Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Moje słodkie kochanie


Sam jeden

Rekomendowane odpowiedzi

Pamiętasz, jak się wtedy śmiałaś?
Ani wcześniej, ani później nie słyszałem nigdy u nikogo takiej mocy i radości życia, która rozbrzmiewała wibrującym echem pomiędzy zielonymi źdźbłami traw. Siedzieliśmy pod starym, rozłożystym dębem - jedynym drzewem na ogromnej, pofalowanej łące. Tak, jak on, który swoimi potężnymi ramionami, dawał schronienie przed skwarem lata setkom ptaków i owadów, tak i Ty byłaś mi ukojeniem.
Pamiętasz?
Byłem przekonany wtedy, że wiatr na chwilę ucichł, ptaki zamilkły a byty nie mogły wyjść z podziwu wobec szczerości Twojego uśmiechu.
Jednak tylko mnie pozwoliłaś dotknąć wyczulonymi opuszkami palców, swoich ust i policzków. Nie odtrąciłaś ich. Przyzwoliłaś na to, żebym wejrzał głęboko w Twoje oczy. Bijący z nich blask nie był najważniejszy, lecz to, co wyczytałem z zielonej otchłani. Rozświergotały się na powrót ptaki, zaszeleściły masywne, dębowe liście, poruszone przebudzonym wiatrem. Nawet jemioły zaszumiały ze zrozumieniem. Szczelnie otuliliśmy się szalami naszych rąk. No i jak tu nie wierzyć w czarodziejską moc jemioły?
Pamiętasz?
Kiedy wyznawałem Ci miłość, lało jak z cebra i było już dobrze po północy. Przemoczony do cna, darłem się pod Twoimi oknami, że Cię kocham.
Widziałem, że stałaś za firanką z twarzą ukrytą w dłoniach.
Pomimo, iż Twoja matka wyszła wtedy przed dom i w sposób niezwykle kulturalny poprosiła mnie, żebym sobie poszedł, bo ludzie chcą spać, a jak nie, to wezwie policję - to byłem wtedy spokojny. Bo, nim wróciła do domu, zarejestrowałem w swojej pamięci ledwo dostrzegalny uśmiech, który przemknął przez jej twarz.
Pamiętasz?
Kiedy kochałem się z Tobą pierwszy raz, życie wydawało mi się nieskończonym ciągiem szczęścia. Nie zdawałem sobie sprawy, jak można miłować kogoś bardziej, niż samego siebie. Tak bardzo Cię pragnąłem, że wręcz chciałem w Ciebie wniknąć. Jedynie spękanymi z pragnienia ustami byłem w stanie wyrazić moją namiętność. Uzewnętrzniałem ją więc, całując każdą najmniejszą część Twojego ciała. I od tego czasu robiłem tak nieprzerwanie.
Pamiętasz?
Na ślubie wyglądałaś zjawiskowo. Zresztą, po nim również. Wciąż mnie zadziwiałaś i byłaś dla mnie cudem. Tylko Ciebie widziałem. Nie dostrzegałem zazdrosnych spojrzeń druhen i sfrustrowanych, nieszczęśliwych mężatek.
Na samą myśl, że mamy dla siebie całe życie, doznawałem stanu bliskiego euforii. Wydawało mi się nawet, że lewitowałem lekko nad ziemią ze szczęścia.

Kiedyś, jak Cię już nie było, znalazłem w Twoich rzeczach mój stary tekst. Pisałem go, nie znając Cię jeszcze, a opierałem się owego czasu jedynie na wyobrażeniach o Tobie:

Sen

Ziemia się zatrzęsła. Powietrze całe, aż do błękitnego dachu nieba, zadrgało od upiornego dudnienia. Ta ziemia, tak urodzajna i bogata w plony wszelakie, zaczęła pękać, tworząc szybko rozprzestrzeniające się zygzaki rozpadlin.
Pojawiły się dzikie, cyklopowe, bezlitosne fale, unicestwiające każde życie na swej drodze. Rycząca, zachłanna kipiel, wyciągająca swe zimne macki po ofiarę z wszelkiego stworzenia, któremu przyszło żyć na tym skrawku uświęconej ziemi.
Dumna, gigantyczna Świątynia Posejdona i Klejto, runęła w okamgnieniu. Jej złociste, potężne mury, popłynęły w górę, by za chwilę zapaść się w białą czeluść spienionego oceanu.
Kakofonia ludzkiego przerażenia, ryk tysięcy gardeł, zmieszany z łoskotem walących się budowli. Ludzkie krzyki, urywające się w momencie, w którym okrutna wodna masa wdziera się do płuc.
Apokaliptyczny rumor zapadającej się wyspy, wciągającej w morderczą głębię pięknych, doskonałych Atlantów, oraz wszelkie stworzenie.
Słońce i Księżyc, jedyni świadkowie masakry, nieprzerwanie emitowały swoje światło.
Prawda to, że jego jasność była wtedy jakby trochę bledsza.

Jawa

Nad zielonym wzgórzem, zalanym powoli zachodzącym słońcem, na lazurze nieba, pojawiła się antropomorficzna twarz jakiegoś bytu. Jego oblicze, zbudowane z pierzastych chmur, wyrzeźbił wiatr i pomimo, iż jedno oko nie było specjalnie proporcjonalne z drugim, widziałem, że byt mi się przygląda.
Kim był? Czego chciał? Czy to cherubin? Półbóg? Ucharakteryzowany prześmiewca mojej egzystencji? Kat mej pozornej wiedzy?
Cisnąłem w niego kamieniem.
Nie doleciał.
Coś na kształt ust, zmieniło się w gruby kontur politowania.
- Więc jednak prześmiewca! - pomyślałem. - O żesz ty!
Schyliłem się, gorączkowo szukając kolejnego kamienia, lecz byt rozpłynął się powoli po bezkresnym błękicie sierpniowego nieba. Ostatnie odpłynęło oko, do końca uparcie mi się przyglądając. Patrzyłem za nim przez jakiś czas, dopóki całkowicie nie zniknął.
Zastanowiłem się. Nie, no przecież taki byt ma w dupie moją egzystencję, o ile oczywiście się założy, że posiada on coś na kształt dupy…
On ma swoje zadania, swoje obowiązki… Tak, tak, to na pewno moja ordynarna wyniosłość kazała mi zobaczyć w tym zestawieniu chmur pierzastych kogoś, kogo obchodzi mój los.
Nawet, jeżeli miałby to być ucharakteryzowany prześmiewca.

Nieraz pytałaś się mnie, czy nie przeraża mnie nasza małość we wszechświecie? Nas, ludzi?
Jestem przerażony. Mały i przerażony. W mym umyśle przewala się cała masa mojego niepojęcia. Mój pyszny, subiektywny zasób wiedzy, jest niczym w bolesnym zderzeniu z pojęciem świata.
Jakiegoż to pierwiastka zostaliśmy pozbawieni, że tak nam ciężko ten świat pojąć?
Czy to tylko postępująca degeneracja naszej wrażliwości, czy porozrzucane okruchy niezrozumiałych mocy?
A może jest to pogoń za piekielnie podniecającym powabem materialnej nimfy, która rozpływa się w gęstej mgle naszej ignorancji?

Niedawno

Myślą mknąłem gdzieś obok nadolbrzyma. Postanowiłem zbliżyć się do niego.
Ogromna, masywna kula szaro-czarno-pomarańczowego koloru, budziła podziw i pokorę. Jej rozharatana, poraniona od uderzeń komet, meteorytów i innych niechcianych resztek kosmosu powierzchnia, była jak ser dziurdamer. Głębokie leje po potwornych razach międzyplanetarnych pocisków, zionęły tajemniczą czernią.
Był tam jeden lej, wielkości naszej Ziemi. Jak wielka musiałaby być to masa, która rąbnęła w biednego nadolbrzyma? Gdyby to monstrum pierdolnęło w Ziemię, nie zdążylibyśmy policzyć do jednego.
I tyle zostałoby z chwały naszego dumnego bycia człowiekiem.
To jest niewątpliwie nieskończona nasza małość.

Niedawno

Rzeka wije się, jak gruby, wilgotny, monstrualny wąż. Jej przeźroczyste cielsko kusi, mami słodyczą chwili. Monotonny szum wody, spadającej z niewielkiej wysokości kamiennego wału, rozleniwia umysł, kierując go w stronę raczej bezmyślnych obszarów.
Setki drzew, rosnących po obu stronach węża-rzeki, dopełnia siły natury. W zderzeniu z mocą przyrody, nasz umysł jest taki, jaki jest - mały, ograniczony, spekulatywny.

Nie jesteś niczyją własnością. Należysz tylko do siebie.
Dlaczego natura ma kolor zielony? I niebieski? A miłości przypisana jest czerwień? Że serce jest czerwone? Kto określił, że miłość umiejscowiona jest w sercu? Czemu nie w głowie? W szyszynce, w móżdżku? Choć i one, z drugiej strony, są utaplane w czerwieni krwi.

Chciałem kochać doskonale. Zawsze. Myślałem, że nigdzie we wszechświecie nikt nie potrafi kochać tak, jak ja. Że siłę mej miłości można porównać do sił natury. Że wszystkie istoty niebieskie, gwiazdy i planety, będą nieprzerwanie wychodzić z podziwu nad nieskończoną i nieokreśloną mocą mej miłości.
Zerwał się lekki wietrzyk nad rzeką, nad którą siedziałem.
Uśmiechnąłem się, bo przyszło mi do głowy, że ten wietrzyk dodał swoje trzy grosze komentarza do moich rozmyślań.
Nie, nie odebrałem tego jako ’’ stul mordę’’, raczej ’’ pielęgnuj to uczucie, ono da ci siłę, tak bardzo potrzebną’’. A słońce przyświeciło z taką mocą, że aż się trochę zląkłem, że to tylko potwierdzenie moich myśli.
Bzyczenie opasłej pszczoły wyrwało mnie z miłosnej zadumy. Robiła coś z jaskrawożółtym kwiatkiem, brzęczała, zanurzała się w niego. Czy to jest miłość? Czy zapładnianie tylko?
Słuchajcie, ateiści! Jakaś siła sprawcza musiała przecież dać tej pszczole i wszystkim pszczołom świata, to parcie do ciągłego zapładniania i przenoszenia życia z kwiatka na kwiatek. Inaczej pszczoła fruwałaby zupełnie chaotycznie, odbijając się od kamienia do kamienia, aż w końcu, rąbnęłaby na ziemię, konając od odniesionych ran.

Może to mężczyzna, ze swoim naukowym rozumem, jest prawdziwym złem tego świata? Samiec alfa, macho, zdobywca, eksterminator prawdziwej miłości. Szydzi ze słabszych, depcze wrażliwość, w niekończącym się wyścigu o zwycięstwo i ostatnie słowo, nie uznaje żadnych zasad. Umięśniony mocarz, morduje, gwałci, wywołuje wojny, równa z ziemią przyrodę, zamieniając ją na budowle z plastiku i szkła. Żywe formy, piękne i doskonałe, zamienia w monstrualne cmentarzysko murowanych pomników, między którymi przyszło nam żyć. Uzbrojony w najświętszy swój oręż - w męski szowinizm, zawsze i wszędzie będzie nim i o niego walczył, w imię swej chwały nieskończonej.

Przyczyna

Całą miłość zawarłem w jednej kropelce porannej rosy, błądzącej po ździebełku soczysto zielonej trawy. Kropelka, podobnie jak miłość, mieniła się nieskończoną liczbą kolorów. Przyglądając się jej pięknu pomyślałem, że jest w niej miejsce na moją miłość, bym mógł ją tam umieścić.
Kropelka żachnęła się, lecz początkowo przyjęła moją miłość. I kiedy już wyciągnąłem język, by jego koniuszkiem wchłonąć smak miłosnej ambrozji, moja ukochana spadła na ziemię, która wchłonęła ją beznamiętnie.
Dopóki była zawieszona między niebem a ziemią, była moją królową.
Uroniłem wtedy łzę, która spadła dokładnie tam, gdzie kropelka.
Podążyłem wtedy w myślach za nią. Wiem, że kiedyś znów się spotkamy.
Cholernie się boję, czy jest tam w niej jeszcze to, co umieściłem.

Skutek

Uwzniośliłem percepcję. Moje kalkulacje i oczekiwania dostały w ryj. Dostrzegam rzeczy wcześniej przeze mnie niedostrzegalne. Spiritus movens mojego transcendentalizmu dostał ożywczego kopa w jaja.

Czym jest utopia? Obrazem idealnego społeczeństwa, przypominającego nam o niedoskonałości świata, w którym żyjemy? Czy dziś kogoś to obchodzi? Może rację miał Oscar Wilde, że co prawda wszyscy leżymy w rynsztoku, lecz niektórzy leżą z twarzą skierowaną ku gwiazdom?
A może, jak to gdzieś słyszałem, marzenia jednych, bywają koszmarem innych?

Sen na jawie

Oglądam Ciebie. Tak kochaną przeze mnie twarz. Widzę spokój Twego snu. Moje zmysły przenikają Twoje. Dziwnie się czuję, ubrany w Twoje zmysły. Ta dziwność samopoczucia to szczęście ziemskie. Wpatruję się w Ciebie minutami, godzinami - czas nie ma znaczenia. Otwierasz oczy. Zamrugawszy kilka razy, wpatrujesz się we mnie. Delikatnie, drżącymi palcami, zamykam Ci na powrót powieki, po czym odgarniam kosmyk blond włosów i zasklepiam czułym pocałunkiem, co dłońmi zamknąłem.
Może wilgoć moich warg tak naprawdę ostatecznie rozbudziła Cię ze snu? Wierzę, że tak. Znów na mnie patrzysz. Błyszcząca zieleń dopytuje się, czy aby to wszystko prawda? Czy nie jest to część snu?
Nie jest, nie. To coś, o czym marzyliśmy - bliskość dwojga ludzi.
Wbijam się w Twe usta bezceremonialnie. Czuję smak świeżych truskawek. Nie pozostajesz dłużna - oddajesz bezceremonialność pocałunku. Spotkanie naszych języków zapowiada gorączkę zbliżających się spełnień. Twoje zaczerwienione policzki płoną. Ofiarowałaś mi siebie, a ja dziarsko przyjąłem Cię do ciepła moich spragnionych dłoni. Niby telepata odgaduję, czego oczekujesz. Przepadło gdzieś delirium niepewności. Czuję Cię, lecz nie zmysłami. Czymże więc?
Czym Cię tak szaleńczo czuję, że wszystkie cztery, pięć, czy dziesięć wymiarów nie są w stanie tego oddać?
Nie! To nie czucie. To wypełnienie świadomości czystą, bezinteresowną miłością. To stan miłości, który po prostu jest.
W mojej Atlantydzie nigdy świadomie się nie krzywdzimy. Nie robimy sobie wyrzutów, rozumiemy się bez słów. Żyjemy z dwoma sercami w jednej piersi, przez to podwójnie jesteśmy silni. Odwiedzamy krainy niedostępne dla innych. Codziennie rano budząc się, jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, że oto znów mamy nowy dzień na ofiarowywanie sobie całego bezmiaru miłości.

Jawa ( dotkliwa na wskroś )

Mozolnie budowałem moją Atlantydę, budowałem ją ze skrawków pojedynczych myśli, ze strzępów wyobrażeń. W pewnym momencie przestraszyłem się jej wielkości i potęgi. Wiedziałem, że dobrze to się skończyć nie może. To nie jest świat, w którym mogłaby zaistnieć. Z hukiem pochłonęła ją zimna, beznamiętna codzienność, w której przyszło nam żyć.

Mówi się, że dziesięć tysięcy lat temu, dumni mieszkańcy Atlantydy, wraz ze swoją doskonałą wyspą, w ciągu jednego dnia i nocy, zostali zmieceni do oceanu z powierzchni ziemi przez trzęsienia i powódź. Czy ta wyspa faktycznie istniała? Jedyny przekaz, to liczące dwadzieścia cztery wieki, ’’Timajos’’ i ’’Kritias’’ Platona. Opis w nich Atlantydy jest za bardzo szczegółowy, żeby mogłaby to być tylko wyobraźnia autora, jak wielu sądzi.
Jednak, możliwym do zaistnienia jest fakt, że Platon wymyślił całą tę historię, jako opowieść, która z założenia miała być umoralniająca a w grę wchodziła natura ludzka, oraz ambicja, która w konsekwencji doprowadziła do tragedii.
Może nie tyle chodzi o to, żeby karcić ludzkie ambicje, lecz o nieumiejętność ubłagania nieubłaganych sił natury?

Naprawdę, nie chciałbym, żebyś była moją Atlantydą.
Jestem już bardzo zmęczony szukanie Ciebie.


Tyle wtedy napisałem.

Powiedziałaś mi, że to Ci się bardzo podobało.
Byłem wniebowzięty.

Pamiętasz?
Tego dnia, w powietrzu dało się wyczuć dziwne napięcie. Doznałem go, jak tylko otwarłem rano oczy. Jakoś moja dusza nie mogła sobie znaleźć miejsca we mnie, więc przemieszczała się, jak płochliwa zebra przed zgłodniałym gepardem, wte i we wte.
Wlazłem do kuchni i prawie od razu dostrzegłem na stole małe kolorowe pudełko, przewiązane czerwoną wstążką. Ty uśmiechałaś się radośnie, a zielone promienie prześwietlały mnie w oczekiwaniu na to, jak zareaguję na ten niespodziewany prezent.
Nagle jednak zabrzęczał telefon.
Kumpel dzwonił, żebym jak najszybciej przyjeżdżał do firmy, bo stary zwołał nadzwyczajne zebranie, związane z pewnymi poważnymi decyzjami wobec niektórych osób.
Kiedy wyłączałem komórkę, Twoja twarz posmutniała. Na chwilę jednak. Potem powoli starałaś się cieszyć ze mną, no bo przecież awans na redaktora po pięciu latach pracy w ogólnokrajowym piśmie, to nie jest przecież byle co. Ja byłem tego pewien - w końcu, po straszliwych mękach, po ogromie pracy, która nie może mieć nigdzie odwzorowania, po przeczekaniu ustawki nepotycznej - w końcu, być może i do mnie się szczęście uśmiechnie?
Nie myliłem się. Ubrałem się szybko i pocałowawszy Cię w te Twoje cholernie słodkie usta, wybiegłem z mieszkania.
Stary pierdzioch z tajnym uśmiechem numer pięć, który bardziej przypominał pierd właśnie, niż oficjalną, szczerą radość, oznajmił wszystkim, że oto ja teraz rządzę. Zachłystywałem się wyobrażeniem swobody i wolności w wyborze tematów, o których będę od teraz pisał.
Kiedy w towarzystwie popijałem drinka zwycięstwa, zadzwoniła moja komórka. Odebrałem, ale było chyba po mnie poznać, że bardzo zbladłem, a jak szklanka z alkoholem, którą trzymałem w dłoni, rozbiła się w drobny mak o świeżo wymyte, kremowe płytki podłogowe, to dał się słyszeć wysoki damski pisk.

Jakiś najebany skurwysyn miał za nic, że mój skarb wyszedł tylko kupić naturalne jogurty, jak co dzień. Starym, zdezelowanym oplem wbił się w betonową ścianę sklepu, do którego właśnie szła moja żona. Zmiażdżył ją w okamgnieniu, obryzgując wszystko wokół jasną krwią. Boże!!!!!
Pod wpływem uderzenia silnik samochodu przemieścił się do tego stopnia, że pogruchotał nogi pijakowi.
Gnój pewnie pomyślał sobie później, że tym odkupił swoje winy, jednak nic z tego.

Ja umarłem dla świata już wtedy, kiedy rozpieprzała się szklanka z drinkiem.
Nie, to nie tak, że Twoje serce przestało bić a moje tęskniło, żyło wspomnieniami. Moje również przestało bić, nie było go, nie było mnie. Ja nie żyłem, chociaż moje ciało się poruszało. Ciało jest jednak tylko niedoskonałym narzędziem we władaniu doskonałej duszy, która jest w nim uwięziona.
Moja dusza rzygała już tymi pierdolonymi kajdanami, pętającymi jej niepodległość.
Chciała odejść, lecz nie jest tak prosto pozostawić okalające kości mięśnie, rozedrgane niebieskie tkanki, przyobleczone w niepozorną skórę.
Ale!
Dwa dni po pogrzebie ośmieliłem się w końcu odpakować prezent, który wciąż leżał na stole. Rozsupłałem kokardkę, otworzyłem wieczko i zobaczyłem maciupeńkie, chłopięce, granatowe trampeczki.
Straciłem przytomność pierwszy raz w życiu.
Świadomość odzyskałem po kilku godzinach. Doszło wtedy do mnie, że moje ciało będzie mi jeszcze potrzebne.
Miałem w domu, pod pościelą w szafie, sześciostrzałowego Colta, niestety tylko gazowego.
Daniła, znajomy Rosjanin, niejasnego afgańskiego pochodzenia, którego znałem z pchlego targu, pokazał mi, jak się przerabia gazówkę na ostrą broń.

Dobrze znałem adres skurwysyna, który w ułamku sekundy, zabrał mi szczęście i miłość.
Na natarczywy dzwonek zareagował dopiero po jakiś trzech minutach.
Miałem w dupie to, że poruszał się na inwalidzkim wózku. Kiedy w końcu otworzył drzwi, jego powieki zatrzepotały, jak skrzydła konającego motyla. Nie ja dawałem mu życie. Ale ja je odebrałem.
Wystrzeliłem w jego twarz cztery razy. Ręce, pozbawione życia, zawisły momentalnie wzdłuż tułowia. Jego oblicze, już bez rys twarzy, zamieniło się w czerwoną maskę, z której tryskały gejzerki krwi.
Kiedy piąty nabój w magazynku był gotów do wystrzału, przyłożyłem sobie lufę do gardła.
Pociągnąłem za spust. Ostatnią rzeczą, którą zapamiętałem, była Twoja twarz, rozpromieniona szczęściem.

Nie wiem, gdzie teraz jestem.
Na pewno nie jest to Piekło, ani nie jest to Niebo. Czyściec, Poczekalnia Potepionych, też raczej nie.
Jest czarno-granatowo, choć nieśmiało prześwitują kolorowe myśli.

Kocham Cię.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podoba mi się oryginalna konstrukcja tego tekstu i sposób podejścia do tematu, świadczący, po pierwsze, o tym, że o miłości można w nieskończoność, a to jest bliskie mojemu odczuwaniu, a po drugie, dowodzi Twojej wielkiej wrażliwości, co podoba mi się jeszcze bardziej, bo łamie „męski” stereotyp. Super, że są jeszcze tacy faceci, naprawdę :)
Jedyne, co mi zgrzytnęło to jemioła na dębie. Aż zajrzałam do Internetu i zobacz, co przeczytałam: Jemioła posiada cztery podgatunki, różniące się przede wszystkim rodzajem żywiciela, z czego trzy występują w Polsce . Podstawowy gatunek to jemioła pospolita. Jest on związany z drzewami liściastymi (topole, lipy, jabłonie). Drugi podgatunek – jemioła rozpierzchła – rośnie na sosnach (rzadziej na świerkach i modrzewiach). Trzeci, to jemioła jodłowa, jak sama nazwa wskazuje pasożytuje wyłącznie na jodłach. Czwarty nie występuje w Polsce, ale też raczej nie na dębach :) Więc ten fragment wysyłam do poprawki. Pozdrawiam serdecznie - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Ci Aniu :)
Za czytanie.
Miło mi niezmiernie, że tak to odbierasz :)
Mój dąb był rzadki, jedyny, niepowtarzalny. Stał samotnie na bezkresnej łące. Podobnie jemioła, rosnąca na nim.
Jemiołę rosnącą na dębie uważa się za dar niebios, gdyż niezmiernie rzadko jest spotykana na tym drzewie.
Mnie bliżej raczej do druidów, niż do teraźniejszego przedstawiania świata.
Druidzi czcili dęby właśnie ponad wszystko, a rosnącą na nich jemiołę, uważali wręcz za talizman, chroniący niemal przed każdą zgryzotą :)
Jakbym widział błysk srebrnego sierpu w świetle księżyca, ścinającego jemiołę. Rozpostarte białe płótno pod drzewem, miało uchronić roślinę przed nieczystym zetknięciem z ziemią.
Na pewno jemioła rosnąca na dębie, była dla druidów symbolem człowieka, żyjącego pomiędzy niebem a ziemią...

:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałem kochać doskonale.

Tak chciał bohater, a nie wiedział, że właśnie było doskonale, do samego końca. Gdyby historia potoczyła sie inaczej, nie byłoby idealnie.

Bardzo dobry tekst. Bałam sie jego wielkości, ale strach szybko przemienił się w prognienie pochłonięcia całości.

Pozdrawiam:) zimowo

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...