Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

podczas podróżnej rozmowy z Artiomem, Rosjaninem z Kraju Krasnojarskiego, zajęła mnie na czas jakiś, mnogość znaczeń różnych form wulgaryzmu w języku polskim. jakież to bogactwo!
o proszę, słowo "pierdolić"

pierdolić - gadać od rzeczy, natrętnie; dokonywać aktu seksualnego; ignorować, olewać
pierdolić się z czymś - ceregielić z czymś lub zwrotna forma seksualnych wwygibasów
spierdolić coś- zepsuć
spierdolić się - spaść
wypierdolić coś - wyrzucić
wypierdolić się - przewrócić się
wpierdolić coś - wrzucić na ruszt, zjeść
wpierdolić się w coś - wpakować się
zapierdolić - ukraść
podpierdolić kogoś- donieść
podpierdolić coś - podwędzić, ukraść
zapierdolić się na śmierć - zamęczyć się, ewentualnie popełnić śmierć przez zyg zyg
odpierdolić coś- zrobić coś na odczepnego, byle jak albo wyciąć jakiś nielichy numer
odpierdolić się - wystroić albo przestać się czepiać
napierdolić się - napić się alkoholu i stracić trzeźwość
upierdolić się - ubrudzić
upierdolić coś - ułamać
przepierdolić coś - stracić niefrasobliwie, przegrać
opierdolić kogoś - okrzyczeć
zapierdalać - jechać szybko albo ciężko pracować
przypierdolić komuś- przyłożyć komuś
dopierdolić (komuś)- dołożyć, dogadać komuś
rozpierdolić - rozwalić ,zepsuć ; rozwiązać,rozgryźć
rozpierdolić się - rozbić się (samochodem)
rozpierdolony - rozbity wewnętrznie, nieuporządkowany, chaotyczny
wpierdolić komuś - dołożyć komuś, zbić go
popierdolić -pomylić, pomieszać, poplątać

podobne bogactwo znaczeń mamy ze słowem "jebać". pozostawiam formy do samodzielnego uzupełnienia
;D

jebać-
najebać-
wyjebać-
podjebać-
zjebać-
odjebać-
pojebany-
wjebać-
przejebać-
dojebać-
przyjebać-
zajebać-
rozjebać
ujebać-



howgh!
;)

  • Odpowiedzi 42
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


możliwe, ze to powstało właśnie na kanwie przejścia dwóch formuł 'zawinąć' - 'odwinąć'
;D


Wiesz, nie wiem czy wiesz, ale ja już mogę mówić: poszłem :D

Jak ja kocham tę językową tolerancję :)

Pozdro!
Opublikowano

Jak widać każdy organizuje takie konkursy, w jakich się specjalizuje. Mamy lamę plującą, a teraz, no proszę, panią od wulgaryzmów. Jakoś nie jestem pod wrażeniem. Zawsze uważałam, że należy stosować je bardzo oszczędnie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


możliwe, ze to powstało właśnie na kanwie przejścia dwóch formuł 'zawinąć' - 'odwinąć'
;D


Wiesz, nie wiem czy wiesz, ale ja już mogę mówić: poszłem :D

Jak ja kocham tę językową tolerancję :)

Pozdro!
A uczycielowi przystoi? :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



konkursy? :|

a gdzie tu konkurs?

Pani Beo, ten temat nie ma nic wspólnego z robieniem wrażenia, ale rozumiem Pani oszczędne stanowisko i traktuję jako aspekt dodatkowy tematu :)

pzdr
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



konkursy? :|

a gdzie tu konkurs?

Pani Beo, ten temat nie ma nic wspólnego z robieniem wrażenia, ale rozumiem Pani oszczędne stanowisko i traktuję jako aspekt dodatkowy tematu :)

pzdr

i całe szczęście.
/b
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


możliwe, ze to powstało właśnie na kanwie przejścia dwóch formuł 'zawinąć' - 'odwinąć'
;D


Wiesz, nie wiem czy wiesz, ale ja już mogę mówić: poszłem :D

Jak ja kocham tę językową tolerancję :)

Pozdro!

taki balans między przyzwyczajeniem, a żywością językową, a to wszystko w przestrzeni po- i niepoprawności.
*
u nas na Warmii np, z dawien dawni Lidzbarczanie mówią - byłem w Lidzbargu, co jest pozostałością po niemieckiej formie Heilsberg, natomiast poprawnie jest - w Lidzbarku
i fajnie można po tym odróżnić ludzi przyjezdnych, którzy mówią poprawnie i tych zasiedizałych z dawna, którzy wstawiają 'g'

:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...