Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Trup w aucie


Cecherz

Rekomendowane odpowiedzi

Wieźli ją schowaną w tylnim bagażniku samochodu przez las. Przez noc, rozrastającą się jak cień wielkiej manty. Nie było czasu na zastanowienie, za wiele trzeba byłoby poświęcić, za dużo czasu do stracenia. Plan był prosty: ty bierzesz łopatę i zakopujesz trupkę, ja spróbuje się pozbyć samochodu, najlepiej zwalić go z wysokiej skarpy do morza. Kurwa, przecież tu nie ma morza, no właśnie nie ma morza. Powiedzieli do siebie rozgoryczeni, bardzo bardzo rozgoryczeni. Nie to, że tylko taki stan azjatycki po dwudziestu czterech dżinstach raczej takie wdupie głęboko w sercu, w duszy, w głuszy, w puszczy w środku lasku. Wydarte dżinsy na dupach zdradzały naiwność, po co było to?
Jednemu nagle zachciało się srać, kupę po prostu. Dobra idź ja poczekam i poszedł daleko pod krzewy i tak nikt go nie widział. Zobaczę tę laskę, tak se powiedział w duchu rzecz jasna i poszedł. Otworzył bagażnik alabastrowymi dłońmi delikatnymi jak dupa niemowlęcia albo jak kobiece łono. Ona była ubrana w prastare łachy kurwa, kogo my wieziemy pomyślał w duchu rzecz jasna. Niezła panienka to była w tym bagażniku tyle, że już martwa no denat nie żyła i nawet sam doktor Lubicz by jej nie ocycał, smutne ale prawdziwe.
Dwóch pedałów w środku jakiegoś zadupia na końcu świata, ani kielicha ani żarcia. Tamten gdzieś kloca sadzi ze spuszczonymi oczami, a niech se sadzi, poczekał. I nadal czeka długa warta gówno warta, ale laseczka niczego sobie. Zrobiło mu tak jakoś lakonicznie na języku coś pomiędzy posmakiem bananów a zgniłymi pomidorami i ciepło w gaciach, chociaż nie o to chodziło, przecież był normalny. Żona, dzieci, robienie zakupów samochód wynoszenie śmieci niczym statystyczny polak stał w tym dzikim polu i tak zrobiło mu się bez sensu quo vadis - myślał
A gdyby tak…eee lepiej nie a może jednak… eee nie nie, a może jak by…nie nie… No zdecyduj się kurwa psujesz tok narracji, i nadal psuł niezdecydowany. Co z tego, że ma ładne oczy jak już przewrócone do góry, a taka buzia jak Jasmin z Aladyna. Taka bajka Disneya, lubił ją znaczy nie on, jego dzieciak na VHS-esie. On raczej pornosy by wolał ale nie tylko, kryminały też i czasem Moda na Sukces. No tak mu się podobała, że teraz prawie mu stanął przed oczyma zły demon taki krwiopijca, żerca ludzkich wnętrzności. Podobny do predatora, takiego kałachem się nie rozwali, za trudno można by powiedzieć ale raczej się milczy. Milczał dalej nie wiedział, co zrobić nagle wyczuł, że coś Stefan wrócił z odsiadki pod krzakiem. Masz kawałek papieru, śmieszne, bo skąd miał mieć srajtaśmę w środku lasu, no ale zapytał stało się, pytanie zostało postawione człowiek postawił stopę na srebrnym globie. Nie mam, zabrzmiało dźwięcznie w głosie Marcina, aż liście znaczy ptaki poderwały do lotu. Powstał problem nie większy niż zwłoki dziewczyny w bagażniku ale zawsze jakiś, sytuacja prawie zrobiła się dowcipna. Jeden z gaciami spuszczonymi do dołu z ręką w gównie, drugi snuł nekrofilskie fantazyje, obaj byli w gównie po uszy, tak też można powiedzieć. Dokładnie tak.
Dobra wezmę liścia i poszedł szukać liścia, znalazł i wyparł dupę pół okrężnym ruchem ręki. Wrócił czyściejszy. Była zmowa, zmowa milczenia. Na co się tak gapisz, nie widzisz, nie żyje. Nie była warta wiele tak o niej powiedział, no prawie dosłownie, bo, było coś więcej w tym powiedzeniu. Taki mały zakręt albo zakręty dwa po niemiecku. Inaczej Stefan by się nie uraził, i wtenczas nie zgłębiłby się tak w sobie. Wyszło moralnie no prawie moralnie, brakło tylko puenty. Stryczka pękającego zaraz po wykonaniu egzekucji, dwunastu strzałów wystrzelonych ze złotego rewolweru prosto w serce jeden po drugim. Brakło zielonej błyskawicy ze ślepiów w brunatny krzyż. Byłoby boleśnie, można by wtedy czerpać męczeńską krew z kamiennej studni, której nie ma. Nie zebrał się orszak gryzoni śpiewających chorał.
Rzeczywistość wybebeszyła się rozpustnie, rozłożyła swe krzyże nogi na wprost dwóch zgubionych chyba w życiu czarnych postaci. Powietrze skręciło silny wir, pięści zacisnęły się bardziej. Nie jadę z tobą pierdole, zostaję tu. Tak teraz czuł musiał, przemożny niemożliwy do zwyciężenia egzystencjalny bałwan z opon schodowych wynurzył się z ziemi. Plan był prosty: ty bierzesz łopatę i zakopujesz trupkę, ja próbuje się pozbyć samochodu, najlepiej zwalić z wysokiej skarpy do morza. Tak, ale tu nie było morza ani skarp.
A wiesz może się zamienimy?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...