Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 25.12.2024 uwzględniając wszystkie działy
-
Wśród nocy cisza, ciemno wszędzie, Tylko moje myśli krążą wokół Twoich snów. Zgubiłem siebie, nie wiem nawet gdzie, Każdy dzień jak cień, światło tu nie sięga. Czasem sięgać próbuję w przyszłość odważnie, Ale jest mi tu jakoś niewyraźnie. Tak pusto, głucho wszędzie, I nie wiem co to będzie. I czy cokolwiek jeszcze będzie. Mówią, że życie to nie bajka, Ale nikt mi nie powiedział że to będzie thriller. Fabuła powieści mi ucieka, Nikt i nic już mnie nie czeka. Czuję chłód, choć w pokoju ciepło, Każdy mój uśmiech to gęba z plastiku. Lubiłem marzyć, teraz boję się, Że dawne marzenia to tylko zły sen. Za rogiem otwiera się dla mnie nowy dzień, I znów zapomnę, co znaczy "żyć". W zaklętym kręgu, bez celu, bez końca. Czy znajdę siebie, w tym całym szaleństwie?3 punkty
-
2 punkty
-
Wszedłem w rolę Świętego Mikołaja. I kupiłem całkiem sporo prezentów. Paradoks polegał jednak na tym, że najlepsza rzecz jaką kupiłem była najgorszym prezentem. Otóż, tę jedną rzecz kupiłem bardziej pod siebie, aniżeli pod obdarowanego. Postaci rzeczy to nie zmienia, bo rzeczywiście była to najlepsza i najtańsza rzecz zarazem. Rzecz wręcz nie rzecz, nie wchodząc za bardzo w tajniki prezentu. Innymi słowy coś znacznie bardziej metaforycznego i ponadczasowego, choć powstałego na czasie dzisiejszym. Rzecz spraw obecnych. Gdybyśmy tak umieli obdarować czytelnika wyrafinowanym tekstem, który ten rzeczywiście chce przeczytać byłoby święto znacznie większe niż pierwszy i drugi dzień świąt razem wzięte. Coś bardziej niebywałego nawet niż wszystkie dni wolne w roku kalendarzowym. Warszawa – Stegny, 24.12.2024r.2 punkty
-
1 punkt
-
Światło pod sufitem. Długi rząd brzęczących jarzeniówek. Brudna, żółtawa biel poprzetykana czernią rozkładu i defragmentacji. Zupełnie jak wybrakowane uzębienie starca. Choć w zasadzie trupa, żywego jeszcze, ale trupa. Przechodzę. Idę. Nieskończona dal. Usiana opiłkami żelaza podłoga. Śmierdzące smarami zgarbione korpusy martwych frezarek. Jakichś urządzeń niewiadomego przeznaczenia… Zapaliłem świeczkę. Nie jedną. Kilka. Cały las świeczek. Płoną wszędzie. Na podłodze. Stole. Lastrykowych parapetach, krzesłach, drewnianych półkach regałów. Uginających się od starych, rozsypujących się książek. Pozostałości po umarłym ojcu, umarłej matce... Płoną i drżą płomienie. Żółte, drgające płomyki. Drgające od oddechów niewidzialnych widm. W mroku nocy z zaprzepaszczonej otuliny snu. Matka przychodzi czasami. Widzę ją. Przychodzi z uśmiechem. Z werwą. Albo z jakąś pretensją. Z marsową miną. Przychodzi sama albo z ciotką, albo z ojcem. Ale zawsze wyrazista. Jakby przesycona kolorami. I cała w falujących płachtach. Jakichś falujących częściach zwiewnej garderoby. Jakiejś takiej, której nigdy nie nosiła za życia. Wielokolorowych, wyciętych niczym z modowego żurnalu peniuarach długich do samej ziemi. A zatem przechodzą przeze mnie. Wychodzą ze ścian. Idą. Płyną. Stąpają bezgłośnie po dębowej klepce. W pokoju. W przedpokoju. W całej amfiladzie długiej jak rodny kanał martwej od dawna rodzicielki. Niekończącej się gardzieli jakiegoś przejścia. Jakiegoś korytarza z tego do tamtego życia albo śmierci. Idziesz ze mną? Czy idziesz? Dlaczego milczysz? Świece płoną. Jedna przy drugiej. W odstępach. W oddaleniu. W nicości nocy… Drgające ogniki. Deliryczne cienie na suficie i ścianach. Skrzydlate. Bezskrzydłe. Albo wypełzające dopiero z kokonów. Nieporadne… Rozmaite, nienasycone jestestwa. Metamorficzne egzystencje. Wyczulone na każdy najmniejszy nawet ruch. Na każde poruszenie, nawet tak szybkie, że przekształcające się momentalnie w nieruchomość. W cienistą skamielinę. W odwieczny kamień pokryty zielonym mchem zagradzający przejście do drugiego pokoju. Skąd tu nagle taka bariera? Ta niemożność przejścia? Owiewa mnie leśny chłód po twarzy, po skroniach i plecach. Las szumiący wokół. Szumiące wokół dęby. Za oknami otwartymi na oścież… Za oknami gałęzie. Liście… Cicho. Ciii… Ktoś idzie ulicą. Chodnikiem. Trotuarem. Ktoś spóźniony na umówione spotkanie w parku okraszonym nocną ciszą. Tam, przy ławce. Przy tym dębie, kasztanie, topoli… Tam wtedy. Tam, kiedyś… To było kiedyś… To było… Dlaczego milczysz? Przecież jestem. Przyszedłem. Wprawdzie po czasie, ale jestem. Rozglądam się wokół, lecz jedynie wirują lodowe kryształki w sześcianach powietrza. W żółtawej poświacie latarni, które giną w przymglonej substancji czasu. I płyną powoli, powoli. Powoli… Całe flotylle kłębiących się, zapomnianych… Dawno umarłych. Nieistotnych… Zatracających się na powrót w ciszy… Milczysz, albo zmieniłaś ton. Nie. To zmieniły się jedynie okoliczności. Ty, nie zmieniłaś się wcale. Cały czas milczysz w piskliwym szumie gorączki. I chowasz się, gdzieś dalej. I znikasz. Zza drzewa wychodzi starzec o siwej brodzie z gałązek i chrustu. Nie. Nie idzie. Stoi. I tylko chwieje się w podmuchach wiatru. I drży. I porusza milczącymi ustami. I opowiada coś czego dosłyszeć nie sposób. I opowiada coś z egzaltacją i pasją. I mówi wśród teatralnych gestów. Przesadnych… Kiedy podchodzę. Kiedy zbliżam się, aby dostrzec, usłyszeć cokolwiek, zatraca się wszystko, co przed chwilą wydawało się takie realne. I staje się jedynie krzakiem nagiego bzu, co zaszedł mi znienacka drogę. I staje się jedynie plątawiskiem gałęzi. Plątaniną korzeni. Podziemną egzystencją nie wiadomo czego… Zamykam oczy. Ćwiczę zamykanie i otwieranie powiek. Otwieram. Zamykam. Otwieram szeroko. I widzę. I próbuję dostrzec. I widzę jakieś kontury. Zarysy na ścianie. Na drzwiach trzydrzwiowej szafy. Na drzwiach pokrytych fornirem. Na drzwiach starej szafy skrzydlate cienie. Na drzwiach wielki motyl rozpościera skrzydła. Szykuje się do odlotu wielka istota… Wiesz, piję Bushmills'a, taką starą irlandzką whisky. Napijesz się ze mną, tato? Masz. Pij i nie dyskutuj. Ja, piję. Uśmiecha się do mnie skrzydlata istota. Ojciec leży tu od wieków w stosie rozsypanych piór i chrzęści resztkami spróchniałego truchła. Jakiś taki niepodobny do samego siebie. Leży profilem swojej podłużnej czaszki. Czaszki podobnej cośkolwiek do jakiegoś ptaka. Patrzy się na mnie. Nie patrzy. Zwraca się do mnie pustymi oczodołami zasklepionymi czarną, wilgotną ziemią… Co chcesz powiedzieć, tato? Nic. Milczenie. Tylko piskliwa w uszach cisza. Tylko szum i szmer padającego zza otwartego szeroko okna deszczu. Trącane kroplami listki lśnią w półmroku. Migoczą. I drżą w żółtawej poświacie ulicznej latarni… Matka krząta się w kuchni. Przynajmniej tak mi się wydaje. Coś tam robi. Szykuje kolację wigilijną. Choć odgłosy to jakieś odległe. Płynące spomiędzy przeszłych warstw dawno minionych dziejów. Milknie wszystko. I znowu nic. Znowu piszcząca w uszach cisza. W pokoju. W pomroku pokoju lśni płaszczyzna drzwi. Lakierowana powłoka starej szafy, w której czai się pustka wiszących na pręcie pokrytych kurzem drewnianych wieszaków. Wisiały tu kiedyś płaszcze i bluzki. Marynarki. Na wewnętrznej ścianie krawaty ojca… Czy ty mnie kochasz? Powiedz. Mów. Albowiem dawno nie było kochania. Wiesz, przychodzą do mnie. Przychodzą jakieś osobistości, płaskie jak książkowe fotografie. Kto to? Nie wiem. Ale chyba są ważni, bo wyniośli i sztywni. Tacy królewscy. Masz, pij. Dlaczego milczysz? Rozgrzewa mnie w środku kolejny łyk alkoholu. Trunek to szlachetny. Herbaciany. Potrójnie destylowany. Nie uroń tylko kropli, bo spłynie ci po brodzie palącą do szpiku kości rozpaloną strugą. Przychodzą do mnie znowu. Aktywizują się po śmierci. Przechodzą przez ściany i drzwi. Przechodzą w ciszy i jakoś tak obojętnie. Nie patrzą na mnie te natrętne mary. Te najgorsze widma. Owijają się w przezrocza minionych dni. Za otwartymi oknami drzewo przy drzewie. Dęby, kasztany... Kładące po sobie liście topole. I te topole strzeliste do nieba. I te topole trzeszczące w pochyleniach od wiatru… Ktoś znowu idzie. To ja idę pomału. Wstałem i idę powoli jak ktoś, kto uczy się dopiero chodzić. Idę, stanąwszy po długim leżeniu. Po długiej niemocy. Po gorączce toczącej ciało. Idę daleko, nie wiadomo gdzie. Chyba do toalety oddać mocz, choć oddałem go już wszędzie… I obejmuję ściany, próbując utrzymać równowagę z powodu ogromnego pędu kuli ziemskiej. Przytulam się do niczego, będąc niczym i nigdy nie będąc czymkolwiek ponad nicość. Ponad okrutną nicość i pustkę lodowatego wszechświata. Płynąłem. Płynę. I jeszcze raz płynę. Byłem wszędzie. I byłem równocześnie w kilku innych czasach i przestrzeniach. Być może we śnie. W malignie. Na jawie… Coś się świeci nade mną. Coś się do mnie przymila. Coś nagiego w swoim bezwstydzie. Otula mnie ciemny poemat z piekła rodem. W szumach i piskach. W szmerach i cichych stukach w żeliwnych rurach. W starych rurach. W plątaninie starych żeliwnych rur. Jakieś jęki i szepty. Jakieś przekleństwa hydraulików. Nade mną mieszka jedynie nicość. Pustka tak przeogromna, że aż rozsadza czaszkę w swoim bolesnym pulsowaniu. I w tej pustce czyjeś kroki. Powolne kroki. Czyje? Czy to ty, tato? Milczysz, a więc milcz dalej. Tak jak milczysz do tej pory swoim grobowym milczeniem. Matka? Nie. To nie ona. Ponieważ poszła już sobie po chwilowym krzątaniu się po kuchni. Stwierdziła, że nic tu po niej. A przyszła jedynie z przyzwyczajenia. Pokrzątała się w kurzu i w pyle. W pajęczynach… W zapleśniałych tworach wypełzających z ciemnych kątów. A więc przywołało ją tutaj jej własne echo przeszłości. Poszła sobie. Zniknęła w drzwiach, w półmroku klasztornym pełnym umarłych twarzy. Poszła jak wtedy, rzucając na pożegnanie swój cień na ogród. Przy stole stoi odsunięte krzesło. Na stole pęknięty wazon z pękiem uschniętych melancholii. Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba. A więc ktoś tu był na tej ostatniej wieczerzy. Skosztował ciała Chrystusa i jego krwi. Lecz ta krew miała posmak irlandzkiej, potrójnie destylowanej whisky. Pusta butelka mieni się w drgających płomieniach świec. Napijesz się ze mną, Jezu? Masz, pij. Kilka kropel spadło na twoje wytarte dżinsy. Masz za sobą długą podróż. Jego płonące oczy. Jego świecący na głowie diadem. Na co ci on? Po co? Kładzie na stole naszyjnik z pereł. To nic. To tylko kamienie, kamienie… Powtarza jak echo. Powtarza cicho… Była tu twoja matka, mówi. Wiem, odpowiadam. Lecz widzę nagle, że jest nagi. I widzę jego wargi nabrzmiałe. Coś chciał jeszcze powiedzieć, lecz milczy. I rysuje w powietrzu kręgi. Ramionami oplata swoje smukłe nogi i ręce. Słyszę go w szmerze przesuwanego krzesła. Mówi coś. Mówi, porusza obrzmiałymi, sinymi ustami… Wstaje i idzie. Ku zaskoczeniu cały w bieli. W falujących, w powiewających szatach… I ostrymi skrzydłami bez szelestu się w niebo wzbija, jak ptak… I uderza mnie cisza. Cisza tak wielka, że aż ogłuszająca. Cisza tak wielka, idąca jak fala za falą... Otwieram oczy. Otwieram szeroko. Razi mnie słońce, co wpada z ukosa. Na podłodze, na sękach, na słojach dębowej klepki… Na suficie plama zacieku. Wznoszące się drzewo żeliwnych rur… Drapie mnie w gardle. Dusi wirujący w powietrzu kurz. Świece dopaliły się do końca. Spalone knoty. Stearynowe kikuty... Jesteś tu jeszcze? (Włodzimierz Zastawniak, 24-12-25)1 punkt
-
przy otwartych trumnach trudno wstać z kolan a upadek na twarz jest nieunikniony granit łupek gnejs marmur niech Alchemik Sędziwój zamieni w trunek wszelaki a jeno chyżo bo płoną nam głowy siostry bracia z toastem na ustach bierzmy historię szarżą spod wieka wieków niech Rzeczpospolita ujrzy światło dzienne hm jakoś dalej chodzimy do tyłu stoły jeszcze pełne napitków ludziska kochane zaraz jadło gorące podadzą zbierzmy się w sobie i bardzo was proszę o zryw ostatni leżę i usta otwieram lejcie niech będę godzien za ojczyznę utonąć1 punkt
-
Niech te święta będą jak strofy wierszy, pełne magii, ciepła i kolorów. Niech każda gwiazda w Bożonarodzeniowej Nocy rozjaśni myśli jak rymy w poezji. Życzę, inspiracji bez końca, aby każde słowo, jak świąteczna iskra, zapalało serca i dusze tych, którzy czytają Wasze wersy. Niech Nowy Rok przyniesie nowe metafory, rytm dnia pełen harmonii i chwile warte zapisania na kartach poetyckich ksiąg. Wesołych Świąt i twórczego Nowego Roku!1 punkt
-
Znany gerontolog z Czeladzi dziewięćdziesięciolatce radzi, kiedy coś dolega sto metrów niech biega, cztery razy dziennie, nie rzadziej.1 punkt
-
w świątyni tajemnych sił przyrody stoją jodły strzeliste niczym wieże gotyckie niedokończone tuż nad nimi końcami skrzydeł dotykam czystego powietrza niebosiężną sylwetką schodzę między osty i kępy dzikich stokrotek po chwili ruszam wzdłuż bobrowych tam gdzie rwąca rzeczka spada z urwistej skały spienioną kaskadą tu haust krystalicznej wody napełnia człowieka gotową modlitwą Lifting2024 Wesołych Świąt !1 punkt
-
Był wilk i dwie owce Wilk zjadł jedną owcę Został wilk i jedna owca Można powiedzieć "Wilk syty i owca cała"1 punkt
-
1 punkt
-
Chwilowo wzrok zatrzymał, stęchlizną obrzucił, rozpełznął niczym asfalt w zakątki najgłębsze w piwnicy, w której rzadko można spotkać ludzi, niesyty światłem półmrok co zawłaszczył przestrzeń. Zagrzebał jak w pierzynie, gdyż parchem pokryte, tęsknotą wygłodniałe i łase na dotyk. Śmierdzące nędzą samce oznaczyły przy tym, fragment każdej ściany - nocne marki koty. Obdarował przyjaźnią spod trójki staruszkę. Cuchnącą i brudną odzianą w łachmany, żer znajdom przynoszącą, miast do ludzi uciec, w ubóstwie swym pijącą wodę wraz z muchami. Wątpliwość targa sercem, a bezradność złości; czy włada tu egoizm, czy pełnia miłości? 20101 punkt
-
Zaklęta słowem rzeczywistość Strach przed faktami Niedopowiedzenia by ocalić się przed smutną prawdą PO Eli ZjAdł Co Bóg zostawił - człowiek łapczywie dojada, lecz wypada mu to z rąk1 punkt
-
tak jak jesienne miłości silne muszą być odporne na chłód, ulewę, wyjący wiatr mają wolę trwać i trwać i wciąż kwitną póki ich nie zetnie czarny pan letnie? cóż, urocze, piękne, ale tylko letnie...1 punkt
-
Wszystkim którzy czytają moje wiersze życzę miłych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia oraz udanego kolędowania i spełnienia marzeń - Waldemar Talar1 punkt
-
dlaczego musi żyć w strachu za murem bólu i upokorzenia tylko dlatego że pokochała kogoś kto do miłości namawia dlaczego palcem jest wytykana i o wielki spisek z diabłem za coś co jest najpiękniejszym darem tak niesprawiedliwie osądzana1 punkt
-
dziś nie myśli mocno jest już zmęczony odpuścił lecz nie wie czy to fair wobec tego co go czeka przecież starość to nie żart - to coś nieuniknionego może więc warto o niej pomyśleć nie bać się jej ludzie mówią że czasem od tęczy piękniejsza1 punkt
-
cud cud otworzyło się niebo spadły gwiazdy diamenty pokryły drogę narodził się król świata zbawca ludzkości Idzie w gronostajach z koroną na głowie błogosławi berłem obok płyną karoce pełne złota tak pewnie mogłoby być a On On narodził się ot tak zwyczajnie po ludzku jak ja ty jak ja ty żył… nauczał prawdy Jezu ufam Tobie bądź drogą 12.2024 andrew1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Choćbyś wszystko robił tylko dlatego, że nie wiedziałeś i choćby tylko to źle zabrzmiało niczym przypadkowe uderzenie miedzianego cymbału Dźwięk wybrzmiał, a powietrze niesie drgania dookoła Ziemi, obiegając ją upamiętniającą ciszą To słowa w ciemności ukryte, którymi rozświetlasz drogę innym duszom w mroku po kolanach brodzącym. Jakże się stało, że .. bóg(?, nie nie) narodził się w dobie, której zabrakło światła? Gdy słońce, tu, na tej połowie umiłowanej mojej planety, gdzie dominuje ludzkie istnienie - jest widywane najkrócej? Może to fetysz by widzieć światło w ciemności, samemu sobie rozświetlając drogę, latarniami, lampkami, świecami .. z tym - zazwyczaj - ohydnym pożółkłym odcieniem Może to filozofia, by nawiązać do tego, który niesie światło zamiast - jak to zostało napisane - do tego, który kieruje ku światłu? Może to strach przed światłem, lub nienawiść światła, by być od niego jak najdalej, by nigdy się do niego nie zbliżać. A być może stwierdzisz, że wszyscy chcecie światła i w ten mroczny dzień oczekujesz jego ostatecznych narodzin? W takim razie, powiedz mi, gdzie ciemność, skoro na świecie panuje jedność i odnalazłeś z resztą ludzkości spokój ducha, tego dnia, w życzliwości i ciepłych słowach? W końcu, powiedz - czy, skoro przyszło światło i tego dnia nie ma wojen, a na froncie wszyscy całują się, wychodząc sobie naprzeciw z okopów, dlaczego zapominasz o nim dnia następnego? Jakże mogło przyjść tylko na jeden dzień, czyż to nie zdrada, chwilowy, wręcz momentalny flirt prostytutki, chętnej raz w roku, na chwilę spożyć obfity posiłek wzajemnego uwielbienia? Wykluczam cię, jeśli z twoich ust pada wiatr słów w jednym argumencie: "tradycja". No chyba, że obstajesz za tym, że świat duchowy nie istnieje, jednak korci cię, by strzelić babci gola zadowolenia z dzieci i zasnąć bez .. fałszywych wyrzutów sumienia. Lub na wszelki wypadek przeżegnać się w obawie, przed tym, czego nie wiesz.. właśnie - światłość, nauka.. chwila zwątpienia? I jeśli już wierzysz, tak jak ja wierzę w swojego Syna, czy myślisz, że jako jego Ojciec, byłbym skory spłodzić go w dzień, by Jego narodziny wypadły w ten najciemniejszy dzień roku? Myślisz, że byłbym skory go spłodzić w dzień, o porze takiej i w chwili takiej, że narodziłby się w ciemnościach nocy? I jeśli znów się zapierasz, dumny "chrześcijaninie", że to tradycja i symbol - to symbol już opisałem, tradycję również, a jeśli to tradycja pogańska to powiedz wprost: jesteś poganinem czy uwierzyłeś w mojego Syna? Chyba, że lubisz stać rozkroczony nad nierządnicą ukazując jej swoją haniebną nagość. Jedną nogą w niebie, drugą w ludzkich nieczystościach Nie będąc jednocześnie nigdzie. Mówisz, że nie wiedziałeś, że to pomyłka lecz zbluźniłeś przeciwko mnie nie przeciwko mojemu synowi lecz przeciwko duchowi, który w Synu moim zamieszkał. Bo nie taki był mój zamysł i nie uczyniłem prawdy kłamstwem ani zła dobrem. Zbluźniłeś przeciwko Bogu, a jestem duchem również Próbując zasiąść na moim tronie stanowisz jedynie swoje standardy. Ty, miedź brzęcząca, Ty, cymbał brzmiący. I choćbyś zarzekał się na krzyż i zmartwychwstanie, choćbyś wrzeszczał w parku pełnym ludzi błagając o litość i łaskę. To prawdą jest, że nic nie zrozumiałeś. Poznałeś jedynie ciemność teraz ona towarzyszyć ci będzie wiecznie i nieodwracalnie. Tak jak ja kiedyś kochałem ciebie, kiedy posłałem swojego Syna, a teraz jestem tutaj osobiście, idąc w ślady z moją siostrą za naszym ukochanym kwiatem i rodzicami, którzy wszystko uczynili. Tak teraz ty kochasz ciemność. Jak spełni się nasza miłość, tak i twoja.1 punkt
-
1 punkt
-
@Leszczym Metaforycznie prezent odnalazł miejsce w tekście. Być może adresat doceni wartość prezentu :))1 punkt
-
Komuś wytłukły się sprawiedliwości. Przechodzę obok, a pod stopami chrzęści mi szkło. Czy to jest krajobraz po bitwie, czy czyjaś nagła, nieopanowana złość, która wybuchła po tym, jak przejrzała się w lusterku i nie poznała własnych krzywizn? Ulica i chodnik są nią przeciążone. Widać, a nawet słychać, że ktoś tam uległ nagłej destrukcji. Niebo tymczasem ustawiło kałuże, żeby mógł na nowo zobaczyć swoją twarz, własnego oblicza jest przecież spragniony. Ono wie, że bezpieczniej jest mu teraz w przyciemnieniu, gdy przytłumione są kolory, a rysy złagodzone. W każdym nocnym deszczu, rodzi się wszak jakiś początek. Powstaje bez obciążeń dniem, bez jego ostrych jaskrawości. Dzięki temu zabiegowi, każdy może wyciągnąć z siebie samego, coś pierwotnego. Coś, co nie jest zależne od wymyślnych standardów. I w tej kałuży zobaczyć chociaż cząstkę innego siebie. Rozmytego, ale pięknego.1 punkt
-
@violetta dzięki; publikuję tutaj tylko dodatkowo - normalnie na TwojeWiersze (jako RoMiś - bo 'Groschek' ma blokadę); tego portalu nie rozgryzłem do tej pory..1 punkt
-
Zdrowie to wartościowe dobro, niech i Tobie służy. Wesołych i i pełnych dobrych chwil świąt życzę.1 punkt
-
Od drzwi zamkniętych do drzwi zamkniętych... kołacze Ojciec i Matka Twoja. Tak trudno znaleźć im tutaj miejsce w sercach pędzących po życia torach. A Józef Święty, nieco strapiony, znów powątpiewa w możliwość cudu. - Choć jeszcze jesteś nienarodzony, już Cię odrzuca oziębłość ludu. Oni nie wiedzą, ale my wiemy, za lat trzydzieści trzy i dni kilka przyjdziesz, pomimo drzwi też zamkniętych, do swoich uczniów, do wieczernika.1 punkt
-
dzisiaj już chyba nic nie napiszę wiatr mnie kołysze i cisza gra znów obserwuję i znowu słyszę wartość niezmienną co we mnie trwa dzisiaj już chyba nic nie napiszę pomyślę dłużej popatrzę w dal smutek uderza w duszy klawisze samotność w senny otula szal.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Konrad Koper Dzięki za komentarz! Oprócz owcy, powtarza się też wilk. Zrobiłem to celowo, żeby jak najdokładniej przekazać tę myśl. Trochę też zainspirowałem się "Lekcją o przyimku" Juliana Kornhausera. Tam ciągle powtarzane są słowa "ptaszek" i "klatka", a u mnie "wilk" i "owca" 🙂.1 punkt
-
W pierwszy dzień życia Przyniósł pustą kartkę, Świeży, pilny uczeń, Przyszedł z długopisem. Chciał wszystko zapisać, Z wszystkiego notatkę. By nigdy nie wpaść W nieznane okolice. W drugi dzień trzynastego zeszytu, Płacz towarzyszył ciekawości braku. Wszystkiego spróbować, 'Co ludzkie nieobce', A jednak to życie traciło na smaku. W ostatni dzień życia Przyniósł pustą kartkę, Jak w każdy, Bo ciągle się uczył na nowo. Bo szczęście to radość Odkrywać co rzadkie, Opis starego Nowym dać słowom. Powiedział: "Posłuchaj, nim sam tutaj będziesz, Schemat zawęża Ci tylko granice. Ważniejsze byś w życiu na dźwięk budzika, Wstawał z uśmiechem, a nie z długopisem".1 punkt
-
Sans Amour... Bez miłości uczucia, Ginąć w nicości codzienności, Bez tej drugiej Osoby Bez jej przyjaźni ciepła poczucia, Bez wspólnej rzeczywistości na tym padole tutaj. Sans Amour... Tak patrzeć za okno Bez tej Osoby samotnie, I widzieć jak tylko zegar odmierza czas powoli mozolnie, Tak Bez nikogo... Sans Amour, A w tle leci utwór co przypomina ją, I tak znów sen spędza z powiek kolejna noc, Sans Amour a by powiedział do Kogoś przed snem Ti Amo.1 punkt
-
Miłość wycięta z mózgu pulsująca w sercu z duszo-cieniem na materiale, trwa nie do usunięcia, boli się.1 punkt
-
przybite strzałą do pnia mózgowego ni w dzień ni w noc nie odstępuje lubi delikatne menu kiedyś deszcz się uniesie do nieba wiry wodne wyrzucą dno na powierzchnię a piasek powróci w głębię wulkanu okłamuj mnie kłamco1 punkt
-
Marzyłam o słońcu zapaliło się pod jemiołą i słodkie są te święta jak mix czekolady i miodu Podzieliłeś się ze mną opłatkiem swych ust.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne