Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 04.01.2025 uwzględniając wszystkie działy
-
Nasze światy są od siebie tak daleko; ponad milion, chyba z hakiem świetlnych lat. Tylko czasem w telefonie dźwięczy echo wraz z nadzieją, że coś w sercu jeszcze trwa. Mkną w nieznane czułych westchnień galaktyki, gdy codzienność jak pył gwiezdny wchłania nas. Coś wstrzymuje, jeszcze na coś chcemy liczyć, ale wtedy czmychnie chyłkiem figlarz czas. Gdy ja mogę, ty nie możesz i odwrotnie. To planety absorbują każdą z chwil. Gdy cię spotkam; przypadkowo - już nie dotknę, nic nie zburzę, nie zbuduję z braku sił. Jeszcze trochę i wchłonięci w wir kosmosu przekroczymy, nie bez obaw, świetlny próg. Pozostanie gdzieś w przestrzeni smutek oczu, oraz ciepło najzwyklejszych, prostych słów. Z każdą chwilą się od siebie oddalamy. Za to wszechświat podsłuchuje szepty gwiazd rozważając sens tajemnic niepoznanych. Ja się łudzę, że zostało - jeszcze trwa?8 punktów
-
Tylko nie każcie nam wczuwać się zbytnio i przesadnie i zupełnie ogładnie w ten jeden wielki i wszechobecny i niemocny nieraj (aj, aj, aj). Warszawa – Stegny, 04.01.2025r.6 punktów
-
nie chcę się z tobą rozstać... dłonie wciąż ciepłe - wczorajszym dotykiem a ciało od środka jak pożar płonie nie chce się z tobą rozstać we mnie niczym w przytulnym futerale choć droga do mnie krzywa, nie prosta całym wszechświatem cię czuję6 punktów
-
kwadrat mojej samotności a biodra jak lilie rozległe wyżyny pragnień i samotna łódka bez ciebie pustka jeszcze większa jak królewna wzroku rycerza wyczekuję5 punktów
-
Pamiętam zimę z puszkiem, gdy zachorowałam, mama wiozła mnie na sankach do lekarza, bo tylko tak można było. I taką, jak złamałam sobie rękę, wchodząc pod górkę do szkoły rano, a później biegałam szczęśliwa z gipsem po krzesłach w domu. Ale też, jak czułam zimy lód w tunelu, który wyrobił dziadek na podwórku, żeby przechodzić. Cały ogród wyglądał jak igloo. Chowałam się w nim. Najbardziej lubiłam wziąć łyżwy i pobiec na pasternik pojeździć na lodzie między kępkami traw. Świeżymi śnieżynkami zakrywałam swoje widoczki, które wcześniej podziwiałam. Mogłam tak całymi dniami przemieszczać się od jednej do drugiej, upadając. Śmiałam się i wracałam z czerwonymi policzkami.4 punkty
-
Pełnym gazem Kierat zniewolonej małpy Głową w przód przeskoczyć, Zapomnieniem objąć chciałby – W szał sobotniej nocy. Kolorowy wrzask neonów, Parkietowa ciżba, Chęć okazję okiem goni, Gardłem i umizgiem. Miłość trzeszczy w drętwej jaźni, Twarzą się przytula, Krew czerwieni, szkło się baśni, Rozkraczone uda. Nim się wtopi w dno butelki, Łypie nikłe szczęście. Dzyń – monety z kamizelki, Aż trotuar trzęsie. Marek Thomanek Grudzień 20244 punkty
-
Pożar w studni życia tylko wzniecać większy łapać żagle doznań obopólnych poznań Pożar w studni życia jeszcze trochę wina nie moja to wina.. żądza ciała spina Pożar w studni życia powodem - życia początek zaczniemy w piątek koniec - w następny piątek tak wrzątek przepełnił mi wątek.. @Ewelina4 punkty
-
Ściskam niepewnie pochmurny dzień i zapominam, że przecież Bóg nie objawia się nam wprost, że trzeba Go szukać. Serce dźwiga kolorowe walizki. Moje serce zostało na Hatutu. Bilety do kontroli. Czy naprawdę muszę uczestniczyć w tym ludzkim pędzie? Czy naprawdę konieczne jest płacenie czynszu za wynajem tej niezmordowanej Wieży Babel?! Nie mam ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Dziś. Zawsze. Nigdy. Nikt nie rozumie. Każą po sobie sprzątać, dezynfekować ręce i wypełniać dokumenty. A kiedy już to wszystko zrobię, nagle mam osiemdziesiąt lat i zniżki na autobusy i riksze i tyle pieniędzy, żeby codziennie móc sobie sprawić naszyjnik z głową trylobita. Z dofinansowania Ministerstwa Wykopalisk. Sto lat!3 punkty
-
Czy ktoś jeszcze go pamięta? Taki ładny był bałwanek... Wszedł do chaty, chciał się ogrzać, więc przy piecu sobie stanął... Dziś się pisze inna bajka, drogie Panie i Panowie, nie ma śniegu, ni bałwanka, lecz bałwany same w głowie.3 punkty
-
Tak, to ja. Tytułowym słowem określasz grupę zwierząt, do której z urodzenia - i z uprzedniego postanowienia duszy - należę. A mój gatunek nazywasz innymi: szpic, bokser, pudel, jamnik. Czasem mówisz "kundel" i wtedy - w zależności od intonacji twojego głosu - podoba mi się ten wyraz lub nie. Bo oddaje uczucia, których istnienia jestem świadomy. I które mogę wyrazić jedynie w ogólnopsim języku. Wiedząc, że nie zrozumiesz, ponieważ go nie znasz. A ja nie jestem w stanie cię go nauczyć. Staram się więc rozumieć twój. Pojmować, co mówisz i zrobienia czego spodziewasz się ode mnie w danej chwili. Wspieram się, tak samo jak ty, mową gestów. Przekrzywianiem - jak go nazywasz - łba, chociaż przecież jest to moja głowa. Proszeniem przez podawanie ci mojej ręki, prawej albo lewej. Łapy, jak ją - śmiesznie moim zdaniem - nazywasz. I najczęściej machaniem ogonem dla oddania wszystkich pozytywnych emocji, których przecież jestem jak najbardziej świadom. Które odczuwam. A wyrażam tak, jak potrafię. Jak pozwala mi moja biologiczna natura. Oczywiście podnoszę też głos: szczekam, jak to ujmujesz. Przywołuję, wołam, namawiam, zachęcam. Proszę i ponaglam. No i ostrzegam - tym, co nazywasz warczeniem, pokazując zęby. Jakże jest ono inne od twojego - znów, jak go nazwałeś - uśmiechu. Bo i intencja inna, i powiązane z nim uczucia. Bywa, że powtarzam go po tobie - znaczy pokazuję zęby - w uśmiechu. To jeden z dowodów, że moje pojmowanie jest głębsze, a sfera emocji szeroka. A gdy cieszę się bardzo na twój widok, biegam wokół i skaczę, połączywszy to z machaniem ogonem i ze szczekaniem. Ty tak nie potrafisz, nie jesteś tak żwawy i ruchliwy. A nawet gdybyś był, śmiesznie wyglądałoby, gdybyś zaczął biegać wkoło lub skakać z podłogi na łóżko lub tapczan. Przywiązuję się. Przyzwyczajam. Zakochuję. Kocham. Szanuję. Nie "za", bo to, że mam w twojej przestrzeni swoje własne miejsce do spania (ale lubię, czasem nawet uwielbiam, patrzeć z tobą na tę twoją telewizję, położywszy się wygodnie tuż obok) czy za jedzenie. Albo za wychodzenie na spacery. Bo to naturalne i oczywiste, że mnie karmisz i że spacerujemy. Jestem przecież domownikiem. Ale w zamian za uczucia i za czas. Za uwagę. Za bezpieczną i pełną ciepła codzienność przy tobie. Bo, jak już powiedziałem - czuję. Voorhout, 4. Stycznia 20252 punkty
-
My między Odrą a Bugiem i ci z piórem i ci z pługiem, wierzmy, ze Rok Nowy do wyzwań gotowy, wygra ze smogiem i z długiem. Szczęśliwego, Spokojnego, owocnego twórczo, Nowego Roku 2025.2 punkty
-
Słońca krew o zachodzie Rozmazana na sinych chmurach Różem i filoletem Na tle cytrusowego blasku Seledynowego nieba Nigdy mi się nie znudzi Spojrzenie Twej duszy Niosące ocean spokoju Niepojętą siłą sztormu Przez jedwabisty niedotyk Po ostrze jeżące sierść Nigdy mi się nie znudzi2 punkty
-
dziś byłem tu pierwszy raz pierwszy raz spadł śnieg zapachniało zimą lubię kolorowe rękawiczki zapach drzew i ten magiczny las czasem sarny płoszą błogą ciszę po drugiej stronie wiatru kołysze się szare miasto pusty autobus kończy bieg w tłumie morsów życie rozdaje karty dama pik puszcza oczko moje oczy mówią wierszem2 punkty
-
bałam się, że nie zobaczę już nigdy migotania światła w górskim strumieniu a potem wspinając się na szczyt przystanęłam, aby wpatrywać się w nie godzinami obawiałam się, że blizny zostaną na zawsze po kilku latach w tym miejscu jest tylko delikatny ślad czasem, gdy słońce oświetli go pod kątem zerkam na niego z czułością, patrzę dniami byłam już pewna, że nigdy nie dojdę do siebie a jednak spotkałam się na wzgórzu wawelskim skąpanym w miękkim świetle zachodu i trzymałam w objęciach tygodniami ból, który miał nigdy nie ustać minął prawie to przegapiłam bałam się, że już nigdy z Tobą nie porozmawiam a teraz boję się, że się do mnie odezwiesz ciężko mi w to czasem uwierzyć ale przeciez moja wiara nic tu nie zmieni jestem jestem a może nawet i będę2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
ja czytam i czytam przychodzi do głowy czy portal poetycki czy może randkowy samotna łódeczka a może skrzypeczki kto zagra najczulej przepiękne nuteczki :)2 punkty
-
2 punkty
-
@Leszczym ty nie znasz tych czasów, dla mnie były przepiękne, wychowałam się w małym miasteczku, gdzie ludzie byli normalni, niczego złego się nie działo, pomagaliśmy sobie i zawieraliśmy przyjaźnie na długie lata, a nawet na całe życie. Ja byłam Pollenowskim dzieckiem, pielęgnowanym przez najbliższe środowisko społeczne, które było wokół.2 punkty
-
Czasem zasłużysz na chwilę spokoju Na śledzia i piernik - pod triumfu dachem Czasami zwietrzysz podstęp - pod sukcesu zapachem Czasem zapukasz w niepewność - hojnie na oścież otwartą Czasem się z butonierki - wymknie pechowa karta Nie raz zobaczysz stragany - z uliczną nędzą na sprzedaż Nie raz - w oczach łez oceany, lecz nic po sobie znać nie dasz Kauffmana wódki flaszkę - ukryjesz w płaszcza połach Zakąska zwana życiem - kompanka nie zawsze wesoła Sycących refleksji kokony wiją się pędem - za tobą Płócienna sakwa na błędy - nadzieja jest ładną ozdobą Szczególnie, że więcej jest wilków, sygnalizacji bez świateł, pałaców - wzniesionych 'na dziko' i zaufań - przekupnych, na raty Zostawiam zmruszały tobołek, Do piekła idę ze sobą, Nad łóżkiem łopocze śmiertelność 'Nadzieja jest ładną ozdobą ...'2 punkty
-
moje serce milczy w duszy czuję pustkę ta rosyjska ruletka nieodczytane wiadomości złamały moje kości zgięły mnie w pół odrzuciły w przepaść zostały mi strugi łez szukam pomocy może to ja jestem temu winna? szukam odpowiedzi może nikt tak naprawdę mnie nie kocha? lęk, płacz, żal cisza, która jest głośniejsza od największego hałasu wyssała ze mnie wszystko oddaję się na talerzu podaję dłoń, a tracę rękę zawsze zabierano ode mnie wszystko co miałam i więcej nie wiem po co płaczę chyba po to, aby być człowiekiem czuć coś więcej niż zmęczenie poczuć, że naprawdę żyję dwa lata szukałam siebie dwa lata minęły od tamtego dnia kiedy płakałam w poduszkę i błagałam o skrócenie mojej męki dzisiaj jestem zdrowa ale w środku znowu tonę2 punkty
-
Cerowanie Zerkasz i zerkasz w moim kierunku, oczy same zamieniają się w uśmiech. Nie zwlekaj - no dalej - krok do przodu, już pąsowieje cera - moja i twoja - wystarczy myśl o... przylgnięciu obu. Całowanie Dziury wielkie jak niedomówienia. Zamęczysz moje oczy, a one już nie takie. Niegdyś głowa chciała więcej i ciało chciało, gdy fruwało w chmurach - ale dzisiaj... skarpetki w dłoniach, igła i nici pod kolor. grudzień, 20241 punkt
-
Pora nastanie aby umrzeć. Jak długo tutaj można żyć? W końcu dać ciało zamknąć w trumnie, we wszechświat dalej śmiało iść. Zostawić to, co materialne a zwłaszcza zlekceważyć czas. On nas pogania nieustannie lecz póki co – go stale brak. Spłynąć tunelem w jednej chwili. W bezkresną Miłość nura dać, Swym miłosierdziem, niech uczyni, by całe wieki już w Niej trwać. Być może przyjdzie nam pocierpieć chcąc dopracować własne ja i zacząć czynić rzeczy wielkie, na przykład: wykreować świat. Albo rozwikłać tu na ziemi miliony zagmatwanych spraw. Widzieć, jak ludzie rozpaleni, niemalże krzyczą: mamy fart! Pora nastanie aby umrzeć. jak długo tutaj można żyć. Tworzyć z Miłością rzeczy cudne uchylać niebo w szare dni.1 punkt
-
1 punkt
-
@Ewelina wiesz o czym piszesz - jestem przejęty.... ładnie się to nazywa - liryka... serducho dla Ciebie.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Radosław Bardzo dziękuję 😊 Staram się nie być zbyt dosłowna ale jednocześnie wyrazić wyraźnie to co chcę, żeby było wyrażone.1 punkt
-
@Rafael Marius Jest mało rzeczy generalnie gorszych niż bycie bohaterem :) Ale to moja prywatna jest opinia :) Dobra kończę, bo napisałem o dużo wiadomości za dużo :) Mnie się zdaje, że teraz mają dużo więcej nagrań, no naprawdę bez liku, ale mają mało czasu żeby je wszystkie obejrzeć :)) Nawet komenty pod wierszem zima stulecia trzeba usiąść i przeczytać :) Ale powtarzam, za swoje no to mogę oberwać, spoko, liczę się z tym, ale za Wasze to ja już nie chcę tak bardzo :)) Choć sobie je cenię tylko nie wiem z kim piszę :)1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Rafael Marius A najlepsze jest to, że nic z tym nie zrobią. Nic. Nawet jeśli teoretycznie przyznają Ci rację. A wiadomo jak z racją fifty fifty. Nawet jeśli przeczytają. Bo tego nawet nie da się zrobić. No bo jak? Wycofać te wszystkie kamery z rynku? Aparaty telefoniczne? Zakazać poezji.org? Zakazać sprzedaży flamastrów ekrylowych?1 punkt
-
1 punkt
-
@Rafael Mariusmoje wszystkie koleżanki takie były:) ja też bardzo dobrze wspominam, pogoda była idealna, zawsze ciepłe lata, nie było duszno, błękitne niebo, pory roku były idealne. My płakaliśmy, że się coś zmieniło, że ktoś zaburzył nasz świat, gdy upadł komunizm. Często jeździłam do babć, chodziłam na jagody, na grzyby, wszystko się wspólnie robiło i dzieliło. Pamiętam jakieś nie-poruchy w fabryce, sztucznie wywołane, na czyjś komend, my nie chcieliśmy tych ludzi z miast. Demokracja też upadnie, wszytko przeniosło się do internetu, ile można oglądać tych głupot i nabijania ludzi.1 punkt
-
@Leszczym To i tak się dzieje bo nasze mózgi są społeczne, czy chcemy tego czy nie. Tak nas ewolucja ukształtowała. A to czy nadmiernie, czy nie to już zależy od indywidualnych odczuć, bardzo to jest subiektywne.1 punkt
-
Rozumiem można i tak, ale po 19 roku jednak się zmieniło. A byłaś tylko Ty jedna taka? Ja też tak miałem, ale nie było związane z zakładem pracy tylko podwórkiem. Jednak u nas to było wyjątkowe. Większością dzieci zajmowali się wyłącznie rodzice. One były zbyt lękliwe na takie otwarcie się na świat. Trzymały się tylko maminej spódnicy. Dla mnie jedynym plusem PRLu były relacje między ludźmi. Mój też, podobnie jak Twój.1 punkt
-
Mój tata bardzo dobrze wspomina te czasy, był kimś, przyczynił się do sieci wodociągowej w miasteczku. Był poważany w firmie, pracował z ołówkiem, liczył na drewnianym liczydle:) upadł komunizm, zmieniło się wszystko. Zawsze są plusy i minusy, ktoś na czym zyska, a ktoś traci.1 punkt
-
@Leszczym po zimie przychodzi wiosna, zupełnie więc nie ma czego się bać:)) Taką mamy w życiu sinusoidę. Ewentualnie można wybrać constans, buddyjski spokój i nie ma fajerwerków ale i też nie ma dołków. No to już jak kto woli :))1 punkt
-
@Ewelina Możliwe, ale przypuszczam, że oni, którzy są, co również tylko przypuszczam, nastarali się o to, żebym był odporniejszy na strach. A przekładając ten strach na sprawy damsko - męskie, przecież dla mnie też ważne, boję najbardziej, naprawdę się boję i to mnie mega ogranicza, takiej codzienności, która urasta w coraz większą codzienność i szarość. Naprawdę lęka mnie zima związku... No nic :))1 punkt
-
Zdolna z Ciebie dziewczynka. Tak na motorze prawie samemu jeździć w tym wieku. Fajne masz zdjęcia. To nietypowo. U nas w podstawówce to tylko za starszymi panienki wodziły oczami. Dla chłopaka z 7-8 znaleźć dziewczynę nie było łatwo. Młodsze jeszcze na to nie były gotowe, a rówieśniczki jak wyżej. Sytuacja zmieniała się w liceum. Wtedy można już było śmiało chodzić na podryw do podstawówki z gwarancją sukcesu.1 punkt
-
prostota rozwleczona w tęczy, naiwność marzeń rozciągnięta - na szerokość nieba i spojrzeń po horyzonty słodycz, słodycz... choć niepewna1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Rafael Marius nie ma lekko, czasem trzeba się natrudzić. Może dzięki temu większa satysfakcja. @Jacek_Suchowicz piękna puenta :) Pozdrawiam serdecznie 😊1 punkt
-
Światło pod sufitem. Długi rząd brzęczących jarzeniówek. Brudna, żółtawa biel poprzetykana czernią rozkładu i defragmentacji. Zupełnie jak wybrakowane uzębienie starca. Choć w zasadzie trupa, żywego jeszcze, ale trupa. Przechodzę. Idę. Nieskończona dal. Usiana opiłkami żelaza podłoga. Śmierdzące smarami zgarbione korpusy martwych frezarek. Jakichś urządzeń niewiadomego przeznaczenia… Zapaliłem świeczkę. Nie jedną. Kilka. Cały las świeczek. Płoną wszędzie. Na podłodze. Stole. Lastrykowych parapetach, krzesłach, drewnianych półkach regałów. Uginających się od starych, rozsypujących się książek. Pozostałości po umarłym ojcu, umarłej matce... Płoną i drżą płomienie. Żółte, drgające płomyki. Drgające od oddechów niewidzialnych widm. W mroku nocy z zaprzepaszczonej otuliny snu. Matka przychodzi czasami. Widzę ją. Przychodzi z uśmiechem. Z werwą. Albo z jakąś pretensją. Z marsową miną. Przychodzi sama albo z ciotką, albo z ojcem. Ale zawsze wyrazista. Jakby przesycona kolorami. I cała w falujących płachtach. Jakichś falujących częściach zwiewnej garderoby. Jakiejś takiej, której nigdy nie nosiła za życia. Wielokolorowych, wyciętych niczym z modowego żurnalu peniuarach długich do samej ziemi. A zatem przechodzą przeze mnie. Wychodzą ze ścian. Idą. Płyną. Stąpają bezgłośnie po dębowej klepce. W pokoju. W przedpokoju. W całej amfiladzie długiej jak rodny kanał martwej od dawna rodzicielki. Niekończącej się gardzieli jakiegoś przejścia. Jakiegoś korytarza z tego do tamtego życia albo śmierci. Idziesz ze mną? Czy idziesz? Dlaczego milczysz? Świece płoną. Jedna przy drugiej. W odstępach. W oddaleniu. W nicości nocy… Drgające ogniki. Deliryczne cienie na suficie i ścianach. Skrzydlate. Bezskrzydłe. Albo wypełzające dopiero z kokonów. Nieporadne… Rozmaite, nienasycone jestestwa. Metamorficzne egzystencje. Wyczulone na każdy najmniejszy nawet ruch. Na każde poruszenie, nawet tak szybkie, że przekształcające się momentalnie w nieruchomość. W cienistą skamielinę. W odwieczny kamień pokryty zielonym mchem zagradzający przejście do drugiego pokoju. Skąd tu nagle taka bariera? Ta niemożność przejścia? Owiewa mnie leśny chłód po twarzy, po skroniach i plecach. Las szumiący wokół. Szumiące wokół dęby. Za oknami otwartymi na oścież… Za oknami gałęzie. Liście… Cicho. Ciii… Ktoś idzie ulicą. Chodnikiem. Trotuarem. Ktoś spóźniony na umówione spotkanie w parku okraszonym nocną ciszą. Tam, przy ławce. Przy tym dębie, kasztanie, topoli… Tam wtedy. Tam, kiedyś… To było kiedyś… To było… Dlaczego milczysz? Przecież jestem. Przyszedłem. Wprawdzie po czasie, ale jestem. Rozglądam się wokół, lecz jedynie wirują lodowe kryształki w sześcianach powietrza. W żółtawej poświacie latarni, które giną w przymglonej substancji czasu. I płyną powoli, powoli. Powoli… Całe flotylle kłębiących się, zapomnianych… Dawno umarłych. Nieistotnych… Zatracających się na powrót w ciszy… Milczysz, albo zmieniłaś ton. Nie. To zmieniły się jedynie okoliczności. Ty, nie zmieniłaś się wcale. Cały czas milczysz w piskliwym szumie gorączki. I chowasz się, gdzieś dalej. I znikasz. Zza drzewa wychodzi starzec o siwej brodzie z gałązek i chrustu. Nie. Nie idzie. Stoi. I tylko chwieje się w podmuchach wiatru. I drży. I porusza milczącymi ustami. I opowiada coś czego dosłyszeć nie sposób. I opowiada coś z egzaltacją i pasją. I mówi wśród teatralnych gestów. Przesadnych… Kiedy podchodzę. Kiedy zbliżam się, aby dostrzec, usłyszeć cokolwiek, zatraca się wszystko, co przed chwilą wydawało się takie realne. I staje się jedynie krzakiem nagiego bzu, co zaszedł mi znienacka drogę. I staje się jedynie plątawiskiem gałęzi. Plątaniną korzeni. Podziemną egzystencją nie wiadomo czego… Zamykam oczy. Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek. Otwieram. Zamykam. Otwieram szeroko. I widzę. I próbuję dostrzec. I widzę jakieś kontury. Zarysy na ścianie. Na drzwiach trzydrzwiowej szafy. Na drzwiach pokrytych fornirem. Na drzwiach starej szafy skrzydlate cienie. Na drzwiach wielki motyl rozpościera skrzydła. Szykuje się do odlotu wielka istota… Wiesz, piję Bushmills'a, taką starą irlandzką whisky. Napijesz się ze mną, tato? Masz. Pij i nie dyskutuj. Ja, piję. Uśmiecha się do mnie skrzydlata istota. Ojciec leży tu od wieków w stosie rozsypanych piór i chrzęści resztkami spróchniałego truchła. Jakiś taki niepodobny do samego siebie. Leży profilem swojej podłużnej czaszki. Czaszki podobnej cośkolwiek do jakiegoś ptaka. Patrzy się na mnie. Nie patrzy. Zwraca się do mnie pustymi oczodołami zasklepionymi czarną, wilgotną ziemią… Co chcesz powiedzieć, tato? Nic. Milczenie. Tylko piskliwa w uszach cisza. Tylko szum i szmer padającego zza otwartego szeroko okna deszczu. Trącane kroplami listki lśnią w półmroku. Migoczą. I drżą w żółtawej poświacie ulicznej latarni… Matka krząta się w kuchni. Przynajmniej tak mi się wydaje. Coś tam robi. Szykuje kolację wigilijną. Choć odgłosy to jakieś odległe. Płynące spomiędzy przeszłych warstw dawno minionych dziejów. Milknie wszystko. I znowu nic. Znowu piszcząca w uszach cisza. W pokoju. W pomroku pokoju lśni płaszczyzna drzwi. Lakierowana powłoka starej szafy, w której czai się pustka wiszących na pręcie pokrytych kurzem drewnianych wieszaków. Wisiały tu kiedyś płaszcze i bluzki. Marynarki. Na wewnętrznej ścianie krawaty ojca… Czy ty mnie kochasz? Powiedz. Mów. Albowiem dawno nie było kochania. Wiesz, przychodzą do mnie. Przychodzą jakieś osobistości, płaskie jak książkowe fotografie. Kto to? Nie wiem. Ale chyba są ważni, bo wyniośli i sztywni. Tacy królewscy. Masz, pij. Dlaczego milczysz? Rozgrzewa mnie w środku kolejny łyk alkoholu. Trunek to szlachetny. Herbaciany. Potrójnie destylowany. Nie uroń tylko kropli, bo spłynie ci po brodzie palącą do szpiku kości rozpaloną strugą. Przychodzą do mnie znowu. Aktywizują się po śmierci. Przechodzą przez ściany i drzwi. Przechodzą w ciszy i jakoś tak obojętnie. Nie patrzą na mnie te natrętne mary. Te najgorsze widma. Owijają się w przezrocza minionych dni. Za otwartymi oknami drzewo przy drzewie. Dęby, kasztany... Kładące po sobie liście topole. I te topole strzeliste do nieba. I te topole trzeszczące w pochyleniach od wiatru… Ktoś znowu idzie. To ja idę pomału. Wstałem i idę powoli jak ktoś, kto uczy się dopiero chodzić. Idę, stanąwszy po długim leżeniu. Po długiej niemocy. Po gorączce toczącej ciało. Idę daleko, nie wiadomo gdzie. Chyba do toalety oddać mocz, choć oddałem go już wszędzie… I obejmuję ściany, próbując utrzymać równowagę z powodu ogromnego pędu kuli ziemskiej. Przytulam się do niczego, będąc niczym i nigdy nie będąc czymkolwiek ponad nicość. Ponad okrutną nicość i pustkę lodowatego wszechświata. Płynąłem. Płynę. I jeszcze raz płynę. Byłem wszędzie. I byłem równocześnie w kilku innych czasach i przestrzeniach. Być może we śnie. W malignie. Na jawie… Coś się świeci nade mną. Coś się do mnie przymila. Coś nagiego w swoim bezwstydzie. Otula mnie ciemny poemat z piekła rodem. W szumach i piskach. W szmerach i cichych stukach w żeliwnych rurach. W starych rurach. W plątaninie starych żeliwnych rur. Jakieś jęki i szepty. Jakieś przekleństwa hydraulików. Nade mną mieszka jedynie nicość. Pustka tak przeogromna, że aż rozsadza czaszkę w swoim bolesnym pulsowaniu. I w tej pustce czyjeś kroki. Powolne kroki. Czyje? Czy to ty, tato? Milczysz, a więc milcz dalej. Tak jak milczysz do tej pory swoim grobowym milczeniem. Matka? Nie. To nie ona. Ponieważ poszła już sobie po chwilowym krzątaniu się po kuchni. Stwierdziła, że nic tu po niej. A przyszła jedynie z przyzwyczajenia. Pokrzątała się w kurzu i w pyle. W pajęczynach… W zapleśniałych tworach wypełzających z ciemnych kątów. A więc przywołało ją tutaj jej własne echo przeszłości. Poszła sobie. Zniknęła w drzwiach, w półmroku klasztornym pełnym umarłych twarzy. Poszła jak wtedy, rzucając na pożegnanie swój cień na ogród. Przy stole stoi odsunięte krzesło. Na stole pęknięty wazon z pękiem uschniętych melancholii. Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba. A więc ktoś tu był na tej ostatniej wieczerzy. Skosztował ciała Chrystusa i jego krwi. Lecz ta krew miała posmak irlandzkiej, potrójnie destylowanej whisky. Pusta butelka mieni się w drgających płomieniach świec. Napijesz się ze mną, Jezu? Masz, pij. Kilka kropel spadło na twoje wytarte dżinsy. Masz za sobą długą podróż. Jego płonące oczy. Jego świecący na głowie diadem. Na co ci on? Po co? Kładzie na stole naszyjnik z pereł. To nic. To tylko kamienie, kamienie… Powtarza jak echo. Powtarza cicho… Była tu twoja matka, mówi. Wiem, odpowiadam. Lecz widzę nagle, że jest nagi. I widzę jego wargi nabrzmiałe. Coś chciał jeszcze powiedzieć, lecz milczy. I rysuje w powietrzu kręgi. Ramionami oplata swoje smukłe nogi i ręce. Słyszę go w szmerze przesuwanego krzesła. Mówi coś. Mówi, porusza obrzmiałymi, sinymi ustami… Wstaje i idzie. Ku zaskoczeniu cały w bieli. W falujących, w powiewających szatach… I ostrymi skrzydłami bez szelestu się w niebo wzbija, jak ptak… I uderza mnie cisza. Cisza tak wielka, że aż ogłuszająca. Cisza tak wielka, idąca jak fala za falą... Otwieram oczy. Otwieram szeroko. Razi mnie słońce, co wpada z ukosa. Na podłodze, na sękach, na słojach dębowej klepki… Na suficie plama zacieku. Wznoszące się drzewo żeliwnych rur… Drapie mnie w gardle. Dusi wirujący w powietrzu kurz. Świece dopaliły się do końca. Spalone knoty. Stearynowe kikuty... Jesteś tu jeszcze? (Włodzimierz Zastawniak, 24-12-25)1 punkt
-
@Yavanna a ja z uporem maniaka twierdzę, że komunikacja werbalna do podstawa! ( tylko nie SMS lub "buźki" ! Już niech będą chociaż pomruki :)))1 punkt
-
długopis schować w futerale aby nim pisać - chyba nie ale usłyszeć och kochanie jesteś cudowny - o tym wiesz1 punkt
-
Kręte są ludzkie ścieżki, a chciałoby się tak prosto bez zbaczania na prawo i lewo.1 punkt
-
Czas nam zmienia perspektywę, gdy kolejne drzwi zamyka i choć niby tacy sami, lecz inaczej gra muzyka. Coraz bliższe krajobrazy, coraz dłuższe białe noce, choć odważny ton melodii, jeszcze mierzy się z niemocą. Lecz wieczorem przy kominku, kiedy płomień cień kołysze, można częściej w zamyśleniu, własnej duszy śpiew usłyszeć.1 punkt
-
wczoraj tamtędy przechodziłam to spotkanie kogoś kogo się nie spotyka Rycerz Mieczy i As Pentakli beznadziejna walka serca i nie pierwsza moja śmierć oddalony o tysiące stanin przenika mnie bezwiedną spazmatyczny korzeń głęboko poprzez powłoki brzucha zapala sutki i otwiera usta późną wybrałeś porę i na odwrotnym Księżycu składam się z drgań twojego ciepła obłaskawione miłością najlepsze miejsce Wszechświatów1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne