Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pisałem o tym sonecie ze strony poezji Współczesnej. ale ten też nie jest o deszczu - samego deszczu tu brak i w miejsce tego jest porównanie do deszczu gwiazd, co zresztą jest czymś starym jak świat, vide deszcz meteorytów (kiedyś uważano je za spadające gwiazdy). Na końcu jest mowa o związanym człowieku jako widzu, co dość dziwnie koreluje ze sznurkami ze wstępu. Tym bardziej w obecności takich określeń wobec niego: "I lekko się unosisz".

Zauważ z kolei, że takie zwroty jak: "tu związany czeka, zaklęty w zmartwychwstanie" są tylko Twoim własnym odautorskim wnioskiem, a na pewno nie wynikają z wcześniejszej treści i gdybyś napisał na odwrót, np. "tu czeka wolności zakuty w zmartwychwstanie" to niewiele by to nie zmieniało.
Uogólniając: wiersz został napisany jakby metaforyka była jego najważniejszym środkiem. Reszta się nie liczy, stąd "Nie znosi nikt próżni" gdzie nie bardzo wiadomo o jakiej próżni mowa? O pustce? W takim razie: żyłki, deszcz, krople, gwiazdy i pozostałe gadżety temu zaprzeczają! Kuglarskie jest najbardziej podejście do tematu bo zanim Czytelnik się spostrzeże, już Autor wręcz twierdzi, że "I z każdą nocą czujesz, że bardziej się skraplasz" czyli - mam nadzieję - że jest on sam owym deszczem który nie spadnie? W innym kontekście, brzmiałoby to wręcz zabawnie, nawiązując do nocnego moczenia ;)
Za dużo porównań, jakby opierać wiersz na tym, że monitor to guzik z dziurkami przez które - każde przez swoją - co noc patrzą na siebie zakochani :-) Albo:
Deszczu nie było. To motek z DNA zsunął się z kolan, których też już nie ma.
Ależ ja jestem! Dotknij mnie kochany: czujesz, jak jestem? Jestem, choć niema.

Żartuję, ale chodzi mi o to, że baaardzo umownie wypowiadasz coś a potem się tego trzymasz jakby na siłę starając się to ubrać w logikę. Przypomina to filozofię scholastyczną, charakterystyczny sposób rozumowania dla Średniowiecza, jeszcze przed przyjęciem newtonowskiego rozumienia świata jako obowiązującego. Czyli powiedzmy ktoś stwierdzał, że w łebku szpilki zmieści się ni mniej ni więcej tylko 200 diabłów, a potem na siłę to udowadniał.
Większość Twoich wierszy zaczyna się od podobnych wniosków a potem... potem już się jakoś to toczy i nawet na koniec mamy rzekomo logiczne podsumowanie. Coś w rodzaju literackiego twierdzenia, które trzeba udowodnić, nieważne jakimi argumentami a te przybierają postać metafor (zazwyczaj są przeniesieniami określeń z jednych rzeczy na drugie, jak: morze-linieje, gawiedź czyli tłum, dużo dużo ludzi i niewidzialna)

Przynajmniej dla mnie jest to zbytnie nagromadzenie umownych figur, a co najgorsze, jakby na siłę wyprowadzone na ich podstawie wnioski (stąd pewne skojarzenie ze scholastyką)

Na plus, że i tak piszesz co najmniej o 4 promile nieba lepiej niż kiedyś, także pod względem technicznym! W odróżnieniu od niejakiego Tango ;-)

Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ech, ja i Coelho? Jakby się dowiedział, pewnie znów by trafił do szpitala psychiatrycznego pojąwszy, że tak mało osiągnął :-) Ale, zważywszy na bliskie zeru szanse, że się dowie - bardzo dziękuję za tak uskrzydlający komentarz!
I serdecznie pozdrawiam.
Opublikowano

a jednak. a jednak czy nie chodzi czasem o kota transsyberyjskiego?
wracam, bo urodę i właściwości ma magnesu. aaaach.
mnie ten cwany nietoperz (nie to perz) cały czas we włosach się kotłuje. oki. 3ma klimat.
:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


"Absynt, papierosy i dym"... jak to ładnie brzmi. Tak, tak... klasycznie:

Konrad Wallenród - Chmury

(fragment ukrywanej przez belfrów prawdziwej wersji "Konrada Wallendroda" A.Mickiewicza
w której Wieszcz przewiduje rozwój przemysłu tytoniowego
i pełne bitew gry strategiczne)

Gdy Mistrz praw świętych pozamykał księgi
I lekcję skończył - siadł do komputera.
Miecz i krzyż wielki, znamiona potęgi,
Gry wojennej okryła wnet chmura
Siwego dymu; wkoło okiem strzelił,
W którym się radość na pół z gniewem żarzy,
I niewidziany gość na jego twarzy,
Uśmiech przeleciał, słaby i znikomy:
Jak blask, co chmurę poranną rozdzielił,
Zwiastując razem wschód słońca i gromy.

Ten zapał Mistrza, to groźne oblicze,
Napełnia serca otuchą, nadzieją;
Widzą przed sobą bitwy i zdobycze
I hojnie w myśli krew pogańską leją.
Takiemu władcy któż dostoi kroku?
Któż się nie zlęknie jego szabli, wzroku? -
Wiwat, Settlersi! już się chwila zbliża,
Gdy z klawiatury błyśnie znamię krzyża.

Nadzieje próżne. - Cieką dni, tygodnie,
Upłynął cały długi rok w pokoju;
Litwa zagraża, Wallenród niegodnie
Ani sam walczy, ani śle do boju;
A gdy się zbudzi i cóś działać zacznie,
Stary porządek wywraca opacznie.
Woła, że Zakon z świętych wyszedł karbów,
Że bracia gwałcą przysiężone śluby;
"Módlmy się - woła - wyrzeczmy się skarbów,
Szukajmy w cnotach i pokoju chluby!"
Narzuca posty, pokuty ciężary,
Uciech, wygody niewinnej zaprzecza;
Lada grzech ściga najsroższymi kary
Podziemnych lochów, wygnania i miecza.

Tymczasem matka, która już z dala
Poczuła zapach dymu od stolicy
Syna, znając, że ten co noc podpala
Papierosy ojca albo okolicy;
Pod całym domem dumnie się przechwala,
Ze idzie zaraz po księdza z kaplicy;
Pierwszy raz dzieci z rodziców swych progu
Zadrżały na dźwięk matczynego rogu.

Kiedyż być może czas lepszy do wojny? -
Litwa szarpana wewnętrzną niezgodą;
Stąd dzielny Rusin, stąd Lach niespokojny,
Stąd krymskie chany lud potężny wiodą.
Witołd, zepchnięty od Jagiełły z tronu,
Przyjechał szukać opieki Zakonu;
W nagrodę skarby i ziemie przyrzeka
I wsparcia dotąd nadaremnie czeka.

Szemrają bracia, i rodzinna rada,
Mistrza nie widać; Dziadek stary bieży,
W kuchni, w sypialni nie znalazł Konrada:
Gdzież on? - zapewne u narożnej wieży.
Śledzili bracia nocne jego kroki;
Wszystkim wiadomo: każdego wieczora,
Gdy ziemię grubsze osłaniają mroki,
On wzrokiem błądzi po szkle monitora;
Niemal klęczący, przyparty do muru,
Okryty kocem aż do białej zorzy
Świeci z daleka, jak posąg z marmuru.
I przez noc całą senność go nie zmorzy.
Często na cichy dzwonek "Motoroli"
Wstaje i tęskne daje odpowiedzi;
Brzmienia ich z dala ucho nie dośledzi,
Lecz widać zaraz z nadymanych woli,
Rąk niespokojnych, podrywanej głowy,
Że jakieś ważne toczą się rozmowy.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...