Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Wlaściwie nie wiedzialem co to za dyskusja, jako że ostatnio z pisaniem i orgowaniem bylem trochę w separacji, wstrzelać się nie mialem zamiaru, ale skoro tak wyszlo to wlaściwie chyba dobrze. Zapędów mentorskich nie mam na pewno :) Ale ciesze się że mój glos jest dla kogoś cenny.
Pozdrawiam R.

jest bezcenny
a wiersz zabieram, jeden z lepszych jakie tu ostatnio widziałam
:))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Skoro już przy eskimosach jesteśmy, to podobnież w ich języku jest pięćdziesiąt kilka określeń śniegu, w zależności od jego rodzaju. Co pokazuje że język ksztaltuje świadomość, to czego nie moge nazwać nie istnieje wlaściwie. Ja widzę nudny śnieg po horyzont, eskimos widzi calą paletę różnorodnego krajobrazu. Idąc dalej, w naszej kulturze kamień to nie tylko poprzednik miecza, ale też kamień który wtaczal Syzyf, i kamień który Ja wtaczam, niezależnie jaką on przyjmie forme. Eskimos może wtaczać kule śniegową czy inny przedmiot z tamtej szerokości geograficznej i kulturowej, bo niestety mitu o Syzyfie raczej nie zna.
Dzięki za odwiedziny i podzielenie się swoimi spostrzeżeniami.
Pozdrawiam R
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ja znam i nie bardzo rozumiem związku wiersza z Syzyfem? Jedyna łączność to kamienie na końcu: "A jednak kamienie są ludziom potrzebne. Nie mniej niż słońca, chmury i wietrzne pytania.:
Jeśli nawiązują do syzyfowej, ciężkiej pracy to owszem. Jest potrzebna. Ale "syzyfowa praca" oznacza przede wszystkim daremny trud. Mamy pata bo "A jednak kamienie są ludziom potrzebne".
Teraz biorąc pod uwagę początek wiersza o słowach, należy rozumieć, że te są jak kamienie bo równie mocno potrafią ranić. Ale jaki ma to związek z wtaczaniem przez Syzyfa głazu na szczyt góry?
Wydaje mi się, że skojarzenie Syzyf-kamień to za mało i cała reszta jest już tylko zbitkiem wielu tematów przez co obraz jest mało sugestywny i niekonsekwentny.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ja znam i nie bardzo rozumiem związku wiersza z Syzyfem? Jedyna łączność to kamienie na końcu: "A jednak kamienie są ludziom potrzebne. Nie mniej niż słońca, chmury i wietrzne pytania.:
Jeśli nawiązują do syzyfowej, ciężkiej pracy to owszem. Jest potrzebna. Ale "syzyfowa praca" oznacza przede wszystkim daremny trud. Mamy pata bo "A jednak kamienie są ludziom potrzebne".
Teraz biorąc pod uwagę początek wiersza o słowach, należy rozumieć, że te są jak kamienie bo równie mocno potrafią ranić. Ale jaki ma to związek z wtaczaniem przez Syzyfa głazu na szczyt góry?
Wydaje mi się, że skojarzenie Syzyf-kamień to za mało i cała reszta jest już tylko zbitkiem wielu tematów przez co obraz jest mało sugestywny i niekonsekwentny.

Proponuję interpretację pierwszą z brzegu. Syzyfem jest fenomen życia, remontującego i zasilającego byt jednostkowy w jego wędrówce z dnia na dzień. To swoiste wtaczanie kamienia - ciężkie, mozolne i daremne, bo przecież nie ma takiego remontu i zasilania, które pozwoliłoby wtaczać kamień bez końca. Kamień leci w dół/ śmierć. Życie abarot swoje z następnym, nowym kamulcem. Słowa nie mają w wierszu zadań ofensywnych ( ranienie ) ani nie są kamieniami ( życiem ). To zwykłe przeniesienie " głupiego gadania " na codzienną głupią krzątaninę, zmierzającą nieuchronnie do katastrofy ( śmierć ). Nie tylko człowiek " przechodzi " z dnia na dzień, również otaczająca go rzeczywistość. W końcu ta rzeczywistość go zdradza, bo kończy się wraz z nim ( syzyfowa krzątanina )...
Jakoś tak i tym podobne...
: )
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ja znam i nie bardzo rozumiem związku wiersza z Syzyfem? Jedyna łączność to kamienie na końcu: "A jednak kamienie są ludziom potrzebne. Nie mniej niż słońca, chmury i wietrzne pytania.:
Jeśli nawiązują do syzyfowej, ciężkiej pracy to owszem. Jest potrzebna. Ale "syzyfowa praca" oznacza przede wszystkim daremny trud. Mamy pata bo "A jednak kamienie są ludziom potrzebne".
Teraz biorąc pod uwagę początek wiersza o słowach, należy rozumieć, że te są jak kamienie bo równie mocno potrafią ranić. Ale jaki ma to związek z wtaczaniem przez Syzyfa głazu na szczyt góry?
Wydaje mi się, że skojarzenie Syzyf-kamień to za mało i cała reszta jest już tylko zbitkiem wielu tematów przez co obraz jest mało sugestywny i niekonsekwentny.

Proponuję interpretację pierwszą z brzegu. Syzyfem jest fenomen życia, remontującego i zasilającego byt jednostkowy w jego wędrówce z dnia na dzień. To swoiste wtaczanie kamienia - ciężkie, mozolne i daremne, bo przecież nie ma takiego remontu i zasilania, które pozwoliłoby wtaczać kamień bez końca.
Owszem, ale to jest interpretacja oczywista, którą przerabia się zaraz po przeczytaniu mitu o Syzyfie. Stąd określenie jak "syzyfowa praca" ewoluujące w stronę dźwigania własnego krzyża czy nawet: grzybów (przygarbiony starzec wygląda jakby czegoś szukał w ziemi).
Chodzi o to, że wiersz nic więcej nie wnosi poza Syzyf/kamień a przecież Syzyf przede wszystkim sprawił to, że przez wiele lat ludzi na Ziemi nie umierali. Był pierwowzorem Fausta tylko na masową skalę. Nie chodzi o to, że Bogowie zorientowali się wreszcie, że coś nie jest tak i potem tym więcej ludzi umarło naraz od chorób ale o to, że można oszukać nawet śmierć. Kamień Syzyfa jest tylko mydleniem oczu innym śmiałkom!
Opublikowano

Drogi tetete
Jest kilka daremnych trudów, a wlaściwie nawet dużo, które mają sens, i bez których
(mimo że są daremne i z góry skazane na powtarzanie bez ostatecznych rezultatów) ludzie nie mogli by sobie poradzić. To jest paradoks. Te kamienie są wlaściwie bezsensownie wtaczane, są bez sensu, ale bez nich, w wszystko jest bez sensu, a może raczej bez szansy na sens ( maslo maślane ;). Antropologia kultury mówi że czlowiek nadaje sens rzeczom w danym ukladzie odniesienia, w danych ramach, to znaczy w ramach szroko rozumianej kultury, paradosk polega na tym że jeżeli przyjrzymy się tym ramom, to wlaściwie często one są bezsenswone, a raczej arbitralne, tworzone tylko po to żeby odpowiedzieć na zaistnialą potrzebę, ale w gruncie rzeczy wiemy że nie są odpowiednie, że nie są dobrą odpowiedzią, ale jedyną możliwą. Dlatego "wietrzne pytania" będą wieczne.
Pozdrawiam Robert.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


ok, przyjmuję zarówno cukierka, jak i linijkę na ręce ;)
Dzięki Michale za odwiedziny i ślad, a odnośnie wątku powyżej, to kiedyś zrobię ranking, który to z kolei, i który byl najbardziej sensowny i rzeczowy w krytyce, prześlę Ci wyniki ;p
Pozdrawiam R.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Chodzi mi o podanie tematu, jak dla mnie mało oryginalne i tylko Syzyf - poprzez skojarzenie z tym, co czytało się o nim już w podstawówce, wykonuje w wierszu całą robotę za... Autora.
Proszę, oto zmieniam tytuł na człowieka, który podobno nie potrafił pisać. Czy wiersz staje się przez to gorszy? A może wręcz przeciwnie - jest nawet bardziej wymowny niż w przypadku Syzyfa. Ale to oznaczałoby, że sam Syzyf jest w nim niepotrzebną, wnoszącą nieuzasadniony chaos fiszką:

Z pamiętnika Spartakusa

- A jednak słowa nie mają monopolu na głupotę.
Przecież są też pióra, drzewa w kartkach, kropki.
Poruszają się przeciwstawne kciuki, dłonie i rękawy,
Krwawią miecze i obcierają buty.

- A jednak paznokcie odrastają nie tylko wiosną,
Złamane żebra zrastają się bez podpowiedzi
I wąsy zapuszczają się tylko do śmierci.
Nawet naskórek odchodzi w logicznej ciszy,
Bez szorstkich krzyków i głębokich westchnień.

A jednak kamienie są ludziom potrzebne.
Nie mniej niż słońca, chmury i wietrzne pytania.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Chodzi mi o podanie tematu, jak dla mnie mało oryginalne i tylko Syzyf - poprzez skojarzenie z tym, co czytało się o nim już w podstawówce, wykonuje w wierszu całą robotę za... Autora.
Proszę, oto zmieniam tytuł na człowieka, który podobno nie potrafił pisać. Czy wiersz staje się przez to gorszy? A może wręcz przeciwnie - jest nawet bardziej wymowny niż w przypadku Syzyfa. Ale to oznaczałoby, że sam Syzyf jest w nim niepotrzebną, wnoszącą nieuzasadniony chaos fiszką:

Z pamiętnika Spartakusa



Spartakus umarl raz a dobrze, zrobil powstanie raz a dobrze, Syzyf wtacza enty raz, a nigdy nie wtoczy, umrzeć raczej też mu nie bedzie dane, bez końca, monotonnie, wtacza, spada, wtacza, spada, wtacza...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Takie oczywiste wnioski przychodzą każdemu do głowy już w podstawówce, zaraz po zapoznaniu się z mitem o Syzyfie. Tu mamy wiersz, który pozbawiony tytułowego Syzyfa mówi o wszystkim, tylko nie... o Syzyfie. Proszę zmienić tytuł i wkleić go na inny portal poetycki - wątpię, czy ktoś skojarzy sobie tekst z Syzyfem i jego syzyfowa pracą ("wtacza, spada, wtacza, spada, wtacza..."). Nic nie zostało uchwycone, z tego mozołu, "chorej" nieśmiertelności która stała się: karą. Nic a nic nie obchodzi mnie jakiś wyimaginowany przez autora Syzyf, bo to wiersz o wszystkim ale nie o Syzyfie. A przecież wystarczy sobie wyobrazić, co musi czuć: z dala od ludzi, sam na sam z kamieniem, nieczułym jak serca Bogów którzy skazali go na nieśmiertelność udręki za to, że był przez chwilę wśród nich i zapragnął być jak oni. Tylko On i Kamień:

"Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Chcę wejść do twego wnętrza,
rozejrzeć się dokoła,
nabrać ciebie jak tchu.

- Odejdź - mówi kamień. -
Jestem szczelnie zamknięty.
Nawet rozbite na części
będziemy szczelnie zamknięte.
Nawet starte na piasek
nie wpuścimy nikogo.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Przychodzę z ciekawości czyste.
Życie jest dla niej jedyną okazją.
Zamierzam przejść się po twoim pałacu,
a potem jeszcze zwiedzić liść i kroplę wody.
Niewiele czasu na to wszystko mam.
Moja śmiertelność powinna cię wzruszyć.

- Jestem z kamienia - mówi kamień -
i z konieczności muszę zachować powagę.
Odejdź stąd.
Nie mam mięśni śmiechu.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Słyszałam, że są w tobie wielkie puste sale,
nie oglądane, piękne nadaremnie,
głuche, bez echa czyichkolwiek kroków.
Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz.

- Wielkie i puste sale - mówi kamień -
ale w nich miejsca nie ma.
Piękne, byc może, ale poza gustem
twoich ubogich zmysłów.
Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy.
Całą powierzchnią zwracam się ku tobie,
a całym wnętrzem leżę odwrócony.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie szukam w tobie przytułku na wieczność.
Nie jestem nieszczęśliwa.
Nie jestem bezdomna.
Mój świat jest wart powrotu.
Wejdę i wyjdę z pustymi rękami.
A na dowód, że byłam prawdziwie obecna,
nie przedstawię niczego prócz słów,
którym nikt nie da wiary.

- Nie wejdziesz - mówi kamień. -
Brak ci zmysłu udziału.
Żadem zmysł nie zastąpi ci zmysłu udziału.
Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia
nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału.
Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu,
ledwie jego związek, wyobraźnię

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.
Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków
na wejście pod twój dach.

- Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień -
zwróć się do liścia, powie to, co ja.
Do kropli wody, powie to, co liść.
Na koniec spytaj włosa z własnej głowy.
Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech,
którym śmiać się nie umiem.

Pukam do drzwi kamienia.
- To ja, wpuść mnie.

- Nie mam drzwi - mówi kamień."

Tak poradziła sobie z tematem Wisława Szymborska. I proszę zauważyć: ani słowa o Syzyfie! Za to jak znakomicie ukazane jest daremne zwracanie się do kamiennego serca i wieczna odpowiedź: NIE.
Opublikowano

Drogi tetete
Jakkolwiek wiersze Pani Szymborskiej uważam za cenne teksty, to widzę znaczące różnice zarówno w budowie przesłania, jak i w samym sensie tego co chciała (jak myślę) zawrzeć noblistka, a co ja miałem na myśli pisząc swój tekst. Po pierwsze technicznie rzecz biorąc, głównym podmiotem wiersza W.Szymbosrkiej jest jednak kamień,( liść czy włos) i dopiero w antytezie do nich rozpatrywany jest człowiek. Ja wychodzę od ludzkich działań, nie są one antytezą, ale właściwie to pretekstem, w pewnej mierze źródłem tezy zawartej w ostatnim dystychu. Po wtóre Szymborska nie wprost, ale wartościuje, a właściwie pokazuje właśnie po przez antytezę do "kamienia" zarówno wrodzone zalety, ale i wady ludzkiego gatunku. Ja wprost piszę o wadach, ale jednocześnie pytam czy to tak na prawdę wady? czy może zalety? może cechy które po prostu były, są i będą, a wartościowanie ich mija się z celem. Po trzecie sama postać Syzyfa, to nie znak tylko symbol. Jak zapewne wiesz, symbol to nie jest to samo co znak( prosty odnośnik który rozumiemy w umówiony sposób). Tutaj używam symbolu dosłownego i uniwersalnego, który odnośni znaczki na papierze do dwóch sfer, w tym wypadku zarówno tej kulturoweo-mitologicznej, jak i życia codziennego, tak więc nie może być rozumiany tak jak próbujesz to zinterpretować jako znak. Nie jest jedynie znakiem odsyłającym do namyslu nad postacią zapisaną w mitologii starożytnych Greków, tak jak stwierdzenie syzyfowa praca wcale nie określa tego że wykonuje ją Syzyf.
Pozdrawiam R.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Początek z przytupem to polowa sukcesu ;) a tak poważniej , to jednak jest coś w tym że ważne aby po pierwszej strofie odbiorca nie ziewal, bo wiadomo że do pointy nie dotrwa.
Dzięki za odiwedziny i ślad.
Pozdrawiam R.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • A ciągle mnie prosiła żeby grać z nią w otwarte karty. I nawet tak grałem, choć i ja chciałem wygrać. Lubiłem ją przecież, nieporadnie tkwiąc wśród tych moich własnych zasad, reguł i ograniczeń. Rzecz tylko w tym, że ta gra była nieco jednak jednostronna. Ona nigdy mi nie powiedziała i już nie pamiętam skąd się o tym dowiedziałem, że miała w zanadrzu czwórkę asów na tak zwany wszelki wypadek. Trudno się temu dziwić jakoś przesadnie, choćby dlatego, że wszelkie wypadki chodzą faktycznie po ludziach.   Warszawa – Stegny, 29.09.2025r.
    • Przed wojną podkarpacki nafciarz kupił od galicyjskiego żyda ozdobną kamienicę. Kamienica była wielopiętrowa i rozległa a stała na Starym Mieście w Krakowie. Ostatnie, trzecie piętro kamienicy na które składało się pięć pokojów zajął nafciarz ze swoją żoną. Na parterze znajdował się wytworny sklep jubilerski. Wojną nie odbiła się na kamienicy ani jej właścicielu żadnymi negatywnymi skutkami, bo wyżsi oficerowie niemieccy którzy zajęli pierwsze i drugie piętro mieszkali tam w zgodzie z kulturą i dobrym wychowaniem czego brakowało im zapewne kiedy pełnili służbę w okupowanej Polsce. Po wojnie nowo powstałe państwo robotników i chłopów przejęło kamienicę we władanie, co skutkowało zamianą wytwornego salonu jubilerskiego w pospolitego rzeźnika,  na piętro wyżej wprowadziło się  małżeństwo sędziów którzy dopiero uczyli się mówić po polsku, na piętro zaś drugie kilkoro dziwnych ludzi którzy nie okazywali sympatii nikomu. Wkrótce po wojnie umarł nafciarz pozostawiając w mieszkaniu żonę z małą córeczką. Lokatorzy z kamienicy zmieniali się niespecjalnie często i tylko konieczność podpisywania druczków meldunkowych przypominała żonie nafciarza o tym, że jakby na sprawę nie spojrzeć dom jest dalej jej, chociaż nie ma w nim nic do gadania W roku 1995, w kilka lat po upadku komunizmu żona nafciarza wywalczyła w sądach formalny zwrot kamienicy po czym zmarła na atak serca. W latach powojennych córka zmarłego właściciela wyszła za mąż za lotnika. Ze związku urodziła się córeczka. Nazywała się Irena K. i jej poświęcam tę  opowieść. Rodzice pani Ireny zginęli wkrótce w  makabryczny w wypadku samochodowym we Włoszech dokąd wybrali się na zażywanie morskich przyjemności i wypoczynek. Jeszcze przed odzyskaniem kamienicy pani Irena wyszła za mąż za kapitana żeglugi wielkiej. Żona kapitana miała własne biuro handlu nieruchomościami i była osobą bardzo obrotną. Kiedy jej mąż pływał po morzach i oceanach świata jego żona wyprowadziła z własnej kamienicy lokatorów z poprzedniego systemu zasiedleń i przeprowadziła remont po lokatorach którzy mieszkań nie  szanowali bo zgodnie z ówczesną logiką myślenia mieszkania w prywatnej kamienicy były niczyje,  chociaż przecież lokatorzy sami tam mieszkali. Mieszkanie po małżeństwie sędziów zza  wschodnich rubieży przedwojennej Rzeczpospolitej przedstawiało obraz jak z impresjonistycznych malowideł  mistrzów pędzla.  Konieczny więc był remont wielozakresowy. Podczas tego remontu w którąś niedzielę kiedy robotnicy wynajęci do przeprowadzenia remontu wypoczywali poza miejscem pracy pani Irena weszła do jednego z  remontowanych mieszkań. Dotykała tego i owego aż dziwnym trafem poruszyła jednym z kafli wyjątkowo pięknego pieca. Kafel był w cokole i został poruszony szpicem eleganckiego  buta. Kobieta odkryła, że wysuwa się on po nacisku w określonym miejscu i  pod pewnym kątem.  Irena K wzięła drewnianą, metrową poziomicę robotników remontowych,  klękła i z niedużej skrytki wygrzebała kilkanaście woreczków. W każdym z nich były kunsztowne wyroby ze złota,  złote monety, kolie,  bransolety i pierścionki wysadzane  kamieniami szlachetnymi. Gdyby tak kosztowności liczyć na kilogramy to pani Irena córka polskiego nafciarza i żona kapitana żeglugi wielkiej stała się nagle posiadaczką prawie 10 kg precjozów.  Kiedy po miesiącu mąż Ireny K. wrócił z rejsu bardzo w nim zakochana żona z kokieterii i własnego poczucia  dobrego smaku  położyła mu pod kołdrą w małżeńskim łożu kilogramy kosztowności jakich nawet on kapitan wielkiego  statku morskiego nigdy w życiu nie widział. Mijają lata w których zakochani małżonkowie żyją miłością, czerpiąc z życia przyjemności jakie dane są jedynie bogatym i pewnym siebie ludziom. Ale któregoś dnia kiedy mąż pływał po morzach południowych przyszedł do niego, ale na adres małżonków list z Francji od francuskiego armatora. Ponieważ małżonkowie mieli takie zwyczaje Irena K.  list otworzyła. Było tam pytanie czy kapitan Andrzej Władysław K. jest skłonny objąć stery na liniowcu oceanicznym bo jak armatorowi jest wiadomo od prawie roku kapitan nie przyjmuje żadnych ofert. Irena K. pomyślała tak. Skoro mąż nigdzie teraz nie pływa a okłamuję ją, że to właśnie robi to znaczy, że ma kochankę. Kiedy mąż wrócił z rejsu godzinami opowiadał żonie o całej podróży dzieląc się z nią wrażeniami i opowiadając rozmaite jej szczegóły. Na okazany list armatora francuskiego wybuchnął śmiechem. Ponieważ kobieta nie potrafiła rozwiązać tej mocno trapiącej  jej tajemnicy męża sama  pobiegła do prywatnego detektywa. Kiedy w trzy tygodnie po powrocie mąż znowu wyruszał w rejs dyskretnie towarzyszył mu detektyw. Wrócił po kilku dniach i zdał Irenie K. relację ze śledzenia męża. To prawda, że mąż jechał nad morze ale do niego nie dojechał bo zacumował w Bydgoszczy, a konkretnie w uroczym podmiejskim domu z okazałym ogrodem. Statek zaś na którym objął stery nazywa Marzena W. Detektyw sprawdził też specjalny wykaz obsad statków morskich i okazało się, że nazwisko kapitana figuruje tam po raz ostatni prawie 2 lata temu . Po zasłyszeniu tych rewelacji właścicielka pięknej kamienicy, wnuczka przedwojennego polskiego biznesmena,  córka lotnika, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego wybrała się za swoim mężem do domu Marzeny W. do miasta Bydgoszcz wkładając w elegancką torbę LOUISA VUITTONA  wykonaną ręcznie ze skóry warana z Komodo,  używany młotek murarski.  Przedmiotem prawniczych rozważań jest to czy Marzena W.  działała w obronie własnej kiedy nożem kuchennym ugodziła Irenę K. w serce powodując jej śmierć,  czy też dźgała rywalkę nożem bo ta przyjechała zabrać jej człowieka do którego już bardzo się przyzwyczaiła. Na krzyk obu bliskich sobie kobiet przybiegł z ogrodu zażywający akurat kąpieli słonecznej kapitan żeglugi wielkiej. Irena K. zmarła w przedpokoju rywalki do względów męża. Marzena W. stanęła przed sądem który zajął się rozwikłaniem zawiłości prawniczych związanych z zakwalifikowaniem zabicia wymachującego młotkiem człowieka w przedpokoju własnego domu. Takiego przecież człowieka do którego żywi się emocjonalną niechęć związaną z próbą odebrania sobie swojego własnego wybranka serca. Z tego co wiemy kapitan żeglugi wielkiej pan Andrzej Władysław K. definitywnie zerwał z morzem. Jest dzisiaj bardzo zamożnym człowiekiem bo bardzo bogata żona zostawiła jemu jedynemu ogromny majątek. Na marginesie sprawy o zabójstwo,  kiedy badano jej okoliczności, policja dowiedziała się o niezwykle wartościowym znalezisku Ireny K. Nic policji jednak do tego. Bo jeżeli ktoś lata temu znalazł coś we własnym domu to jest to tylko jego własne szczęście. Upływ lat czyni takie znalezisko niedostępnym również dla organów finansowych. Nie warto za niewiernym mężem latać z murarskim  młotkiem bo można stracić na zawsze nie tylko jego samego ale również własne życie.  
    • @Berenika97   Przed chwilą i jeszcze w tej chwili jestem myślami w wierszu o Panu Niteczce, który zmarł nie tak dawno. Nie za dużo wymagamy od tego poety, musi być miły w każdym momencie? ;-)
    • Gdy śpiewak zaczyna śpiewać Natrętne milkną głosy Gdy śpiewak zaczyna śpiewać W słodkiej pogrążam się niemocy Słucham jego głosu melodii  Z niej samo piękno wybieram I z jego ciała rapsodii To przez nią się poniewieram Jego oczu błękit smutny Jego włosów ciemna mgławica Jego dłoni urok podwójny Jego piersi zgubna drgawica Jak ostrze bolesne mnie przeszywa! Co zrobić, gdy wabi, a zbliżyć się nie mogę? Wyciągam ręce - spójrz na mnie! Nie odpowiada Stoi jak kwiat obojętny  Wokół mnie ludzi gromada Jego spojrzenie w niebo utkwione Od tej gromady stroni Ja się oblewam rumieńcem Jak bukiet róż, co go ściskam w dłoni
    • @wierszykiRozumiem Twoje przesłanie, ale nie jestem żadną influencerką. Twój komentarz odebrałam bardzo osobiście, wręcz jak atak na moje bycie tutaj. Jestem stoikiem, więc na pewno przyjmę Twój głos ze spokojem i postaram się zrozumieć. Chociaż pierwsza z komentujących osób nie otrzymała takiego pytania. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...