Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

siemka ziomale.

Słuchajcie Moi Drodzy,chciałem się poradzić
My wrażliwi poeci mamy skłonność do popadania w skrajności
Tyczy się to różnych sfer naszego życia
również i jedzenia....
macie skłonności do obżarstwa?

ja na ten przykład wcinam eskalopki a jest już noc :/
tłumaczę sobię jedynie to faktem ,że jestem artystą
a MY robimy różne , dziwne , niewchodzące w ramy zwykłego śmiertelnika -rzeczy.
ale wracając ... co zazwyczaj przekąszacie na kolację ?

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie jestem poetą. Nie jestem wrażliwy. Nie jestem Twoim Drogim. Ale powiem Ci w skerecie, że obżeram się każdego dnia, tak o dwudziestej drugiej, dwoma talerzami bóbu czy bobu czy jak go tam zwali, a to dlatego, że po pierwsze:
Bób spożywał prorok Ezechiel i król Dawid. Wspominają go także Homer i Herodot.
W starożytności był bardzo popularny wśród biedniejszych warstw ludności.
Starożytni Egipcjanie interpretowali go jako piętno śmierci, dlatego kapłanom nie wolno było jeść bobu i innych strączkowych.
Dietetycy cenią walory odżywcze bobu.
Szczególny zakaz dotyczył kapłanów Izydy, pewnie ze względu na jego właściwości wiatropędne, jak domniemywali się niektórzy klasycy. Nie przeszkadzało to, by składać bób bogom w ofierze oraz zmarłym, a także urządzać tradycyjne stypy z bobem jako głównym daniem. Hebrajczycy uważali bób za potrawę sabatową. W Grecji, wraz z oliwką i cebulą był to pokarm plebsu, nawet miał swojego bożka - Kyamites. Homer wspomina w Iliadzie o bobie o czarnych nasionach, bo taką barwę miały prymitywniejsze odmiany. W Rzymie znano już bób biały i czarny. Pełnił nawet pewną rolę w życiu politycznym, używano go do głosowania - bób czarny w urnie oznaczał 'nie', bób biały 'tak'. Najwyższy kapłan rzymski 'Pontifex Maximus' (nie mylić z obecnym tytułem papieży!) nie mógł jeść, ani nawet wspomnieć o bobie. Nie przeszkadzało to rozdawać bób ludowi jako 'kiełbasę wyborczą'. W Europie Środkowej bób był jednym z podstawowych pokarmów aż do XVII wieku, potem stopniowo zastąpiony został fasolą, kukurydzą i ziemniakami. Pięknie zilustrował ten 'pokarm plebsu' Annibale Carracci (1560 - 1609) na załączonej reprodukcji obrazu 'Zjadacz bobu'.
Najdziwniejszego powiązania między bobem a sprawami ludzkimi doszukał się słynny Pitagoras (wielki filozof i matematyk, ten od znanego twierdzenia Pitagorasa). Sądził on, że dusze ludzkie, po śmierci ich nosiciela, przekształcają się bób. Równocześnie domagał się od władz zakazu spożywania bobu, jako że jego zdaniem, bób powoduje zaćmienie mózgu i otępienie.
Uwielbiam zresztą Bóbkulturę:
www.britannica.com/EBchecked/topic-art/96844/114525/The-Bean-Eater-oil-on-canvas-by-Annibale-Carracci-158090


A mnie zawsze po spożyciu śni się, że dostaję literackiego Nobla, za swoją powieść: "U Krystyny między nogami".
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Znany jestem z tego, że łososia smażonego, poniewieranego w bułce tartej, z dodatkiem knedli ziemniaczanych(3) i kapusty kiszonej na winie, jem późnym wieczorem(22:00) i popijam kawą z mlekiem. Nieco więcej kawy niż mleka... hahaha
Potem zabieram się za pestki z dyni i pestki pinii... w między czasie tasaczkiem zza ucha, na bambusowej desce, szatkuję czekoladę twardą, gorzką, o zawartości kakao 70% i więcej.
Ale wieczór nie byłby udany, bo po czekoladzie kroję w plasterki czerwonego grejfruta i wbijam w niego moje zęby jadowe, a sok ścieka mi po łokciach. Poleżę odrobinę z laptopikiem na brzuszku, chociaż to może doprowadzić do bezpłodności, by znienacka wskoczyć na jedną minetę do klo i tam wyrównać podwyższony poziom płynów fizjologicznych, podobnych do tych, które łykał ksiądz spod Łodzi, lecząc choroby gardła i inne takie.
Czcigodna małżonka, która twierdzi, że zdecydowanie lepiej mnie ubierać niż żywić, wie, że to jeszcze nie koniec... około północy wchodzę do lodówki i niby ukradkiem, wyciągając dwie drewniane wykałaczki, łykam śledzia marynowanego, dalekomorskiego matyjasa, koniecznie z cebulką i pięteczką chleba. Kiedy zdyszany dopadam łóżka i znowu wertuję strony na orgu, prawdopodobnie z nerwów, wypijam 0,4 litra maślanki, przegryzając słonymi paluszkami, uprzednio strącając z nich skwapliwie sól. Bo Babcia Martyna ciągle mi powtarza: "wnuniu, sól i cukier, to biała śmierć", dlatego kawę słodzę miodem. Niestety, laptop nie bardzo mi teraz leży na brzuchu, więc przesuwam go w okolice mieszka z talizmanem, niesłusznie zwanego moszną(znałem takiego jednego Mosze Dajan, ale chyba to przypadek.
Kończę sesję jedzeniową jabłkiem, które kąsam, jak tyranozaur rex, ale stwierdzam ze zdziwieniem, że czekająca na mnie małżonka już śpi... no i niestety muszę ją obudzić, bo gdzieś trzeba spalić te giga-kalorie. Rano budzę się, jak gdyby nic i buduję piramidy tam, gdzie król chodził piechotą, ale gdyby jakiś niedźwiedź uciekł w tym dniu z cyrku, to prawie pewne, że jak bym go schwytał, to mógłbym urwać mu ten brunatny łeb z płucami razem. Taki jestem wypasiony... hahaha

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Maciek.J

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Nie ma to jak turkus morza:)
    • @Robert Witold Gorzkowski To będzie dla mnie przyjemność :) Zawsze piszę wiersz na kartce. Pomazana moim myśleniem :) Póżniej czytam z kartki do notesu samsunga. Poprawiam wariactwa i dopiero wklejam. Kartkę z tworzenia mam. Jest Twoja.   Pewno, że z przyjemnością "wezmę" coś Twojego. Tylko daj adres na priv. Dziękuję.  
    • Odeszła, zanim przyszła. Zeszła z mojego istnienia jak światło gasnące za horyzontem, jak oddech, który znika z powietrza. Nie zostawiła blizn - tylko ciszę, której nie można dotknąć. Byliśmy snem, który się nie zaczął, a jednak obudziłem się z jej śladem na policzku. Byliśmy krwią, w której nie zamieszkało żadne serce, a jednak moja nabrała koloru jej subtelności. Całowaliśmy się w języku, którego nikt nie znał. Teraz gryzę litery rozsypane na portalu, kwaśne, jakby alfabet umarł w moich ustach i wziął ze sobą wszystkie możliwe „przepraszam”. Paragon za nadzieję leżał obok - wyglądał jak wspomnienie. Rozstaliśmy się bez słowa. Jakby ktoś przeciął powietrze żyletką i kazał nam iść w przeciwnych kierunkach we wnętrzu tej samej minuty. Milczenie - ostatnie zdanie. Zostały po niej okruchy, z których nie da się złożyć chleba: ciemne pęknięcia w świetle poranka, guziki z koszuli, której nigdy nie miała, zapach, który pachnie jak zbyt późne pytanie - „czy to coś znaczyło?” – wypowiedziane w próżnię. I włos - kasztanowy, zatrzymany w futrynie światła, jakby cień jej nieobecności miał kolor. I niebieski odblask jej oczu w lustrze, który nie był moim spojrzeniem, ale patrzył na mnie z wyrzutem. I cytryna w lodówce - przecięta, sucha, uśmiechnięta krzywo jak stary żart, którego nikt już nie opowiada, ale wszyscy pamiętają śmiech, bo echo bywa głośniejsze niż głos. Kiedyś wydawało mi się, że w jej głosie słyszę „do zobaczenia”, ale echo powtarzało tylko: „nigdy, nigdy, nigdy”. Czuję się jak jezioro, w które wrzucono skałę - a żadna fala nie powstała. Jak skóra, która pamięta dotyk, choć nie było dłoni. Jak Persefona, która nie wróciła na wiosnę - a ziemia zamilkła na zawsze. A ja - z ziarnem granatu rozgniatanym językiem w ustach pełnych żalu. Zegar tyka, ale wskazówki stoją. Czas oddycha – nie rusza się z miejsca. Chwile gonią się nawzajem, a ja - w tym wszystkim – znowu umieram w rozpaczy. Chodzę po pokoju jak niedokończona modlitwa. Moje mysli - jak koty bez właściciela: gryzą, drapią, miauczą w rytmie rozpaczy. Kładę się na podłodze jak porzucona metafora. Ściany są zrobione z jej spojrzenia, a sufity - z tego, czego nie powiedziała. Kochaliśmy się przez skórę duszy, a teraz moja dusza ma wysypkę z małych, czerwonych „gdyby”. I wtedy pękła szklanka. Nie spadła. Po prostu pękła na stole - jakby nie wytrzymała tego wszystkiego za mnie. Zostało mi echo jej oddechu, rozsypane w głowie jak tabletki LSD w kieszeni po końcu świata. A niebo? Cholerne niebo - ciąży nade mną jak zasłona bez gwiazd, zimna, ciężka, nieprzenikniona. Cisza rozdziera czas na strzępy. Migotanie bez światła. I nikt nie odpowiada.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...