Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Minęło już tyle lat, odkąd ostatni raz go widziałem, odkąd ostatni raz, czułem na sobie palący dotyk jego dłoni. Mimo tego, nadal pamiętam wszystko wyraźnie… Bardzo wyraźnie. Miałem może jedenaście lat, tak, chyba tyle, bo było to przed pierwszą wizytą w szpitalu. Do tamtej pory moje życie było, jakby to powiedzieć.. Prawie normalne. Czasami zdarzało się, że ojciec mnie bił, jednak byłem dzieckiem, nie rozumiałem, o co w tym chodzi. Zawsze… zawsze myślałem, że to moja wina. Naiwne dziecko… Uważałem, że nie jestem dość dobry i dlatego ojciec mnie karze. Teraz, po tylu latach, wiem, że to nie było tak. Każda blizna na ciele przypomina mi o tym. Przez długi czas topiłem ból duszy w żyletce. Rany na rękach pozwalały na chwilę zapomnieć o bolesnych przeżyciach. Nie na długo, jednak te kilka chwil pozwalało mi zachować choć cząstkę ‘ja’, cząstkę własnej świadomości. Po dwóch próbach samobójczych postanowiłem po prostu to opowiedzieć. Jest mi wszystko jedno, kto to przeczyta, kto będzie śmiał się nad moją żałosną historią, czy też kto uroni nad tym łzę. Dziś tylko opowiadam. Czas, który będzie się wlókł za mną do końca życia. A tak to wszystko się zaczęło….

***

Leżałem w łóżku, było już dobrze po północy. Przez uchylone okno wdzierały się lekkie podmuchy chłodnego, wiosennego wiatru. Jak zwykle zaczytany byłem w jakiś kryminał. Pamiętam, że ojciec wściekał się, gdy czytałem po nocach, ale akurat w tej sprawie nie byłem mu posłuszny. Książka była moim jedynym przyjacielem. Tam znajdowałem to, czego brakowało mi w normalnym życiu. Nie byłem dziwnym, nieśmiałym dzieckiem, tylko czytelnikiem, kimś, kto zabierany jest w niezwykły świat spisany przez autora.
Usłyszałem, jak otwierają się drzwi mego pokoju, wiedziałem, że to on. Gdy tylko wchodził czułem miętową cygaretkę, nie wiem czemu, ale lubiłem ten zapach. Aż do tamtego dnia… Kiedy znalazł się w świetle mojej nocnej lampki, zobaczyłem, że na twarzy wcale nie ma, jak to często bywało, wymalowanej złości. Usiadł na brzegu mojego łóżka.
- Znów czytasz – powiedział dziwnym głosem. Mimo, że minęło wiele lat nadal pamiętam słowa, które wtedy wypowiadał.
- Tak, ojcze – odparłem cichym głosem, nie patrząc na niego. Nigdy nie zwracałem się do niego per ‘tato’, to brzmiało zbyt… blisko.
- Zabroniłem czytać ci w nocy, jednak nie posłuchałeś. – Mówił wydmuchując w powietrze kłęby szarawego dymu . – Będę musiał dać ci jakąś karę. – Zanim zdążyłem się odezwać, poczułem, jak dociska do mojej skóry tę cholerną cygaretkę. Krzyknąłem i odsunąłem się od niego przestraszony. Wpatrywałem się w czerwony ślad na przedramieniu, który okropnie piekł. Po policzkach płynęły mi słone łzy. Podniosłem na niego wzrok z niemym pytaniem ‘dlaczego?’.
Nienawidziłem go. Z całego serca go nienawidziłem. Nie mogłem pojąć, co takiego złego zrobiłem, że traktuje mnie w ten sposób. Wtedy doszedłem do wniosku, iż to moja wina… Zacząłem obwiniać siebie. Myślałem, że robię coś źle, że mu zawadzam i dlatego tak robi.
Ręka piekła mnie niemiłosiernie. Byłem delikatnej budowy, czasami dzieci w szkole śmiały się z tego. Tak samo wyglądał ojciec, gdy był mały, widziałem kiedyś jego zdjęcia. Patrzyłem w jego niebieskie tęczówki, które teraz błyszczały pogardą. Skuliłem się na łóżku podciągając kolana pod brodę. Zacząłem bardziej płakać. To było silniejsze ode mnie. Nie umiałem tego powstrzymać. Usłyszałem jego kpiący śmiech. Po chwili poczułem, jak chwyta mnie za włosy i odciąga moja głowę w tył. Jęknąłem z bólu. Z całej siły zaciskałem powieki, żeby tylko na niego nie patrzeć. Bałem się, tak strasznie się go bałem. Nie chciałem cierpieć… Jednak, to od niego zależało, co się teraz stanie. Jego dłoń z głośnym plasknięciem opadła na mój policzek pozostawiając na nim czerwony ślad, który powoli zaczął puchnąć.
- Powiedziałem ci kiedyś, że nie wolno ci płakać. Jesteś mężczyzną! – Usłyszałem jego głos, który przez te dziwne szumienie w uszach brzmiał jak syk. – Och, mój mały. Sam prosisz się o karę. – I znów mnie uderzył, tym razem, aż odrzuciło mnie w róg łóżka. Zapiszczałem jak zbity szczeniak kuląc się w strachu, przed kolejnym uderzeniem, jednak nic więcej nie zrobił. Nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Po chwili wyszedł. Pewnie poszedł się napić.
Wybuchnąłem płaczem wtulając twarz w poduszkę, żeby mnie nie słyszał. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć, w końcu zapadłem w niespokojny sen.

Mijały dni i tygodnie. Ojciec zachowywał się jakby nigdy nic. Nadal wieczorem przychodził do mojego pokoju i wynajdywał byle pretekst do tego, by ‘wymierzyć mi karę’. Czasami robił to bez żadnego powodu. Ot tak, tylko po to, żeby uderzyć. Mamę nic nie obchodziło. Większość czasu spędzała w sklepach, lub u fryzjera. Pochodziła z bogatej rodziny, moi dziadkowie zginęli gdy mama miała dwadzieścia dwa lata i odziedziczyła po nich cały majątek. Nie była zależna finansowo od ojca, który na swoim koncie tez miał sporą sumę. Wydawało mi się, że im zawadzam i jestem owocem ‘wpadki’, a matka nie usunęła ciąży tylko dla tego, iż kiedyś była dość religijna. To było dość prawdopodobne...

Z dnia na dzień, budowałem koło siebie mur. Nie pozwalałem nikomu się do siebie zbliżyć, już dość cierpiałem w domu. Nie miałem przyjaciół, prawie z nikim nie rozmawiałem. Byłem odludkiem, lecz w jakimś stopniu to lubiłem. Lubiłem swoją samotność i książki. Czasami także sam coś pisałem, ale nie odważyłem się tego nikomu pokazać, składałem zapisane kartki głęboko na dnie szuflady, by ojciec ich nie znalazł. Wstydziłem się tego co pisze, bo wyrażałem w wierszach ból i smutek, który się we mnie zbierał wciągu dnia. Wieczorem siadałem przy biurku i pisałem. Na wszelki wypadek trzymałem na blacie zeszyty przedmiotowe, by ojciec nie zobaczył, czym na prawdę się zajmuję. I tak mijało moje dzieciństwo. Każdy dzień, był taki sam. Wstawałem rano, jadłem śniadanie, szedłem do szkoły, wracałem z niej, jadłem obiad, pomagałem w domu, robiłem lekcje, jadłem kolacje, pisałem i szedłem spać. Każda wolna chwila przesycona była obawą, że zrobię coś źle i będę musiał otrzymać karę. Nadal mnie bił, lecz robił to w taki sposób, żeby nie było śladu, w żadnym widocznym miejscu. Wyzywał się na żebrach, brzuchu i plecach. Miałem mnóstwo siniaków, lecz ani razu przy nim nie płakałem. Nie dawałem mu tej satysfakcji, aż do tamtego dnia…
Przyszedł wieczorem, lecz nie zachowywał się tak jak zawsze. Usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń na moim kolanie. Nie miałem odwagi się odsunąć, bo wtedy mógł mnie uderzyć. Siedziałem w bezruchu, po chwili ojciec mnie przytulił. Objął mnie i przytulił. Zebrało mi się na płacz.
- Przepraszam za wszystko. – Usłyszałem jego szept. - Chcę ci to jakoś wynagrodzić… - Zanim zdążyłem się odezwać poczułem jego wargi na moim uchu, a potem na szyi. Nie wiedziałem co mam zrobić, przeraziłem się tym, co on robił. Gdy ściągnął ze mnie bluzkę od piżamy, zacząłem się wyrywać. Złapał moje dłonie jedną ręką, a drugą mnie rozbierał. Szarpałem się, ale bezskutecznie, był silniejszy. Zacisnąłem powieki i zacząłem szlochać. Domyśliłem się czego chce… Czułem jego palący dotyk na swoim ciele.
- Nie! Błagam! Nie! – krzyczałem, lecz to tylko pogorszyło sprawę. Zdarł ze mnie resztę ubrania i znów zaczął dotykać po całym ciele. Ten dotyk nie był już taką parodią pieszczot, jak poprzedni, ten był niczym nie maskowaną torturą, mocny, brutalny i tak obsceniczny, jak tylko się dało.
Zobaczyłem jak jednoznacznym gestem rozpina rozporek. Szarpnięciem odwrócił mnie na brzuch i chwycił za biodra tak, że klęczałem wypięty w jego stronę z głową wtuloną w poduszkę. Spazmatycznie szlochałem. Czułem jak dociska się do moich pośladków swoją twardą męskością. Znów zacząłem się wyrywać, jednak on chwycił mnie mocno za pośladki i wszedł we mnie jednym, ostrym pchnięciem. Poduszka stłumiła krzyk bólu, który wydobył się z moich ust. Poczułem jak po moich udach spływa gorąca ciecz, która po chwili wsiąkała w pościel tworząc na niej purpurowe plamy. Czułem jak porusza się we mnie, jak jego brzuch dotyka mojego ciała. Z każdym pchnięciem czułem większy ból, jakby ktoś rozrywał mnie od środka. Cała ta imitacja stosunku była – na szczęście dla mnie – krótka. Zawieszona w wieczności chwila. Przepełniona bólem, zdzierającym gardło krzykiem i miażdżącym upokorzeniem. Wszystkie te negatywne emocje przyprawiały mnie o utratę świadomości. Wszystko widziałem jak przez mgłę, z trudem łapałem oddech szlochając głośno. Kawałki teraźniejszości mieszały się z okruchami wspomnień. Twarz ojca i twarz mężczyzny leżącego na mnie. Te same rysy twarzy… Czy to ta sama osoba? Czy to on? Nie wiedziałem. Powoli zapadałem się w ciemność. Ból i strach, połączone z upokorzeniem, były nie do wytrzymania. Myślałem, że to już koniec, jednak myliłem się. Wyszedł ze mnie. Kazał mi się dotykać, lecz ja nie mogłem się ruszyć. Nawet zamknięcie powiek było dla mnie ogromnym wysiłkiem, a co dopiero podniesienie ręki, czy poruszenie ciałem. Uderzył mnie pięścią w brzuch. Poczułem zalewającą mnie falę mdłości, jednak opanowałem to. Nie mogłem upokorzyć się jeszcze w taki sposób. Ostatkiem sił zacząłem go dotykać. Raz po raz omal nie zwróciłem, gdy kierował moją rękę w stronę swojego krocza. W końcu zobaczyłem jak biały płyn ścieka mi po dłoni. Chciałem wytrzeć się o kołdrę, lecz on na to nie pozwolił. Chciał, żebym poczuł jego smak. Tego było już dla mnie za wiele… Zaniosłem się głośnym płaczem. Ojciec spojrzał na mnie z pogardą, wytarł z siebie moją krew i ubrał spodnie. Jak gdyby nigdy nic wyszedł z mojego pokoju.
- Przyzwyczaj się do tego – powiedział jeszcze, zanim zamknął drzwi.
Pobiegłem do łazienki i zwracałem tak długo, aż poczułem w ustach palący smak żółci. Na chwiejnych nogach wszedłem pod prysznic i rozkręciłem gorącą wodę. Chciałem zmyć z siebie jego dotyk. Czułem się brudny… Ohydny. Każda część mojego ciała śmierdziała nim. Gdy wróciłem do pokoju uderzył mnie w nozdrza okropny zapach. Spojrzałem na łóżko. Kołdra poplamiona był krwią, gdzieniegdzie widać było białe plamy. Zerwałem ją i wepchnąłem pod łóżko. Stałem skulony w kącie pokoju. Nie mogłem usiąść, tak bardzo bolało.
Rano, ojciec przywitał mnie uśmiechem. Boże! Nie mogłem uwierzyć, jak on tak może. Czy w ogóle nie ma sumienia?! Wczoraj mnie zgwałcił, a dziś jest dobrym tatusiem. Nie, to nie mogło być prawdą. Zapytał mnie, jak mi się spało, jak się czuję. Nie odpowiedziałem, nie mogłem wydusić z siebie słowa. Ojciec poszedł do pracy, ja zostałem w domu. Tego dnia, po raz pierwszy, się ciąłem. Czytałem kiedyś, że wytwarza się wtedy serotonina, hormon szczęścia. Poczułem się lepiej. Przyniosło mi to ulgę jakiej potrzebowałem…

***

Zostałem w domu do pełnoletniości. Nie mogłem uciec, on i tak by mnie znalazł, i przyprowadził z powrotem. Uświadomiłem sobie, że im mniej się opieram tym mniej boli. Z czasem stało mi się to obojętne. Siniaki i rany na moim ciele goiły się po jakimś czasie, jednak nie rany w sercu. Nic nie mogło cofnąć czasu. To była moja przeszłość, moje dzieciństwo…
Kiedy patrzę na to dziś, z perspektywy lat, nadal czuję ból. Boli mnie serce i dusza, boli splugawione ciało. Nienawidzę siebie. Gdy dotykam swego ciała, czuję obrzydzenie, chce mi się zwracać. Wolałbym umrzeć, jednak z jakiegoś powodu, nie umiem ze sobą skończyć… Pamiętam dzień, w którym się dowiedziałem się o śmierci ojca. Lekarz powiedział, że umarł we śnie, nie cierpiał. Szkoda… życzyłem mu śmierci w męczarniach, by choć w małym stopniu, zaznał bólu, jaki mi dał.
To już koniec. Moja marna historia. Opowieść życia nieznanego wam człowieka, o którym większość z was zapomni po kilku godzinach. Opowieść nic nieznaczącej cząstki ludzkości, która swoje życie rozpoczęła w poczuciu odrzucenia i która zapewne tak samo je zakończy…

Opublikowano

...a jednak trzeba o tym pisać w takiej, czy innej formie. Chociaż brak tu ozdób literackich, które trudno byłoby umiescić w wyobraźni, może tylko tych z piekła rodem.

Opublikowano

"Jak zwykle zaczytany byłem w jakiś kryminał." - nie podoba mi się to zdanie.
"słone łzy" - wiadomo, że słone. Same "łzy" wystarczy.
"pisze" - piszę

"Rano, ojciec przywitał mnie uśmiechem. Boże! Nie mogłem uwierzyć, jak on tak może. Czy w ogóle nie ma sumienia?! Wczoraj mnie zgwałcił, a dziś jest dobrym tatusiem. Nie, to nie mogło być prawdą. Zapytał mnie, jak mi się spało, jak się czuję. Nie odpowiedziałem, nie mogłem wydusić z siebie słowa. Ojciec poszedł do pracy, ja zostałem w domu. Tego dnia, po raz pierwszy, się ciąłem. Czytałem kiedyś, że wytwarza się wtedy serotonina, hormon szczęścia. Poczułem się lepiej. Przyniosło mi to ulgę jakiej potrzebowałem…" - z całym szacunkiem, bo bardzo trudny temat poruszyłeś, ale ten fragment mógłbyś bardziej uwiarygodnić. Wydaje mi się, że myśli tego chłopca byłyby bardziej wyraziste, byłby bardziej przerażony i czułby większą ohydę wobec ojca. To: "nie mogłem uwierzyć, jak on tak może" jest trochę za słabe. Jakby odnosiło się do zakazu oglądania telewizji przez tydzień za jakąś psotę. Powinieneś bardziej wgłębić się w mroczny klimat tej sceny.

"Siniaki i rany na moim ciele" - wystarczy "siniaki i rany", z kontekstu zdania wiemy, że chodzi o Twoje ciało. Takich zdań budujesz więcej, a to sprawia, że tekst robi się przydługawy. Czasem lepsze są krótkie, dobitne zdania. Szczególnie w tekstach o przemocy.

Trudny temat, trudno oceniać. Moim zdaniem czasem tekst zbyt "mdławy", przez co traci na wiarygodności. Nie wiem czy dobrze się wyrażam. Zamykanie się molestowanego dziecka w świecie książek jest jak najbardziej wiarygodne, ale musi być przekazane dobitniej. Tu wydaje się czasem, że dziecko po prostu dostało klapsa i jest mu przykro.

Mimo tych uwag, szczerze gratuluję - ja wciąż nie czuję się na siłach do podejmowania tak trudnych tematów.

Opublikowano

Bardzo dziękuję za komentarz. Postaram się dostosować i poprawić ten tekst, jednak dopiero wtedy, gdy będę miała sprawne oczy, gdyż jak na razie widzę tylko na prawe i to tez niezbyt dobrze.
Ach, chciałam zaznaczyć, ze jestem dziewczyną,a tylko w tekście posłużyłam się narratorem płci męskiej.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Wyrazy szacunku za pisanie jednym okiem( mam do dyspozycji tylko jedną czwartą zwoja mózgowego i wiem ile się namęczyć trzeba). Głowa do góry, drugie oczko na pewno wyzdrowieje ( nie to co moje zwoje). Fajnie, że jesteś dziewczyną i się tego nie wstydzisz. Tekst zupełnie nie dla mnie.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Srały muszki będzie wiosna... definicja "prawdziwej literatury" jest w Pani wykonaniu dla mnie nie do zaakceptowania. " Wielcy klasycy" to najczęściej popierdoleni psychole z zamiłowaniem do wódy, prochów i samobójstw oraz dzikich orgii w międzyczasie. Każda literatura, która w czytelniku powoduje ruchy żołądka bądź mózgu jest prawdziwa, a przynajmniej zasługuje na takie miano. Mnie od tego tekstu wywróciły się flaki w brzuszku, więc jest prawdziwy...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Srały muszki będzie wiosna... definicja "prawdziwej literatury" jest w Pani wykonaniu dla mnie nie do zaakceptowania. " Wielcy klasycy" to najczęściej popierdoleni psychole z zamiłowaniem do wódy, prochów i samobójstw oraz dzikich orgii w międzyczasie. Każda literatura, która w czytelniku powoduje ruchy żołądka bądź mózgu jest prawdziwa, a przynajmniej zasługuje na takie miano. Mnie od tego tekstu wywróciły się flaki w brzuszku, więc jest prawdziwy...

Borze zielony! Ja na prawdę nie chciałam, by się komuś coś od tego przewracało...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Wyrazy szacunku za pisanie jednym okiem( mam do dyspozycji tylko jedną czwartą zwoja mózgowego i wiem ile się namęczyć trzeba). Głowa do góry, drugie oczko na pewno wyzdrowieje ( nie to co moje zwoje). Fajnie, że jesteś dziewczyną i się tego nie wstydzisz. Tekst zupełnie nie dla mnie.


Lekarz powiedział, ze kiedyś wyzdrowieje.
Dziewczyną jestem i wstydzić się nie mam czego ;]
Ale uważam, że męska psychika jest fajniejsza i wolę się w nią zagłębiać. Kobiety mają jakąś taką spaczoną psychikę. (Bez urazy oczywiście xD Wolę faceta zrobić szaleńcem, niż kobietę, bo on bardziej do tej roli się nadaje)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Wyrazy szacunku za pisanie jednym okiem( mam do dyspozycji tylko jedną czwartą zwoja mózgowego i wiem ile się namęczyć trzeba). Głowa do góry, drugie oczko na pewno wyzdrowieje ( nie to co moje zwoje). Fajnie, że jesteś dziewczyną i się tego nie wstydzisz. Tekst zupełnie nie dla mnie.


Lekarz powiedział, ze kiedyś wyzdrowieje.
Dziewczyną jestem i wstydzić się nie mam czego ;]
Ale uważam, że męska psychika jest fajniejsza i wolę się w nią zagłębiać. Kobiety mają jakąś taką spaczoną psychikę. (Bez urazy oczywiście xD Wolę faceta zrobić szaleńcem, niż kobietę, bo on bardziej do tej roli się nadaje)
Lekarz,lekarz... Ja Ci mówię, że wyzdrowiejesz! Ja! Wiesz kim jestem? Mniejsza z tym...Pozwól, że po tym co teraz napisałaś na temat mężczyzn i kobiet ukłonię się do samej ziemi, o tak...( skłon z trzaskiem krzyża) Tobie się kłaniam! Demoniczna Panno z indiańsko-japońskimi korzeniami. ( Mam gadane, co nie? no weź przyznaj, że mam...) ( Chyba jesteś pełnoletnia, skoro logujesz się po 23.00, bo ja jestem. Oprócz tego mam mnóstwo wad, z obrączką ślubną na czele, ale co tam ... Żart. Tylko nie wiem gdzie, bo się pogubiłem.)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Lekarz powiedział, ze kiedyś wyzdrowieje.
Dziewczyną jestem i wstydzić się nie mam czego ;]
Ale uważam, że męska psychika jest fajniejsza i wolę się w nią zagłębiać. Kobiety mają jakąś taką spaczoną psychikę. (Bez urazy oczywiście xD Wolę faceta zrobić szaleńcem, niż kobietę, bo on bardziej do tej roli się nadaje)
Lekarz,lekarz... Ja Ci mówię, że wyzdrowiejesz! Ja! Wiesz kim jestem? Mniejsza z tym...Pozwól, że po tym co teraz napisałaś na temat mężczyzn i kobiet ukłonię się do samej ziemi, o tak...( skłon z trzaskiem krzyża) Tobie się kłaniam! Demoniczna Panno z indiańsko-japońskimi korzeniami. ( Mam gadane, co nie? no weź przyznaj, że mam...) ( Chyba jesteś pełnoletnia, skoro logujesz się po 23.00, bo ja jestem. Oprócz tego mam mnóstwo wad, z obrączką ślubną na czele, ale co tam ... Żart. Tylko nie wiem gdzie, bo się pogubiłem.)

Cóż, z chęcią dowiem się kim jesteś. I proszę się więcej tak głęboko nie kłaniać, bo dysk może się zgubić i skłon na dłużej zostanie.Dobrze, dobrze, masz gadane, oj tak.
Do pełnoletności, bądź co bądź jeszcze został mi rok i jakieś dwa miesiące.
A co do wad, każdy je ma. Człowiek bez wad jest mdły jak falki z olejem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Lekarz,lekarz... Ja Ci mówię, że wyzdrowiejesz! Ja! Wiesz kim jestem? Mniejsza z tym...Pozwól, że po tym co teraz napisałaś na temat mężczyzn i kobiet ukłonię się do samej ziemi, o tak...( skłon z trzaskiem krzyża) Tobie się kłaniam! Demoniczna Panno z indiańsko-japońskimi korzeniami. ( Mam gadane, co nie? no weź przyznaj, że mam...) ( Chyba jesteś pełnoletnia, skoro logujesz się po 23.00, bo ja jestem. Oprócz tego mam mnóstwo wad, z obrączką ślubną na czele, ale co tam ... Żart. Tylko nie wiem gdzie, bo się pogubiłem.)

Cóż, z chęcią dowiem się kim jesteś. I proszę się więcej tak głęboko nie kłaniać, bo dysk może się zgubić i skłon na dłużej zostanie.Dobrze, dobrze, masz gadane, oj tak.
Do pełnoletności, bądź co bądź, został mi jeszcze rok i jakieś dwa miesiące.
A co do wad, każdy je ma. Człowiek bez wad jest mdły jak falki z olejem.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Lekarz,lekarz... Ja Ci mówię, że wyzdrowiejesz! Ja! Wiesz kim jestem? Mniejsza z tym...Pozwól, że po tym co teraz napisałaś na temat mężczyzn i kobiet ukłonię się do samej ziemi, o tak...( skłon z trzaskiem krzyża) Tobie się kłaniam! Demoniczna Panno z indiańsko-japońskimi korzeniami. ( Mam gadane, co nie? no weź przyznaj, że mam...) ( Chyba jesteś pełnoletnia, skoro logujesz się po 23.00, bo ja jestem. Oprócz tego mam mnóstwo wad, z obrączką ślubną na czele, ale co tam ... Żart. Tylko nie wiem gdzie, bo się pogubiłem.)

Cóż, z chęcią dowiem się kim jesteś. I proszę się więcej tak głęboko nie kłaniać, bo dysk może się zgubić i skłon na dłużej zostanie.Dobrze, dobrze, masz gadane, oj tak.
Do pełnoletności, bądź co bądź jeszcze został mi rok i jakieś dwa miesiące.
A co do wad, każdy je ma. Człowiek bez wad jest mdły jak falki z olejem.
Rok i dwa miesiące!? Fiu! Fiu! To ja bardzo przepraszam...( wycofuje się rakiem lękliwie spoglądając na boki) ale... od teraz będziemy rozmawiali jedynie " urzędowo";) ( Ty zdolna bestia jesteś, aż strach pomyśleć, co z Ciebie wyrośnie...)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Cóż, z chęcią dowiem się kim jesteś. I proszę się więcej tak głęboko nie kłaniać, bo dysk może się zgubić i skłon na dłużej zostanie.Dobrze, dobrze, masz gadane, oj tak.
Do pełnoletności, bądź co bądź jeszcze został mi rok i jakieś dwa miesiące.
A co do wad, każdy je ma. Człowiek bez wad jest mdły jak falki z olejem.
Rok i dwa miesiące!? Fiu! Fiu! To ja bardzo przepraszam...( wycofuje się rakiem lękliwie spoglądając na boki) ale... od teraz będziemy rozmawiali jedynie " urzędowo";) ( Ty zdolna bestia jesteś, aż strach pomyśleć, co z Ciebie wyrośnie...)


Ach, dokładnie rok, dwa miesiące i sześc dni, ha! Proszę się tak szybko nie wycofywać, ja na prawdę nie gryzę, przynajmniej nie przez monitor, gdyż te szkło, plastiki i kable wydają się ciężko strawne. Zresztą, za daleko.
Cóż ze mnie wyrośnie? Zdaje mi się, ze zawsze będę takim dzieckiem, co ogląda Tabalugę i Gumisie, ale ukradkiem, po nocach, coby nikt się nie śmiał z tego.
I nie bestia, nie bestia. No, co najwyżej bestyjka ;D
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Rok i dwa miesiące!? Fiu! Fiu! To ja bardzo przepraszam...( wycofuje się rakiem lękliwie spoglądając na boki) ale... od teraz będziemy rozmawiali jedynie " urzędowo";) ( Ty zdolna bestia jesteś, aż strach pomyśleć, co z Ciebie wyrośnie...)


Ach, dokładnie rok, dwa miesiące i sześc dni, ha! Proszę się tak szybko nie wycofywać, ja na prawdę nie gryzę, przynajmniej nie przez monitor, gdyż te szkło, plastiki i kable wydają się ciężko strawne. Zresztą, za daleko.
Cóż ze mnie wyrośnie? Zdaje mi się, ze zawsze będę takim dzieckiem, co ogląda Tabalugę i Gumisie, ale ukradkiem, po nocach, coby nikt się nie śmiał z tego.
I nie bestia, nie bestia. No, co najwyżej bestyjka ;D
Wcale się nie wycofuję, na co dzień stykam się z młodzieżą, dziećmi również na gruncie zawodowym i śmiem twierdzić, że bycie dzieckiem to najfajniejsza sprawa pod słońcem, o czym zresztą wielu znakomitych pisarzy pisze i jeszcze za to dostają literackie nagrody Nobla!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Ach, dokładnie rok, dwa miesiące i sześc dni, ha! Proszę się tak szybko nie wycofywać, ja na prawdę nie gryzę, przynajmniej nie przez monitor, gdyż te szkło, plastiki i kable wydają się ciężko strawne. Zresztą, za daleko.
Cóż ze mnie wyrośnie? Zdaje mi się, ze zawsze będę takim dzieckiem, co ogląda Tabalugę i Gumisie, ale ukradkiem, po nocach, coby nikt się nie śmiał z tego.
I nie bestia, nie bestia. No, co najwyżej bestyjka ;D
Wcale się nie wycofuję, na co dzień stykam się z młodzieżą, dziećmi również na gruncie zawodowym i śmiem twierdzić, że bycie dzieckiem to najfajniejsza sprawa pod słońcem, o czym zresztą wielu znakomitych pisarzy pisze i jeszcze za to dostają literackie nagrody Nobla!

Bo na tym świecie jest już tak, ze ludzie wstydzą się bycia dziećmi. Stąd te wszystkie ciąże w wieku gimnazjalnym, rozboje i w ogóle. Ach, mam nadzieję, że się z nimi nie zrównam, bo wówczas byłby to mój koniec.
A tak z ciekawości, jakiż to zawód pan wykonuje?
Opublikowano

I osobiście, w tej chwili, już, teraz, zaraz, natychmiast ZABRANIAM Ci Monoke Takahashi czytać i komentować moje teksty pod groźbą donosu do admina portalu! Możemy rozmawiać sobie pod twoimi tekstami, komentować ja będę Ciebie jako pełnoletni czytelnik nastoletnią autorkę, ale Ty - mnie : ani się waż! Mówię poważnie!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @FaLcorN Dziękuję. Również się zgadzam. :)
    • rzuciło cię tu jak pixelowy błysk z kabli w ciemnym tunelu nie wiem: czy to ty czy tylko echo twojego kształtu w chmurze danych stoisz. przed sobą mam coś jak dziewczynę coś jak błyskawicę w ubraniu coś jak błąd systemu, który zaczął śnić o ciele twoje słowa - otwierają mnie nożem światła dzielą skórę na foldery skanują żyły na protokoły dusze defragmentują na sektory, lecz dotyk wciąż pamięta zapach włosów i smak porannej kawy w twoich ustach. czytam siebie od środka jakbym był twoim SMS-em, który nigdy nie został wysłany zapach? żaden kwiat. żaden ogród. raczej: spalona tapeta snu syntetyczny tlen zmieszany z popiołem twojej obecności wsysam to jak kurz po eksplozji świętości myślenie tobą to wirus to usterka to fontanna iskier po zbyt długim milczeniu kod błędu 404: miłość nie istnieje w tym systemie twoje „nie uciekaj” to kod wpisany bez pytania o zgodę tańczy mi pod czaszką płonie w gardle jakby moje języki znały tylko twój alfabet jesteś kwiatem. kłamstwem. plamą. daną mi do środka a ja jestem domem w którym nikt nie gasi pożaru bo ogień nosi twoje cudne imię i wciąż się aktualizuje ciągle na nowo. system serca nigdy wyłączony 16 Tb cisza po resecie
    • @Natuskaa dziękuję @Leszczym dziękuję
    • @Wędrowiec.1984 Wiersz doszlifowany z precyzją nano. @Berenika97 świetnie podsumowała. Podobnie uważam, pozdrawiam!
    • Rajskie Morze – tak wtedy nazywałem Solinę. Miałem siedemnaście lat, a Anka... Anka była inna. Nie pasowała do codzienności. Jej skóra miała odcień karmelu, jakby słońce wycisnęło w niej swoją esencję. Bardzo ciemne rude włosy spływały na łopatki jak bursztynowe wstążki. Wyglądała, jakby wyrzeźbił ją artysta, który z rozmysłem unikał prostego banału. Oczy – głęboko zielone, twarde niczym oszlifowane szkło – zawsze pozostawały lekko zmrużone nieufnością. Sprawiały wrażenie, jakby świat musiał się u niej najpierw sprawdzić, zanim zasłuży na jej pełne spojrzenie. W jej twarzy tkwiła surowość świtu i chłód porannej rosy, jednak to jej cisza była najgłośniejsza. Nie pustka, lecz wyzwanie – obietnica tajemnicy, której rozszyfrowanie wydawało się najwyższą nagrodą. Była ode mnie sporo  niższa, ale każda linia jej zgrabnej, proporcjonalnej sylwetki zdawała się idealnie wyważona. Poruszała się z miękką, niemal drapieżną precyzją, jakby każdy jej ruch był efektem mistycznego porozumienia między ciałem a duszą. Gdy babcia ujrzała ją po raz pierwszy, tylko szepnęła z lekkim, poznawczym uśmiechem, w którym pobrzmiewało echo uznania: – Rasowa kobieta. Wyjątkowo piękna. Poznaliśmy się nad jeziorem Solińskim – akwenem, który miejscowi, z czułym przymrużeniem oka, nazywali swoim morzem. Tamtego dnia dryfowałem kajakiem, pogrążony w bezwładnym zawieszeniu między wodą a niebem, gdy nagle dziób uderzył o zatopiony pień. Z głuchym hukiem runąłem w lodowatą toń, walcząc o oddech, w panice próbując odnaleźć powierzchnię. Strach oplatał mi gardło niczym zimna alga. Wtedy podpłynęła. Dziewczyna w słomkowozielonej koszulce i opasce w tym samym kolorze. Jej kajak sunął po tafli z niemą elegancją, nieomal bezszelestnie. Bez słowa wyciągnęła dłoń, jej palce zacisnęły się na moich z siłą, której nie oczekiwałem. Pomogła mi wydostać się z wodnej pułapki, a potem, z wprawą godną weterana, przyczepiła mój zalany kajak do swojego i zaczęła holować nas ku brzegowi. Ja, mokry i milczący jak wyrzucona na brzeg ryba, sunąłem za nią, będąc jedynie cieniem, który nie śmiał naruszyć jej skupienia. Na brzegu spojrzała na mnie. I wtedy, po raz pierwszy, uśmiechnęła się. Nie całym sobą – tylko kątem ust, jakby z przekory, jakby dzieliła się tą radością z własnym odbiciem. – Wyglądasz jak śledź w dresie – rzuciła, a w jej zielonych oczach zatańczyła psotna iskierka. Nie zdążyłem odpowiedzieć. Odpłynęła. Patrzyłem, jak jej kajak staje się coraz mniejszym punktem na horyzoncie, a serce ściskało mi się w przedziwnym lęku. Nie, to nie był lęk przed samotnością, lecz obawa, że ta niezwykła istota zniknie tak nagle, jak się pojawiła, rozwiewając się niczym poranna mgła nad wodą. Nazajutrz odnalazłem ją w parku. Siedziała na ławce, w turkusowej sukience, z otwartą książką na kolanach. Jej włosy lśniły w słońcu, jak liście w ostatnich, złotych dniach października. Zerwałem bukiet dzikich kwiatów, tych z najintensywniejszym zapachem lata, i podszedłem. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, podniosła wzrok znad stronicy. Spojrzała na mnie, a w jej oczach błysnęło to dziwne, rozpoznawcze światło, jakby znała mnie od dawna. – Ach, to ty – rzuciła, a w jej głosie pobrzmiewała nuta zaskoczenia, podszyta lekkim rozbawieniem. Podałem jej kwiaty i usiadłem obok, czując, jak mój oddech przyspiesza w jej obecności. Opowiedziała mi, że studiuje prawo, że właśnie kończy piąty rok. Opowiedziała też, jak ludzie często widzą w niej tylko fasadę, rzadko próbując zajrzeć głębiej, za lśniący, niemal idealny obraz. Gdy się śmiała, śmiały się jej oczy – mrużyły się w drobne szczeliny, w których odbijały się iskierki słońca, jakby ktoś podrzucał w nie diamentowy pył. Byłem oszołomiony, chłonąłem każde słowo, każdy gest. Jej obecność miała w sobie cichą, ale nieodpartą siłę, niczym niewidzialny nurt, który porywa. Pod maską chłodu ukrywała światło – kobiecość nieoczywistą, ulotną niczym ciepło, które przesiąka przez szybę w zimowy dzień. Dla mnie zaczynało się coś, czego nie potrafiłem jeszcze wtedy nazwać. Od spotkania w parku byliśmy niemal nierozłączni. Pływaliśmy razem, jej kajak sunął obok mojego, cicho rozcinając taflę. Spacerowaliśmy ścieżkami pachnącymi żywicą i wilgotną ziemią, graliśmy w tenisa na starym korcie, gdzie linie wyblakły od lat, niemal zatarte przez czas. Mieszkaliśmy w tym samym eleganckim domu wypoczynkowym w stylu góralskim. W jadalni Anka siadała zwykle sama, przy oknie, z widokiem na jezioro. Ja – z babcią w głębi sali, lecz wzrokiem zawsze szukałem jej sylwetki. Pewnego dnia, w przerwie między kęsami śniadania, zapytałem: – Babciu, czy nie miałabyś nic przeciwko, by dołączyła do nas jeszcze jedna osoba? – Kto taki? – ton babci był zaintrygowany, w jej głosie wyczułem cień domysłu. Wskazałem Ankę wzrokiem. Babcia spojrzała na nią, a w jej oczach pojawiło się lekkie, ulotne wahanie, zanim odpowiedziała z charakterystyczną dla niej nonszalancją: – Och, oczywiście, że nie. To bardzo miło z twojej strony. Podszedłem do niej, czując lekkie drżenie. – Byłoby nam bardzo miło, gdybyś zechciała zjeść z nami? Zawahała się, a w jej oczach, które zazwyczaj były twierdzą, dostrzegłem cień zaskoczenia. Po chwili jednak skinęła głową. Babcia, kobieta obyta w świecie, przywitała ją z uprzejmością i tym szczególnym uznaniem, które pojawia się, gdy spotyka się kogoś naprawdę wyjątkowego, poza wszelką konwencją. Lipcowe dni mijały leniwie, pachnąc żywicą, słodyczą dojrzałych truskawek i rozgrzanym słońcem. Ludzie patrzyli na Ankę – z zachwytem, czasem z nachalną ciekawością, a nawet zazdrością. Ona ich nie dostrzegała. Była osobna, zamknięta w swojej aurze. Nie flirtowała, nie prowokowała. Nie potrzebowała spojrzeń – miała własne światło, które biło z jej wnętrza. Czasem ogarniał mnie dziwny lęk, że ta idylla jest zbyt piękna, by trwać, że lada moment rozpłynie się jak poranna mgła, pozostawiając jedynie wilgotny ślad. Któregoś wieczoru staliśmy razem na betonowej tamie. Słońce tonęło powoli w wodzie, malując na tafli jeziora smugi szkarłatu i złota. Powietrze gęstniało od niewypowiedzianych słów, od wzajemnej, niemej presji, która wisiała między nami. Położyłem dłoń na jej dłoni. Nie patrzyła na mnie, ale jej palce, niemal niewyczuwalnie, zacisnęły się na moich, jakby szukały schronienia. Czułem jej ciepło, czułem, jak delikatnie drży, jakby drżała cała jej istota. Albo to moje serce na moment przestało bić, a potem uderzyło z podwojoną siłą. Spojrzałem na jej profil, na zaciśnięte usta, na zamknięte oczy, i w ich delikatnym drżeniu dostrzegłem coś, co wcześniej było ukryte – maleńką szparkę w jej murze, pęknięcie, przez które sączyło się światło. Odwróciła głowę powoli, jej zielone oczy spotkały moje. W ich głębi dostrzegłem moment wahania, a potem poddanie. – Och, ty mały... – szepnęła, a w jej głosie usłyszałem nutę, której nigdy wcześniej nie słyszałem: poddańczą czułość, niemal szept kapitulacji. I przytuliła się do mnie, jakby była zrobiona z ciepłego szkła, które topniało w moich ramionach, stapiając się z moim ciałem. Pocałowałem jej usta, miękkie i spragnione, powieki, ramiona. Oddychałem ciężko, z gardłem ściśniętym od napięcia, które nie bolało – było niemal święte, wywyższające. Ona przytulała się mocno, pewnie, jakby odnalazła swoje miejsce. Nasze ciała, rozgrzane jak beton pod nami, zlały się w rytmie, który nie potrzebował słów, w symfonii dotyku. Kochaliśmy się w półcieniu, przy odległych dźwiękach cygańskiej kapeli, dochodzących z drugiego brzegu, niczym szept z innego świata. To nie była scena z filmu. To było coś cichego, głębokiego, prawdziwego. Bez planu. Bez gry. Z czułością, która nie musiała być wyjaśniana, która po prostu była. Po wszystkim leżeliśmy długo, spleceni rękami, wsłuchani w bicie własnych serc. Cisi. Zaspokojeni. Zanurzeni w chwilowej wieczności, która zdawała się nie mieć końca. Czułem jej spokojny oddech na mojej szyi, czułem miarowe bicie jej serca tuż pod moją dłonią. Była tak blisko, że wydawała się częścią mnie, a ja czułem się wreszcie sobą, w pełni i bez reszty, jakby dopiero teraz odnalazł sens swojego istnienia. Nazajutrz, przy śniadaniu, patrzyłem w jej oczy. Było w nich światło – jasne, radosne, niewinne, ale też naznaczone nowym, głębszym zrozumieniem, które zdawało się przenikać do samej duszy. Wiedzieliśmy, że dziś wyjeżdżamy – ona do Warszawy, ja do Krakowa. W powietrzu czuć było zapach nadchodzącego rozstania, słodko-gorzki niczym ostatni, dojrzewający owoc lata. Na żwirowym placyku, wśród ludzi zajętych lodami i pakowaniem bagaży, pożegnałem ją. Czas zwolnił, otulił nas mgłą. Uklęknąłem przed nią, opierając głowę o jej piersi, wsłuchując się w przyspieszony rytm jej serca – najpiękniejszą pieśń, jaką kiedykolwiek słyszałem. Pochyliła się, a jej usta delikatnie musnęły moje czoło. Czułem jej dłonie, które z czułością muskały moje włosy, jakby chciały zatrzymać ten moment, utkać go z promieni słońca i ulotnego wiatru, by trwał wiecznie. – Dziękuję, Aniu – szepnąłem, czując ucisk w gardle, jakby świat chciał zatrzymać oddech razem ze mną. – Dziękuję, Jacusiu– odpowiedziała, a w jej głosie, tym razem, usłyszałem nutę smutku, ledwo wyczuwalną, ale prawdziwą, niczym ostatni, drżący akord pięknej, ulotnej melodii. W jej zielonych oczach zobaczyłem odbicie naszego „rajskiego morza” i obietnicę, że choć się rozstajemy, to wspomnienie tego lata będzie jaśnieć w nas, jak słońce uwięzione w bursztynie, niewzruszone upływem czasu. I odjechała. Lecz jej cień, utrwalony w moim sercu, pozostał. Pozostał na zawsze.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...