla!
    • Ule ja kupię! I pukaj, Elu
    • Dzień skwarny odszedł. Na podkurek się swarno zebrało. Oświetlony zewsząd chutor, jak latarnia na skale wytrwała pośród stepów oceanu. Brodzą i legną się leniwą strugą czernawą, struchlałe, lękliwe osiedli ludzkich, cienie. W pomrocznym maglu, letniego wieczora mieszają się ze sobą. Jazgot niestrudzonych świerszczy, parsknięcia sprowadzanych do stajni koni i skowyt daleki samotnego łowcy. Prężą się dorodne łopiany, jak iglice wież strzelistych. Na straży wyniosłych, płożących się pośród traw, ostrów burzanu. Płaczę nad Tobą Matko a łza jak ogień me lico gore. Jak szabla moskalska, rzeźbi na policzku blizny ślad. Na tych ziemiach od wieków, tylko śmierć, nędza i wojna rządzi. Więc by przeżyć trzeba mieć dusze i serce z tytanu.   Nadzieje pokładamy tylko w gniewie. A honor nasz i wola, upięta rapciami u pasa. Nasze krasne, stalowe mołodycie, dopieszczone ręką płatnerską. One w obroty tańca, biorą dusze naszych wrogów do zaświatów. W trakcie sporów, wojen czy dymitriad. Piorunie! Leć Miły! Wartko, jak po niebiosach, jasna kometa. Zapisz to w bojowym dzienniku. Mór zaduszony. Zaraza do cna wybita. Jej wojsko teraz jak ten burzan, ukwieci cichy step. Po gościńcu kamienistym. Odsiecz zaprowadzona. Wróg w perzyne rozbity. Skrwawione, roztęchłe, spulchnione od gazów rozkładu. Dają radość dzikiemu ptactwu i zwierzynie. Do ostatniej porcji, słodkiego szpiku.    
    • Arki u Kraka. Na karku ikra
    • To kres. Ej, je ...   Ejże, to jajo też je
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...