Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 22.04.2025 uwzględniając wszystkie działy
-
wstał jakby otworzyły się wszystkie horyzonty wiedzy potrzebnej żeby mógł to powiedzieć tylko słowa zastygły w obawie przed znaczeniem wyciągają jednak proszące dłonie z gasnącej myśli po każdym zachodzie zawsze o świcie wyciera buty zanim wejdzie na biały dywan6 punktów
-
czy będąc sobą jesteśmy pewni że to my nie ktoś inny że nas wzrok widzi szczerze ucho słyszy tylko prawdę a może ktoś lub coś nami się bawi ubierając w strój błazna lub klauna każe być takim który akurat na ten czas jest potrzebny czy będąc sobą na pewno nie błądzimy zresztą cholera wie...4 punkty
-
Szusy pająka na domyślnej strukturze w budowie – wieczór Bezgłośny trzepot zygzak ciemnej materii – lot nietoperza Wobec braku kolorów przestrzeń w dźwiękach osiada do psiej budy zagada turkot z dalekich torów Man gave names... wiedział po co gładził rogi zwierzęce kładł na rybach swe ręce by brzozę widzieć nocą3 punkty
-
Powiedziałem ja, powiedziałaś ty coś ktoś, ciągle coś, ciągle ktoś, ciągle w te i nazad i i nic nie zostało uzgodnione i nic nie zostało ustalone i nawet rozmowa nie dobiegła końca (jak zwykle zresztą). Warszawa – Stegny, 22.04.2025r.3 punkty
-
Nie jestem sobą, gdy nie patrzysz, jestem szeptem w zamkniętej klatce, zbiorem snów bez obudzenia, cieniem myśli w gęstej matce. Nie istnieję — tylko czekam, aż mnie złożysz wzrokiem z nutek, aż Twoje spojrzenie przetka mój kształt ciszą, moim smutkiem. Bo to Ty mnie przywołujesz, Ty, co widzisz — i rozumiesz, że bez Ciebie jestem pusta, choć mój głos się w słowach tłumacz. Inny trzyma we mnie sekret, który sama boję wyznać, bo dopiero w Twoim lustrze mam odbicie, mogę istnieć. Nie wybieram — jestem sobą, bo Ty patrzysz i mnie składasz. Miłość? Może. Może przepaść. Lecz bez Ciebie… nie ma zdarzeń.3 punkty
-
w kącie na strychu pająk śpi cisza go obserwuje oraz jej cień chcą wejść w jego sen zobaczyć z bliska o czym śni czy ten sen jest kolorowy czy szary jak jego niecna sieć w kącie na strychu czuwa samotność z której noc drwi wmawiając jej że jest zbyt słaba by nie bać się losu że umie tylko płakać boi się uśmiechu echa i mgły3 punkty
-
3 punkty
-
Byłem kochany, wiem to na pewno, bez słów podniosłych, gorących wyznań. Gdy pochłaniała zwykła codzienność, uczucia proste kryły się w czynach. To nie był wcale świat doskonały, tkwiła skórzana w nim dyscyplina. Gdy sprawy kiepski obrót przybrały, o pasie sobie ktoś przypominał. Byłem kochany, więc było łatwiej znosić cierpienia i niedostatki, okazać miłość ojcu i matce. Szacunek był czymś zupełnie jasnym. Dziś patrzę na świat słabnącym wzrokiem, rzadki włos jeży mi się na głowie, gdy wokół rosną zabójcze matki, nie chcący dzieci przyszli ojcowie.3 punkty
-
strumień zlewa się w kryształ górskich wspomnień dobrze było stać nad kominami w przyciasnych butach bo teraz pamiętam na pewno tam byłaś zawróciłem w głowie dorosłości bez zakazów nie potrafi oddychać a co mi zrobi niech się dusi dwie krople deszczu wystarczą jedna dla ciebie druga dla mnie potem może lać3 punkty
-
Przynieś mi Jesień w ustach nabrzmiałych jak kawalkadę słownych potoków myśli tak bardzo porozpierzanych pomiędzy lekkim obłokiem. A miarą twoją nie będzie talent ów tron na którym siedzisz tli się codzienną surową strawą dla ludzi w słownym przymierzu. Zerwij mnie zabierz w swój świat zaklęty w tym Twoim miłowaniu wzmocnij świadomość i zawieś w uszach jak wiśnie z dojrzałego sadu. Kocham i błagam chcę jeszcze tworzyć pisać po liściach znów kolorowych dłoń swoją domknij i nie dopuszczaj w jesień idącej głowy. Tak ludzkiej ostatniego lata.2 punkty
-
wszystko jest tak dziecinie proste i tylko się śmiać z siebie między mną a słońcem jest skrawek cienia tam potykam się o moje myśli w ustach kurczą się grzeszne słowa powietrze jest ważne i czyste mówię sakramentalne – być może nie wszystko musi być logiczne jak wiersz zawieszony w pajęczynie2 punkty
-
@Domysły Monika Wiem jedno, że wszystkie te Połomskie, Bajory, Coheny, Brayany Ferry, gdzieś na jakimś etapie wybierali samotność. Ta historia lubi się powtarzać.2 punkty
-
Chodź, popatrz jak kotłuje się świat w którym wybiera się twarz, jedną z trzynastu, twarz z milionów jedną, taką która zostanie wyłoniona demokratycznie. Ta twarz połowie ludzi nie będzie się podobać, drugiej połowie też w większości nie przypadnie do gustu. Dlaczego więc ją wybiorą, tą która będzie stała jak słup, albo siedziała w samolocie, limuzynie, książkach historycznych... ? Popatrz na znajomych, oni już wybrali tego, kogo nie chcą, ale jednak chcą. Uznali, że to najmniejsze zero z trzynastu zer, czyli takie, które może ich wkurzać przez lata. Masz znajomych masochistów? Nic się nie przejmuj, ja też takich mam. Nasz cały kraj takich ma, ba nawet cały świat ma takich znajomych. Siedzimy na jednym globie, podobne dostajemy posiłki, czasami tylko komuś się trafi zapomnienie, kiedy podłączony gdzieś wyżej nie wnika już i nie denerwuje się zaglądaniem w kryształowe z zewnątrz, acz rozlicznie porysowane wewnętrznie sylwetki kandydatów, których już nie wiadomo jakimi kategoriami znośności sobie ustawiać. Zewsząd zachodzą ci drogę jakieś przekupki, zachwalają tego i owego twarzowca. Jeszcze inni, znudzeni lub zdenerwowani ciągłym wizerunkiem kandydata, mijanym kilka razy dziennie na plakatach, dorysowują mu to, czego ich zdaniem podobiźnie brakuje. To może być wszystko, ale najczęściej to jest jakiś atrybut męskości. Popatrz, jak jeden z drugim pcha się z łyżeczką wody, jak się siłuje, żeby w jej głębinach utopić rywala, czyli tego kogoś, kto inaczej myśli. Ludzie klaszczą, ludzie krzyczą, na arenie leje się ślina... taaakie wydarzenie się robi. Ale czy nie jest męczące? Ktoś wtyka ci palec w oko, przekonuje do kupienia śpioszków, chociaż w rodzinie nie ma małych dzieci, otwiera czwarty kibel na piętrze dla płci którejś tam, chwali się pięścią wymierzoną w twoją przyszłość, a ty co? Oglądasz. Patrz zatem, weź paczkę chipsów i patrz, napatrz się na to. Bo takie oto postępy poczyniła ludzkość w drodze do harmonijnego współ-przeżycia.1 punkt
-
Na taksówkę czekaliśmy około piętnastu minut, kończąc powoli rozmowę i wyglądając przez okno, czy już przyjechała i oczekuje. Gdy kierowca zatrzymał auto pod moim domem, zatelefonował do Jerzego. Ten, odebrawszy połączenie, poinformował go, że zaraz wyjdzie, po czym pożegnał się z moją mamą. Wręcz galanteryjnie: nachylając się, aby pocałować jej dłoń. - Miło mi było pana poznać... Jerzy - przezwycieżyła niezdecydowanie. - Mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce. - Z pewnością, proszę mamy - uśmiechnął się w odpowiedzi. - W każdym razie taki jest plan. - Doskonale - moja mama też pozwoliła sobie na uśmiech. - Chodź już, Jerzy - teraz ja pozwoliłam sobie na więcej bezpośredniości. - Przecież taksówka nie będzie czekać zbyt długo. Uśmiechnął się lekko, kwitując moje zniecierpliwienie. - Chodźmy - odparł spokojnie i otworzył drzwi, przepuszczając mnie i ciągnąc za sobą walizkę. Taksówkarz wysiadł na nasz widok, otworzywszy uprzdnio bagażnik. Odpowiedziawszy nam "Dobry wieczór", schował doń postawioną na jezdni walizkę. W międzyczasie Jerzy otworzył mi drzwi z prawej strony, a gdy wsiadłam, zamknął je za mną i przyszedł na drugą stronę samochodu, aby zająć miejsce z mojej lewej strony. - Kurs będzie do hotelu w Rumii - odpowiedział na pytanie kierowcy, ująwszy uprzednio moją dłoń. - Przy ulicy... - tu podał dokładny adres - po czym wróci pan pod dom, spod którego właśnie ruszyliśmy. - Tak, proszę pana - przytaknął taksówkarz. Przytuliłam się do Jerzego, nagle posmutniała i niespokojna. - Jerzy, czy my dobrze robimy? - szepnęłam mu do ucha. - Nie mogę zaprzeczyć, wszystko wygląda dobrze, zależy nam na sobie, ale... A jeśli wkrótce?... Mocno uścisnął mi palce. - To nie miejsce na tę rozmowę - odparł równie cicho. - Porozmawiamy o tym kiedy indziej. Nawet jutro, jeśli zechcesz. Ale ja nie mam wątpliwości. Popatrzyłam na niego rozumiejąc, że celowo spogląda przed siebie. Nie chcąc, abym odebrała jego spojrzenie jako coś, co ma mnie spróbować przekonać, a co - o czym oboje wiedzieliśmy - wypadnie sztucznie. Tym samym aprzekonująco. - Przecież ty też w gruncie rzeczy ich nie masz - powiedział po chwili, również szeptem i takim samym tonem. - Prawie nie mam, pomyślałam. - Prawie. I tu jest kłopot! Bo wciąż je mam, chociaż wiem, że nie powinnam. Łatwo ci mówić, Jerzy, ty nie zmagasz się z własną traumą!! Ty nie dźwigasz ze sobą bólu i lęku po skrzywdzeniu i porzuceniu! Ty nie płakałeś!! Ty nie rozpaczałeś nocami, tuląc poduszkę, bo tylko ona ci została zamiast!! Ty nie... Zbyt późno poczułam, że moja dłoń drży. I że drżę cała, przytulona do niego. Musiał to poczuć! - przeraziłam się. - A niech to wszyscy... Spojrzał na mnie. Powoli. Przeciągle. Pozornie w zwykły-niezwykły sposób, jak zawsze - a przynajmniej jak często. Ale tym razem w jego wzroku zobaczyłam coś, czego dotąd jeszcze nie widziałam - a w każdym razie nie w takim natężeniu czy też ilości: obawę o mnie. Zrozumiałam nagle, że wszystko, czego domyślał się do tej pory, teraz stało się dlań pewnym. Oczywistym. Podążył spojrzeniem za moim ruchem, gdy sięgnęłam do klamki. Przytrzymał mocno moją lewą rękę, nie pozwoliwszy mi jej wyrwać. - Proszę się zatrzymać! - polecił kierowcy. - Już!! Voorhout, 20. Kwietnia 20251 punkt
-
przychodzę falami wiosną wdzięczna barwinkom istnieję w bezruchu ciszą pustym drzewem lśniącą wodą oczka wystarczam błyskiem1 punkt
-
Zawżdy z mym druhem w tułaczkę wyruszamy Wiązka chwil dla nas obłędu teorią jedynie Brzasku, ni zmierzchu imienia nie znamy Zlecenia za pazuchą dzierżymy wyłącznie Na wieczność w biegu po żywocie krążymy Szereg wybranych, obecnością naszą strapionych Między pokusą a cnotą, w spokoju wirujemy Stąpamy wśród cieni psychiki rozwarstwionych Gdy wiatr szepcze nam miejsce i metodę Z dłońmi mroku, w futrynie się zjawiamy Brat mój w ciszy chichotem się obnosi jedynie Wtem ja notuję gdy dusza w otchłani się łamie1 punkt
-
Ty to jak dotąd moje największe kłopoty. Z ja mam stanowczo mniej problemów, choć to dyskusyjna teza i zależy chociażby od oceny czytelnika lub czytelniczki. Partnerki życiowe tylko mnie poganiają, przeganiają i próbują rozpuścić skorupę własnozapatrzenia. Skorupa, jak skorupa, hardo i twardo się trzyma, często poprawiam zbroję, z czego moje ja, w przeciwieństwie do A, której nawiasem mówiąc niekiedy nie doceniam, czasem się jeszcze ucieszy. Ciągle jeszcze próbuję nie poddawać się bez walki, ale w gruncie rzeczy to jest przegrana sprawa. Warszawa – Stegny, 21.04.2025r.1 punkt
-
zaciskam dłonie lewa by przywołać prawa by zapamiętać lewa by przywołać mam cię na opuszkach pod paznokciami w linii serca pęknięcia na skórze pachną słodko bezwstydem1 punkt
-
Ogólnie rzecz biorąc Wiosna Bratki patrzą leśmianowskim okiem Ptaki, cóż zalatane Pies na sukę ma ochotę A kocurki już wymarcowane Pani Tekla sadzi grządki O! po zimie coś przytyła Lecz broń Boże jej nie powiem Ona jest naprawdę miła Ogólnie rzecz biorąc Myślę Tyle wiosen tyle lat Czy jest jeszcze we mnie radość Jak wiośniany wonny kwiat? Kwiat konwalii może bzu Kolorowy dawny sen I motyli barwny rój Klonów cichy w deszczu szmer? Ogólnie rzecz biorąc Już raczej słabo Intensywności w tym wszystkim Brak Coś się zamknęło starą szufladą Cóż, czasem bywa i tak Ale zawsze zostaje w cenie Zwyczajne proste zadowolenie1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Nie śpij, nie śnij, ten dzień pełen słońca Nie będzie, nie może trwać bez końca; Szczęście, jak twoje okupione jest Latami mrocznej udręki i łez Słodsze jest ono od zwykłych przeżyć Czystsze jest bardziej, niż da się zmierzyć Lecz niestety! tym szybciej się zmienia W beznadziejne nieustanne cierpienia. Kocham cię chłopcze, na wszystko drogie, Twe rysy lśnią, wypełnione Bogiem. Opętańcze miły, święte dziecię, Zbyt dobry, by na wściekłym żyć świecie; Zbyt niebiański dziś, lecz już skazany, Na piekło w sercu i w ciele rany. I cóż tę anielską twarz odmieni I zgasi blask tych ducha promieni? Bezlitosne prawa na straży wrót Do szczerej radości i prawdziwych cnót. Odejdę i ja, odrzucę i ja, Twą ścieżką nie będę już dłużej szła. Tak się odmienią ludzkie umysły, Na grzech i żal skazani są wszyscy; Lecz wszyscy przecież w dal spoglądając, Odległą gwiazdę cnót uwielbiając. I Emily: Sleep not, dream not; this bright day Will not, cannot last for aye; Bliss like thine is bought by years Dark with torment and with tears. Sweeter far than placid pleasure Purer higher beyond measure Yet, alas! the sooner turning Into hopeless, endless mourning. I love thee, boy, for all divine, All full of God thy features shine. Darling enthusiast, holy child, Too good for this world's warring wild; Too heavenly now, but doomed to be, Hell-like in heart and misery. And what shall change that angel brow, And quench that spirit's glorious glow? Relentless laws that disallow True virtue and true joy below. I too depart, I too decline, And make thy path no longer mine. Tis thus that human minds will turn, All doomed alike to sin and mourn; Yet all with long gaze fixed afar, Adoring virtue's distant star.1 punkt
-
1 punkt
-
@Stary_Kredens W tej chwili przypominają mi się "marcowe miaukoty": powiedzenie pantery Bagheery z "Księgi Dżungli" Rudyarda Kiplinga. Dzięki Tobie poznałem słowo "marcować"; imiesłów bierny odeń jest jak najbardziej przyjmowalny 🙂 . Dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam serdecznie.1 punkt
-
czasem myślę o podziale siebie na dwie różne wersje żeby tylko sobie móc przypisać wszystko co najlepsze a to czego wciąż się wstydzę i to co budzi niepokój przekazać temu drugiemu i nie dopuścić do głosu oddać w jego ręce gniew apatię i zezwierzęcenie i niech on błaga moich przyjaciół o wybaczenie rzucić w jego stronę słowa których nie wypowiedziałem i te które powinienem był zostawić w sferze myśli po pozbyciu się wszystkiego co bolało już na stałe zostałoby tylko dobro mógłbym cieszyć się tym czym?1 punkt
-
1 punkt
-
@Roma Skoro zjedli do cna, ot, kulinarna to gra. Pozdrawiam Romeczko a za tydzień znowu, czyżby to był ten unijny dobrobyt?1 punkt
-
@Leszczym ja Cię przepraszam... Ale mnie to ubawiło że hej. Bo z kobietami tak właśnie jest 😂1 punkt
-
ptysie eklerki i pączki wirują jak bita śmietana na urodzinach... Droga Mleczna nasz dom w kremowej rewolucji.... paryski gavroche a zdobywa chatki z piernika rodzynki. mamałyga. tort. budujemy nasz dom galaktykę silną jak fort! dwa serduszka pikają wesoło... wiosna radosna nadchodzi wiawat maj! a gavroche w kwiatów powodzi brodzi!1 punkt
-
W liści zakomorzu i w płatkach wiśni Ich magazynach nadmiarowe Ciszy ładunki czerwienieją I anioł co je z zatroskania chmur tworzy Od nudy podleje już prawie Za ciasno w tym okrągłym skwarze Życia małe łyżką siorbane Przez zacne chwał półdrzemki Do naczyń się już nie mieszczą Ani gdy rude ani gdy blade Ani te co mają skrzydła z deszczu Z traw przepuklistych dzień snu się sromoci I wszędobyli w skórę i włosy miesiąca ubierając kształty przemiłe I z kolejnej kolumny motyli Tu kwadratowość z serafina pilności uleci Tam obcość żyłki swe smuży w swobodzie I filoletach długich I anioł znowu wzdycha Słodkiego roniąc wina strużkę Na katalog dusz nieczystych: Ach, com miał to zgubił I zerka na żółte co się z czerwonym iszczy Bóg przezroczysty 21.04.2025, Warszawa1 punkt
-
@Corleone 11 zastanawiam się czy ten wyraz jest nowy, co prawda nigdy nie słyszałam, i tak automatycznie przyszedł mi do głowy , ale , że koty " marcują , to pewnie słyszałaś? Bo ja tak więc wymarcowane to po prostu od tego Pozdrawiam kredens @Wiesław J.K. dzięki bardzo za czytanie, ale nie tylko spoglądanie w lustro tu ma znaczenie, ale raczej wgłąb siebie Pozdrawiam serdecznie Kredens1 punkt
-
Mój pierwszy dzień w liceum. Strasznie się bałam. Wychowawczyni wydawała mi się bardzo miłą starszą panią, ale ludzie? Nic o nich nie wiedziałam, kompletnie. Tymczasem połowa znała się z osiedla, lub z ubiegłego roku. Bo oto w mojej pierwszej klasie znaleźli się wszyscy spadochroniarze ze szkoły. I jak tu się nie bać? Weszłam niepewnie do sali i zajęłam miejsce w środkowym rzędzie. W ławce, którą zajmowałam najczęściej w podstawówce. Ech, i teraz wielkie oczekiwanie, przysiądzie się ktoś, czy nie? - Cześć, wolne? – uśmiechnięta blondynka, pełna entuzjazmu wskazała na miejsce obok. - Cześć, jasne siadaj. - Jestem Dorota, a Ty? - Karolina. - Hm, stresik? - No pewnie! – odparłam z uśmiechem i już wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy (pojęcia nie miałam, że na całe 4 lata, które przesiedziałyśmy w tej właśnie ławce). - Skąd jesteś? – spytałam mając nadzieję, że może mieszka niedaleko mnie. - Wrzeszcz, a Ty? - Morena. Ech chyba pół szkoły z Wrzeszcza, co? - Noo, moje koleżanki też tu się dostały, ale do innej klasy, pójdziesz ze mną do nich na przerwie? To je poznasz. - Pewnie. Lekcje organizacyjne mijały tego dnia bez bólowo. Na godzinie z wychowawczynią wybieraliśmy gospodarza. - Jakieś propozycje? - Maciek! - Maciek! – wtórowali chłopcy drugoroczni. Wiedziałam już czyje imię skandowali. Chłopaka, który po raz trzeci podchodził do pierwszej klasy… (on był całe 4 lata starszy ode mnie! Bo ja miałam dopiero 14 lat, gdyż wcześniej rok poszłam do szkoły). Był bardzo sympatyczny, dla wszystkim miły, no i sporo ludzi znał. Reszta klasy, która widziała go pierwszy raz w życiu uznała, że taki człowiek, jest jak najbardziej odpowiednim kandydatem na to stanowisko. Wszystko wie, wszystkich zna, budzi respekt, czegóż więcej wymagać? Nie miał wyboru. Po chwili namowy przyjął tę funkcję. Reszta dnia spokojna. Okazało się, że moim autobusem nikt nie jeździ z klasy. Tak przynajmniej mi się wydawało. Kiedyś spostrzegłam, że jeden chłopak jest z mojej klasy. No tak! To Tomek. Pewnego dnia jakoś tak się zdarzyło, że wychodząc ze szkoły trafiliśmy na siebie i zaczęliśmy luźno rozmawiać. Doszliśmy na przystanek, przyjechał autobus, wsiedliśmy. Rozmowa się nie urwała. Tomek zaczął mnie wypytywać, jaka jestem, czym się interesuję. Głównie interesował go fakt, iż nie uczęszczałam na religię. - Jestem niewierząca. – odpowiedziałam, jak zawsze, gdy poruszano przy mnie ten temat. - Tak się wychowałam. - No, ale byłaś ochrzczona, miałaś komunię świętą? – spytał z niedowierzaniem. - Nie. – odparłam czując, że zaczyna mi się robić gorąco. To był dość drażliwy temat, nie bardzo się z nim czułam. - Nie?! No, ale czekaj, nie palisz, nie pijesz… To jesteś Jehowa! - Nie Tomek, mówiłam już jestem niewierząca i tyle. - Czyli ateistką jesteś. - Nie – odparłam lękliwie. Matko, kto to jest ateista! Wierzcie, lub nie, ale wtedy pierwszy raz spotkałam się z tym słowem. Ale ponieważ rodzice go nie używali to uznałam za pewnik, że nią nie jestem. - No jak nie. – upierał się Tomek - Skoro w nic nie wierzysz, to jesteś ateistką. - Ale ja nie jestem ateistką… - Jeny, kiedy on wysiada! - Musisz być. Nie wiem, czy rozmawialiśmy o czymś więcej, czy po prostu wysiadał już z autobusu. Spodziewałam się jednak, że nie najlepiej wpłynęła ta rozmowa na nasze świeżo rozpoczęte relacje. Lekko się zmartwiłam, bo wiedziałam, że będziemy na siebie skazani w autobusie. Jak tylko wróciłam do domu przerzuciłam sterty encyklopedii i słowników, żeby dowiedzieć się cóż oznacza termin „ateista”. Dowiedziałam się. Od tamtego dnia obudziła się we mnie myśl wiary. Tylko w co? Cóż, wciąż krąży… Nie minęło sporo czasu od tamtej rozmowy a moje obawy dotyczące jego awersji poszły w zapomnienie. Wtedy to Tomek postanowił mi je brutalnie uświadomić. Wracałam ze szkoły z koleżanką a kawałek dalej za nami on ze swoim kolegą (jak się okazało, też mieszkał tam gdzie my). - Taarnoowskaa!! – ryk na pół osiedla. Niemal czułam, jak się nogi pode mną ugięły. Postanowiłam jednak nie reagować. Nie będzie mi cham się cieszył ze swoich osiągnięć. Koleżanka szepnęła do mnie – Nie odwracaj się, idziemy! – i tak też zrobiłyśmy. Wtedy po raz pierwszy poszłam na przystanek dalej, gdzie ona wsiadała. Nie szło się specjalnie jakoś dłużej a i przejechanie jednego przystanku na gapę nie było chyba wielkim wykroczeniem. Od tamtej pory postanowiłam wracać stamtąd do domu. W autobusie czułam się pewniej, gdy on wsiadał. Czułam, że miałam przewagę. Nie dane mi jednak było długo się nią cieszyć… W szkole zaczęło się robić trochę nieznośniej. Klasa była całkiem, całkiem, jednak Tomek szeptał naokoło przeróżne głupoty na mój temat. Oczywiście na tyle głośno bym i ja mogła wszystko słyszeć. Drażniło mnie to, ale starałam się nie zwracać uwagi i stać ponad tym, co robił. Gdy zaczęło się to robić na tyle uciążliwe, że panikowałam przed niektórymi lekcjami, postanowiłam zgłosić to wychowawcy. - Hm, no nie wiem Karolina. A groził Ci jakoś? - Nie. Ale to naprawdę uciążliwe. Mogłaby pani z nim porozmawiać? - Tak, oczywiście. Porozmawiam z nim. Ale wiesz, jak to jest… - tu się uśmiechnęła do mnie – może on chce jedynie zwrócić na siebie Twoją uwagę? Może to takie końskie zaloty? – pytała wciąż z uśmieszkiem na ustach. - Oj nie. Raczej nie. - No dobrze, zobaczymy co będzie. I tyle. Mijały tygodnie, ale sprawy miały się coraz gorzej. Znienawidziłam lekcje angielskiego, na których nauczyciel dawał uczniom tyle swobody, że Tomek poczynał tam sobie najśmielej. Jedynym pocieszeniem było dla mnie to, że nie przekonywał do siebie innych. Nie zjednywał kolegów, choć pewnie chciał. Trwał przy nim twardo jedynie ten kolega z osiedla, Michał. Postanowiłam jeszcze raz udać się do wychowawczyni, ale odprawiła mnie z kwitkiem, identycznie kończąc rozmowę. Czy ja jestem kretynką, żeby nie rozróżnić, kiedy facet chce zrobić wrażenie, a kiedy się znęca?! Najwidoczniej owszem. Spadł śnieg. Mój stres rósł z każdym kolejnym centymetrem płatków śniegu na ziemi. Czułam, że lada dzień moje życie zmieni się w koszmar. Nie myliłam się. Wpadłam w zimową depresję. Strach, jaki mnie ogarniał przy każdorazowym opuszczaniu szkoły był tak wielki, że urastał do rangi obsesji. Mimo, że specjalnie chodziłam na dalszy przystanek autobusowy, pewnego dnia i tam mnie złapali. Miałam wszystkiego serdecznie dość. Choć gorszy od nich był strach, przed tym, że ich spotkam. Nie wiem, czy możecie to pojąć. Ale czasem niewiedza wpływa na nas dużo gorzej od najgorszej wiadomości. Można więc powiedzieć, że spadł mi kamień z serca, jak ich ujrzałam. No, ale czy tak było rzeczywiście? Nie powiedziałabym. Skończyło się na wyzwiskach i kilku śnieżkach z pewnej odległości. Chciałam już iść dalej. Staliśmy jednak na wąskiej ścieżce pomiędzy dwoma blokami. Nie miałam zamiaru zawracać, bo to oznaczałoby, że tchórzę. Ruszyłam więc przed siebie. Bardzo powoli. Chciało mi się płakać, ale świadomość, że choć łza sprawiłaby mu satysfakcję pozwoliła mi się trzymać. Michał stał z boku i nic nie robił. Nie reagował, nic nie mówił. Jak zwykle. Zdawało mi się, że Tomek ma nad nim ogromną władzę i mu współczułam. Gdy wydawało mi się, że ich szczęśliwie ominęłam i już wypuszczałam powietrze z zaciśniętych płuc Tomek od tyłu rzucił się na mnie ze śniegiem. Czułam się kompletnie upokorzona. Osiągnął to, co chciał. Długo jeszcze dźwięczał mi w uszach jego śmiech. Zmaltretowana psychicznie dowlokłam się na przystanek. „Tak być dłużej nie może”… Życie w ciągłym strachu męczy. Po tym incydencie postanowiłam po raz kolejny zgłosić to w szkole. Tym razem u wicedyrektorki. Z początku przejęta pani X pod koniec rozmowy ze mną i ona poruszyła wątek zakochania! No jak tak można! Czy nie potrafią zrozumieć, jak okropny jest ten chłopak? Z jaką wściekłością odnosi się do mnie? I że to NIE MA nic wspólnego z zakochaniem! Wyszłam zrozpaczona. Nikt mi nie chciał wierzyć. Tylko koleżanka, z którą się zaprzyjaźniłam i wracałam często razem. Ona wiedziała. Pomagała mi i też chodziła do wychowawczyni. Jako świadek. 6 rano, budzik. Powiedzcie mi, jaką ja miałam mieć motywację by wstać do szkoły? Żadną. Do dziś jestem z siebie dumna, że jednak chodziłam. Zmuszałam się, cierpiałam, ale nie opuściłam ani dnia przez niego. Nie on mi będzie dyktował warunki. Pamiętam, jak raz wróciłam do domu. - Byli jacyś chłopcy po Ciebie. – powiedziała mama. - Tutaj?! - Tak, powiedziałam im przez domofon, że jeszcze nie wróciłaś do domu. - … Jak oni wyglądali? - No, jeden miał taki plecak granatowy, hm drugi zieloną kurtkę... - Mamo to był Tomek, najpewniej z Michałem… - Och. Nie pomyślałam, że to mogą być oni. - Mówili coś? - Nie, tylko pytali czy jesteś. - Debile, przecież wiedzieli, że jestem na angielskim, sami powinni tam być. Przeraziło mnie to jeszcze bardziej, bo pamiętam, jak raz mi groził, że napisze coś na mnie na moim bloku. Teraz wiedział, który to, (na szczęście skończyło się na groźbach). Nastał mój ulubiony miesiąc, marzec. Pierwsze odważniejsze promienie słońca przebijały się przez gęste chmury. W oczach topniał śnieg. Właśnie wracałam z koleżanką, rozmawiałyśmy o kartkówce z matematyki i innych sprawach. Czułam, że idą za nami. Ale wydawało się nam, że przy skrzyżowaniu poszli w drugą stronę. Rozluźnione podjęłyśmy temat, gdy nagle usłyszałam za sobą szybki bieg. Tuż za plecami. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć a Tomek już zdążył coś powiedzieć, naskoczyć na mnie i… opluć. Byłam w szoku. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Koleżanka też zamarła. On tymczasem już dawno się ulotnił. Odruchowo wytarłam włosy ręką. Na szczęście miałam rękawiczki i gdy tylko udało mi się w miarę doprowadzić do porządku zdjęłam je z obrzydzeniem i wrzuciłam do siatki. Czułam się okropnie. - Co on powiedział? – spytała po chwili. - Chyba „to za Michała, że nie dałaś mu ściągnąć”… - Coo?! Kretyn! - Wiem. No, ale… Michał nawet słowa nie powiedział, żebym mu dała coś z matmy… - mówiłam nadal będąc w głębokim szoku. Zaczęły mi lekko drżeć ręce. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego miał do mnie o to pretensje! Przecież Michał nawet się nie odwrócił! Nie dał znaku, że coś chce, to jak ja mu miałam pomóc!? - Choć, idziemy. On jest obleśny. W domu wypierzesz rękawiczki, nie przejmuj się. A jutro idziemy do wicedyrektorki. - Pójdziesz ze mną? - Oczywiście! Nie zostawimy tak tego. Nieobecna ruszyłam za nią na przystanek. Czułam się jak najgorzej potraktowana szmata. W życiu nie spotkało mnie coś takiego i pewnie dlatego tak się tym przejęłam. Być może inni nawet by okiem nie mrugnęli. Snułam się po przystanku, gdy nagle znajoma twarz pomachała mi przez okno samochodu. „Tata!”. To był mój wybawiciel. Usiadłam obok niego, wciąż lekko nieprzytomna i wszystko mu powiedziałam. Żałuję, ale nie pamiętam, co mi wtedy powiedział. Wiem tylko, że żarliwie go zapewniałam, iż następnego dnia pójdę z tym do dyrekcji. - To okropne, straszne! Jak on mógł dopuścić się takiego czynu! – dyrekcja była w szoku. - No ja mówiłam wcześniej…- starałam się bronić. Ech, dlaczego to ja czułam się winna? Dostał chyba upomnienie na piśmie, czy naganę. To wszystko. Ale co ważniejsze, dał mi spokój. Nie zachowywał się już negatywnie a jedynie pasywnie. Wciąż irytował nauczycieli a w klasie go nie lubili, ale mi dał spokój. Nie denerwowało mnie już nawet to, że recytował mój numer telefonu na lekcji. Zmienił się. Nie dogadywał mi wrednie. Nie zdał do następnej klasy. Doczepił się jednak do innej dziewczyny, ponoć i ją zamęczał psychicznie. Pewnego dnia nadpalił jej lekko włosy. I nareszcie usunęli go ze szkoły. Później dowiedziałam się, że często był wyrzucany ze szkół, bo sprawiał problemy wychowawcze. Jakaś dziewczyna powiedziała mi, że jego matka to fanatyczna chrześcijanka. Chodziła też plotka, że miał w domu „żółte papiery”*, ale nie wiem ile z tego jest prawdą. Bardzo rzadko, ale zdarza się, że mijam go w mieście. Nie chowam już urazy, mogłabym z nim nawet porozmawiać. Najgorsze, że uprzedziłam się do imienia Tomek! Z wiekiem mija, ale zawsze budzi mą czujność, (doktor psychologii powiedziałby, że jest to pewien rodzaj generalizacji, ale to da się leczyć). ……………………………………………………………………………………………….. * - papiery świadczące o stwierdzonych odchyleniach psychicznych1 punkt
-
Mój pierwszy dzień w liceum? Wychowawczyni wydawała mi się bardzo miłą starszą panią, ale ludzie? Nic o nich nie wiedziałam, kompletnie. Tymczasem połowa znała się z osiedla, lub z ubiegłego roku. Bo oto w mojej pierwszej klasie znaleźli się wszyscy spadochroniarze ze szkoły. I jak tu się nie bać? Weszłam niepewnie do sali i zajęłam miejsce w środkowym rzędzie. W ławce, którą zajmowałam najczęściej w podstawówce. Ech, i teraz wielkie oczekiwanie, przysiądzie się ktoś, czy nie? - Cześć, wolne? – uśmiechnięta blondynka, pełna entuzjazmu wskazała na miejsce obok. - Cześć, jasne siadaj. - Jestem Dorota, a Ty? - Karolina. - Hm, stresik? - No pewnie! – odparłam z uśmiechem i już wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy (pojęcia nie miałam, że na całe 4 lata, które przesiedziałyśmy w tej właśnie ławce). - Skąd jesteś? – spytałam mając nadzieję, że może mieszka niedaleko mnie. - Wrzeszcz, a Ty? - Morena. Ech chyba pół szkoły z Wrzeszcza, co? - Noo, moje koleżanki też tu się dostały, ale do innej klasy, pójdziesz ze mną do nich na przerwie? To je poznasz. - Pewnie. Lekcje organizacyjne mijały tego dnia bez bólowo. Na godzinie z wychowawczynią wybieraliśmy gospodarza. - Jakieś propozycje? - Maciek! - Maciek! – wtórowali chłopcy drugoroczni. Wiedziałam już czyje imię skandowali. Chłopaka, który po raz trzeci podchodził do pierwszej klasy… (on był całe 4 lata starszy ode mnie! Bo ja miałam dopiero 14 lat, gdyż wcześniej rok poszłam do szkoły). Był bardzo sympatyczny, dla wszystkich miły, no i sporo ludzi znał. Reszta klasy, która widziała go pierwszy raz w życiu uznała, że nie ma co się narażać i siedziała cicho. Po prawdzie Maciek o szkole wie wszystko, wszystkich zna, czegóż więcej wymagać? Nie miał wyboru. Po chwili namowy przyjął tę funkcję. Może wydaje się to irracjonalne, ale to naprawdę był dobry chłopak, tylko że chyba nie przepadał za nauką. Polubiłam go, ale nie rozmawiałam z nim ani razu. Czułam po prostu sympatię do niego. Pech chciał, że po pierwszym semestrze postanowił zmienić szkołę. Gdyby nie to, myślę że sprawy mogły by potoczyć się inaczej. Okazało się, że moim autobusem nikt z klasy nie jeździ. Tak przynajmniej mi się wydawało. Kiedyś jednak spostrzegłam, że pewien chłopak jest z mojej klasy. No tak! To Tomek. Raz się zdarzyło, że wychodząc ze szkoły trafiliśmy na siebie i zaczęliśmy luźno rozmawiać. Doszliśmy na przystanek, przyjechał autobus, wsiedliśmy. Rozmowa się nie urwała. Tomek zaczął mnie wypytywać, jaka jestem, czym się interesuję. Głównie interesował go fakt, iż nie uczęszczałam na religię. - Jestem niewierząca. – odpowiedziałam, jak zawsze, gdy poruszano przy mnie ten temat. - Tak się wychowałam. - No, ale byłaś ochrzczona, miałaś komunię świętą? – spytał z niedowierzaniem. - Nie. – odparłam czując, że zaczyna mi się robić gorąco. To był dość drażliwy temat, nie bardzo się z nim czułam. - Nie?! No, ale czekaj, nie palisz, nie pijesz… To jesteś Jehowa! - Nie Tomek, mówiłam już jestem niewierząca i tyle. - Czyli ateistką jesteś. - Nie – odparłam lękliwie. Matko, kto to jest ateista! Wierzcie, lub nie, ale wtedy pierwszy raz spotkałam się z tym słowem. Ale ponieważ rodzice go nie używali to uznałam za pewnik, że nią nie jestem. - No jak nie. – upierał się Tomek - Skoro w nic nie wierzysz, to jesteś ateistką. - Ale ja nie jestem ateistką… - niech on już wysiada. - Musisz być. Nie wiem, czy rozmawialiśmy o czymś więcej, czy po prostu wysiadał już z autobusu. Spodziewałam się jednak, że nie najlepiej wpłynęła ta rozmowa na nasze świeżo rozpoczęte relacje. Lekko się zmartwiłam, bo wiedziałam, że będziemy na siebie skazani w autobusie. Jak tylko wróciłam do domu przerzuciłam encyklopedię i słowniki, żeby dowiedzieć się cóż oznacza termin „ateista”. W każdym wyczytałam to samo. Nie wierzący w Boga, przeczący istnieniu wszelkich sił nadprzyrodzonych. Dlaczego ja o tym nie wiedziałam!? Dlaczego rodzice ani razu nie wspomnieli, że jesteśmy ateistami?! Czułam się delikatnie mówiąc dziwnie. Moim koleżankom i kolegom z podstawówki wystarczało określenie „jestem niewierząca”. Nie miałam pojęcia, że jest słowo określające takie osoby. Przykre, że dowiedziałam się o nim w taki sposób. Teraz wyszłam przy nim na kretynkę, która sama nie wie, kim jest. Ateistka. Jestem ateistką? „ i wszelkich sił nadprzyrodzonych”… ależ nie! Przecież ja wierzę w, … no… ale te siły istnieją! Są przecież anioły, dobre dusze pomagające ludziom na Ziemi. Magia chyba też nie jest pozbawiona prawdy… No a moc talizmanów? Moje kamyczki na szczęście? To wszystko przecież istnieje! A Bóg? Nie… Nie wierzę, że istnieje. Ludzie go sobie wymyślili… dla nich jest, bo wierzą, dla mnie go nie ma, bo nie wierzę. Proste. Nie jestem ateistką. Na lekcjach języka polskiego, gdy przerabialiśmy antyk czy średniowiecze omawialiśmy to pojęcie. Czułam, że wszyscy na mnie patrzą, za każdym razem, gdy słowo „ateista” padało na lekcji. Myślę, że wcale tak nie było, ale co kto naprawdę wtedy myślał to nie wiem. Z pewnością Tomek myślał wtedy o mnie. Dawał mi to czasem nawet do zrozumienia, że to właśnie o mnie. Pewnego dnia wracałam ze szkoły z koleżanką a kawałek dalej za nami on ze swoim kolegą (jak się okazało, też mieszkał tam gdzie my). - Taarnoowskaa!! – ryk na pół osiedla. Nogi się pode mną ugięły. Postanowiłam jednak nie reagować. Nie będzie mi cham się cieszył ze swoich osiągnięć. Koleżanka szepnęła do mnie – Nie odwracaj się, idziemy! – i tak też zrobiłyśmy. Wtedy po raz pierwszy poszłam na przystanek dalej, gdzie ona wsiadała. Nie szło się specjalnie jakoś dłużej a i przejechanie jednego przystanku na gapę nie było chyba wielkim wykroczeniem. Od tamtej pory postanowiłam wracać stamtąd do domu. W autobusie czułam się pewniej, gdy on wsiadał. Czułam, że miałam przewagę. Nie dane mi jednak było długo się nią cieszyć… W szkole zaczęło się robić trochę nieznośniej. Klasa była całkiem, całkiem, jednak Tomek szeptał naokoło przeróżne głupoty na mój temat. Oczywiście na tyle głośno bym i ja mogła wszystko słyszeć. Drażniło mnie to, ale starałam się nie zwracać uwagi i stać ponad tym, co robił. Gdy zaczęło się to robić na tyle uciążliwe, że panikowałam przed niektórymi lekcjami, postanowiłam to zgłosić. Najpierw pomyślałam o Maćku, ale zaraz potem doszłam do wniosku, że to bez sensu, jeszcze mnie wyśmieje i tyle z tego będzie. Postanowiłam iść do wychowawczyni. - Hm, no nie wiem Karolina. A groził Ci jakoś? - No… nie. Ale to naprawdę uciążliwe. Mogłaby pani z nim porozmawiać? - Tak, oczywiście. Porozmawiam z nim. Ale wiesz, jak to jest… - tu się uśmiechnęła do mnie – może on chce jedynie zwrócić na siebie Twoją uwagę? Może to takie końskie zaloty? – pytała wciąż z uśmieszkiem na ustach. - Oj nie. Raczej nie. - No dobrze, zobaczymy co będzie. I tyle. Mijały tygodnie, ale sprawy miały się coraz gorzej. Znienawidziłam lekcje angielskiego, na których nauczyciel dawał uczniom tyle swobody, że Tomek poczynał tam sobie najśmielej. Jedynym pocieszeniem było dla mnie to, że nie przekonywał do siebie innych. Nie zjednywał kolegów, choć pewnie chciał. Trwał przy nim twardo jedynie ten kolega z osiedla, Michał. Postanowiłam jeszcze raz udać się do wychowawczyni, ale odprawiła mnie z kwitkiem, identycznie kończąc rozmowę. Czy ja jestem kretynką, żeby nie rozróżnić, kiedy facet chce zrobić wrażenie, a kiedy się znęca?! Najwidoczniej owszem. Któregoś razu ostro sprzeciwił się używaniu przeze mnie zwrotu "O Boże!". Mawiałam tak dość często, jak wszyscy. Jednak Tomek powiedział, że nie mam do tego prawa. I co ja na to? Do dziś tak nie mówię. Używam zastępczych słów np. o jeny, jejku, ojej, o rany, już nigdy nie odważyłam się na o Boże... Spadł śnieg. Mój stres rósł z każdym kolejnym centymetrem płatków śniegu na ziemi. Czułam, że lada dzień moje życie zmieni się w koszmar. Nie myliłam się. Wpadłam w zimową depresję. Strach, jaki mnie ogarniał przy każdorazowym opuszczaniu szkoły był tak wielki, że urastał do rangi obsesji. A Maciek, do którego postanowiłam iść w ostateczności zmienił szkołę. Jedyny człowiek, przy którym czułam się w miarę bezpiecznie. Nawet Tomek przy nim siedział cicho. Ale Maciek coraz rzadziej bywał w szkole. Podejrzewałam, że go dyrekcja wyrzuciła. Ponoć sam zmienił szkołę, by ją w końcu skończyć, gdzieś zaocznie. Cóż, życzyłam mu w duchu powodzenia. Chłopcy, jak to mają w zwyczaju oszaleli na punkcie śniegu. Nie wiem, jak to jest, że tak ich pobudza. W każdym razie, wychodzenie ze szkoły zazwyczaj kończyło się kilkoma trafieniami, niegroźnymi, bez podtekstów. Gorzej było dalej. Wiedziałam, że Tomek czaił się dalej, że czekał specjalnie na mnie. Mimo, że robiłam wszystko, żeby wychodzić ze szkoły jak najpóźniej, często czekał. Zazwyczaj kończyło się na paru wyzwiskach i bliskich spotkaniach ze śnieżkami, mierzonymi już nie przypadkowo w dziewczynę, ale we mnie. Nie wiem, jaki miał w tym cel. Uparł się najwidoczniej na mnie. Przyznam, że momentami zaczynała mi krążyć po głowie myśl wychowawcy, „zakochał się”. Ale do cholery, kto tak okazuje zainteresowanie!? Chyba tylko skończony kretyn! Odrzucałam tę myśl, jak tylko dochodził do mnie jej sens. We mnie? Zakochać? Absurd. Mimo, że specjalnie chodziłam na dalszy przystanek autobusowy, pewnego dnia i tam mnie złapali. Miałam wszystkiego serdecznie dość. Choć gorszy od nich był strach, przed tym, że ich spotkam. Nie wiem, czy możecie to pojąć. Ale czasem niewiedza wpływa na nas dużo gorzej od najgorszej wiadomości. Można więc powiedzieć, że spadł mi kamień z serca, jak ich ujrzałam. No, ale czy tak było rzeczywiście? Nie powiedziałabym. Chciałam iść dalej po wysłuchaniu kilku słów i otrzepaniu się z kilku śnieżek. Staliśmy jednak na wąskiej ścieżce pomiędzy dwoma blokami. Nie miałam zamiaru zawracać, bo to oznaczałoby, że tchórzę. Ruszyłam więc przed siebie. Bardzo powoli. Chciało mi się płakać, ale świadomość, że choć łza sprawiłaby mu satysfakcję pozwoliła mi się trzymać. Michał stał z boku i nic nie robił. Nie reagował, nic nie mówił. Jak zwykle. Zdawało mi się, że Tomek ma nad nim ogromną władzę i mu współczułam. Gdy wydawało mi się, że ich szczęśliwie ominęłam i już wypuszczałam powietrze z zaciśniętych płuc Tomek od tyłu rzucił się na mnie ze śniegiem. Czułam się kompletnie upokorzona. Osiągnął to, co chciał. Długo jeszcze dźwięczał mi w uszach jego śmiech. Zmaltretowana psychicznie dowlokłam się na przystanek. „Dłużej tego nie zniosę”… Życie w ciągłym strachu męczy. Po tym incydencie postanowiłam po raz kolejny zgłosić to w szkole. Tym razem u wicedyrektorki. Z początku przejęta pod koniec rozmowy ze mną i ona poruszyła wątek zakochania! No jak tak można! Czy nie potrafią zrozumieć, jak okropny jest ten chłopak? Z jaką wściekłością odnosi się do mnie? I że to NIE MA nic wspólnego z zakochaniem! Wyszłam zrozpaczona. Nikt mi nie chciał wierzyć. Tylko koleżanka, z którą się zaprzyjaźniłam i wracałam często razem. Ona wiedziała. Pomagała mi i też chodziła do wychowawczyni. Jako świadek. 6 rano, budzik. Powiedzcie mi, jaką ja miałam mieć motywację by wstawać do szkoły? Żadną. Do dziś jestem z siebie dumna, że jednak chodziłam. Zmuszałam się, cierpiałam, ale nie opuściłam ani dnia przez niego „Nie on mi będzie dyktował warunki”. Pamiętam, jak raz wróciłam do domu. - Byli jacyś chłopcy po Ciebie. – powiedziała mama. - Tutaj?! - Tak, powiedziałam im przez domofon, że jeszcze nie wróciłaś do domu. - … Jak oni wyglądali? - No, jeden miał taki plecak granatowy, hm drugi zieloną kurtkę... - Mamo to był Tomek! Najpewniej z Michałem… - Och. Nie pomyślałam, że to mogą być oni. - Mówili coś? - Nie, tylko pytali czy jesteś. - Debile, przecież wiedzieli, że jestem na angielskim, sami powinni tam być. Przeraziło mnie to jeszcze bardziej, bo pamiętam, jak raz mi groził, że napisze coś na mnie na moim bloku. Teraz wiedział, który to, (na szczęście skończyło się na groźbach). Nastał mój ulubiony miesiąc, marzec. Pierwsze odważniejsze promienie słońca przebijały się przez gęste chmury. W oczach topniał śnieg. Właśnie wracałam z koleżanką, rozmawiałyśmy o kartkówce z matematyki i innych sprawach. Czułam, że idą za nami. Ale wydawało się nam, że przy skrzyżowaniu poszli w drugą stronę. Rozluźnione podjęłyśmy temat, gdy nagle usłyszałam za sobą szybki bieg. Tuż za plecami. Nie zdążyłam się nawet obejrzeć a Tomek już zdążył coś powiedzieć, naskoczyć na mnie i… opluć. Byłam w szoku. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Koleżanka też zamarła. On tymczasem już dawno się ulotnił. Odruchowo wytarłam włosy ręką. Na szczęście miałam rękawiczki i gdy tylko udało mi się w miarę doprowadzić do porządku zdjęłam je z obrzydzeniem i wrzuciłam do siatki. Czułam się okropnie. - Co on powiedział? – spytała po chwili. - Chyba „to za Michała, że nie dałaś mu ściągnąć”… - Coo?! Kretyn! - Wiem. No, ale… Michał nawet słowa nie powiedział, żebym mu dała coś z matmy… - mówiłam nadal będąc w głębokim szoku. Zaczęły mi lekko drżeć ręce. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego miał do mnie o to pretensje! Przecież Michał nawet się nie odwrócił! Nie dał znaku, że coś chce, to jak ja mu miałam pomóc!? - Choć, idziemy. On jest obleśny. W domu wypierzesz rękawiczki, nie przejmuj się. A jutro idziemy do wicedyrektorki. - Pójdziesz ze mną? - Oczywiście! Nie zostawimy tak tego. Nieobecna ruszyłam za nią na przystanek. Czułam się jak najgorzej potraktowana szmata. W życiu nie spotkało mnie coś takiego i pewnie dlatego tak się tym przejęłam. Być może inni nawet by okiem nie mrugnęli. Snułam się po przystanku, gdy nagle znajoma twarz pomachała mi przez okno samochodu. „Tata!”. To był mój wybawiciel. Usiadłam obok niego, wciąż lekko nieprzytomna i wszystko mu powiedziałam. Żałuję, ale nie pamiętam, co mi wtedy powiedział. Wiem tylko, że żarliwie go zapewniałam, iż następnego dnia pójdę z tym do dyrekcji. - To okropne, straszne! Jak on mógł dopuścić się takiego czynu! – dyrekcja była w szoku. - No ja mówiłam wcześniej…- starałam się bronić. Ech, dlaczego to ja czułam się winna? Dostał chyba upomnienie na piśmie, czy naganę. To wszystko. Ale co ważniejsze, dał mi spokój. Nie zachowywał się już negatywnie a jedynie pasywnie. Wciąż irytował nauczycieli a w klasie go nie lubili, ale mi dał spokój. Nie denerwowało mnie już nawet to, że recytował mój numer telefonu na lekcji. Zmienił się. Nie dogadywał mi wrednie. Nie zdał do następnej klasy. Doczepił się jednak do innej dziewczyny, ponoć i ją zamęczał psychicznie. Pewnego dnia nadpalił jej lekko włosy. I nareszcie usunęli go ze szkoły. Później dowiedziałam się, że często był wyrzucany ze szkół, bo sprawiał problemy wychowawcze. Jakaś dziewczyna powiedziała mi, że jego matka to fanatyczna katoliczka. Chodziła też plotka, że miał w domu „żółte papiery”, ale nie wiem ile z tego jest prawdą. Bardzo rzadko, ale zdarza się, że mijam go w mieście. Nie chowam już urazy, mogłabym z nim nawet porozmawiać. Najgorsze, że uprzedziłam się do imienia Tomek! Z wiekiem mija, ale zawsze budzi mą czujność. Na studiach pani doktor z psychologii powiedziała, że jest to pewien rodzaj generalizacji. Ale to da się leczyć. Np. poznawaniem innych Tomków. Jest jednak jedna pozytywna rzecz, którą Tomek pomógł mi odkryć. Dzięki niemu zaczęłam się zastanawiać, w co wierzę i co jest dla mnie ważne w życiu. Irytowało mnie jego przekonanie o tym, że jestem zła, skoro niewierząca. A ja tak się staram, żeby ludzie o mnie w ten sposób nie myśleli… Czy to, że nie chodzę do kościoła oznacza, że brak mi zasad moralnych? I w ogóle jakichkolwiek zasad? Czy to oznacza, że jestem gorsza? Nie jestem ochrzczona = jestem zła? Ciężko wierzyć z dobro, jakie powinna nieść wiara chrześcijańska, w powszechną tolerancję i zrozumienie drugiego człowieka, gdy spotyka się takich ludzi, jak Tomek. Którzy potrafią zgnębić i zniszczyć jakiekolwiek poczucie wartości. Zachwiać wiarą w siebie i świat. Najgorsze, że właśnie wystarczy jeden, jedyny głos, żeby wszystko się posypało. W zapomnienie odchodzą inne, życzliwe i równie szczere. Na szczęście z czasem można nauczyć się dystansu. I on pozwala przetrwać. Chciałam na złość Tomkowi zacząć wierzyć. Koleżanka podarowała mi kieszonkowy Nowy Testament. Wiele o tym rozmawiałyśmy. Przekonywała mnie, że to jest dobre, lepsze, daje poczucie bezpieczeństwa. Wieczorami modliłam się. To były moje pierwsze, maleńkie kroczki do odnalezienia się w wierze katolickiej. Trwało to prawie rok. Nie potrafię powiedzieć, co zmieniło moje nastawienie. Chociaż może… Ponieważ coraz bardziej podobała mi się zabawa w wiarę w Boga chciałam porozmawiać z kimś kompetentnym, kto mi pomoże się ustabilizować. Chciałam porozmawiać z księdzem. Moja koleżanka umówiła mnie na spotkanie ze znajomym duchownym, ze swego kościoła. Wstyd przyznać, nie pamiętam jak miał na imię. Nie ważne. Pojechałam tam. Musiałyśmy na niego czekać z pół godziny, ponieważ jadł obiad, ale przyszedł. Wydał mi się sympatyczny i otwarty. Zaraz jednak okazało się, że sama będę z nim rozmawiać, bo koleżanka powiedziała, że musi wracać do domu i porozmawiamy później. Wystraszyłam się. - Przejdziemy się na spacer do lasu, dobrze? – powiedział. – Tam w ciszy i spokoju porozmawiamy. – uśmiech. Serce podskoczyło mi do gardła. Ale przecież to rozsądny, dorosły człowiek! Idziemy. - Słyszałem Karolino od Twojej koleżanki, co Cię do mnie sprowadza. To wspaniałe, że odkryłaś w sobie wiarę. Opowiedz mi o tym, jak to się zaczęło. To była jedna z najcięższych rozmów w moim życiu. Powiedziałam obcemu człowiekowi o swoich najbardziej skrywanych myślach. Czułam się przy nim obnażona i bezradna. Słuchał mnie cierpliwie i zarażał dobrym humorem. Uznał bowiem, że to fantastyczne skoro sama odkryłam tę drogę. Usiedliśmy na drewnianej ławce. Świeciło słońce, było pięknie. Wkoło same drzewa, cisza i spokój. - To może spróbujesz teraz złożyć pierwszą prawdziwą modlitwę. Powtarzaj za mną… Byłam jak w transie. Czułam, że to bardzo wyniosła chwila, nie chciałam jej niczym zmącić. Powtarzając kolejne wersy starałam się je jak najdokładniej zrozumieć. Pamiętam, że spoglądałam przed siebie i widziałam promienie słońca, przenikające przez gałęzie drzew. Wmawiałam sobie, że czuję, jak spływa na mnie spokój ducha. Gdy skończyliśmy zmieniliśmy nieco temat i to był błąd. Ksiądz postanowił dowiedzieć się czegoś o mojej rodzinie. Pragnął, bym zaraziła swą wiarą rodziców! Byłam przerażona. Jak ja mam im to powiedzieć? No już wcześniej zastanawiałam się, że jeśli się zdecyduję, to logiczne, że się dowiedzą o tym. Ale nakłaniać ich? Namawiać? O nie! Dlaczego? Po co? Wszystko się we mnie burzyło. Potem ksiądz podjął jeszcze gorszy temat. - Słyszałem też, że chciałabyś przyjąć sakrament chrztu i komunii świętej. To piękne. Właśnie niedługo przyjeżdża do nas biskup. To doskonała okazja, nie wiadomo, kiedy później się trafi. Zapewne nie masz z czego się uczyć, więc pożyczę Ci odpowiednie książki, które przygotują Cię do tego. – słuchałam go oniemiała. Już?! Teraz, zaraz?! Kiedy ja się jeszcze nie zdecydowałam? Mówiłam, że się ZASTANAWIAM, czy by tego nie zrobić, ale dopiero, jak się umocnię w tej wierze! Chciałam uciekać stamtąd, jak najprędzej. Chciałam do domu, do mamy, do taty, do bezpiecznej oazy. Nie chciałam nic więcej! Nie chciałam nic zmieniać, nie chciałam nawracać rodziców! Czułam się okropnie. Zastanawiałam się, co ja tu robię?! Nie było to najszczęśliwsze spotkanie. Wieczorem nie wiedziałam, co powiedzieć i o czym rozmawiać z Bogiem. Uznałam, że to znak, bym w to nie brnęła, że to nie dla mnie. Postanowiłam przeczekać parę dni i zobaczyć, co będzie. Nie chciałam jednak rezygnować tak do końca z wieczornych rozmów. Taki wewnętrzny monolog, bo ciężko go nazwać dialogiem, dużo mi dawał. Pewnego wieczora zapragnęłam porozmawiać z dziadkiem. Nie żył odkąd skończyłam 3 latka. Mimo to żywiłam do niego sympatię i wielką miłość. Uwielbiałam go jako dziecko i jako zagubiona nastolatka. Czułam, ze potrzebuję czyjegoś wsparcia. Jeśli nie okazał się nim Bóg, postawiłam na jego miejsce właśnie dziadka. Zaczęłam chodzić z czasem na cmentarz. Babcia była zaskoczona, że to robię. Była do głębi wzruszona, że nie odwiedzam go tylko „od święta”. Przedstawiałam mu moje problemy, opowiadałam o minionym dniu, co wieczór. Prosiłam o różne rzeczy na dzień następny, ale nic złego. Np. o zdrowie dla mojej siostry, o łatwiejsze pytania na maturze, o szczęście dla znajomych… Wierzyłam, że gdy spotykało mnie coś dobrego, albo wychodziłam z pewnych sytuacji obronną ręką, że to jego udział. Że czuwa nade mną. To sprawiało, że czułam się bezpiecznie i pewnie. Raz napisałam nawet dla niego wiersz. Dziecinny dość i infantylny, ale pisany prosto z serca. Do modlitw nie powróciłam. Kościoły nadal są dla mnie tylko budynkami, bądź pięknymi zabytkami. Lubię je zwiedzać, posiadają charakterystyczny klimat. Najbardziej podobają mi się te stare z minionych epok, mogę je podziwiać godzinami. Jak choćby Kościół Św. Mikołaja w Gdańsku. Posiada czarujące wnętrze. A jeszcze jak opowiada o nim sympatyczny dominikanin to już w ogóle rewelacja! Każdy ma prawo wierzyć, w co zechce. To jego indywidualna sprawa. Każdy też powinien uszanować wierzenia drugiej osoby. Tego nauczyli mnie rodzice i tak uważam po swych małych doświadczeniach ja sama. Na świecie mówi się o tolerancji wiele. Cóż z tego, gdy równocześnie panują zaciekłe wojny właśnie z powodu braku zrozumienia i uszanowania odmienności? Moim marzeniem jest, by wszyscy ludzie zrozumieli, jakie głupstwa popełniają brakiem akceptacji poglądów innych niż swoje. Rzadko kiedy przynoszą one jakiekolwiek dla nich samych korzyści. Wierzę, że kiedyś na świecie może być lepiej. Wszędzie zapanuje pokój i nie będzie wrogości wobec ludzi o odrębnych poglądach. Kiedyś…1 punkt
-
Deszcz wymywa, pochłania z powietrza wiele nieczystości, więc one pozostaną na Tobie. W poezji może być oczywiście inaczej, czego życzę Tobie i wszystkim moknącym:). Pozdrawiam.1 punkt
-
@[email protected] :) Mam nadzieję, że to co nagotowałeś smakowało. Pozdrawiam również :) @Leszczym dzięki :)1 punkt
-
1 punkt
-
@Leszczym ....a ja tam ''Wojowniku Światła'' wierzę w te Twoje kobiety ...bo skorupę Twą budowały latami.1 punkt
-
Kazanie nie nakaz nie zakaz pokazu nie będzie nie będzie rozkazów bez skazy bez znaków zanik przekazu nie będzie wizji nie będzie obrazu1 punkt
-
@Omagamoga "Kazanie" - można spekulować, że wiersz odnosi się do sytuacji, w której spodziewano się pouczenia, ważnego komunikatu, a zamiast tego nastąpiła cisza i brak jakiegokolwiek przekazu. To może być gorzkie rozczarowanie lub - 🤔 celowe odrzucenie tradycyjnej formy "kazania". Brak autorytarnej mowy, brak poleceń wydawanych z góry, może sugerować że spodziewano się jakiegoś przekazu, jakiegoś "kazania", ale nic takiego nie nastąpiło. Życie pozbawione hierarchii, kogoś, kto by dyktował warunki. Ciekawe bardzo - Autorytet, hierarchia z drugiej strony... trochę ironizując . "zanik przekazu..." Mówi wprost o ustaniu komunikacji, o tym, że coś, co miało być przekazane, nie dociera.🤔 Wybacz chyba za mocno mnie wkręciło🥴1 punkt
-
Dwadzieścia (dwadzieścia jeden) palców zapalczywości No a potem możemy coś napisać opisać wypisać żale i tęsknoty wspomnieć o spełnieniach i niespełnieniach podsumować stare dzieje zrobić ich rejestr dostrzec ile w tym było choćby głupoty zasługi durnoty oraz mocne niecnoty kłopoty kłopoty i raz jeszcze kłopoty. Warszawa – Stegny, 19.04.2025r.1 punkt
-
uśmiech jak łąka pełna kwiatów obdarza ufnością ocean myśli spogląda na niebo diamentowe obrazy płyną w nieskończoność drzewa rzucają cień słońce zagląda do snu krople rosy zieleń traw rozgląda się z nami jesteśmy zachwyceni czuję spojrzenie nie rumienię się pragnę go bardzo 4.2025 andrew1 punkt
-
Nie mówiłaś nic — a wiedziałem. Nie spojrzałaś — a widziałem Cię wszędzie. Twoja obecność była jak dym — zwiewna, ale niemożliwa do pominięcia. Byłaś zagadką zamkniętą w dłoni, która nie chciała być rozwiązana, a jednak każdą nocą czytałem Cię między oddechami snu. Znam Cię. Nie jak świat zna imię, ale jak pustynia zna swój wiatr — cichy, a niosący życie. Znam Twoje westchnienia, których nie wypowiedziałaś, Twoje gesty, których nie wykonałaś, i to, jak bardzo pragnęłaś, by ktoś wiedział — choć nie zapytałaś. Wiem, że się ukrywasz, lecz Twoje sekrety są we mnie — nie ukradzione, nie zdobyte, ale ofiarowane w bezsłownej modlitwie spojrzenia. I choćbyś się rozpadła na światło i stała jedynie drżeniem przestrzeni, będę pamiętał każdy Twój cień, każdą Twoją nieopowiedzianą opowieść, bo jesteś moją prawdą w świecie pełnym iluzji. A jeśli znikniesz? Nie, nie znikniesz. Bo jestem Twoim „Innym”. Twoim odbiciem, Twoim echem, Twoim domem.1 punkt
-
rodzi się ze złudzeń zbyt szybko wyściela niezapisane ślady z cienia zanim tęcza otuli swoim szalem zamieni przeraźliwy krzyk w głęboki zachwyt rodzi się z braku sił powala wypuścić z dłoni bieg rzeki przełamać się ubarwić kwietne łąki zanim pochłoną nas morskie bałwany chcę żyć w jej pełni wyślę petycję z rąk do rąk1 punkt
-
"dochy zrywało, ino te trąby słyszałem gdy wiater po oknach mi świstoł" wstał sołtys od ławy, aż guzik mu strzelił dwóch klechów na stole gra w wista "tak być to nie może że Polak da wszystkim co chcą, w swoją kaszę dmuchać! bo to Niemcy! - to oni sterują pogodą stąd to cała zawierucha" - i usiadł ten wcześniej żalący się - Bogusz (przepraszam że go nie przedstawiłem) podniósł znad piwa głowę by spytać "jak to jest wszystko możliwe?" "jak - to bardzo nie chłopskie pytanie wasza to kwestia jest orać i młócić nie rządzić się tutaj ważnymi sprawami dla co po bogatszych, dla uczonych ludzi" pomijając trochę, już tuż po wieczorze Bogusz do chaty wracając pijany krzyczy do żony od samego progu że to co zniszczone - to zniszczyły szwaby1 punkt
-
matki kochają miłością małpią i rozwydrzony wyrasta bachor jemu należy się dzisiaj wszystko dać coś od siebie po co i na co cały dzień boży wpatrzony w ekran w życiu społecznym kompletne zero a gdy coś nie gra - tylko agresja albo depresja - większa cholera a dawniej ojciec tyłek mu skroił młody popłakał cicho w kąciku znał swoje miejsce także powinność umiał się znaleźć tym trudnym życiu :)1 punkt
-
Lubię takie obyczajowe klimaty: początek nauki w liceum, do którego los wpycha osoby z różnych ścieżek życia, a z którymi trzeba jakoś przesiedzieć w ławce cztery lata. Niby wielki dramat, ale później zostają tylko mgliste wspomnienia. To prawda, że opowiadanie nie jest najwyższych lotów, lecz właśnie dlatego zwróciło moją uwagę — swoją normalnością w świecie rzeczy niesamowitych i wyszukanych. 😊1 punkt
-
1 punkt
-
0 punktów
-
Pozwolę sobie odpowiedzieć własnym wierszem sprzed ponad dziesięciu lat: Świat na głowie Dym się sypie z komina, drzewa wrastają w niebo, rzeki do źródeł płyną, blisko, to jest daleko. Dziadek z babcią są młodzi, dzieci bardzo dorosłe, zimą lato przychodzi jesień bywa na wiosnę. Woda sucha jak popiół brudzi czyste ubrania, które mają co roku coraz więcej odsłaniać. Kto jest mamą, kto tatą, to ustawa podpowie, a to wszystko dlatego, że świat stanął na głowie. Pozdrawiam.0 punktów
-
@Sylwester_Lasota Świat się obraca do góry nogami. Tam gdzie brak dyscypliny i gdzie prawo jest na opak, na kurę mówi się krowa, na krowę, że to ptak. Pozdrawiam. 😎0 punktów
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne