Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ciche pukanie wyrwało Jaya z drzemki. Usiadł na materacu i przetarł oczy.
-Proszę ? powiedział cicho.
Do pokoju weszła Lynette.
-Przepraszam, widzę że spałeś.
-Nie, właściwie to się przebudziłem przed chwilą. Wejdź, proszę.
Dziewczyna przysunęła taboret spod ściany i usiadła przy kwadratowym stoliku w rogu pomieszczenia.
-Mogę? ? spytała wyjmując papierosa.
-Jasne. Płuca zawsze można przeszczepić.
Zapadła cisza. Lynette co chwilę wypuszczała kłęby siwego dymu.
Jay przełamał milczenie:
-Lyn, wybaczysz mi kiedyś, że cię do tego wszystkiego wciągnąłem?
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
-Wybaczyć? Chyba raczej podziękować. Gdyby nie ty, dawno skończyłabym w jakimś rynsztoku zaćpana na śmierć.
-A czy to jest lepsze? Za każdym razem ryzykujesz życiem dla tego dupka, który nawet nie jest w stanie tego docenić. Nie ty, przyjdzie kto inny. Ziemia jest pełna bezrobotnych ? westchnął. - Coraz częściej myślę, że nie mam po co dalej egzystować. Tu nigdy nic się nie zmienia. Mam już dość wszystkiego, chcę to skończyć...
-Jay ? Lynette przez chwilę zastanawiała się co powiedzieć. - Posłuchaj mnie, wszystko się jeszcze ułoży, zobaczysz. Nie wolno ci tak myśleć, nie wolno ci zostawić mnie samej. Zawsze byłeś dla mnie jak starszy brat, zaopiekowałeś się mną, kiedy nikt inny nie chciał na mnie nawet patrzeć. Nadal cię potrzebuję. Obiecaj, proszę obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz...
Po policzku Jaya powoli spływała łza. Otarł ją rękawem i popatrzył na dziewczynę.
-Nie zasługujesz na takie życie, Lyn...
-Proszę, obiecaj ? przerwała mu dziewczyna.
Mężczyzna popatrzył na nią. W jej oczach dostrzegł strach. To, co powiedział musiało bardzo nią wstrząsnąć.
Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
-Obiecuję ? wyszeptał.
Lynette stała na taborecie i spryskiwała grzyba, który jakiś czas temu zadomowił się na suficie. Usłyszała ciche pukanie, a po chwili ktoś wszedł do pokoju.
Był to mężczyzna grubo po trzydziestce, bardzo elegancko ubrany. Dziewczyna nie miała wątpliwości, że to był człowiek, który przyleciał małym statkiem kilka dni temu. Wyglądał na nieco zaniepokojonego.
-Przepraszam, pani nazywa się Lynette?
-Tak ? odpowiedziała, schodząc z taboretu.
-David Parks. Wśród ogólnej wrzawy, ktoś poprosił mnie, żebym panią zawiadomił. James Summers nie żyje. Dzisiaj około dziesiątej popełnił samobójstwo. Bardzo mi przykro.
Lynette pobladła i upuściła na podłogę puszkę sprayu. Mężczyzna chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ona wybiegła z pokoju.
Obok zwłok Jaya leżał gruby sznur. Lyn podbiegła do ciała, nikt nie starał się jej powstrzymać.
-Dlaczego? - łkała - Przecież obiecałeś mi Jay. Nie zostawiaj mnie... Przecież obiecałeś...
Pojazd nie chciał zapalić. Zdenerwowana spróbowała jeszcze raz, ale próba zakończyła się fiaskiem.
-Kupa złomu ? westchnęła wysiadająć.
-Może panią podwieźć ? usłyszała za sobą głos. - Jadę do miasta.
To był David Parks.
-A więc gdzie się pani wybiera? - zapytał.
-Do krematorium. Chciałam odebrać urnę z prochami Jaya.
-Chętnie panią zawiozę ? powiedział.
Jego statek był naprawdę wspaniały. Mały, przewidziany tylko dla dwóch osób, ale bardzo nowoczesny i wygodny. Lynette nigdy jeszcze takim nie podróżowała. Właściwie nie trzeba było nic robić, komputer sam wszystkim sterował.
-Dlaczego przyleciał pan na Ziemię? - zapytała Davida, gdy już unieśli się i pędzili ponad drogą wiodącą przez pustynię.
Ten spojrzał na nią, a potem przed siebie.
-Stąd pochodzę ? odpowiedział. - Nie wiem kim byli moi rodzice. Kiedy miałem pół roku, wysłali mnie na Marsa. Zrzekli się swoich praw do mnie, dlatego bez problemu mogłem zostać adoptowany. Wychowywałem się o niczym nie wiedząc. Dopiero kiedy miałem dwadzieścia dwa lata matka powiedziała mi prawdę. Przejąłem się tym. Postanowiłem, że kiedyś odnajdę prawdziwą rodzinę. I dlatego tu przyjechałem.
-Sądzi pan, że ma jakieś szanse po tylu latach?
-Tak, odnalazłem pewne ślady. Myślę, że jestem w stanie ich odszukać.
Lynette nic już nie powiedziała, David też zamilkł. Kilka minut później dolecieli do miasta.
-Mam pewną sprawę do załatwienia ? odezwał się mężczyzna. - Myślę, że nie potrwa to długo, więc jeśli pani wróci z krematorium to proszę poczekać tu w pobliżu. Nie będzie przecież wracała pani na nogach.
-Właściwie to chciałam iść na pustynię i pożegnać Jaya. Nie zabiorę jego prochów spowrotem do Szczurzej Nory, nigdy nie lubił tam przebywać - powiedziała.
-Rozumiem ? odpowiedział. - Proszę jednak poczekać, zawiozę panią na pustynię, a potem do Nory.
-Żegnaj Jay ? powiedziała Lynette rozsypując prochy.
Część od razu osiadła na spękanej ziemi koło jej stóp, część została poniesiona w dal przez łagodny podmuch wiatru.
Dziewczyna chwilę jeszcze stała w milczeniu, potem położyła urnę i obłożyła ją naokoło kamykami. Odwróciła się i odeszła, nieoglądając się za siebie. Po policzkach spływały jej łzy.
David zaparkował przy dużym głazie i zadeklarował, że na nią poczeka.
Stał tyłem i rozmawiał z kimś przez wideofon. Lyn chciała odejść dalej, by nie przeszkadzać w rozmowie. Nagle usłyszała słowa Davida:
-Tak, panie generale, zdobyłem pełne zaufanie przywódcy przemytników. Mamy ich w garści.
Nie usłyszała, co odpowiedział rozmówca.
-Nie odkryłem żadnych oznak zarazy. Może jednak epidemia nie pochodzi z Ziemi ? po tych słowach wideofon znowu wydał niezrozumiałe dla dziewczyny dźwięki.
-Zbadam wszystko dokładniej ? mówił David. - Myślę, że decyzja o zniszczeniu całej planety jest zbyt pochopna.
Generał powiedział coś jeszcze i się rozłączył.

Opublikowano

Bardzo dobrze się czyta. Brak akapitów bardzo przeszkadza i powoduje uczucie chaosu - Lyn robi coś, a w następnej linijce jest już w zupełnie innym miejscu. Akapit by temu zaradził.
Czy Jay to ksywka czy zdrobnienie? Bo Jay nie jest zdrobnieniem od James. Jim tak, ale nie Jay. A jeśli ksywka to się nie czepiam. Podobają mi się nazwiska, już od pierwszej części imię Lynette bardzo miło wpadło mi w ucho, James Summers i David Parks brzmią również przekonująco, a wcale nie jest tak łatwo wymyślić dobre imię i nazwisko dla bohatera - oklaski.

Nie jestem miłośnikiem sf, więc jest to dla mnie tylko niewybitny przegląd utartych scen z filmów z gatunku. Jakoś z góry wiedziałem, że za miastem będzie pustynia...

Opublikowano

a mnie się nie podoba, nawet akapity nie ratują tempa wydarzeń i zachowywania się Lyn, gdy się dowiedziała o śmierci Jay'a zareagowała bardzo mało przekonująco, jej słowa powinny świadczyć o przeżyciu wielkiej tragedii, tymczasem po chwilowej zadumie "dlaczego?" interesuje się Davidem. Nie, że go nie lubię, bo pewnie okaże się, że jeszcze będą razem przeciwstawiać się złu i będą narażać własne życie dla uratowania Ziemi, potem zakochają się, albo okażą spokrewnieni, więc wyjdzie na postać pozytywną, no ale to przejście od śmierci do samochodu mnie nie przekonuje. Ona powinna być szczerze załamana, gdy jej jedyny przyjaciel i opiekun odbiera sobie życie. A nic takiego nie poczułam. Bardzo szkoda.

Czekam jednak na rozwinięcie.

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Opublikowano

Dziękuję za komentarze, szczególnie Natalii. Racja, może nie jest to wiarygodne, nie chciałam się jednak na tym załamaniu bohaterki szerzej skupiać. Może uda się to trochę poprawic, pomyslę jutro.
A co do dalszej części, to widząc jakie są przewidywania, może uda mi się czytelnika zaskoczyć.

Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...