Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pamiętam, że od początku nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że on by tam pasował, że odnalazłby się tam szybciej niż ja, że dla niego wszystko byłoby naturalne i łatwe. Ja czułam się obco. Na wszystko patrzyłam szeroko otwartymi oczyma, ciągle wszystko porównywałam do tego, co mi znane. Chwytałam wszystko zachłannie jak duszący się człowiek powietrze. Dopiero teraz uświadamiam sobie, co wtedy czułam. Nie myślałam tylko czułam, bo to było jakieś takie nieświadome, gdzieś w środku mnie. Czułam, że mi się nie podoba, choć nigdy tego nie wyrażałam. Patrzyłam na wszystko z niepohamowaną ciekawością, chęcią poznania, ale i … nie, nie z obrzydzeniem, tylko poczuciem, że to wszystko jest gorsze. Myślę, że gdybym musiała zostać tam na zawsze zrodziłoby to we mnie wściekłość i chęć ucieczki.

Nie zbierałam tych wszystkich wrażeń w całość. One były jak pojedyncze zdjęcia rozsypane po podłodze. Dlatego bardzo się zdziwiłam któregoś dnia, gdy postanowiłam je pozbierać i nagle okazało się, że jest wiele rzeczy, które mi się podobają. Co dziwniejsze było ich więcej niż tych, które budziły mój sprzeciw z powodu swojej (z mojego punktu widzenia) absurdalności czy po prostu inności. Niektóre rzeczy wzbudzały mój zachwyt. Pamiętam jak kiedyś wysiadłam z Jubilee line na Westminster i oczom moim ukazał się widok przypominający scenografię ze Star Trek czy Babilon 5. Istna stacja kosmiczna cztery piętra pod ziemią. Po małych, starych i wykafelkowanych stacjach metra ta ogromna przestrzeń, surowy beton i ciepłożółte oświetlenie nowoczesności naprawdę zrobiły na mnie wrażenie. Do tego stopnia, że zjechałam ruchomymi schodami z powrotem na dół żeby jeszcze raz wszystko obejrzeć i lepiej zapamiętać. Potem wracałam tam jeszcze parę razy, ale najbardziej niesamowite wydało mi się to po wizycie na stacji Kilburn Park, gdzie nie krzyżują się już żadne linie i gdzie z pociągu wysiadają najwyżej dwie osoby. Pustka i cisza tak odwrotna do tego, co dzieje się na Oxford Circus. To jest zawsze takie uczucie we mnie, że odchodząc ciągle się odwracam za siebie żeby jeszcze raz na to spojrzeć i jak zahipnotyzowana powtarzam „niesamowite”. Starałam się właśnie jak najwięcej zobaczyć, ale na pewno jako ktoś z zewnątrz kto jest tylko na chwilę nie mogłam zobaczyć tego wszystkiego co jest pod spodem. Widziałam może tylko trochę więcej niż przeciętny turysta. Nigdy nie przyznam, że tam jest lepiej czy gorzej. Jest inaczej i mi się nie podobało, choć starałam się tą niechęć ukrywać nawet przed sobą. Odliczałam dni do powrotu, a jednak któregoś dnia ze zdumieniem stwierdziłam, że zaczynam się przyzwyczajać, że jednak mogłabym tam żyć a więc nie jest to takie nierealne jak wydawało mi się na początku. On natomiast przyzwyczaiłby się zdecydowanie szybciej. Wsiąkłby i stał się częścią tego świata, w którym ja mimo wszystko czułam się obco.

To właśnie od metra się zaczęło. Za każdym razem zjeżdżając ruchomymi schodami, stojąc po prawej stronie oczyma wyobraźni widziałam jak on zbiega po lewej. Nie żeby mu się gdzieś spieszyło. On wtopiłby się w tłum, byłby jednym z 15 milionów mieszkańców tego miasta. Ja byłam obserwatorem, kimś obcym, chociaż nikt inny nie miał o tym pojęcia. Kiedyś zatrzymałam się na ulicy przed wystawą jakiejś księgarni. Podeszli do mnie dwaj szesnastolatkowie i bezbłędnie zapytali gdzie tu jest jakaś kafejka internetowa. Mogłam tylko z żalem odpowiedzieć, że nie wiem, ale sprawiło mi to pewną satysfakcję, że mogę być uważana za tubylca. Obcym byłam tylko w moich własnych oczach a jednak nie umiałam się uwolnić od tej myśli. Zresztą myśl ta była zgodna z prawdą, więc może po prostu nie umiałam udawać, że jestem u siebie.

Nie było dnia żebym o nim nie myślała. Codziennie robiąc zakupy w Safeway`u wyobrażałam sobie, co wrzuca do koszyka. Pewnie byłby trochę zagubiony z powodu słabej znajomości języka, ale machnąłby na to ręką. Metro, sposób przechodzenia przez ulicę – szybko połapałby wszystkie mechanizmy. Ja długo podchodziłam niepewnie do krawężnika i cierpliwie czekałam na zielone światło. Za to widziałam nieraz jak on z całą pewnością siebie wpycha się do przepełnionego pociągu albo jak biegnie za nim, chociaż drzwi już się zamykają. Ja wolałam poczekać, przecież nigdzie się nie spieszę. On nigdy nie tracił ani chwili. On bardziej otwarty i odważny szybciej zawarłby jakieś znajomości. Ja wszystkie okazje poznania ludzi marnowałam. Ile razy ktoś mnie zaczepił na ulicy niemal automatycznie odpowiadałam „nie, dzięki”. Przeklęty odruch obronny.

Pierwszy raz zobaczyłam go w Hyde Parku. Stałam na skrzyżowaniu pod Wellington Arch a obok mnie dwóch młodych ludzi na rowerach. Jeden miał blond dredy, drugi lekko rozczochrany, obaj w tenisówkach i kolorowych t-shirtach. Złapałam tylko strzęp rozmowy. W ogóle się nie zdziwiłam, że rozmawiali po polsku. To często spotykane. To na tym skrzyżowaniu spisały jednego z nich pały. Nie wiem za co. Pomyślałam wtedy właśnie, że on by tam pasował, że pewnie zagadałby tych dwóch, że też jeździłby na rowerze, że czułby się tam jak u siebie. Światło zmieniło się na zielone, chłopaki pojechali a ja udałam się do Hyde Parku. Jakieś dwie minuty później zobaczyłam tych dwóch rozmawiających z nim przy jednej z ławek. Aż przetarłam oczy ze zdumienia. Od tamtej pory spędzaliśmy dużo czasu razem. Włóczyliśmy się po mieście, spędzaliśmy godziny w National Gallery albo bezmyślnie jeździliśmy w kółko dwupiętrowym autobusem. Jedliśmy lunch na trawniku w parku, obserwowaliśmy ludzi na Trafalgarze albo kolorowe reklamy na Piccadilly Circus. Ja go ciągnęłam po księgarniach, on się uparł żeby zobaczyć karnawał na Notting Hill. Było mi z nim lepiej, nie czułam się sama. Pokazywał mi miasto jakby się w nim urodził. Wiedział wszystko. Zdarzało się, że spędzaliśmy razem noc. Budziłam się wtedy z uśmiechem i z żalem, że trzeba już wstawać. Bardzo rzadko docierało do mnie, że to wszystko jest nieprawdą, że to tylko moja wyobraźnia. Wtedy obiecywałam sobie, że po powrocie zadzwonię do niego. Ale potem znowu się spotykaliśmy i zapominałam. Przecież był. Kiedyś siedliśmy na ławce na ulicy. Nie rozmawialiśmy dużo. On zajęty był szukaniem czegoś na mapie, ja postanowiłam się nie wtrącać. Było mi lżej, kiedy ktoś inny był za mnie odpowiedzialny. Obok siedział młody mężczyzna, lat dwadzieścia parę, trzydniowy zarost, sprane dżinsy. Rozmawiał po angielsku z dwoma starszymi hindusami w wielkich bordowych fartuchach zapewne z pobliskiej restauracji. Kiedy odeszli młody zapytał nas po polsku czy szukamy pracy. Już chciałam zaprzeczyć, ale on szybko podjął rozmowę. Z czysto socjologicznej ciekawości. Pogadali kilka minut i poszliśmy dalej.

Tak samo nagle jak go zobaczyłam wtedy w Hyde Parku tak samo nagle kiedyś znikł. Nie, nie znikł. Po prostu się nie pojawił. Umówiliśmy się jak zawsze o 10:15 na stacji Green Park, gdzie krzyżowały się nasze linie metra: moja Victoria i jego Piccadilly. Czekałam 15 minut, godzinę, dwie. Wreszcie nabrałam przekonania, że to jednak był tylko mój wymysł. On był zupełnie gdzie indziej i wcale się tu nie spotkaliśmy. Nie mogliśmy się spotkać. Usiłowałam o tym zapomnieć przynajmniej do chwili, kiedy się spotkamy naprawdę, opowiem mu o tym i będziemy się z tego śmiać. Trzy dni po powrocie do domu zadzwoniłam do niego. I dowiedziałam się, że on od trzech miesięcy jest w Londynie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • ,,Ja Jestem Drogą,  Prawdą I Życiem,, J 14,6    gdziekolwiek idziemy  wybieramy drogę    GPS pomaga   nie zgubimy się w zdrowiu i szybko  dotrzemy do celu  potrafi jednak i ... wywieźć w pole  trzeba ufać z rozwagą    słowo Boże  nie wyprowadzi na manowce  możemy ufać bez granic    z Nim wstaje dla nas słońce    8.2025 andrew  Niedziela, dzień Pański    Pielgrzymka Myśliborska  Ok.200 osób. Najwięcej młodzieży,  potem starszych. Średnie pokolenie mało, pilnują chleba powszedniego . Ktoś musi. Chyba takie proporcje były zawsze.  
    • @Leszczym refren chyba najlepszy z tych dotychczasowych 
    • Czy będziesz jeszcze kiedyś wspominać o naszej wspólnej zabawie w podchody — które odnajdzie większą odwagę, które podejdzie do drugiej osoby?   Tak bardzo grzeczni, tak bardzo młodzi, tak nieśmiali, jak słońce za chmurką, z nadzieją ciągłą, że wyjdzie ponownie, i znowu oślepi, i znów oczy mrugną.   Czasami niebo chmurzyło się wieczność, a gwiazda, co świecić mi miała za oknem, zamiast znów wyjrzeć, zmierzała w ciemność, oślepiać innych swym blaskiem przelotnym.   Lecz jak daleko by nie uciekła, dnia kolejnego znów mnie witała, a będąc w jej blasku, czułem z nią jedność — była czymś więcej niż wodór i skała.
    • Wszystko jebło. Nie runęło – roztrzaskało się na milion kawałków, a ja zostałam w epicentrum chaosu, zalana ogniem własnej pustki, lodem, który wbija się w kości.   Cisza krzyczy. Każdy oddech wbija się w płuca jak tysiące ostrzy. Każda myśl, każde wspomnienie, każdy cień – rozrywa serce na kawałki, które nie chcą się już złożyć.   To była miłość. Cała, prawdziwa, dzika i pełna nadziei. Oddałam wszystko, co miałam, serce, które biło dla Ciebie, każdą cząstkę siebie, każdy uśmiech, każdą noc, każdy dzień.   A Ty odszedłeś. Nie było ostrzeżenia, nie było słowa. Tylko pustka, która zalała wszystko, co kiedyś miało sens. Świat stracił kolory, dotyk, smak – została tylko dziura, w której kiedyś mieszkała miłość.   Moje oczy patrzą w nicość, szukają ciebie w odbiciach, w cieniu, w każdej drobnej rzeczy. Dusza pali się od środka, rozrywa mnie chaos uczuć, które nie mają gdzie uciec.   Każdy ruch, każdy oddech, każdy dźwięk jest ciężarem, który miażdży ciało i serce. Wszystko, co kochałam, co dawało poczucie bezpieczeństwa, rozprysło się nagle, zostawiając tylko ból i tęsknotę.   Próbuję oddychać, próbuję iść dalej, ale pustka jest oceanem, który wlewa się do płuc, zalewa serce, kruszy każdy krok, ciągle przypomina, że to, co kochałam całym sercem, już nie wróci.   Wspomnienia wracają i szarpią mnie wciąż. Nie mogę ich odrzucić, nie mogę ich wymazać. Każdy uśmiech, każdy dotyk, każdy wspólny moment – wszystko wbija się we mnie i pali od środka.   Już wiem, że nic nie będzie takie samo. Nic nie wypełni pustki, która została po miłości, która była całym moim światem, która dawała sens i nadzieję, a teraz pozostaje tylko echo w sercu.   Ból we mnie nie jest cichy. Nie jest mały. Jest jak tsunami ognia i lodu, zalewające wszystko, co kochałam, co dawało choć cień poczucia bezpieczeństwa.   To nie mija. Jest we mnie w każdej komórce, w każdym oddechu, ciągle szarpie, pali, wypełnia chaos, ciągle przypomina, że wszystko, co kochałam całym sercem, roztrzaskało się w proch i pył.   I mimo że nic nie mogę zmienić, ciągle próbuję istnieć wśród ruin, ciągle próbuję znaleźć choćby ścieżkę, która pozwoli przetrwać kolejny oddech, bo nawet w tej pustce, ta miłość, choć utracona, wciąż mnie definiuje, wciąż mnie kształtuje, wciąż mnie boli.
    • tylko walizka terkocze mi znajomo w tym obcym mieście szczerbatymi frontami kpią nawet kamienice
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...