Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 30.07.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. urodziłam się szara jak morze i zniknęłam szukają mnie na częstotliwościach których nie ma czekam na przypływ ale po co? tata nigdy mnie nie poznał matka była jak fale pomarszczona i tymczasowa a ja? to tylko pocztówka ta, która nigdy nie dotarła do adresata na kolanie skończona na kolanie bita po dupie zapadam się w morze martwe jestem tylko częścią oceanu szaleństwa zniknę w końcu i dla ciebie już znikam pijana cieczą słoną jak treść moich oczu umarła pani woda
    5 punktów
  2. Poprosiłem raz krytyka by ocenił moje dzieło w rogu stolik kawiarniany i się w Polskę popłynęło. Teraz łzy mi z oczu płyną bo straciłem gros gotówki krytyk nic mi nie ocenił do dziś prawi mi wymówki. Całą winę zwala na mnie, że za często, że z nadmiarem wydeptywał kelner trasę między nami, stołem, barem. Przedobrzyłem dziś wiem o tym ale wtedy w takiej chwili nikt nie liczył ile głębszych żeśmy razem wychylili. Krytyk spił się niczym świnia moja czelność też nie lepsza upaprany, chrzan z musztardą upodobnił mnie do wieprza. Teraz, kiedy wytrzeźwiałem kiedy kac utracił władzę - niechaj nikt się z was nie waży iść w me ślady - szczerze radzę.
    4 punkty
  3. Chwali się dama wróciwszy z Wiednia: "Kawa w tym Wiedniu jak zwykle przednia. Gdy wypnę ładnie swe części zadnie cena za napar wychodzi średnia."
    2 punkty
  4. Ból egzystencjalny I bezsens, rutyna Zespół to marny Lecz tak się zaczyna Później coraz gorzej Spadasz w dół jak głaz Myślisz: o mój Boże Może to taki czas Jednak to kłamstwo I wciąż cię prześladuje Uczuć szachrajstwo Które tak cię dołuje Chcesz od niego uciec Choć na chwilę, na moment Lecz nie wystarczy chcieć Czujesz w środku zamęt Czy jest jakieś wyjście, Jakieś rozwiązanie? Jak wiecie to krzyczcie Wciąż czekam na nie.
    2 punkty
  5. Pewien Chińczyk skośnooki nosił czarny pas dżudoki chełpił się nim dookoła mówiąc, że to chińska szkoła. Chełpił nim się w dni upalne a slogany powtarzalne brzmiały, jako te fanfary Chińczyk nie upuszczał pary. Wszystko działo się do czasu bowiem gdy raz wracał z lasu błysło, niebo pociemniało i ulewą powitało. Idzie Chińczyk mokry, cały od czerepu po sandały zmokło także i kimono wtedy to zauważono. Że pas czarny w oczach blednie a to znak, że Chińczyk wrednie zadrwił z nas i nas oszukał deszcz mu z pasa farbę spłukał. Skoro to się już wydało, że to oszust, jakich mało łazi myśl po głowie taka, nie zważajcie na chojraka. Tchórzem ci on jest podszyty na co dowód mam niezbity, że jak lis przefarbowany zadrwił sobie z nas skubany.
    2 punkty
  6. Pewna pani, mieszkanka Wybrzeża, namierzyła dzieł sztuki fałszerza; przydybała na rynku na gorącym uczynku; teraz fałszerz się w piersi uderza.
    2 punkty
  7. Kroczkiem cichutkim jak Świtezianka, ucieka lato chyłkiem po polach. Kwiatuszki strąca, wiatrem dręczone, głowę unosi - miss elegancka. Pędzlem coś smagnie, pozłoci zieleń, stracha przewróci, kapelusz zwinie. Jakby już była po drugim klinie, a zamiast stringów - barchany wdzieje. I tak co roku w piętkę nam goni, a wiara wzdycha ochy i achy! Dwie panny mają śmiechu po pachy, nektar spijają z kwiatów piwonii. Lirycy brzęczą... znów się pobiją, jedna zaświeci, druga przyśnieży. Pór roku będzie, wdzięczny balecik, może się skończy wielką zadymą. Jeszcze miesiączek - szał bijatyki, zaczną przeszkody sobie posyłać. Urzeczywistnią czar zmian co chwila, patrz, piękna jesień, znów nas zaszczyci. A lato będzie za trzy kwartały, glob wokół słońca zatańczy walca. Zapewniam wróci... o rok dojrzalsza, wygoni siostry już zasiedziałe. "Lato nie dopisało, ale jesień dopisze - do wiecznych zmartwień wieczną ciszę..." - Jan Izydor Sztaudynger.
    2 punkty
  8. płynęłam z nurtem w pośpiechu czasu nie było mi szkoda przysiądę teraz zobaczę jak w słońcu srebrzy się woda
    2 punkty
  9. W górnych rogach są słońce i księżyc – Panowie. W dolnych kometa oraz gwiazda. Wiele rzeczy jest tłem. W kierunku środka prowadzi niebieski i czerwony szlak. Na pierwszych planach : po lewej jest bagnisko, po prawej biały zamek ze złotą wieżą. Na mapie jest punkt, ukazujący obiekt, o którym myślę.
    2 punkty
  10. @Nefretete Mówisz tak, bo nie znasz Krzycha biedak wcale nie oddycha żachnął się no i zakrztusił bez powietrza się zadusił. Próżne było ratowanie usta - usta, potrząsanie Krzycho leży martwy w trawie - myślisz, że juz po zabawie? Towarzycho z boku siedzi nikt tym faktem się nie biedzi no, bo, po co, każdy to wie piją więc za Krzycha zdrowie. Tak kolejka po kolejce popuszczają luźniej lejce wkrótce amok ich opęta - Krzychu? Kto go tam pamięta? Tu się liczy ten, kto żyje ten kto daje sobie w szyję trup tu nie ma racji bycia bo on stracił chęć do życia. Pozdrawiam
    2 punkty
  11. DO ZIP EPIZOD. OCZAR MUSKA, JAK SUM RAZ, CO? ILE - DANA - EPIZODÓW ZWÓD OZ, I PEAN ADELI?
    1 punkt
  12. W moim małym domku stoi szafa, kwiatek na parapecie też stoi. Skromne ramy obejmują ten obraz „obfitości”, dzięki temu nie wylewa się oknami, a ewentualnie zwiedza okolicę, każdego dnia, dzień po dniu... lecz kiedy przychodzi czas... czas – stary znajomy przychodzi i mówi „teraz albo nigdy”, to wcale się nie zastanawiam, pakuję ten dom, cały dom i szafę i kwiatka i wybywam, by marzenia przyłożyć do rzeczywistości i stwierdzić, czy naprawdę są takie strome i takie okrutne, srogie, nieprzystępne i nie dla mnie. Kwiatek, który nie rozumie, dlaczego w tym zamieszaniu wylądował na wierzchu plecaka, spogląda na szafę ciskając znaki zapytania... „no żeż, powiedz coś, bo ja nie umiem”... i wnet jej drzwi choć opornie, skrzypieć zaczynają, raz jeden i drugi raz, ale czy robią to w geście protestu czy aprobaty? Tego nie wiem. Nie wiem tak samo, jak nie wiedziałam nieraz, a może wiedzieć zapominałam, bo będąc w wielkim uśmiechu, swojej wiedzy już nie oczekiwałam... ale wiem, jak wiedziałam, kiedy wzięłam to za protest i wypakowałam cały dobytek na stacji „nigdy”, więc dziś uznaję skrzypienie za wsparcie decyzji, klepię szafę przyjacielsko, bo wiem, że będziemy się w tym nosić wymiennie. Czasami dom potrzebuje się przejść, tam gdzie jeszcze nie był i zebrać kilka widoków, do powieszenia na ścianie, aby potem domownika zabierały w snach, wciąż dalej i dalej i... aż znajdzie kolejne marzenie, jeszcze odleglejsze, bardziej egzotyczne, którym będzie chciał przystroić sobie ściany...i znów zacznie wciągać w nie całe swoje wyposażenie, wszystko co już posiada na stanie, aż napuchnie po ramki okna, jakby nawoływało, jakby ufało, że przyjdzie czas i na to, przyjdzie i zakręci karuzelą zdarzeń.
    1 punkt
  13. czy to liść, czy ptak zerwał sie do lotu - czy to wiatr czy skrzydła
    1 punkt
  14. lubię gdy ktoś się uśmiecha ma otwarte serce oczy nie łzawią lubię jak patrzy w przyszłość nie obca mu nadzieja lubię gdy na jego twarzy nie widzę zmartwień ani smutku lubie gdy cień go nie wstydzi potrafi zrozumieć innego lubię gdy ktoś patrząc w oczy umie rozmawiać o dniu i nocy
    1 punkt
  15. Mikołaj z miasta Krakowa Do trzech lat to był niemowa Kompot zawsze mu dali A jak raz mu schowali Rzekł groźnie "mama nie chowa".
    1 punkt
  16. W Chorwacji na wakacjach Taka jest prawda jestem w Chorwacji na wakacjach i nie wiem skąd ten pomysł zrodził się w mojej głowie akurat tutaj i teraz w Chorwacji na wakacjach a więc: pierwszego dnia pobytu w Chorwacji na wakacjach w miejscowym sklepie zakupiłem CHEST EXPANDER 5 RESISTANCE LEVELS na drugi dzień znaczy się dzisiaj o 9 rano wstałem z łóżka od razu zauważyłem na podłodze pełzającego robaka podstawiłem kolorową kartkę papieru robak wpełznął na kolorową kartkę papieru i delikatnie wyniosłem go na zewnątrz wypiłem wodę z miodem zacząłem ćwiczyć CHEST EXPANDER zrobiłem 5 serii każda po 12 powtórzeń żona w tym czasie usmażyła jajecznicę na boczku wygląda świetnie powiedziałem, zerkając na patelnię przez ramię żony następnie schowałem do pudełka CHEST EXPANDER pomyślałem, a może wieczorem napiszę wiersz póki co taka jest prawda jestem w Chorwacji na wakacjach tuż po wyniesieniu robaka na zewnątrz na kolorowej kartce papieru tuż po wypiciu wody z miodem tuż po ćwiczeniach fizycznych - wzmacniających mięśnie klatki piersiowej tuż przed jajecznicą na boczku przed wycieczką statkiem do Dubrovnika przed napisaniem wiersza. Zauważ, jakie to wszystko jest sympatyczne i proste. Mlini, 29. 07. 2022.
    1 punkt
  17. Ile tajemnic kryje się w słowach niepowiedzianych są wodospadem nurtem spływają w dorzecze leniwie płyną dnia spowolnieniem i pradoliną życia pocieszeń się rozlewają ocean wzburzony zaprasza 28.07.2022
    1 punkt
  18. Pilot pociągnął za dźwignię: odpowiedział mu przeraźliwy huk czterech silników. Samolot potoczył się kilkadziesiąt metrów w kierunku pasa startowego i stanął tam, pozwalając poprzedniemu odlecieć na bezpieczną odległość. Wydano zezwolenie na start, a wtedy Airbus A380 wykonał pół obrotu, ustawiając się dziobem pod wiatr. Złocisty Kris, namalowany na ogonie, wystawił kuper do błękitnych fal pokrywających Zatokę Botaniczną i rozpostarł skrzydła, gotów odlecieć stąd jak najprędzej. Pilot ponownie pociągnął za dźwignię, tym razem do oporu. Silniki zahuczały, samolot nabierał rozpędu, popychany siłą trzystu tysięcy newtonów, aż jego kadłub zaczął się trząść i podskakiwać, jakby pas startowy był ułożony z kocich łbów, a nie idealnie wypolerowanego bituminu. Był już na samym końcu drogi, prawie trzy tysiące metrów od początku rozbiegu i zdawało się, że lada moment uderzy w halę lotniska, kiedy nagle przód uniósł się pod kątem osiemnastu stopni, a ułamek sekundy później, ostatni punkt styczności z ziemią przestał istnieć. Samolot wznosił się lekko w powietrzu niczym papierowa strzała, a nie maszyna o masie ponad pięciuset ton. Siedziałem przy samym oknie na dolnym pokładzie, wystarczająco daleko w tyle, żeby gigantyczne skrzydło nie przesłaniało mi widoku. Miasto w dole malało w oczach, jakbym przesuwał suwakiem na mapie Google. Mignęła w oddali charakterystyczna sylwetka gmachu opery, stylizowanego na fregatę o rozwiniętych żaglach, zaświeciło z przeciwnej strony słońce. Samolot wzbijał się jednostajnym ruchem przez dwadzieścia minut. Gdy osiągnął pułap jedenastu tysięcy metrów, pilot wypoziomował lot. Zgasły sygnalizatory zapięcia pasów i kilkunastu pasażerów pospieszyło do łazienki. Rozejrzałem się po pokładzie: prawie wszystkie miejsca były zajęte, ja jednak miałem szczęście, bo siedzenie obok było puste, a to za nim zajmowała jakaś kobieta, za nią wąski korytarz, czterech siedzących w rzędzie, drugi korytarz, trzech siedzących i okienko, identyczne jak to, przy którym siedziałem. Pewnie w ostatniej chwili ktoś zrezygnował i nie udało się znaleźć nabywcy, choćby za połowę ceny. Rozerwałem plastikową torebkę i wyciągnąłem z niej słuchawki. Przy dźwiękach muzyki monotonny krajobraz nabierał dramaturgii — nieba nie mąciła najmniejsza chmurka, widoczność była znakomita, a ziemia w dole wyglądała jak dzieło abstrakcjonisty: cienkie, proste linie zaznaczały sporadycznie drogi na pustkowiu, zgniłozielone plamy to porośnięte eukaliptusem wzgórza, coraz rzadsze. Dalej kolory się zlewały w białawe łaty wyschniętych, pokrytych solą jezior. Na korytarzu pojawiły się asystentki: wysokie i smukłe, ubrane w dopasowane bluzki i obcisłe, wzorzyste spódnice. Pracowały parami: jedna ciągnęła wózek, druga popychała go z tyłu. — Czego się pan napije? — Sok pomidorowy poproszę. — Z pieprzem? Pokręciłem przecząco głową. — Coś jeszcze? — Kubek wody. — Gazowanej czy nie? — Niegazowanej. Podała mi co chciałem, do tego paczuszkę pistacjowych orzeszków. Popijając soczek i gryząc orzeszki, zatopiłem wzrok w pustynne obszary pode mną. Miałem wrażenie, że jestem zawieszony wysoko na niebie, a ziemia powoli się przesuwa do tyłu. Kobieta obok poprosiła o szklankę czerwonego wina. Mogła mieć koło czterdziestki i wyglądała na dobrze zadbaną. Pewnie leci odwiedzić rodzinę lub zająć się biznesem; samotnych turystek w jej wieku nie spotyka się często. Wstała i ze schowka nad głową wyciągnęła plik arkuszy. Ułożyła je przed sobą na plastikowym stoliku, zapaliła lampkę u góry i zaczęła czytać. Ciekawe czy płacą jej za nadgodziny? A może po prostu lubi to robić. Facet przede mną rozłożył siedzenie na maksa i musiałem dostosować pozycję. Ziemia zmieniła znowu kolor, tym razem na jaskrawo czerwony, który przypomniał mi o szczepieniu klaczy przeciwko końskiej grypie kilka lat temu. — Ta strzykawka, nie za mała jak na konia? — A bo ja wiem? Chyba nie… — Weterynarz zamruczał pod nosem. Wbił z całej siły strzykawkę, jednak niezbyt fachowo: kawałek igły tkwił w karku klaczy, druga część się odłamała i poleciała nie wiadomo gdzie. Bałem się, żeby nie popłynęła z krwią do serca. Wtedy weterynarz wyciągnął z torby stalową podkowę i zaczął ją przesuwać nad ziemią, jak saper szukający miny. Igły ani śladu, za to do podkowy przylepiają się grudki czerwonej ziemi. — Co to? — Żelazo. Minęły dwie godziny lotu. Symbol samolotu na ekranie zamontowanym w siedzeniu przede mną utknął w jednym punkcie na linii biegnącej w kierunku północno-zachodnim, kilka centymetrów od brzegu Oceanu Indyjskiego. Przełączyłem napisy na niemiecki, żeby nie przeliczać z mil na kilometry i z Fahrenheita na Celsjusza. Do zewnętrznej strony szyby przylgnęły mikroskopijne płatki śniegu, po drugiej stronie zachodziło słońce, ziemska skorupa znikała pod purpurową kołdrą nieba. Ze słuchawek popłynęła romantyczna melodia i w tym samym momencie na korytarze wytoczono wózki z obiadem. Kobiecie obok podano kurczaka i szklankę wina. Ściągnąłem słuchawki. — Co pan chciałby zjeść? — A co jest do wyboru? — Kurczak i wołowina. — Kurczak. — Niestety już nie mamy. Może być wołowina? — Nie, dziękuję. Stewardessa popatrzyła na mnie zdezorientowana, jakby nie była przeszkolona na taką ewentualność. — To podać dodatki, bez głównego dania? — Dziękuję, nie jestem głodny. Założyłem słuchawki. Wyjąłem długopis i zapisałem na marginesie karty pokładowej tytuł utworu oraz wykonawcę. Skoro nie mieli kurczaka, czemu dała mi możliwość wyboru? Chwilę później przyszła inna asystentka, ta odpowiedzialna za całą sekcję. Była nieco wyższa od poprzedniej, miała długie, czarne włosy, upięte z tyłu spinką, ale najbardziej przyciągały uwagę duże, okrągłe oczy oraz pomalowane różową szminką usta. Wyglądała na całkiem ładną Malezyjkę o europejskich rysach. Popatrzyła na mnie przepraszająco i odezwała się uprzejmym tonem: — Bardzo mi przykro, że nie mogliśmy podać, co pan sobie życzył. Sprawdziłam w kuchni, niestety kurczaka już nie mamy. Nalegam, żeby pan coś zjadł. Do końca lotu zostało jeszcze pięć godzin. Czy podać panu alternatywne danie? — Proszę nie robić sobie kłopotu. Ja naprawdę nie jestem głodny. — Żaden kłopot, po to tu jesteśmy. — Dziękuje, naprawdę. Odeszła niepocieszona. Moje zachowanie zwróciło uwagę siedzących najbliżej, zwłaszcza kobiety obok, popijającej czerwone wino. Nie minęło dziesięć minut kiedy ta sama Malezyjka wróciła w towarzystwie asystenta pokładu, ubranego w dopasowaną marynarkę czarnego, matowego koloru, ze stójką, podobną do tej, jaką miał na sobie Bruce Lee w „Wejściu smoka”. Jeszcze raz przeprosił mnie za tę niewygodę w imieniu swoim oraz linii lotniczych. Skinął na asystentkę, która podała mi olbrzymią tacę z dużym wyborem owoców, pokrojonych na kawałeczki. Po krótkim namyśle włożyłem do ust kawałek ananasa i zrobiłem minę, jakbym nie kosztował w życiu nic lepszego, żeby już nie stali nade mną z zębami wyszczerzonymi w sztucznym uśmiechu i poszli sobie. Nie zdążyłem zjeść wszystkiego, gdy nadeszła stewardessa, ta która obsługiwała mnie na początku i podała mi tackę z obiadem. — Proszę, kurczak dla pana. — Przecież zabrakło… — Ten jest z pierwszej klasy. Smacznego. Jedzenie poprawiło mi humor. Zacząłem układać w myślach ranking linii lotniczych, którymi miałem okazję latać ostatnio. Zapadła noc i asystentka poprosiła o zasunięcie pokryw na oknach. Przerwano program rozrywkowy, żeby nadać komunikat, w którym kapitan poinformował, że za chwilę wejdziemy w prąd strumieniowy. Włączono sygnalizatory zapięcia pasów. Po kilku minutach dały się odczuć pierwsze kołysania i wstrząsy, jakby samolot skakał po pagórkach. Przybierały na sile. Parę metrów przede mną wypadły z niedomkniętego schowka na podłogę części bagażu. Asystentka podbiegła, szybko go zamknęła, po czym usiadła na swoim miejscu i zapięła się pasem. Turbulencje były równie groźne dla samolotu, co machanie ogonem dla krowy, jednak wielu pasażerów odczuwało dyskomfort, a niektórzy bali się panicznie. Siedząca obok kobieta wyglądała na przerażoną: praca, dom, stabilizacja życiowa — to wszystko zostało daleko, teraz za oknem ciemność, w sercu lęk i oczekiwanie na kolejny wstrząs. Turbulencje nie trwały dłużej niż dziesięć minut. Kiedy samolot powrócił do idealnie jednostajnego lotu, odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do mnie. Poczucie zagrożenia jest dobre, bo zbliża ludzi do siebie. Potrzebują odreagować z kimś, kto jest pod ręką. Tak było z nią w tej chwili. — Mój boże, już myślałam, że się rozlecimy… — Ależ skąd, ten samolot jest niezniszczalny — grałem rolę twardziela. — Tak myślisz… — odrzekła uspokojona i już pewniejszym głosem zapytała: — Dokąd lecisz? — Do Düsseldorfu. A ty? — Singapur. — Praca? — Tak, jeden tydzień. — A ja na dwa. Potem tydzień wakacji. Przechodząca obok asystentka zatrzymała się przy nas. Trzymała w rękach butelki z winem: białym i czerwonym. Dolała kobiecie, z którą rozmawiałem i odeszła. — A na wakacje dokąd? — Do Warszawy. — Gdzie to jest? — W Polsce, skąd pochodzę. — Po akcencie sądziłam, że jesteś Rosjaninem. — Blisko. Temat się wyczerpał. Popatrzyłem na mapę: mijaliśmy właśnie port Surabaya na Jawie, niecałe dwie godziny od celu podróży. Odpiąłem pas i przeskoczyłem nad nią, ale zanim wylądowałem na korytarzu, zdążyłem zauważyć, że ma dość zgrabne kolana. Zacząłem chodzić tam i z powrotem, żeby rozprostować nogi. Większość pasażerów oglądała filmy, niektórzy bawili się gadżetami, kilku spało. Z przodu, przy ścianie siedziała kobieta z małym dzieckiem w nosidełku, które płakało bez przerwy. Podszedłem do miejsca łączącego dwa korytarze i pełniącego rolę kuchni. Odsunąłem dyskretnie zasłonę: w środku stały dwie asystentki, drobnej budowy, prawie wcale biustu. Rozmawiały o czymś z przejęciem. Rozpoznałem mandaryński, jeden z czterech oficjalnych języków używanych w Singapurze. Złapałem za papierowy kubek z wodą, wypiłem jednym łykiem, sięgnąłem po następny, a wtedy przerwały rozmowę. — Może chce pan spróbować whiskey? Skąd ona wie, co facet w moim wieku lubi najbardziej? Podziękowałem i przytknąłem nos do szyby w drzwiach zewnętrznych: w dole panowała absolutna ciemność. Gdybym pociągnął za wajchę, czy drzwi by się otworzyły? Zginąłbym od razu, czy spadałbym wystarczająco długo, żeby ujrzeć w migawce całe swoje życie? Wolałem na wszelki wypadek nie ryzykować. Stanąłem na końcu kolejki do toalety. Na nogach zamiast butów miałem grube skarpety, które znalazłem w torebce na siedzeniu. Była w niej również opaska na oczy do spania, mikroskopijna szczoteczka do zębów i jeszcze mniejsza tubka z pastą, zbyteczny drobiazg, gdyż zębów podczas lotu nie szczotkowałem, używałem gumy do żucia. Wąskie drzwi jednej z toalet się otworzyły i wyszła z nich młoda kobieta. Na mój widok uśmiechnęła się z zakłopotaniem, jakbym przyłapał ją na czymś wyjątkowo intymnym. Czemu w samolocie kobiety i mężczyźni nie używają oddzielnych toalet? Pchnięte drzwi złożyły się w harmonijkę, bo inaczej trudno byłoby wejść do środka. Koszula wyszła mi na zewnątrz, więc odpiąłem pasek i zsunąłem spodnie, żeby włożyć ją do środka. Odwróciłem się i spojrzałem w lustro: wyglądałem w nim pięć lat młodziej, a może był to efekt świateł palących się u góry? Wycierałem twarz i ręce, a gdy papierowy ręcznik zamienił się w mokrą papkę, wcisnąłem go do pojemnika pod zlewem, zapchanego śmieciem po brzegi. Wróciłem na miejsce. Kobieta obok, skończyła pracować i znudzonym wzrokiem patrzyła w ekran. Przełączyłem na kanał wideo i szybko przejrzałem listę filmów. Wybrałem 'The Ghost Writer', którego jeszcze nie oglądałem. Lubiłem filmy tego reżysera, ponieważ były dopracowane do najmniejszego detalu: horror jest w każdym z nas, trzeba tylko umieć to pokazać. Samolot, którym leciałem był nowocześniejszy niż B747 Jumbo: miał nieco szersze siedzenia, a kadłub tłumił lepiej huk silników. Mimo to wciąż gubiłem pojedyncze słowa, chociaż głośność ustawiłem do poziomu ogłuszania. Traciłem koncentrację i niebawem film stał się tłem do rozmyślań. O czym można rozmawiać z kobietą w jej wieku? Znamy wszystkie pytania i odpowiedzi, każdy temat przerabialiśmy setki razy. Nie powie tego co myśli, a jeśli kłamie, robi to sprytnie i nie da się złapać. Nie śmieje się spontanicznie, nie droczy, nie kokietuje, nie uwodzi, nie chce być zdobywana, bo i po co? Starałem ją sobie wyobrazić kiedy miała dwadzieścia lat. Jakoś obraz nie przychodził. Zamknąłem oczy, teraz już lepiej. — Dokąd lecisz? — zapytałem dziewczynę z wyobraźni. — Przecież przed chwilą ci powiedziałam. Zrzuciła koc, odkrywając kształtne nogi. Potem podniosła oparcie i przysunęła się w moją stronę. Uczyniłem w odpowiedzi to samo, żeby nie było między nami już żadnych szlabanów. — Ach tak, Singapur, praca. — Jaka tam praca… Ot tak, jadę się rozerwać. Zrobiła minę, jakbym był jedynym kandydatem do wspólnej podróży. — Szkoda, że lecisz tak daleko, do tej Polski. Nawet nie wiem gdzie to jest… — Do diabła z Polską! — wpadłem jej w słowo. — Wysiadam z tobą w Singapurze, jedziemy do hotelu się odświeżyć, a potem do klubu. — Jakiego klubu? — Wiesz, wszędzie w Singapurze wymierzają srogie kary za zaśmiecanie, ale jest jedno miejsce gdzie można sobie walnąć slinga, zajadać się orzeszkami i rzucać łupiny na dywan. O, tak! Zamachnąłem się ręką w powietrzu. — To super! A ten Sling, jest bogaty? — Jeszcze jak! Półsłodki, musujący, o zachwycająco bogatym smaku. Po nim będziesz spać jak niemowlę. W klubie bawiło mnóstwo gości, więc siedzieliśmy przy samym barze. Zamówiliśmy jeszcze po jednym slingu i zostawili po sobie straszny śmietnik. Jutro posprzątają; trzeba stwarzać miejsca pracy. Było późno, lecz ulice tętniły życiem. To miasto nie zasypia ani na chwilę, jak Paryż w czasach kiedy paryżanie nie chodzili jeszcze spać z kurami. Od centrum rozrywki nad rzeką dzielił nas kawał drogi, dlatego żeby nie męczyć jej długim marszem, zatrzymałem przejeżdżający tuk-tuk. Taksówką byłoby szybciej, ale z autorikszy mogliśmy podziwiać widoki. Zapłaciłem kierowcy tyle co za potrójny kurs. — Do restauracji Din Tai Fung, ale przez Orchard Road. Wjechaliśmy na szeroką aleję. Po jej bokach rosły olbrzymie drzewa z szeroko rozpostartymi konarami, spod których wyrastały węższe pnie, nadając roślinom wygląd baśniowej kolumnady. Gałęzie przyozdabiały mgławice kolorowych lampek. Obok, po szerokiej promenadzie, przechadzały się tłumy ludzi. Wzdłuż ulicy ciągnęły się sklepy, rozbłyskujące niekończącą się mozaiką świateł. Mijaliśmy kilkunastometrową choinkę, ustrojoną bajecznie kolorową dekoracją. — Wow! — wykrzyknęła dziewczyna z zachwytem. Była jeszcze zbyt młoda, żeby tłumić instynkt. Takie spontaniczne, naturalne odruchy ustąpią za kilkanaście lat miejsca wyrachowaniu i zimnej kalkulacji. W restauracji nie było już wolnych stolików, czego się spodziewałem. Miejsce to było niezwykle popularne i rezerwację należało robić miesiąc wprzód. Wyczarowałem siłą wyobraźni stolik na dwie osoby, zaraz przy balustradzie. Nakryłem go długim, białym obrusem, odprasowanym na stal. Pośrodku, ukryta w misternej dekoracji z czerwonej krepiny, płonęła świeczka, nadając bukietowi świeżo ściętych orchidei w wazonie obok barw tęczy. Trafiliśmy w sezon świąteczny, kiedy brzegi rzeki dekorowały latarenki i lampiony w chińskim stylu. Podano menu. Zaczęła je przeglądać, lecz nie potrafiła dokonać wyboru. Poleciłem jej na początek ogon homara i ostrygi w muszelkach, przybrane ryżem w occie oraz sosem z soi i sezamków. Dla siebie zamówiłem filet wołowy, delikatny i soczysty. Drugi kelner nalał nam po kieliszku szampana. — Jak ci smakuje? — Znakomite! Tego w samolocie nie dało się przełknąć. Obserwowałem statek płynący rzeką, na pokładzie którego bawiła się grupa ludzi. Skończyła jeść i przyglądała mi się zaintrygowana, co takiego chodzi mi po głowie. — Jak chcesz moglibyśmy tutaj zaglądać dwa razy w roku, święta spędzać razem. — A twoja żona? — Nie potrzebujesz mnie o to pytać, gdyż właśnie wykasowałem ją z pamięci. Zamówiliśmy następne dania i drinki. — Jak już zaliczymy wszystkie atrakcje w tym mieście, polecimy do Phuket. — Gdzie to jest? — W Tajlandii, dwie i pół godziny samolotem. Tam wypożyczę jacht i pożeglujemy na najpiękniejszą plażę, jedyną w całej okolicy. — Dasz radę płynąć sam po morzu? — Oczywiście, byłem marynarzem. Stałem za sterem w kabinie luksusowego jachtu. Patrzyłem jak się opala w czarnym bikini, nie zakrywającym nieomal niczego: skąpe miseczki bandeau na piersiach, wokół bioder pięć paseczków, splatających się pośrodku w mały diament. Nigdy nie przypuszczałem, że kobieta może być aż tak piękna. Miała idealną figurę, bez najmniejszej skazy. Mało która, mogłaby stanąć przy niej bez obawy, że będzie się czuć nieadekwatnie. Pomachała mi ręką. — Kapitanie, czy na pańskim okręcie kobiety mogą podróżować topless? — Prawo morskie nie zabrania — odrzekłem rozbawiony jej pytaniem. Skierowałem łódź w stronę niedużej zatoki, otoczonej klifami i skałą, którą porastał gęsty, tropikalny las. Plaża pozostawała niedostępna od strony lądu, nie było na niej żywej duszy, tylko my dwoje. Biegła przede mną, biegła coraz dalej, zostawiając ślady drobnych stóp na śnieżnobiałym piasku. Upadła wyczerpana na końcu plaży, ja obok niej. Leżeliśmy zdyszani, patrząc na bezchmurne niebo odbijające się w lazurowej wodzie. Położyła mi głowę na ramieniu, czułem jak zbiera ręką ziarenka piasku z mojego torsu. W jej dotyku było jednak coś niedelikatnego, jakby chciała mnie uszczypnąć, a potem wsadzić palec głęboko między żebra… — Proszę podsunąć siedzenie do przodu i odsłonić okno. Obudziłem się i zobaczyłem asystentkę, pochylającą się nade mną. — Podchodzimy zaraz do lądowania. Odsunąłem pokrywę na oknie, przez które początkowo nic nie widziałem. Dopiero po chwili zamigotało w dole kilkanaście punktów: były to światła statków zakotwiczonych na przesmyku malezyjskim. Samolot zatoczył obszerną pętlę i zbliżał się do lotniska z przeciwnej strony. Z dołu doszedł zgrzyt wysuwanego podwozia. Suwak na mapie przesuwał się w odwrotnym kierunku: brzeg morza, krótka plaża, za nią ulice oświetlone światłem latarni i jadących samochodów, niskie budynki, mroczne zarysy palm. Cztery zielone światła na początku drogi do lądowania, cztery czerwone zaraz za nimi i rzędy różnokolorowych świateł z boku. Maszyna dotknęła w tym miejscu betonowej nawierzchni i zakołysała się niepewnie, jakby chciała się wyrwać spod ludzkiej kontroli. Pilot włączył hamulce, a wówczas samolot wyprostował bieg i zaczął kołować w stronę hali lotniska. Lot SQ 222 dobiegł końca.
    1 punkt
  19. Dotknąć Można jakkolwiek Mocno Gruchotając kości Czule muskając dłoń na pożegnanie Miłością robiąc jedno i drugie Cudownie jest latać Bolesne upadki przestają w końcu Zniechęcać Zaczynają tylko nużyć Nie chce mi się Szukać cię wśród bólu i zawodów Nie chce próbować Wiem że choćbym bardzo się starał Skończymy z blizną
    1 punkt
  20. ŻE TAM I KOBIETY TE, I BOKI MA TEŻ. NA TO AZOTAN? PARANOJA - JONA RAP.
    1 punkt
  21. Za wszelką cenę ożeń się. Jeżeli dostaniesz dobrą żonę, będziesz szczęśliwy. Jeżeli złą, zostaniesz filozofem. Sokrates
    1 punkt
  22. I MAKARY MA DWA PIWA! BAWI PAW DAMY RAKAMI. O TY, CAR POPIJA? DAJ I PO PRACY TO. TO KRAB. DAWKOWALI PILAW? OK, WAD BRAK, OT.
    1 punkt
  23. @tomass77 Jak pięknie reaguje Twoja dusza na nastrój natury ... Życie obecne i przeszłe jednocza się ze sobą i z nią. Poczułam to. Dziękuję :)
    1 punkt
  24. Niby mówią, że jestem niezłym człowiekiem. Dobrym nawet. Niby wiem. Lecz często bywa, że ów, niby stoi obok mnie.
    1 punkt
  25. @Rolek @Rolek 17 godzin jechałem do Mlini, znaczy - 1700 km z Łodzi. Jazda samochodem - ciężarowym, osobowym -- bez znaczenia - jest dla mnie zawsze wielką frajdą i poniekąd niewiadomą. Przystanek nad Balatonem, sniadanie i Chorwacja. Drogi u madziara, katastrofa. Na autostradzie w kierunku Budapesztu wpadłem w dziurę... Dziura na autostradzie wykracza poza próg mojego rozumowania, jakże pojęcia terminu -- autostrada. Pozdr. @Marek.zak1 Bardzo bliskie mojemu sercu słowo -- równowaga. Dziękuję i pozdr.
    1 punkt
  26. @duszka - Witam - podoba się ta delikatność - Pozdr.wieczorowo.
    1 punkt
  27. @Anna_Sendor Że to nicpoń nikt nie wątpi nie brak jednak wątpliwości, że nie tylko pas przebarwił - może ciało aż do kości? Pozdrawiam
    1 punkt
  28. A jak najtrudniejszą rzeczywistość w końcu ułożysz podług własnych myśli, marzeń i dążeń i jeśli tylko znajdziesz przekonujące odpowiedzi na szereg pobocznych pytań (o co wcale nie tak łatwo), po czym zaprezentujesz je oraz siebie światu z luzem znajdą się tacy, którzy nazwą cię cynikiem. Uwierz mi, bo chodziłem tu i tam, bywałem, słuchałem, martwiłem, pocieszałem, a nawet niekiedy przekonywałem, co spowodowało że na ten moment zostałem artystą cynistą i stąd właśnie całkiem nieźle rozumiem pojęcie cynizmu. Warszawa – Stegny, 28.07.2022r.
    1 punkt
  29. 1 punkt
  30. Zakładając, że będę działał w dobrej wierze (motyw też jest ważny, gdyż bywa, że ludzie używają prawdy tylko po to, żeby sprawić innym przykrość) przed podjęciem decyzji, analizowałbym straty i zyski, jakie dla zdradzanego przyniesie moja informacja. Pozdrawiam :)
    1 punkt
  31. Gdy je bigos. Podnosi głos.
    1 punkt
  32. Nie wystarczy nie chcieć, czyli nie wystraczy wiedziec czego się nie chce (i od tego uciekać), koniecznie jest jeszcze wiedziec, czego się chce, czyli w do czego chce się zmierzać. To dokryłam dla siebie i podzilę się tym z Tobą. :) Czuje siłę w Twoim wierszu, nie tylko siłę emocji, lecz też woli zycia. Pozdrawiam!
    1 punkt
  33. Zachowujesz równowagę, tu jajecznica a tam ćwiczenia, tu długa jazda, a tam wypoczynek. Tak trzymaj:)
    1 punkt
  34. JEDNO PIWO NA DOBĘ POPIJA; DAJ I POPĘ, BO DANO WIP - "ONDEJ" MAŁA DAWKA PIWA; ZŁA ŁZAWI - PAK, WADA - ŁAM. U MAS... RE/PUSZKA, JAK Z SUPERSAMU.
    1 punkt
  35. @Leszczym Cynizm pochodzi od słowa pies, to mi utrudnia zrozumienie tego pojęcia... Ale przeczytałem definicję, i podzielam ten pogląd. Cynista, to brzmi ładniej niż cynik. I pozbawione jest pejoracji. Pozdrawiam ?
    1 punkt
  36. Nechaj wszystko będzie jasne Bił się w piersi, lecz nie w własne. Z tego morał się wytacza: Dziewczę, sama zlej krętacza! Pozdrawiam
    1 punkt
  37. NO, NA KACU Z RANA WYŁ! PO MOCZARACH CARA Z COMO PŁYWA, NARZUCA KANON.
    1 punkt
  38. @Henryk_Jakowiec Pamiętaj! Wszyscy oddychamy jednym powietrzem! Pozdrowienia ślę
    1 punkt
  39. Blizny na ciele, Miałam tak wiele. Życie kochałam, Tak bardzo kłamałam. Uzależnienie mnie zabiera, Moja dusza już wymiera. Szepcze do ucha wiatr: „Patrzysz na życie zza krat!“ To odważny krok, Czekam na niego już rok. Mam już dość, To wszystko daje w kość. Ciągłe smutki i gorzkie żale, Chcę do nieba na różne bale.
    1 punkt
  40. MA MOCZARY RAZ? CO MAM? SOS, POT - SPEŁZŁO; ZOŁZ ŁEP STOP, SOS. NATKA, JAK TAN? A ZA FUJARKĘ JĘK - RAJU FAZA.
    1 punkt
  41. AZOT, KMNIM AZO; DOBRANOC, A CO NA "R," BO DOZA MI NIM KTO ZA... A GROMU KADRA Z SYRAKUZ, SZUKA RYSZARDA - KUM ORGA.
    1 punkt
  42. A KUNA TAKA, JAKA TA NUKA. CO - NOCKA, JAK CO NOC. A TO KĄSA, PASĄ KOTA.
    1 punkt
  43. Dla mnie będzie pracowita zaległości mam tak wiele, że odrabiać muszę w piątek i w sobotę i w niedzielę Pozdrawiam
    1 punkt
  44. ALA SAMA. TU WLAZŁ? EPIZODY DOZ - I PEŁZA LWU TAM. A SALA? A TA NA MOCZARY? TY - RAZ. CO MA NATA?
    1 punkt
  45. Ale Conan. I ma wór dziur. Wiadomo, to moda i w rui zdrów. A mi na noc Ela. Izo, Krówka ta, Ela. Żale? A tak, wór kozi.
    1 punkt
  46. Niestety wiersz wciąż aktualny. Pozdrawiam.
    1 punkt
  47. MA SKRAWKI KWARK SAM? INA: PO CO PANU KĄSAŁA ŁASĄ KUNA? PO CO PANI?
    1 punkt
  48. szkoła. to wszystko zaczęło się chyba za wcześnie gdy trudno mi było rozbiegane ciało zatopić w kątach prostych krzesła doświadczenie. za duże już na to żeby być szczęśliwym by bielmo spadło jeszcze za małe zainteresowania. przeważnie nie swoimi sprawami i nie tym chyba czym by wypadało języki obce. i ten własny w gębie najczęściej za zębami się trzymało
    1 punkt
  49. @Anastazja Sokołowska Spojrzeć polotnie, to fajne. Pozdrawiam ?
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...