Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Koncert wśród dźwięków [poemat]


Rekomendowane odpowiedzi

I Słuch zaginiony nad wybrzeżem

szepty uniosły stożek fortepianu
artysta otworzył błękitne zasłony
rozpostarte sukna dźwięku opadły
brunatne kłęby futra wypełzały z oczu
niewinne zęby zanurzyliśmy w otchłani

widząc świece w wonnej sali
zatopiłem ręce we własny ogień
dotykałem wysokiego lśnienia na ścianie
sięgnąłem po grzywę pianisty

galop przewrócił drogę
kroczyłem wolno kamienistym wybrzeżem
fale błotnistego kompozytora muskały
nasze sierści gęste od łez i piasku

klawisze temperowały nam palce
a ja sięgnąłem po sakwę
poczułem w niej pustkę
mnożoną wokół mnie

przekłułem materiał firaną paznokci
moje oczy powędrowały do cudzych oczodołów
okrążyły nas zmarłe niedźwiedzie i ryczały
wybrzeże dźwięku zabrało w dal kamienie

dotknąłem podłogi poniżej ropiejących łokci
paznokcie tkwiły głęboko przecinając ciało
świeca sterczała wpita w ramiona
żar kolorów potargał pot ściekający z instrumentu

gra otoczyła nas i podaliśmy jej dłonie
zęby krążyły pomiędzy żebrami
przez gardło karmiły niebieskie słowa
śpiew cichnąc odszedł za zwierzętami

wyrzuciłem ostatni złoty piasek
pokrywa sali była niczym wrzące morze
ogień pociął pięciolinię w źrenicach
odeszliśmy garnąc wyszeptane milczenie

żółte kamienie tętniły w ramionach
niczym broniąc wody od wysuszenia
przykryliśmy suchymi strzępami sukna
sukienne wybrzeże fortepianu



II Dialog na marmurze ulicy


oddech przekształcił nas w stonogi
zwisające z gałęzi uśmiechu
para kwitła w latarni kawiarni
oddychała ciepłą kawą jak słowami

mój bukszpanie
oddech nasz
to te panie
sam je znasz
choć niezdarnie
sam go zgoła
maksymalnie
okręciłeś dookoła

otworzyłem pióro atramentu
ręce eksplodowały słodkimi muzami
kamień potoczył się po teatrze
upadł wypełniając czyjąś czaszkę

kartka papieru wypadła z kurtki
jakby zapomniana gazeta
otworzyłem nad nią kruszec zdań
linie papilarne słów zostały oddarte

przyjdź słodka
nieśmiała głodna
ach do schodka
tak mało chłodna
dziś złote oczy
otwieram zorzy
dzień nas połączy
i do urny złoży

zioła nekrologu wpełzły mi pod oczy
para zadygotała w żwirze
diament ciszy zmieniał paznokcie
w końcu ręka podskoczyła w zawołaniu

chodnik przetoczył kubeł deszczu
rozmiękłe buty sterczały kroplami skóry
kora człowieka opadła i rozebrałem parasol
jego suche kikuty widniały za szybą kawiarni

para przeniosła swe zorze na papier
zatoczyła koło nad cyrografem bieli
niczym nad odwołanym rejsem
w którym znalazłem własny uśmiech



III Wydrążone otoczenie


sakwa futrzanego żwiru
przytroczona do pasa planety
klasnęła w ciało lasu
niczym Księżyc spychany przez Słońce

otworzyłem szybę błyszczącej zieleni
ciepło z nozdrzy napięło korę
z ust wyrosły pędy i sięgały stóp
trwałem otoczony blaskiem pucharu

w środku kielicha stała para fortepianów
lekko uniesione ponad kryształową ziemią
niczym wspomnienie dawnego pożaru lasu
otwierały mój głos i zamieniały go w ciszę

kawałek drewna był zapisany
ludzie przechodzili i czytali
lecz moje dziurawe oczy wypełniły niebo
gdzie zwykłe napisy są eksperymentami

granatowa ciemność z sukna wyłoniła nas
i wbiła w morze niczym sakwę wybrzeża
z rękoma przygwożdżonymi płomiennymi partyturami
wymawialiśmy dźwięczne światy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...