Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

kurek gazu wystarczy do poczucia kontroli
modlitwa o cnotę pozostałych
zabezpieczy przed dzikością losu
jak nadzieja wygraną w totolotka

spirala rowków
tor smarowany
awansem
występami dzieci
wonią obiadu
dla pojazdu
w mechanicznym galopie
ciasnych okrążeń

trochę wolniej, wolniej…

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zaskakujesz rekwizytami Lokomotywo. znowu :) a wiersz jak dla mnie najlepszy z Twoich dotychczasowych, które czytałem.
kuchnia to specyficzne miejsce. jeśli jest gotowanie to często samemu, można pomyśleć, nawet chwilę zdystansować się od galopu. a patelnia cóż... jest bezpieczniejsza i sprawiedliwsza od kurków. niejednokrotnie lądowała na czyjejś głowie.
jedno co bym się zastanowił to zmiana tytuł nie kojarzący się z kuchnią. czytelnik (orga przynajmniej) po kliknięciu nie spodziewałby się zaskoczenia treścią ale Twoja wola rzecz jasna.
pozdrawiam Lokomotywo :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zaskakujesz rekwizytami Lokomotywo. znowu :) a wiersz jak dla mnie najlepszy z Twoich dotychczasowych.
kuchnia to specyficzne miejsce. jeśli jest gotowanie to często samemu, można pomyśleć, nawet chwilę zdystansować się od galopu. a patelnia cóż... jest bezpieczniejsza i sprawiedliwsza od kurków. niejednokrotnie lądowała na czyjejś głowie.
jedno co bym się zastanowił to zmiana tytuł nie kojarzący się z kuchnią. czytelnik (orga przynajmniej) po kliknięciu nie spodziewałby się zaskoczenia treścią ale Twoja wola rzecz jasna.
pozdrawiam Lokomotywo :)
Człowiek napisze wiersz, wypoci i zadowolony pakuje na orga, a ten woła o tytuł!!! No to idzie tytuł, jakiś tam - wiem, wiem, pomyślę - chyba jestem niecierpliwa:) Dziękuję Krzyśku za miły komentarz i też pozdrawiam:)
Opublikowano

Rekwizyty mnie nie zaskoczyły. Wyjęte z życiorysu wcale nie kojarzą się takiej, jak ja, z jakimiś tragediami. Zwykła kolej rzeczy - od właścicielki patelni sporo zależy. A w jakim celu odkręca kurki - to zależy od tego, co ma w sobie. Prosta, jak ja, ma prosty cel - nakarmienie wiszących nad nią głodomorów. I wtedy wiedzą, kto tu rządzi! Żartuję sobie, Lokomotywo, ale bardzo pogodnie nastroił mnie Twój wiersz. Znakomity zresztą, nie wiem, czy akurat najlepszy spośród innych, bo amatorskie mam oko. Ciągle jestem przy samolocikach...Serdeczności. Elka.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tego nie słychać kiedy serce pęka. Zimne ukłucie, jakby w środku coś się zerwało. Nie widać nic, lecz oczy ciemnieją. Ciężki oddech. Głos słabnie. Czas i powietrze staje. Co ty robisz. Noc. I tylko cień zaczyna mówić w twoim imieniu. Jak mogłeś! Bracie. No jak? A ty, dlaczego mu na to pozwalasz - Dlaczego?
    • Sąsiedzkie smaki tianguis między blokami rodzinny piknik grają w Dobble ona wierci ognistym ciałem madrytczykom za trzy lata umrze jej matka na pogrzebie wpatrzę się w jej przyschniętą twarz resztkami melona na Kijowskiej ulicy czy mam współczuć wiedząc jak żyła ojciec trząsł się kładąc wieniec na kratę jest mi przykro że cierpisz powiem tak każdemu szpikulcowi bo to broń przeciwko sobie a ksiądz niech się lepiej już zamknie nie ma ładnych pogrzebów.
    • oglądam nieśmiałe  dawne marzenia  które nie ujrzały światła dziennego    gdyby… tak czasami myślę    jaka byś była  w bliskim spotkaniu    tam wtedy  czarowałaś  byłaś niezachodzącym  słońcem  a ja  ja chmurami na niebie    bawiłaś się  moim cieniem    6.2025 andrew 
    • w niej masz drogi mleczne pokłosiem wydeptane - tu historia z korzeni w niepewność wyrasta. w niej masz ścieżki dopiero co w rosie skąpane - nie minie nawet chwila, a czas je zawłaszcza.   jest tak wyjałowiona (krucha, ślepa, głucha) monokulturą pragnień i błędów tętniących, pusta leży w bezruchu, milczy i nie słucha cichych szeptań i krzyków w koronach szumiących.   choć tak bardzo zmęczona, zasnąć nie potrafi, wciąż zakochana w niebie, z gwiazd wzroku nie spuści, będzie mu czule śpiewać przyziemne piosenki - może ją pokocha, tym marzenie jej ziści.   podszyta marzeniami bladoróżowymi, jedwabnymi nićmi i słodkim wiciokrzewem, użyźni swe zmysły, rozsieje uczuciami, odurzy zapachami i wilgotnym ciepłem.  
    • (Ojcu)   Wiesz, stoję tutaj. W tej trawie wysokiej. W słońcu. W tym rozkwieceniu bujnym i tęsknym.   W tej melancholii rozległej jak czas. W tym ogromie cichym sen głęboki otwiera powieki. I śnię tym snem potrójnym zamknięty. Tą duszną godziną upalnego lata.   Chwieją się wiotkie gałęzie. Łodygi. Źdźbła łaskoczące łydki.   I wszystko to szumi, gęstnieje. Oddycha niebem rozległym. Kobaltowym odcieniem przeciętym smugą po odrzutowcu i z białą gdzieniegdzie chmurą, obłokiem skłębionym …   W powietrzu kreślę tajemne symbole, znaki. Lgnę ustami do kory drzewa. Całuję. Namiętnie. Jak usta kochanki niewidzialne, drzewne. Liściastą boginię miłości.   Wnikam w te rowki słodkawe i lepkie od soku, czując na końcu języka tężejące grudki.   Układam zdania zapadnięte do środka, zamknięte a jednocześnie przeogromnie rozległe jak wszechświat. Jak unicestwienie. Zaciskam powieki. Otwieram… Mrugam w jakimś porywie pamięci.   Widzę idącego ojca, poprzez odczuwanie w nim tej powolności elegijnej (taką jaką się odczuwa we śnie)   Idzie powoli w wysokiej trawie. W łanach rozkołysanego morza z dłońmi złączonymi mocno i pewnie.   I rozłącza je nagle w mozaice szeptów, rozsuwając w tym złotym rozkłoszeniu zbożność i wiatr. I znowu w słońcu, i w cieniu. Za tym dębem, za kasztanem.   Za samotną w polu topolą. Chwieją i smukłą. jak palec na ustach Boga.   Idzie powoli, odchodząc. I pojawia się na chwilę, by zniknąć znowu za jakimś krzewem, co mu zachodzi znienacka drogę.   I znowu, ale w coraz większym oddaleniu. Za kępą pachnącą, za tym drżącym ukołysaniem maleńkich kwiatków, które mu spadają na głowę białym deszczem. Za jaśminem, który tak kochał za życia.   Twarz przesłaniam dłonią, szczypiące oczy, bowiem uderza mnie oślepiający promień słońca. Znienacka.   Otrząsa się w prześwicie z szeleszczących liści w powiewie. Lecz po chwili robi się duszno i cicho. Jakoś tak tkliwie. Ojciec zniknął, zapadł się. Rozpłynął, gdzieś w rozkojarzeniu sennej melancholii.   Na piaszczystej ścieżce pociętej cieniami gałęzi. A jednak był tu kiedyś i żył jeszcze. I żyje...   Jestem jedynym świadkiem tej manifestacji. Tego przemknięcia niematerialnego zrywu zakamuflowanego przed światem.   I mimo że jestem bez miejsca i przeznaczenia, notuję każdy błahy kształt. Każdy nawet zarys, który jest w czyimś zamyśle jedynie nic nieznaczącym szkicem.   W chmurze spopielałej. W nadciągającym snopie deszczu.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-24)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...