Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 21.09.2022 uwzględniając wszystkie działy
-
Szarość ścieka na pejzaż bez słońca w tle rozpływa się łagodnością ketonalu w żyłach wspominam pojutrze wyśnione wczoraj i nie wiem czy śnię że tu jestem czy jestem tu i śnię9 punktów
-
krótkie tercyny z tytułem na końcu na noc na świt na wiosnę na święta na koniec na początek na powrót na odejście na zbawienie na swoją kolej na deszcz na słońce na pokój na wojnę na dobry moment na poprawę na pytanie na odpowiedź na sen na śmierć na coś jeszcze na siebie na miłość na szczęście czekamy6 punktów
-
Smutkiem i łzami szpeci świat uśmiech i dobro chowa na dnie chce by się siebie bały Miłość i horyzont omija bo boi się ze im nie podoła a przecież one sensem życia - prawdą Tak człowiek to dziwak nie wie ile w kieszeni ma co jest droższe czy to czego nie ma czy odwrotnie I niech tak zostanie sam Bóg o tym wie ale się nie wcina bo wie że na ziemi tylko człowiek rację ma6 punktów
-
Twój obraz twój obraz dziewczyno z błękitno szmaragdowymi oczami gdzieś powoli znika z mej pamięci jak liście spadające jesienią z drzew żegnamy je z żalem ale i z nadzieją bo z wiosną będą nowe wspomnienia rozwiewa czas odlatują w zapomnienie czy jeszcze kiedyś powrócą czy ja cię znowu zobaczę liście na drzewach wracają nie te same ale jednak mam więc nadzieję że znowu cię spotkam i będziesz czarowała mnie swoim wdziękiem mądrością i urodą jesteś taka wspaniała 9 22 andrew5 punktów
-
wiersz mnie budzi wypada ze zwojów włosów nieuczesany, z błędami przecinki nie na miejscu z kuchni przy kawie obserwuję latające kruki — w nieładzie są jak czarne przecinki na błękicie nieba4 punkty
-
Nie chciałem tej wojny mamo ty nie wiesz nawet co czuję karabin do ręki mi dano ze śmiercią wraz maszeruję To takie trudne jest mamo niewinny człowiek umiera dlaczego mnie to spotkało dziś jestem jutro mnie nie ma Na ziemi budzi się wiosna ale nie dla mnie mamo ona nie będzie radosna bo tyle krwi już przelano Do domu nigdy nie wrócę nie chciałem tej wojny mamo dlatego tak bardzo się smucę bo w nią mnie uwikłano 1 marca 2022r.4 punkty
-
niech dojrzewa wytrwale model długowieczności lecz ze stałym dostępem do opieki i miłości3 punkty
-
Spod Warki wkurzony raz pewien podstoli Judził na teściową twierdził że pinkoli Znał jedną szeptuchę Zaklęła ją w muchę Zamachnął się packą "teraz ją zaboli"3 punkty
-
Czas zdobywam I w twoich ramionach zastygam Chcę posmakować twoich ust Pewnego deszczowego poranka Otworzyć swoje serce przed tobą W okruchach wspomnień uwięzione Napawajmy się miłości chwilą I przejdźmy w końcu na drugą stronę To co jest piękne Nie zostanie nigdy utracone3 punkty
-
pani Rybak z miejscowości Piła pomyślała, że mało wypiła po tym jak tuż na drodze przed nią, na hulajnodze ryba Piła się rozłożyła2 punkty
-
Przeszło. Nie wiadomo jak. Powszedniość faktycznie przyzwyczaiła, nie do lęku. Do bólu w bólu, jak ilości cukru w cukrze. Nałogowa kara za życie, pragnienia, zaledwie dotknięte senną jawą. Teraz wszystko jest za. Uciekło chyżo w zgiełk siwiejących traw. Z daleka płowiejesz, nie tylko ty. Choć jeszcze widuję różnicę między odcieniami. autor: A-typowa-b2 punkty
-
-Oglądałem też coś w telewizji na ten temat Proszę się przyznać, jest Pan wyznawcą którejś z tych religii? - zapytał Kierowca. -Ja telewizji nie oglądam. Czytam tylko książki z zakresu samodoskonalenia. Wczoraj “Potęgę podświadomości” Murphy'ego w S. sprzedawali za 10 złotych. Zna Pan to? - odpowiedział pytaniem na pytanie Janek. -Nie wyznaję żadnej religii, a to co powiedziałem, to po prostu wiem - dokończył jednak, trochę zniecierpliwiony natarczywością Kierowcy Janek. -Widzę, że Pana nurtują tematy egzystencjalne. Nie tylko Pan o nich myśli ale i czuje. Tak myślę, że mógłbym Panu coś zaprezentować. - już spokojniej, chyba po przemyśleniu powiedział Janek. -A co? - Kierowca się zaciekawił. -Wypustkę… - wypalił Janek. -Co? -Mówiłem, że to trudne do wyrażenia, szczególnie przy moim słabym polskim. Rozmawialiśmy o wymiarach jako kołach, które mają wypustki. - Tłumaczył Janek. -A no tak. - przypomniał sobie Kierowca. -Tak więc, to będzie Pana wypustka. Ale musi Pan wyrazić zgodę. Widzę, że jest Pan podatny, więc jestem w stanie to pokazać. - pierwszy raz Janek uśmiechnął się szeroko. -I jeszcze jedno, tutaj czas i miejsce nie mają znaczenia. Może to trwać nanosekundę albo na przykład rok. Tak, naprawdę to staram się tylko wytłumaczyć, bo to nie będzie miało w naszym wymiarze, ani czasu ani miejsca. Nie wszystko również może Pan zapamiętać.- Było widać i słychać, że Janek nie mówił tego po raz pierwszy. -To co, zgadza się pan na “prezentację”? - dodał Janek. -Tak, zgadzam się - z rozmysłem odpowiedział Kierowca i chciał jeszcze o coś zapytać. Pstryk. { Kierowca szedł leśną drogą. Był sam. Wydawało mu się, że jest chwilę przed wschodem. Niebo na wschodzie zabarwiało się na kilka mieszających się kolorów; szary i różne odcienie niebieskiego, w górnym spektrum aż do ciemnego granatu. Nie wiedział, gdzie idzie. Może robić zdjęcia. Ostatnio chodziło mu po głowie, że pójdzie fotografować sarny i daniele. Znalazł takie miejsce, gdzie rano pokazywały się na skraju lasu. Później powolutku przechodziły na łąkę. Kilkadziesiąt danieli. Rozglądały się bacznie brązowymi ślepkami, machając czarno-białymi ogonkami. Ale to nie był ten las. Para buchała z ust, mokrawy śnieg pokrywał drogę i ściółkę w lesie. Igły na drzewach spowiła szadź i gałęzie wyglądały, jak gdyby przyprószono je cukrem pudrem. Nie było mu zimno. Odwrócił się, olbrzymi srebrny, drgający księżyc miał za plecami. Na skraju lasu, droga kończyła się. Kierowca przystanął i wciągnął głęboko wilgotne powietrze. Przed nim rozpościerała się szeroka polana. Gdzieniegdzie porośnięta krzewami i zaśnieżonymi brzózkami. Nisko na ziemi, osiadła mgła a z niej wynurzały się jakieś patyki. Nie, to nie były patyki. Robiło się coraz jaśniej. Śmiało mógł stwierdzić, to były drewniane krzyże. “Boże, jak tu jest pięknie”, westchnął. Stał zachwycony, stracił poczucie czasu. Powoli obok najwyższego krzyża, mgła zaczęła się wolno kręcić. Powstały dwa wiry, które “coś tworzyły?”. Chyba jakiś słup. “To jakiś podmuch wiatru” pomyślał Kierowca, ale poczuł pewien niepokój. Popatrzył na swoje nieuzbrojone ręce. Nie miał nawet kostura, często na wędrówkach taki sobie sprawiał. Nie tym razem. Tymczasem mlecznobiała mgła, nawijała się, jak cukrowa wata na patyk. Powstały słup, powoli zaczął płynąć w kierunku Kierowcy. Na wierzchołku słupa pojawiła się złota jasność i powoli przybierała okrągły kształt. Taka, okrągłą część mgły. W środku coś ją zaczęło zasłaniać. “Aureola?” pomyślał Kierowca i zadrżał, raczej nie z zimna. I znowu wiry po obu stronach mglistego słupa, tworzyły coś w poziomie. Wyglądało to jak ręce z przodu. a z tyłu: “skrzydła?” pomyślał Kierowca. Nie miał już wątpliwości, sunęła ku niemu, skrzydlata postać ze światłością nad głową i rozpostartymi ramionami. Kierowca już nie drżał ale się trząsł a włosy zjeżyły mu się na głowie. “Nie chcę tu być” pomyślał.} Pstryk. Dojeżdżali powoli do W. gdzie Janek chciał wysiąść. Twierdził, że jest wdzięczny za rozmowę. -Nie z każdym można porozmawiać, na pewno się nie nudziłem. - stwierdził. Wyskoczył przy centrum handlowym na Czernianach w W. Kierowca z kolei potoczył się starym Ducato na wschód, niestety płatną autostradą. Tylko zastanawiał się, czemu się tak spocił i ma gęsią skórkę. “Chyba zaszkodziły mi te skrzydełka” pomyślał. -A wiesz-li, kto to jest ten anioł smutny na cmentarzu- Oto się zwie Eloe, a narodził się ze łzy Chrystusowej na Golgocie, która wylana była nad narodami... A teraz jest wygnana, jak wy jesteście wygnani, i ukochała mogiły wasze i piastunką jest grobowców, mówiąc kościom: Nie skarżcie się, lecz śpijcie- Juliusz Słowacki (Anhelli, r. XI, w. 732-735). Witold Pruszkowski "Eloe"2 punkty
-
przychodzą takie chwile gdy nawet księżyc w zadumie po nieboskłonie za słońcem kroczy dumnie patrząc do góry czasami ten widok przysłaniają chmury nie jest to pogląd obrazoburczy lecz najzwyklejszy element twórczy Wielkiego Stwórcy2 punkty
-
Oszczędny, intensywny, wnikający w duszę wiersz.., a ona współczuje i rozumie. Serdecznie pozdrawiam!2 punkty
-
Habitus Civitas Każdy Obywatel posiada godność prawną, ona: jest ugruntowana w Ustawie Zasadniczej - Konstytucji, gospodarzem Kraju jest Naród Polski jako Suweren - wybiera on swoich przedstawicieli do Sejmu, Samorządu i Senatu, jeśli: wybrani reprezentanci nie potrafią pilnować interesów Suwerena - ma on prawo osobę pełniącą funkcję publiczną poddać merytorycznej krytyce - używając imienia i nazwiska - godności: posła, radnego i senatora, wtedy: osoba krytykująca z automatu zostaje osobą publiczną, Najwyższe Prawo daje każdemu Obywatelowi wolność słowa, zbieranie i upowszechnianie zdobytych informacji, prócz: tych objętych klauzulą - tajne, ściśle tajne i tajne specjalnego znaczenia, jednocześnie: Obywatel jest odpowiedzialny za własne słowa - krytykę, nie istnieje wolność słowa bez prawnej, duchowej i moralnej - odpowiedzialności, dalej: osoba krytykowana ma prawo złożyć prywatny pozew do sądu cywilnego - użyć kontrargumentów, jak widać - nikt jeszcze nie złożył jakiegokolwiek pozwu przeciwko mojej osobie - Łukaszowi Jasińskiemu, kończąc: proszę wyciągnąć wnioski - czy ja kłamię? Łukasz Jasiński (Warszawa: 2019)1 punkt
-
ALE PORYWY; WYRO, PELA. MY/TO PORYWY, WYRO PO TYM. KINO; TO PORYWANO GO NA WYRO PO TONIK. MOLU, PORYWEM I MEWY - ROPULOM.1 punkt
-
1 punkt
-
Odkryliśmy wyższe wymiary. Wieść o twych zaletach biegnie szybciej niż światło. Miłość łamie zasady fizyki. „Grawitacja” nie trzyma… Uczymy się patrząc w gwiazdy.1 punkt
-
Opustoszały plaże, jesień obdarowała łzami słońca. Błyszczały tam, gdzie woda niesie ku wydmom skarby zapiaszczone, poowijane w wodorosty, ukryte, ale tak by znaleźć. Szłam zasłuchana w szepty morza, szarobłękitem czarowana. Jasne promienie dotykały wszystkiego, jakby chcąc wyzłocić, zachwycić odchodzeniem lata. Fale muskały bose stopy; myślałam - jutro pora wracać, a dziś mnie jeszcze porozpieszczaj, pozwól znów poczuć się wybranką, kochaną tak jak nigdy przedtem. I wtedy zobaczyłam pierwszą - lśniła pomiędzy kawałkami muszli, drewienek. Mała mewa zerkała, gdy wyłuskiwałam świetlistą kroplę, później drugą. Palcami rozgarniałam piasek w godzinę bursztynowych cudów. Ja też cię kocham. Będę wracać.1 punkt
-
Dżdżyste popołudnie zakrywa szkliste zasłony - idę Moje kroki są echem przenikających promieni poprzedniego dnia Wszystko spada tłumiąc sen Odbija się tworząc kolejny dzień.1 punkt
-
Długo na swą szansę czeka, jest w pobliżu, nie narzeka, kiedy inni ją zawiodą, może spotkać się z nagrodą. Sprawa nie jest oczywista, czy po latach z niej skorzysta.1 punkt
-
Jam istota na cebulkę ubrana: Człowiek się nazywam. I rzeczywistość przystrajam wedle uznania; Bom uczuciem zrodzony i w tym moja bezprawda. Istot innych oblicza kreują mi sensy Ludzkim palcem na nie wskazując. Lecz każda z tych dłoni gdzie indziej sięga, Toteż zdzieram tę szatę z zmazą chaosu Nauczycieli ludzkich. I gdzież Ty w tych dłoniach, Boże? Jest jeszcze i natura pięknem przepojona, Co nadaje mi zapach, co wzrok kreśli snem... Ach, to piękno symbolem jest tej natury Świata, który tę trawę, to kwiecie za maskę ma. Nie ukaże się tak łatwo. A gdzież Ty w tych kwiatach, Jedyny? Ostatnim ratunkiem mi ciało człowiecze; Ostoja intymności błędnego Narcyza. Czuciem zniewolony i w tym moja wzgarda Do prawdy, która jak szkło potłukła się I rozprysła po wielościach. Ale gdzież Ty w tych nieskończonościach, Prawdziwy? I jest jeszcze moja myśl ludzka, Co za nogi chce złapać Cię...? I w pustkę się wpatruje jak zaczarowana, Jakby pełnię nawiedzoną ujrzała I sądzi, że już rozumie, Lecz spływa w końcu w rozumienia kres... Opadła w końcu maska ostatnia, Popiołem i łzami splamiona. Teraz już nic się nie ukryje przed Tym, Co w Ducha mi zagląda i Widzi... I Prawdę święci na wieki wieków. Ale czymże ona jest...?1 punkt
-
Pstryk, pstryk, słowa nigdy nie padły, w ogóle nie powstały i nigdzie nie wystąpiły. Przycisk reset. Warszawa – Stegny, 21.09.2022r.1 punkt
-
Może i sposób szlachecki, lecz raczej mało szlachetny... rozbawiłeś :)1 punkt
-
1 punkt
-
Nie mogę nic obiecać, zapewniać też nie mogę. Miłość miłością. A ja? Nie wiele wiem o sobie. Jak mam być ciebie pewna? Gdy nawet nie znam siebie. Ile jest sytuacji, tyle odbić lustrzanych. A w każdym lustrze widzę, obcą postać, nie znam jej. To ja? Chyba nie. Myślę ... Twarz ta sama. A czyny? Myśli i słowa, nie wiem. Czemu ona to zrobiła? Pytam, stojąc przed lustrem. I Uświadamiam sobie. Człowiek wie, kim był wczoraj, dziś nie jest pewny kim jest. I z obawą czeka na jutro, bo nie wie kim się stać może.1 punkt
-
@Rolek @Cor-et-anima @oliv @duszka @Waldemar_Talar_Talar Dzięki piękne, życie to fraszka, zabawka i tyle;-))1 punkt
-
Tekściarz: Kochanie, zauroczony byłem, zresztą coś mnie napadło i naszło, jak zazwyczaj nie myślałem i nie planowałem za wiele i za dobrze. Ot, taki spontan. Adresatka: Doskonale Cię rozumiem, zresztą znacznie lepiej niż Ci się wydaje. Tekściarz: Słowem chciałbym wycofać wszystkie swoje słowa bez wyjątku. I każde z osobna też. Przyjąć, że ich w ogóle nie było. Adresatka: Świetnie mój miły, a możesz mi wyjaśnić jak chcesz to uczynić? Masz jakiś mądry pomysł? Tekściarz: Jak to jak? Normalnie. Po prostu. Adresatka: : - )))) Warszawa – Stegny, 21.09.2022r.1 punkt
-
@Cor-et-anima E, nie tekst powstał na skutek korespondencji smsowej z kolegą uznanym poetą :)) Dziękuję.1 punkt
-
1 punkt
-
@Cor-et-anima Przepraszam, mam nadzieję, że się nie pogniewasz. "W szpitalu siedzi starszy mężczyzna. Podchodzi do niego doktor i pyta co mu dolega. -Nie mogę się wysikać - odpowiada. -Ile ma pan lat ? - pyta doktor. -Osiemdziesiat jeden - mówi staruszek. -No, to już swoje wysikałeś dziadku - stwierdza doktor."1 punkt
-
@Klip Chorąży Pan Andrzej spod Orszy To zawadiaka był nie zgorszy Patronów portrety Porąbał niestety Po grzeszkach przeprosić był skorszy1 punkt
-
@Rolek Mówisz i masz: Podkomorzego z zamczyska w Gierłoży wielce realny sen nocy tej zmorzył. W nim podstolina ciało wygina, bo się podstoli pod stolik położył. Pozdrawiam1 punkt
-
1 punkt
-
@Dared Refleksyjny... Niestety, bywają takie przykre chwile, które wydają się trwać wieczność. Na szczęście to tylko mały fragment życia. Życzę ich jak najmniej! Też w snach! Tak z innej beczki: "Ketonal w żyłach" (dobrze, że nie "k-etanol") Tak jak "met-morfina" (zamiast metformina) (nagminne...) Ludzie nagminnie przekręcają nazwy leków i nadają im swoje, które chyba... lepiej im się wtedy kojarzą. :) pozdrawiam!1 punkt
-
@Klip Układ taki akceptuję Wszak niewiele to kosztuje @Łukasz Jasiński Dziękuję. @Klip Piszemy dalej o szlachcie "mopanku"?1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Deja vu - pewnie odpowiednie słowo, Żeby określić uczucie sprzed chwili. Gdy widzisz jak coś, co powinno nie żyć Leży obok ciebie... I idzie po linii. Nazwisko na pewno mamy takie samo, Wątpię, że cokolwiek mogło to zmienić. Lecz nie wiem czy ktoś stwierdził, że jest właściwe To miejsce i czas, by swoje zamienić. I człowiek, bo szczerze…. Raczej, się nie znajdzie, Inna istota z taką cierpliwością, Co wytrwa, zrozumie, odpowie, posłucha, Podoła wyzwaniu wymagań ilości. O pracę nie pytam, są ważniejsze rzeczy, Czy wszystko w porządku? Gdzie Twoi znajomi? Czy może pamiętasz chociaż imiona Tych, których uważam za swoich? Może pod mostem, może w pałacach, Nie wiem, a moja ciekawość płonie. Idę do ciebie, pewnie, po linii, Skrywanej we wnętrzu naszej dłoni.1 punkt
-
Co masz wspólnego z radością dziecka jedzącego niebieską watę cukrową? Co masz wspólnego z beztroską tańca w deszczu? Co masz wspólnego z ciekawością historii o wspomnieniach? Co masz wspólnego z porankiem spokojnym jak wiosna? Co masz wspólnego ze mną? - Nic... bym powiedział.1 punkt
-
Rozdział Drugi - Persona non grata. To był dla mnie strasznie ciężki tydzień pod względem emocjonalnym. Pisałam tę notkę na raty – w poniedziałek i czwartek, czyli wtedy kiedy działy się niżej opisane wydarzenia. Chciałam wszystko dokładnie opisać. Dzisiaj znowu nie poszłam do szkoły,tym razem ze względu na moją bolesną miesiączkę. Na spokojnie mogę wszystko pogrupować i dokończyć. Zacznijmy od poniedziałku ponieważ wtedy działo się najwięcej. Poniedziałek, dwunastego września. Znowu obudziłam się nad ranem zlana potem. Niby nic nowego. Od lat mam koszmary których treści po przebudzeniu nie pamiętam. Nie przeszkadza to jednak by pozostawiały po sobie wszechogarniający mnie przestrach. Dzisiaj w dodatku wiał wiatr i lał pierwszy poważny jesienny deszcz,a to potęgowało moje odczucia po nagłym przebudzeniu. Bardziej czuję niż wiem że te sny dotyczą Pawła. Drżącymi rękoma zapaliłam lampkę nocną. Pod wpływem stresu moje napięcie mięśniowe jest jeszcze bardziej patologiczne niż zazwyczaj, dlatego też usiadłam wolniej niż zwykle pomimo tego że nawet gdy jestem spokojna to moje ciało zabiera się do tego niczym ślimak do startu. W końcu usiadłam. Jeszcze drżącymi rękoma wyjęłam z szafki tabletki ziołowe na uspokojenie i połknęłam trzy, popijając zawsze przygotowaną na takie wypadki szklanką wody. Zgasiłam lampkę, położyłam się i ponownie zapadłam w sen. Obudził mnie dopiero alarm w telefonie połączony z odgłosem dudnienia deszczu o szybę. Było już jasno, ale nie był to słoneczny poranek bo szarość aż przenikała pokój. Zanim wyłączyłam alarm poczułam że mięśnie są sztywniejsze niż zwykle,a łóżko nagle zrobiło się nieprzyjemne w dotyku. No pięknie! Miks emocji i gwałtownego ochłodzenia sprawił że spastyczność i nadwrażliwość dotykowa weszły na swoje wyżyny! Wstałam przy biurku by potem odbić się od niego by następnie pójść do ściany, aczkolwiek wolniej niż zwykle. Po domu poruszam się właśnie przy ścianach i meblach. Zbyt mało ufam moim kulom by iść z nimi gdy nie ma kogoś obok. Podczas wybierania stroju, ubierania się i porannej toalety myślałam o tym co mówiła mama poprzedniego wieczoru. Stwierdziła że zaczynamy nowe życie,więc powinniśmy zacząć rozmawiać o tym starym oraz jak się każde z nas w związku z tym się czuje. Niby była szczera,jednak ton jej głosu był lodowaty jak zawsze. Właśnie z powodu tego tonu zastanawiałam się czy moje pytania o tego Kalisza i jego podobieństwo do Pawła będą na miejscu. Dotarłam w końcu do kuchni i zobaczyłam przy stole mamę lekko uśmiechającą się do taty. Ignaś spokojnie jadł swoje śniadanie nie zwracając uwagi na romantyczną scenę obok niego. Oskara nie było w pomieszczeniu ponieważ o tej porze szykuje się już do pracy. Zajęłam swoje ulubione miejsce przy ścianie,bo tylko tam mam pewność iż nie spadnę z krzesła. Nie chciałam zadawać pytania od razu,więc dopiero jak skończyłam moje płatki spojrzałam na mamę. - Mamo, widziałaś mojego szkolnego rehabilitanta? - Zaczęłam ostrożne. - Nie. - Odparła chłodno,ale przynajmniej odpowiedziała. - Chyba nie myślałaś że pobiegnę do ciebie w środku moich lekcji tylko dlatego że zasłabłaś? Przecież to nie było żadne zagrożenie życia. Pojechałam do ciebie dopiero po szkole do szpitala, pamiętasz? Kiwnęłam głową. Zrobiło mi się przykro. Poczułam ucisk w gardle,a pod powiekami łzy. Wbiłam oczy we własny talerz, jednak coś kazało mi mówić dalej. - Bo wiesz... on... pan Kalisz jest bardzo podobny do Pawła... - Dukałam niespokojnie. Zapadła grobowa cisza. Wyczekując odpowiedzi podniosłam wzrok. Jeszcze przez chwilę rodzicielka wpatrywała się we mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Nikt taki tam nie pracuje, rozumiesz? - W końcu odpowiedziała. Wysyczała te zdanie tak nieprzyjemnym szeptem,że aż serce mi zlodowaciało. - Ale mamo... - Wydawało ci się, rozumiesz?! Pewnie wszystko źle usłyszałaś jak zwykle. W tej wsi nie ma nikogo o takim nazwisku! Dlaczego denerwujesz mnie od samego rana? To bardzo w twoim stylu, doprawdy. - Im bliżej końca swojej wypowiedzi była tym bardziej syczenie przemieniało się w jej naturalny ton królowej śniegu. - Przepraszam... - Te słowo wyszło ze mnie jakby bez mojej kontroli. Tak bardzo lubię być charakterna! Dlaczego więc w obecności mamy z odważnego tygrysa przemieniam się w bojące się własnego cienia kociątko?! Nagle poczułam dotyk na ranieniu. To był tata, musiał wstać od stołu i stanąć za mną w trakcie mojej„rozmowy”z mamą. Niby miał troskliwą minę jak zawsze,lecz było w niej coś obcego. - Skarbie,nie powinnaś denerwować mamy. Wiesz o tym, prawda? - Po tym przybrał naturalny dla siebie wyraz twarzy. - Jak ci dzisiaj uczeszemy włosy? Może w dwa kucyki? - To pytanie było całkiem naturalne. Sama nie jestem w stanie wiązać sobie włosów. Już chciałam zgodzić się na opcję dwóch kucyków,gdy mama znów przybrała nieprzyjemny ton. - Szkoda że o potrzeby Pawełka tak nie dopytywałeś! Już tata chciał coś odpowiedzieć,lecz w tym momencie do kuchni wkroczył Oskar. W jednym ręku miał mój plecak a w drugim kule. Musiał wszystko słyszeć. - Dajcie sobie wszyscy siana! Uciekacie od tematu niczym tchórze,to idiotyzm! Nie widzicie jak Nina i Ignaś się boją? - Faktycznie młodszy braciszek siedział cicho niczym trusia,niezdolny do żadnego ruchu. - Nina,masz tu kule. Zaraz pomogę ci nałożyć buty. Dzisiaj jedziesz ze mną,bo i tak mijam twoją szkołę gdy jadę do roboty. Jeśli pasuje ci aby dzisiaj jechać moim maluchem i mieć rozpuszczone włosy to zapraszam. Kiwnęłam głową,a po chwili byłam już w aucie brata. Mam do niego tyle pytań których nigdy nie zadaję by go nie zdenerwować. Co on czuje w związku z naszą sytuacją w domu? Dlaczego nie wyprowadzi? Przecież od lat pracuje na pół etatu,więc pewnie odłożył już coś na przyszłość. Nie chce żyć własnym życiem? Już otworzyłam usta by zadać któreś z tych pytań,ale uprzedził mnie. - Proszę, nic nie mów. Nie tylko ty to wszystko przeżywasz. Na dziś mam już dość tego tematu. Pokiwałam głową i zgodnie z życzeniem milczałam przez resztę drogi. Pod szkołą odebrała mnie już pani Kasia która zjawiła się tam dosłownie w tym samym momencie co my. Popatrzyła na mnie współczująco i pomogła wejść do szkoły. W szatni zmieniła mi buty,a następnie poszłyśmy do klasy. Na przerwie po pierwszej lekcji tkwiłam w zamyśleniu. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się lekko. Nawet trzymanie długopisu sensorycznie mi przeszkadzało! Wpatrywałam się w widok zza oknem. Próbowałam przeanalizować dzisiejszą rozmowę przy śniadaniu,lecz kiepsko mi to szło. Nagle tuż przy mojej ławce ktoś stanął. To była ta cała córeczka dyrektora! W rękach miała sporą ilość zeszytów. Położyła je przede mną. W sensie niby fajnie że chciała mi pomóc,ale musiała akurat wtedy?! - Hej! Długo cię nie było. Przyniosłam ci zeszyty to przepiszesz sobie lekcje. - Dzięki. – Zabrzmiało to chłodniej niżbym chciała,a zeszyty chwyciłam wręcz koniuszkami palców. Chyba musiało dziwacznie to wyglądać,bo dziewczyna miała bardzo nietęgą minę. - Dagmara jestem! - Nagle wróciła do swojej pogody ducha. Kiedy jakimś cudem włożyłam zeszyty do mojego plecaka,to ta laska wystawiła rękę na przywitanie! Czemu dzisiaj i za jakie grzechy?! - Nina. - Uścisnęłam jej dłoń najdelikatniej jak się dało. Nie zdążyła odpowiedzieć,bo jakieś plastikowe laleczki siedzące dwie ławki przede mną się odezwały. - Daga,daj spokój! Nina to księżniczka z wyższych sfer! Ona z patałachami naszego pokroju nie gada! Sama powiedziała że nie będzie się przy nas odzywać. To było przykre. Szybko zabrałam swoją dłoń. Znowu poczułam łzy pod powiekami i żeby je ukryć wbiłam wzrok w ławkę. Idiotki! Zacisnęłam palce lewej dłoni na rękawie własnego swetra,byleby nie wybuchnąć płaczem. Ten dotyk był dla mnie torturą,ale przynajmniej nie robiłam z siebie jeszcze większego pośmiewiska. - Wracaj do koleżanek. Zeszyty oddam ci najszybciej jak się da. - Nie widziałam reakcji córki dyrektora,ponieważ dalej trzymałam wzrok utkwiony w ławce. Usłyszałam tylko śmiech dziewczyn,a następnie kroki oddalającej się Dagmary. I tak skończyła się przerwa. Czwartek, piętnastego września. To była przedostatnia lekcja. Reszta klasy miała wychowanie fizyczne. Ja powinnam mieć rehabilitację z tym całym Kaliszem w obecności Dagi,bo jest tylko jeden fizjo na całą szkołę,więc i rehabilitację mamy w tym samym czasie. Czemu tam nie byłam? Bo brak mi odwagi cywilnej. Głupio mi że tak przy nim zemdlałam. Wiem,to nie moja wina ale i tak nie mogłam się przełamać i poprosiłam bym mogła przez najbliższy czas tam nie chodzić. Pani Kasia z trudem przystała na moje błagania i każdy W-F spędzałam razem z nią w pustej sali lekcyjnej. Ona wypełniała jakieś papiery,a ja przepisywałam zeszyty od Dagmary. Był też drugi powód mojego unikania fizjoterapeuty. Te cholerne podobieństwo do Pawła! No i traktowanie Kalisza w naszym domu tak jakby nie istniał też nie pomagało. Z drugiej strony dokładnie te same powody sprawiają,że chcę go poznać! Taka dziwna mieszanka uczuciowa. Wiedziałam jednak iż nie mogę unikać go w nieskończoność. Tata zapisał mnie również na rehabilitację poza szkołą. Nie jestem na tyle głupia by wierzyć że na tym zadupiu jest jakikolwiek inny fizjoterapeuta niż Kalisz,więc tak czy siak muszę stawić mu czoła. Wpatrując się w popołudniowe,pomarańczowe słońce za oknem oznajmiłam w końcu moją ledwo co podjętą decyzję. - Pani Kasiu,od następnego tygodnia wracam na rehabilitację. - Przeniosłam wzrok na nauczycielkę. - Brawo Nino, jestem z ciebie dumna. Wtedy po raz pierwszy w tym tygodniu poczułam się troszkę lepiej. No to opisałam wszystko co chciałam,jeśli chodzi o ten tydzień. Niewątpliwie działo się dużo,a ja wciąż ogarniam wszystkie moje emocje... Do następnego.1 punkt
-
Rozdział pierwszy - Widmo przeszłości. Najtrudniej jest zacząć pisać coś nowego. Tak, nowego bo zaczynam nowy etap w życiu więc chciałabym jakoś go uwiecznić. Tyle że skoro publikuję to na blogu to wypadałoby wam nakreślić kim ja w ogóle jestem. Od czego zacząć? Wyglądu? Niepełnosprawności? Pierwszego dnia w nowej szkole? A może od skomplikowanej historii rodzinnej? Może najlepiej od przedstawienia się. Nazywam się Nina Piotrowicz i pod koniec sierpnia skończyłam osiemnaście lat. Kiedy dużo się dzieję to wręcz wiadrami piję czarną herbatę. Ja i mój brat bliźniak urodziliśmy się o trzy miesiące za wcześnie. O ile na Pawle nie odcisnęło to większego piętna to na mnie już tak. Doszło do niedotlenienia które uszkodziło część mózgu odpowiedzialną za ruch. Całe moje ciało jest mniej lub bardziej niepełnosprawne. Nogom dostało się najmocniej, chociaż też nie ma tragedii bo chodzę o kulach. Uszkodzona część mózgu produkuje zbyt duże napięcie mięśniowe które ogranicza mi zakres ruchu i daje tendencje do przykurczy. Bez rehabilitacji nawet nie mogłabym siedzieć. Więc wszystko co mam pod względem poruszania zawdzięczam sobie i mojej rehabilitantce którą z powodu przeprowadzki musiałam niestety opuścić. Moje schorzenie to Mózgowe Porażenie Dziecięce. Wiem o nim oczywiście o wiele więcej niż napisałam tutaj. Jestem zafiksowana na temacie rehabilitacji, neurologii,wcześniaków i uszkodzeń mózgu więc mogłabym o tym gadać godzinami! Jednak dzisiaj już nie będę się zbytnio rozpisywała na ten temat bo wiem że zbyt duża dawka informacji może przytłoczyć czytelnika a mi nie o to chodzi. Znając mnie to będę do tego tematu często wracać. Teraz napiszę o Pawle chociaż nie wiem czy powinnam. Czuję że muszę to z siebie wyrzucić nawet jeśli to bardzo stara sprawa. Jednak czy w sprawie śmierci brata czas może leczyć rany? Niby wałkowałam ten temat z tatą miliony razy ale to nadal we mnie siedzi. Czuję się winna całej tej sytuacji. Było to dziesięć lat temu nad jeziorem niedaleko naszego dawnego domu. Siedzieliśmy tam we trójkę. – Ja, Paweł i nasz starszy brat Oskar. Pomimo że z bliźniakiem mieliśmy zaledwie po osiem lat to on już na swój dziecięcy sposób zaczynał interesować się dziewczynami. Był upalny lipiec więc nad jeziorem tkwiło pełno dzieciarni z okolicy. Jedna z dziewczynek,Paulina była córką sąsiadów i sympatią Pawła. Chciał jej pokazać że potrafi pływać nawet w głębokiej wodzie. Ukochana nie chciała dać mu wiary że to się uda, więc założyli się o buziaka w policzek i jakieś słodycze. Owszem, popłynął ale już nie wrócił. Pierwszy zareagował Oskar który miał już czternaście lat i kiedy Paweł nie wrócił po pięciu minutach to popłynął go poszukać. Niestety po Pawle nie było śladu. Oskar szybko wezwał policję i rodziców. Do dzisiaj pamiętam roztrzęsioną mamę i ledwo trzymającego się tatę. Policja zajęła się sprawą natychmiast. Po dwóch dniach wyłowiono z wody kąpielówki i wodoodporny zegarek Pawła. Śledztwo co prawda toczyło się jeszcze jakiś czas, lecz policja od początku była pewna że mój brat się utopił. Według mnie rodzice za szybko się poddali, nie próbowali szukać na własną rękę czy w robić rozgłosu w mediach. W domu nagle zrobiło się cicho na długie lata. Czuliśmy razem z Oskarem że mama ma do nas żal i nasze kontakty z nią od tego czasu są bardzo chłodne. Dopiero pięć lat temu narodziny naszego najmłodszego brata – Ignasia, przywróciły mamę do życia. Wróciła do pracy w liceum jako polonistka. Ze mną i Oskarem nadal utrzymuje dystans chociaż mniejszy niż kiedyś. W tym roku Paweł oficjalnie został uznany za zmarłego i urządziliśmy mu symboliczny pogrzeb. Wtedy mama postanowiła że przeprowadzamy się do jej rodziców czyli moich dziadków którzy mieszkają w sąsiedniej wsi. Nie myślała wtedy jak to wpłynie na studia Oskara, moją szkołę czy rehabilitację. Uparcie twierdziła że musi zamknąć ten stary rozdział w życiu. Najmniej ta przeprowadzka zmieniła w życiu taty bo on i tak pracuje w kawiarni mojej babci więc ma nawet bliżej do pracy. Moja mama zaczęła pracować w tym całym wiejskim liceum. Niestety ja też musiałam się tam przenieść. O tyle dobrze że moja mama mnie nie uczy i że jestem w klasie integracyjnej. Klasę integracyjną otworzyli co prawda tylko ze względu na niepełnosprawną córkę dyrektora z którą jestem w klasie. Powód trochę słaby ale przynajmniej dobrze że taka klasa jest. Co do domu, to mój dziadek jest wójtem tej całej wsi więc to nie jest biedny człowiek. Na jego posesji są dwa domy. Jeden jest jego i babci a drugi kiedyś był mojej cioci i jej rodziny. Dziadek specjalnie dla niej wybudował posiadłość lecz rok temu tak się pokłócili że ciocia i jej familia wybyli aż do Poznania. Poznań jest siedemset kilometrów od nas bo mieszkamy w lubelskim, blisko ukraińskiej granicy. Fakt faktem dom stał wolny więc się tam wprowadziliśmy. Każde z naszej trójki ma osobny pokój i wygodnie nam się tu żyje. Co prawda wszystkie pomieszczenia są okryte boazerią ale darowanemu koniu w zęby się nie zagląda. Ta boazeria ma nawet swój klimat jeśli mam być szczera. Pierwszy dzień w nowej szkole był bardzo stresujący... Na początku najbardziej obawiałam się jazdy z mamą w tym samym samochodzie. Od czasu wypadku Pawła nie wsiadałyśmy do tego samego auta. Na rehabilitację czy do szkoły woził mnie tata a wyjazdy rodzinne u nas nie istniały od czasu rzekomego utonięcia Pawła. Nie ma jednak sensu jechać na dwa samochody skoro obie zmierzamy w tym samym kierunku. Odbierać ma mnie i tak tata to w jedną stronę da się przemęczyć. Ta nasza pierwsza droga do szkoły była cicha, wręcz bez słów lecz atmosfera gęstniała z minuty na minutę, aż czułam jak wszystkie siły ze mnie uciekają. Rozpoczęcia roku szkolnego wam oszczędzę bo było nudno, ale piątek drugiego września aż obfitował w wydarzenia. Niestety. Nie zaczęło się aż tak źle. Moja nauczycielka wspomagająca czyli pani Kasia jest co prawda mdła i nie widać w niej chociażby zalążka osobowości,ale pomaga mi w czym tylko zechcę więc jest spoko. Niestety pierwszą lekcją była wychowawcza. No i szanowny pan wychowawca (btw, też polonista, tak jak moja matka.) naoglądał się chyba zbyt wielu filmów amerykańskich i chciał żebym przedstawiła się przed całą klasą! Na szczęście nie kazał mi wstawać, jednak i tak poczułam tremę na myśl o wpatrzonych we mnie piętnastu par oczu. Dziwne... Wszyscy wydają się być tacy szarzy i bez wyrazu więc czemu się nimi przejmuję? Postanowiłam stanąć na wysokości zadania. - Jestem Nina Piotrowicz... mam osiemnaście lat... - Tutaj przerwał mi chichot tych szaraczków! Co jest takiego zabawnego w przedstawieniu się?! Poczułam łzy pod powiekami. - I to już wszystko. Nie będę się wypowiadać w obecności tych osób. Zapadła cisza a potem znów rozbrzmiał chichot. Wychowawca przez chwilę patrzył na mnie jak na jakiegoś ducha a potem uśmiechnął się jakoś sztucznie. - Piotrowicz... twoja mama ma na imię Aniela? Z domu Nowakowska, prawda? - Tak – przytaknęłam skwapliwie. Twarz nauczyciela rozjaśniła się tym razem szczerym uśmiechem. - To cudownie! Anielka to moja koleżanka z czasów licealnych i studenckich. Aż się cieszę że obie tu trafiliście! - Rozumiem. - Odparłam lakonicznie. Nigdy nie wiem co odpowiadać w takich sytuacjach. Po tych słowach polonista miał minę jakbym co najmniej zamordowała mu rodzinę. Nic więcej już do mnie nie powiedział i przystąpił do prowadzenia lekcji a ja udawałam że słucham. Na przerwie cała klasa jak jeden mąż unikała mej persony, nikt nawet nie podszedł. Wpatrywałam się w widok za oknem. Jedynie ta niepełnosprawna córeczka dyrektora chciała do mnie podejść. Szła już w moją stronę swoim chwiejnym krokiem. W ostatniej chwili zdążyłam nałożyć słuchawki. Dziewczyna na szczęście była na tyle taktowna i sama się wycofała. Nie czuję potrzeby odzywania się do tych ludzi nawet jeśli spędzę z nimi dwa lata. Niestety na następnej lekcji był WF. Pani Kasia zaprowadziła mnie do salki rehabilitanta z którym mam mieć zajęcia zamiast WF-u. Pomieszczenie jest małe, ale dość jasne. Mieszczą się tam jedynie jedna mata, drabinki na ścianie,umywalka oraz krzesło na które usiadłam po wejściu. Od początku czułam że rehabilitacja tam będzie jedną wielką prowizorką, nie ma miejsca na jakiekolwiek poważniejsze ćwiczenia! Teraz chciałabym by był to mój jedyny problem! Kiedy fizjoterapeuta wszedł do środka (bo przyszłyśmy troszkę za wcześnie) poczułam jakby ktoś nagle odłączył mi tlen. Przecież on wygląda zupełnie jak dorosła wersja Pawła! Te same rysy twarzy, tyle że doroślejsze. Te same szare, lekko skośne oczy które mamy ja i Paweł! Nawet ta sama blond czupryna co u mojego bliźniaka! Przez szum w mojej głowie zdążyłam tylko zarejestrować że mężczyzna wyciągnął ku mnie dłoń. - Tomasz Kalisz, bardzo mi miło. Wszystko w porządku...? Dobrze się czujesz? - Paweł...? - Tyle zdążyłam wszeptać zanim nastąpiła ciemność. Zemdlałam. Trafiłam do pobliskiego szpitala, lecz wyszłam do domu tego samego dnia. Nie wiem czemu i jakim cudem, ale dostałam zwolnienie aż do następnego poniedziałku, więc do szkoły wrócę dopiero po weekendzie. Mama do tej pory się do mnie nie odzywa, tak jakbym tym zemdleniem sprawiła jej jakąś przykrość! Ciekawe czy widziała tego całego Kalisza? Bo gdyby widziała to pewnie sama by zemdlała! Za to tata spisał się jak zwykle na medal i parzył mi litry czarnej herbaty. Wiecie co? Chyba na tym zakończę bo nie mam już zbytnio dzisiaj o czym pisać. Stresuję się następnym tygodniem. Do następnego. Od autorki: Tu macie portret Niny :) PS: Czy mogę wszystkie rozdziały dodawać w jednym wątku czy dla każdego tworzyć oddzielny?1 punkt
-
@Michał_78 @Leszczym @Tyrs @Nefretete @Ana @Rafael Marius - też mam nadzieję, że tekst nie zostanie tak szybko zapomniany bo go wydrukowałem w "Twóczości" wrześniowej, dziękuję za odwiedziny i życzliwe komentarze i miłej kolorowej jesieni :)1 punkt
-
-Dzień dobry, dokąd Pan jedzie? -Dzień dobry. Do BB - odpowiedział Kierowca i wyłączył radio. -A ja chciałem dostać się do W. To po drodze? -Na to wygląda. Ma Pan duży plecak, otworzę drzwi od paki, to go tam wrzucimy. Będzie więcej miejsca. Janek z wysiłkiem ściągnął ciężki plecak ze stelażem i położył na podłodze paki. Strząsnął krople deszczu z zielonej, impregnowanej kurtki i zajął miejsce pasażera. -Było całkiem ładnie w S. a tu leje - zagadnął. -W końcu listopad, dobrze, że nie ma śniegu - odpowiedział Kierowca, po czym zatrzasnął przesuwne drzwi, wskoczył za kółko i przycisnął gaz. Na rozbiegówce zauważył w zakropionym lusterku, że czerwona Scania zmieniła pas, więc włączył się płynnie do ruchu na ekspresówce. -Duże Mobilki, jednak najczęściej myślą za kółkiem - mruknął niby do siebie. Janek chyba nie usłyszał. Stare Ducato - głośny silnik. -Pan pewnie na studia, czy raczej, chyba teraz są egzaminy? - zagadnął Kierowca. -Nie... Teraz podróżuję - odparł Janek. -Teraz? W listopadzie? - zdziwił się Kierowca - Nie lepiej latem? -Latem też podróżowałem, poznaje Polskę. -Nie wygląda Pan na cudzoziemca i nie mówi Pan jak cudzoziemiec - zauważył Kierowca. -Urodziłem się w Polsce i tu mieszkałem do siódmego roku życia - odpowiedział Janek. -Ahaa - mruknął Kierowca. Śmigali na południe, krople falami dość rzęsistego deszczu, spływały po szybie na boki. Przez brunatne chmury w oddali przed nimi zaczęło przebijać słońce. "Ta cholerna wycieraczka, prawie nie zgarnia a przecież ją niedawno wymieniłem", pomyślał Kierowca. -A pan pewnie w pracy - tym razem zagadnął Janek i przetarł okulary. -Tak, jeździ się... - To gdzie? -A po całym kraju. -Za granicę nie? -Dzięki Bogu nie. Za stare auto, bałbym się. Ale i tak, na razie nie mam tam roboty - odpowiedział Kierowca i pomyślał o kolegach, którzy pozamykali firmy transportowe, bo właśnie jeździli za granicę. -Spedycje płacą z reguły tylko w jedną stronę, wysyłasz kierowcę i modlisz się o powrotną trasę - dorzucił Kierowca. -Nie znam się na tym - powiedział Janek. Kierowca pomyślał, "Na czym ty możesz się znać, jak masz dopiero..." -Pan pewnie bardzo młody? - zagadnął. -Mam 21 lat. "Wygląda na sporo więcej" pomyślał Kierowca i wyprzedził nieźle utrzymanego, białego Kanciaka. W środku siedział siwy dziadek przy kości w futrzanej czapce, ogorzałej, czerwonej gębie i kurtce jeszcze z tak zwanego kreszu. Obok siedziała chyba jego żona a na kolanach trzymała jakieś zawiniątko albo raczej zawinięcie, bo musiała przechylać głowę, żeby patrzeć na drogę przed siebie. "Może to jaja, sery, swojska kiełbasa, bimber i tak dalej" pomyślał Kierowca. "Gdyby otoczyło mnie jeszcze kilkoro takich ludzi, poczułbym się dwudziestolatkiem" pomyślał znowu. -Piękny wiek, życie przed Panem - rzucił oklepaną prawdę Kierowca. -Myślę, że wiek nie ma znaczenie - powiedział po zakończonym wyprzedzaniu wieśniaków Janek. -Jak to nie ma znaczenia? - zapytał Kierowca. -No, myślę, że możemy być młodzi lub starzy, ale to zależy od naszego nastawienia. -Jak to? - zapytał Kierowca. -Przez naszą projekcję, czyli nasze postrzeganie - odparł Janek. -Studiuje Pan psychologię, socjologię czy coś takiego? -Nie, na razie podróżuję - z namysłem odpowiedział Janek. Właściwie to Kierowca wahał się, czy go zabrać. Janek wysiadł z tira na stacji benzynowej obok Kurczakowni. Kierowca Kurczakowni nie odpuszcza, twierdzi, że jest uzależniony od skrzydełek. W głębokim tłuszczu smażone, raczej niezdrowe ale cholernie dobre, pikantne, chrupiące. Tak więc, Kierowca też się tam znalazł. Pasażerów zabierał tylko tych, którzy wyglądają bezpiecznie. Janek wyglądał średnio bezpiecznie; raczej wyższego wzrostu, włosy kasztanowe, dawno nie myte, długie związane gumką znad czoła, ubrany na sportowo a na nogach miał buty trackingowe, "mógłby się wybrać na Orlą Perć" pomyślał Kierowca. No, ale go zabrał, Janek machnął na białe Ducato przy wyjeździe z parkingu. Już przestało padać. Woda zalegała tylko na drodze. Lepiej nie jechać za dużymi autami. Te wzniecają prawdziwą chmurę deszczu w sprayu. A gdy są koleiny, jak dostaniesz szprycę "jak z wiadra", to przez sekundę nic nie widzisz. Sekunda to bardzo dużo czasem na drodze. Ale byli na ekspresówce z S do ZG, tu nie ma jeszcze kolein. "Ciekawe czy na tych nowych betonkach też będą kiedyś koleiny" zastanawiał się Kierowca. -Ładna droga - powiedział Kierowca. -W ogóle tu jest fajnie - odparł Janek. -Ma Pan na myśli Polskę? -Tak. -To gdzie Pan mieszka? - zapytał Kierowca. -W Irlandii Północnej. -To tam gdzie strzelają? -No właśnie nie strzelają, zauważyłem, że sporo osób tutaj tak sądzi. Tam można czuć się bezpiecznie. -Ja słyszałem, że tam jest marsz, chyba Oranżystów, dobrze mówię? Lepiej wtedy nie wychodzić na ulice. -No chyba jest coś takiego - po zastanowieniu odparł Janek. -A ci Oranżyści leją się z Irlandczykami.... -Nigdy tego nie widziałem - odparł Janek z lekkim zdziwieniem. -To jest kolejny dowód na to, że media kłamią - z lekko sztucznym uśmiechem zakończył Kierowca. Nie był nigdy na Wyspach Brytyjskich czy tam w Irlandii. -Ale mają oni, ci Zieloni, też jakieś święto - jak gdyby, coś sobie przypomniał Janek. -Jakie? -Nie wiem dokładnie, ale widziałem niektóre ulice udekorowane na zielono i myślę, że tylko ci mieszkańcy się tam dobrze czują - zakończył Janek. -No bo ci pomarańczowi to protestanci a zieloni to katolicy - jeszcze drążył Kierowca. -No chyba tak - bez przekonania powiedział Janek. "Wojny religijne, śmiech na sali, powinni wymyślić jakąś inną nazwę, przecież to ta sama religia" pomyślał Kierowca. -A Pan pewnie katolik? - jeszcze wrócił do rozmowy Kierowca. -Oczywiście, tak byłem wychowany, ale tak siebie nie określam - Janek odpowiadał powoli, jak gdyby się zastanawiał. -A jak? -No właśnie to jest trudne. Nie wiem, wierzy Pan w Boga? -Jasne - odparł Kierowca. -Ja też, ale nie w takiego, jak uczyli mnie na religii - z przekonaniem stwierdził Janek. -A w jakiego? Ekspresówka skończyła się na rzecz Ekspresówki w budowie, równa ale tylko jeden pas w jedną stronę. Nic nie wyprzedzisz, nie popędzisz. Choć stare Ducato niewiele ma mocy, jakiś traktor choć przeskoczyć można. Pachołki biało-czerwone, przedzielona jezdnia na pół. Masz wrażenie, że obijesz lusterka o te pachołki. Kilka miesięcy temu, Kierowca wracał z nad morza z żoną tą trasą. Po prawie stu kilometrach pierwsza stacja była na wysokości ZG. Zdenerwowani ludzie stali w trzydziestometrowej kolejce po hot-dogi. Obok w barze mieli też jakieś żarcie; "pierogi ze szpinakiem" oświadczyła miła panienka. Dlatego, Kierowca przezornie teraz zjechał na stacje benzynową w O. , mimo, że trzeba było nadrobić 2 km. -Mój Bóg jest wszędzie - wrócił do rozmowy Janek, po tym jak już zatankowali. -Jakiej słucha Pan muzyki? - kontynuował Janek, jak gdyby miało to być przedłużeniem teologicznej dyskusji. - Właściwie to każdej. Jest dobra muzyka i tyle. Nie mam ulubionego gatunku. -A jakiej Pan nie lubi? - drążył Janek. -No dobrze jakieś gatunki nie lubiane mam, ale myślę czasem, że im dłużej żyję nie mogę mówić, że nie lubię np. jazzu.. A Pan jakiej muzyki nie lubi? -Ja uważam, że pop jest beznadziejny. Nic głębszego w tym nie ma. Słucham też właściwie wszystko. Od muzyki klasycznej do metalu. Tylko staram się zachować równowagę, bo np. metal burzy ład i spokój wewnętrzny. Dlatego po godzinie słuchania muzyki metalowej, dobrze jest posłuchać muzyki poważnej np. Chopina. -I co, wracamy wtedy na właściwą drogę? To tak jakbyśmy wrócili z Piekła do Nieba? - z niepewnością, wolno mówił Kierowca. -No tak. O to chodzi. Wlekli się za jakąś wanienką, jak mówią kierowcy. Droga w budowie. Ciężarówki nanosiły grube kilogramy gliniastego błota. W oddali na łagodnie wznoszącym się pagórku, leżały równiutko poukładane pnie sosen. Z tej odległości wyglądały jak góra zapałek "Ciekawy gość" pomyślał Kierowca, bo też lubił Chopina. Jednocześnie zastanawiał się co Janek ma na myśli mówiąc pop. Później zaczęli przerzucać się ulubionymi nazwami muzyków zespołów i kompozytorów. Dalej, milczeli i podziwiali lesiste widoki, bowiem tereny wycinek skończyły się. C.D.N.1 punkt
-
@Ana @Ana @Ana @TylkoJestemOna@Dag @Rafael Marius Wybaczcie, ale to co ja piszę, czyli wiersze nie jest odzwierciedleniem mnie. Nie martwcie się, nikt mnie nie zranił, nawet chłopaka nie mam. Zacznę dopisywać do wierszy, że to jest mojego autorstwa wiersz ale nie opisuje moich przeżyć. Ja piszę o tym czego inni nie chcą pisać, o trudnych sytuacjach, o błędach ludzkich, o sprawach które nie raz są zamiatane pod dywan. Wysyłam tutaj swoje wiersze bo chce zobaczyć czy komuś się spodoba mój styl i to co tworzę. Miłego dnia lub wieczoru życzę.1 punkt
-
O skwapliwa pani poemów wszelkich wnijdź i na mnie kwieciem wielkim. Rozkoszom upust zawartych przenik, kochańcom odbiera w niebyt miłowanie. Mawiają przeto wieki nieugięte, żeś jedynym światłem człowieczej udręki, tedy w uniżeniu ku tobie lico zwrócę. Wprost, pod tę kaplicę. I nim powiek jedwabnych, mrugnięcie przywoła, nie będę głuchym dźwiękiem bezkresów przestworza. Jeno złotem sztab wykłuwających strażnicę na obronę, życie. autor wiersza: a-typowa-b1 punkt
-
Zniekształcone głosy przemieszczają się. Przenikają poszczególne warstwy ścian z kamienia, popękanego tynku, czarnego, spalonego żelbetonu nuklearnego schronu… Noc pulsuje. Wnika do przegniłych resztek zmiażdżonego mózgu… Padam na kolana i składam dłonie jak do modlitwy, ale to nie jest modlitwa, to jest spojrzenie w głąb czystego zła. Absolutnej wirtuozerii mroku. Czyjeś szepty. Wciąż szepty. Nieustanne mlaskania. Pomiędzy uderzeniami gongu stojącego gdzieś w labiryntach domu zegara, następuje tajemnicza próba kontaktu… Lecz znowu echo gongu i tykanie… I znowu… Znowu… Ktoś przechodzi, dudniąc krokami, jakby po rezonansowym pudle. Zagłębia się w doskonałej czerni przedpokoju? Korytarza? Za uchylonymi drzwiami kłębi się spirala odmętu. Nie ma zmiłowania. Jest za to rozchodzący się po całym ciele potworny ból rozkładu. Na schodowej klatce, ktoś uderza metalowym prętem o futryny wywartych wrót opuszczonych przed wiekami mieszkań… Wznoszą się obłoki kurzu z przeżartych czasem przedmiotów, rzeczy. Ze spróchniałych szkieletów rozsypujących się trucheł… Następuje ustalanie tożsamości. Dłubanie w cuchnącym zgnilizną miąższu wyrwanych zębów. Elektryfikacja! Elektryfikacja! Uwaga! Poręcze schodów pod wysokim napięciem! Zdają się śmiać wyszczerbione, zębate czaszki. Ich wypalone oczodoły wydzielają mdławą woń radiacji. Spotworniałe kreatury nie z tego świata, przeszyte promieniowaniem gamma. Wsparte jedne na drugich podpierają nieruchomo strop. Sufit pełen zwisających pajęczych płacht. I same obrastają mchem wrośnięte korzeniami w lastryko stopni. I istnieją. I trwają tak w tym obskurnym świetle tlącej się żarówki jak te pradawne filary w świątyni wieczności. Rozkruszam fiolki ze śmiertelnymi bakteriami, wirusami. Puszki z chemiczną trucizną. Wszystko to wala się wokół moich bosych stóp. Obleczone pyłem śmierci. Zatarte. Skorodowane. Powyginane. Przegniłe… Pod stopami chrzęst potłuczonego szkła. Zostawiam za sobą ślady krwi. Długie smugi posoki… Wlokę się, kulejąc, raniony chlaśnięciami bata… Raz po raz… RAZ PO RAZ… R a z p o r a z… Schodzę wolno wśród milczących okrzyków dziurawiących bębenki w uszach. Schizofrenicznych uderzeń i stąpnięć diablej menażerii, słyszanej tylko przeze mnie. Wśród chaosu absolutnego zła. Przede mną długi szpitalny korytarz pokryty gruzem. Podążam tropem ekskrementów i rozwleczonych jelit w wywołującym efekt stroboskopu migoczącym, zimnym świetle poprzepalanych częściowo jarzeniówek… Rozsuwam poobijane metalowe łózka. Zardzewiałe wózki na kółkach z jakimiś tackami z resztkami skrwawionej waty, ligniny, usuniętych nie wiadomo z czego wysuszonych już tkanek… Kto tu jest? Czy, ktoś tu jest? Odpowiada mi jedynie cisza, piskliwy szum rwącego potoku… Potłuczone gabloty pełne medycznych eksponatów, wydzielają intensywny chemiczny odór. Coś z nich powyciekało, krzepnąc w brunatnych pionowych smugach i rozlewając się na podłodze cuchnącymi kręgami. Zresztą pełno tu jakichś nowotworowych guzów, potwornych narośli, pokrywających gęsto żeliwne rury w kątach mrocznych pomieszczeń. Talerze wielookich lamp w zdewastowanych salach operacyjnych zwisają martwo nad aluminiowymi stołami pełnymi kawałków odłupanej glazury, tynku, jakiegoś szarego miału… Kto tu jest? Kto? Czy, ktoś tu jest? Czuję ciągle czyjąś milczącą obecność. Obecność kogoś albo bardziej czegoś, tuż obok, wciąż obok… Nawiedza mnie od początku mojego życia w pochmurny deszczowy dzień na porodowej sali, a co ulega nieustannemu procesowi rozkładu, jednocześnie mu nie ulegając. I nie potrafię się od tego uwolnić. N i e m o g ę! Osaczają mnie ceglane sklepienia, piwnice… Zatęchła apokalipsa wilgoci… Ale, kto? Co? Jakiś maleńki punkt mozoli się na szczycie grani… Opada, lecz znowu wspina się szybko na srebrnej nitce, chwiejąc się w intensywnych podmuchach przeciągu. Nieruchomieje. Znika w szczelinie… Tak oto zbliżam się do czegoś niewyobrażalnie czarnego, mijając po drodze stare anatomiczne ryciny, czarno-białe fotografie posępnych twarzy, bądź w kolorze sepii o popękanej emulsji… Odprowadzają mnie obojętnym wzrokiem dawno umarłe byty. Przepadają za moimi plecami w pomroce dziejów, w trwającym wciąż misterium grozy. Objawia mi się na końcu drogi ogromny drewniany krzyż z przybitą doń skrzydlatą, kościstą (?) maszkarą… Rozchyla szeroko swoje ramiona? Odnóża? Co to jest? Co to takiego, u licha? Ojciec? Czy to ty, ojcze? Ale, jak? Nie pamiętam przecież ciebie takiego, chyba że wtedy, kiedy leżałeś w trumnie w przykościelnej kaplicy. Miałeś taką siną, wykrzywioną twarz, całą w opadowych plamach… Szepty. Szepty. Utajone słowa, jakby nieustającej skargi. Jakby nieprzerwanego, mniszego kazania… A więc, to z tym czymś sprzeczała się moja nieżywa już matka w pokoju za ścianą. W czasie umierania na pomiętej pościeli, wygrażając palcem podczas oskarżycielskiej mowy. To coś jest teraz doskonale nieruchome… Spogląda na mnie przeraźliwie martwo i nieskończenie pusto w wyjącym wietrze lodowatej nocy… Rozwiera się nade mną jak na powitanie, niczym koszmarny robak. Podchodzę blisko, najbliżej, na wyciągnięcie ręki. Dotykam absolutu mroku… * To się przemieszcza. Powoli. Bardzo powoli… W półmroku korytarza. W nikłym, stroboskopowym świetle migoczącej jarzeniówki. Przestrzeń zamyka się. Przestrzeń się otwiera. Pulsuje. Drży… Moje dłonie kładą się pod lodowaty dotyk. Moje dłonie. Dłonie oczekujące… Spoglądam na wiszące na krzyżu monstrum. Na to spotworniałe truchło… Dotykam chropowatej skorupy. Odłupuję kawałek po kawałku… Po ramieniu przebiega mi pająk, łaskocząc mnie swoimi długimi odnóżami. Włoskami na odwłoku… Widzę stosy połamanych desek, oparte o ściany wieka wielkich trumien. Napastują mnie przerywane linie, jakieś uskoki, psychiczne przełomy. Lecz obraz pozostaje zimny, pełen kurzu i pajęczyn. Straszący groteskową bezwzględnością. Milczący i przesycony piskliwym szumem promieniowania czasu. Spogląda na mnie zło tak odmienne, że nie pozostawiające nawet pozorów jakiegokolwiek maskowania grozy. Kwintesencja mroku i opuszczenia. Psychoneurotyczna wizja ze schizoidalnym zespołem symptomów… Przytłacza mnie obcość i trudna do zdefiniowania wielorakość doznań, pełna jakichś symboli, znaków i niezrozumiałych gestów. Dookoła mnie zwały jakiegoś wypalonego żużla, poszarpanych szmat, organicznych cząstek. Bezdenna otchłań melancholii, która nawet sama siebie przytłacza swoim własnym ciężarem, zapadając się w sobie i wciągając wszystko z potwornym, grawitacyjnym jękiem czarnej dziury. Wszystko się ode mnie odwraca na pięcie z gwałtownym spazmem furiata. Krusząc się i niwecząc w obłokach kurzu wszelkie przejawy żałosnego bytu. Podążam poprzez te formy odrealnione i ciężkie, odwalając mozolnie skorodowane blachy stanowiące pancerz jakiejś antycznej chimery… Z pewnością zeszło tu coś do podziemi i uległo metamorfozie kształtu. Wkroczyłem w zaświat na własną odpowiedzialność. Spadłem. Stoczyłem się na samo dno, które wcale jednak nie plonie, tylko jest bezkresem smutku i zapomnienia. Lecz niespodziewanie przestrzeń rozszerza się. Przestrzeń oddycha, wzruszona elektrycznym impulsem, iskrą życia … Strumienie powietrza opływają moje skronie, nagie ciało… Zaciskam powieki. Coś najwyraźniej budzi się, by skonać w ponownej kreacji zmarłych przedwcześnie, poronionych widm, by narodzić się w zmienionej zupełnie eksplozji krzyku. Coś się wciąż przejawia w plejadzie sennych majaków. Zaznacza swoją obecność od pierwszych chwil mojego istnienia. W czarno-białej sekwencji zdarzeń deszczowego dnia. W przeszytej mnogością mżących pikseli pustce szpitalnego oddziału. Charles Baudelaire dąsa się na mnie, ściskając w dłoniach Sztuczne raje… Albowiem wszedłem mu w paradę intensywnych narkowizji. Spogląda na mnie posępnie znad kamiennej płyty swojego grobu. Kiedyś to był Albert Camus. Dzisiaj, Baudelaire. Tak oto staczam pojedynek z pozycji skundlonej, groteskowej brzydoty. Nacieram, uderzając zaślinionym pyskiem w zmurszałe cegły przegniłego muru. Upadam. Wstaję. I znowu… Wstrząsam raz za razem pokładami Hadesu, doznając wniebowstąpienia do błogiej nieświadomości… Budzę się. (Włodzimierz Zastawniak, wrzesień 2022-09-06)1 punkt
-
[Zebranie, na którym miano zdecydować, co wolno niektórym w ich własnych alkowach, właśnie rozpoczęto. W przyszłości ogłoszą, tę datę jak święto i przekażą dalej nowym pokoleniom, które to na pewno w tej treści coś zmienią.] Marchewka na środku stanęła nieśmiało. Karotki pisnęły: – Opowiadaj mamo! I zaczęła mówić wprost onieśmielona, bo wszystkich na blacie było wręcz od groma: – Cukinia z Kabaczkiem poznali się w Leczo, w mieście, w którym serca elegijne leczą. Byli i są młodzi, nieświadom ryzyka, jakie niesie prawo Noża^Widelczyka. Zeznali oboje, że wcale nie chcieli, że zachorowali, tak właśnie myśleli. Bronili się bardzo przed tą aberracją, skapitulowali tuż tuż przed kolacją. I nagle tych dwoje miało się ku sobie… – To jest niedorzeczne Panie i Panowie! – Wtrąciła się Dynia, moralności anioł. – To wbrew jest rodzinie i naszym zasadom! Kabaczek z Cebulą winien się ożenić, a że będzie ryczał, nie mnie to ocenić. Na Cukinię czeka zaś polny Pomidor. Nam jest dobrze znany, to zacny amigo. Jestem głową rodu, a nawet narodu. Najlepsze są związki, gdy aranżowane, nowe statystyki pokazują dane. Chciałabym najlepiej dla tych nowalijek, kara i nagroda: smakołyk i kijek. Zrozumcie mnie, proszę, zresztą nakazuję, to ja dbam o młodzież, ja się nią zajmuję. A więc nie pozwalam! Nie wyrażam zgody! Proszę, więc zapisać: Odwołane gody. – Uprzejmie przepraszam, ale mam już kogoś! – Pisnęła Cebula z miną bardzo trwogą. – Proszę mi wybaczyć, lecz jestem zajęty. – Pomidor spąsowiał i zamilkł przejęty. – Drodzy Przyjaciele, to nie nasza sprawa, nie trzeba roztrząsać w Kuchennych annałach. Dość Dyniowych praktyk. – Rzekło gremium Papryk. – Trochę nam przeszkadza pani Dyni władza, która słynie z tego, że ma duże ego i zawżdy wojuje, życie innym psuje. My się nie zgadzamy na młodych karanie! – Ale ja już dawno rozpisałam kwestie, nie wyrażam zgody na żadną amnestię! – Dynia się żachnęła i w złości rozdęła. – Choć jestem z daleka, tylko w roli świadka, to odświeżę memo: zgodna koligacja. – rzekł pan Oregano i zniknął z widoku, bo dostrzegł słyszalny w gromadzie niepokój. – Czy kolega świadek jest pewien sugestii? Bo w takim przypadku, to figa z amnestii. – dołączył Majeran, starszy podpułkownik, okaz dobrych manier i mędrzec kunsztowny. Wtedy, jakby znikąd, wpadł na salę rozpraw, starszy syn Marchewki, niejaki Naciosław. Musiał chwilę przysiąść i chwilę odpocząć, żeby swą przemowę na luzie rozpocząć. Odsapnął, od chrypnął i tubalnym głosem na wskroś jak nie ryknął: – Co was to obchodzi, kto z kim dzieli sagan, jeśli w swoim wieku, nie ma co się wzdragać, tym bardziej że Młodzi myślą jednakowo: chcą swe życie przeżyć na nutę bajkową. – Mówisz nader wzniośle, lecz nie zapominaj, że tych dwoje łączy pobratymczy klimat. – Majeran przemówił i popadł w rozsypkę, jednak wcześniej uniósł wysoko pacyfkę. Marchewka coś chciała, lecz zrezygnowała... – Chciałbym, jeśli można, casus podsumować. – Odchrząknął ząb Czosnku i kontynuował. – Jestem tego zdania, co Papryczek gremium, On się Jej należy, a Ona zaś Jemu. Sobie są pisani, w sobie zakochani. Niepotrzebny rozłam, nie z naszym udziałem. Wiem to z doświadczenia, też kiedyś kochałem. Zakazana miłość Czosnku i Kiełbasy, dziś nikt nie pamięta, jakie były czasy. Kazali mi rzucić moją ukochaną, a co jeszcze gorsze o mnie jej nałgano. Żem niesamodzielny, w główce pomieszkuję, z innymi Czosnkami i w kółko żartuję. Żem Czosnek zwyczajny, Czosnek pospolity, więc nigdy nie będę członkiem ich elity. Wzniecili kwerendę, ustawili straże, jeśli złamię zakaz, narażę się karze. Zażądali nadto, bym z Kuchni wyjechał, nigdy nie wracając, tęsknot swych zaniechał. W bólu i rozpaczy uczuć się wyrzekłem. Szybko wyjechałem, świat cały przeszedłem. Zostałem szlachcicem, jam Czosnek Niedźwiedzi, gdy śnią mnie Kiełbaski – biegną do spowiedzi. Rozumiem w całości, co ci młodzi czują, kiedy inni klęską ich się delektują. Podkreślam stanowczo: sprzeciwiam się karze i proszę, by wynieść młodych na ołtarze. Jeśli ujrzę sprzeciw, nie ręczę za siebie, ani za tych, którzy w saganowym niebie! Składam obietnicę na pętko Kiełbasy, że będę was bronił, Młodzi, po wsze czasy! Kabaczek z Cukinią milczeli w obawie, że swym jednym słowem przegrają w tej sprawie. A oni jedynie chcieli żyć w miłości, z dala od rodzinnej i społecznej złości. Spojrzeli po sobie ciut skonfundowani, nie czuli się dobrze, trochę jak przegrani, którzy zawsze będę na językach innych, gdzie więc mieli szukać, tej przyczyny winnych? W Księgozbiorach Prawa iście Kuchennego, czy może w zwyczajach plenum zmurszałego? Nastąpiła cisza, jakby tuż przed burzą, gremium i świadkowie pakowali urząd. Gdy wszyscy myśleli, że to koniec dramy, ktoś wstał i przemówił, mając inne plany. – Chciałbym coś powiedzieć, to jest bardzo ważne, a dowody na to są w pełni żelazne. Otóż zaszła myłka, bywa tak czasami, jestem już obyty z takimi akcjami. A więc w moim kraju jest powszechnie znany ‘agnat’ takie prawo, tu wykorzystamy. Kabaczek jest synem, a jednak nie bratem, ergo chciałbym zostać tej Młodzieży swatem. – Ukucnął Kmin Rzymski i schował dotację, kontent z partypacji, poczuł satysfakcję. Zamyślił się, powstał i ruszył przed siebie, by ocalić pewną zakochaną Stevię.1 punkt
-
Przepraszam Jestem tylko człowiekiem Mam język człowieczy I słowa człowiecze Przepraszam, że czasem Nimi kaleczę Nawet wtedy gdy zamiar mam inny Już idę, już milknę Odwracam wzrok w stonę barwnych łąk kwietnych, w stronę kształtów i wdzięku poukrywanych tam kwiatów. Naturalnie nieskazitelnych, Tak po prostu sobie rosnących, swobodnie będących. Niewymuszenie pięknych Naturalnie od siebie odmiennych.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne