Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 11.05.2022 uwzględniając wszystkie działy

  1. powtarzam w duchu nie jestem lepszym od nikogo tylko po to - by się stać lepszym sobą wciąż nie mylić, że wkrótce lepszym od kogoś tylko od siebie samego
    7 punktów
  2. Jeszcze tylko Łyk świeżej rosy Wiadomości z pierwszej ręki Już mnie nie obchodzą Jeszcze tylko Garść ziemi mojej W cudzym garniturze Pokładać się nie przystoi I to by było na tyle Nie odbiorę już telefonu Poza zasięgiem Nieurodzaj na słowa
    5 punktów
  3. bo nie wypada bo o czym tu mówić bo to głupie bo niebezpieczne bo mowa trawa cóż mam powiedzieć kiedy patrzę w oczy twoje nie bieskie nie mówię bo mnie za mu ro wa ło i nie da się wy ar ty ku ło wać boskiego
    4 punkty
  4. Książeczka, laleczka, gdy skończył się dzień, Mazaków kolory rozmyły się w czerń. Jej oddech płyciutki rozchodzi się w dal I serce pod gardłem łomocze jak stal. Jak widmo przychodzi coś do niej co noc I wpełza szponami bezdźwięcznie pod koc. Mrok w końcu odejdzie, policzy do trzech I słońce radośnie rozproszy jej lęk! Cicho sza, cichutko, ten upiór to cień ! Już dobro czasami się miesza ze złem... To gra tylko, małe koszmary i mary! Za chwilkę, szybciutko zagoją się rany... Książeczka, laleczka, znów kończy się dzień, Zła ręka - udręka, a może to sen? Urośnie, ucieknie , strach zmieni się w mgłę Usunie z pamięci... A może już nie?
    4 punkty
  5. Mój Pegaz nie nosi wędzidła nawet sznura żebra mu policzysz kiedy wraca skądś dziwnie szczęśliwy tryknął chyba albo znów nażarł się jabłek pod supermarketem
    3 punkty
  6. Raz włóczyłem się pośród labiryntu pasaży W ten wiosenny, rozpustny, wonny od fiołków dzień Błądził wzrok gdzieś po lampach, tonął w przesycie zdarzeń Aż dojrzałem, złapałem - znane drzwi z dawnych śnień Zaskoczenie niemałe - drzwi mnie wpuścić nie raczą Jakby chciały zawalczyć, pójść od zaraz w zawody Opór wreszcie zdusiłem, nieomalże już płacząc Cel mych tęsknot ujrzałem, rad omijając kłody Tutaj drugie zdumienie - wokół gorąc, stęchlizna Czyżbym dotarł do rzeźni, nie do Edenu wrót? Jakiś chłop gadał sprośnie coś o damskich bieliznach Inny, w wódki amoku, machnął i... butlę stłukł Obok tłumek staruszków, chwiejnie pion trzymających Tuż przy sali kąciku podjął dyskusji ciąg Syczą, jęczą do siebie - wnet lica rozmarzone Brudne rączki zaś liczą rosły banknotów stos Nagle rozległ się jazgot - zaczął wódz Ich perorę Wyklął wszystkich i wszystko - światu splunął wprost w twarz Wrogów bractwa porównał z piekieł czarcim upiorem Z każdą chwilą nasłuchu w serce wlewał się jad Otrząsnąwszy się nieco wodą ręce obmyłem Głos potworny z mej głowy ani myślał pójść precz Lecz ciekawość wciąż rosła - stoi przy mnie osiłek Pytam więc najdyskretniej - cóż to, jakiż w tym sens? On odburknął - Pan nie wie? Toż to bal polityków Przecież to są wyścigi - w machinacjach - na czas! Wreszcie jasność się stała - raj zdał się bliskim szynku Cóż... nie myśląc już wiele, nogi wziąłem za pas!
    3 punkty
  7. ptaszek szuka gniazdka w którym wesoło chciałby poćwierkać
    3 punkty
  8. Pewien grafoman, o mnie tu mowa chciał precyzyjnie dobierać słowa nie pomijając rymów, rytmiki i tworzyć nowe trendy liryki lecz choć się, dwoił troił, ćwiartował żadnych sukcesów nie zanotował bo choć miał w sobie zwinność węgorza noc przemijała a ranna zorza ją za horyzont hen przegoniła kartka poety pustką świeciła wtedy to wena dłoń mu podała jednak warunek jeden stawiała. Musisz się przyznać do beztalencia porzucić modły, prośby, zaklęcia publicznie przyznać, żeś grafomanem a nie wykręcać się wiecznie sianem. Nie chcąc żyć w grzechu jak na spowiedzi stwierdzam, że za tym ma wena siedzi i puszcza do mnie szelmowskie oko znów poszybować chciałeś wysoko. Wyszło jak wyszło i ciesz się z tego, że masz ode mnie coś zastępczego lecz raz ostatni a teraz chłopie pisz zanim wena ci dupsko skopie.
    3 punkty
  9. -Mistrzu co robić, żeby życie się udało? -Najważniejsze to być z tą, z którą być się chciało. -A dlaczego to takie trudne jest dla wielu? -Bo z tą jedną to wielu marzy o weselu.
    3 punkty
  10. Raz jest dobrze, a raz nie... Raz jest dobrze, a raz nie. Niczego nie mogę być pewien, bo wymkniesz mi się. Jedno spojrzenie, piosenka lub gest, Twoje uczucia jest w stanie zmienić. Czy tak jest? Na karuzeli emocji skołowany siedzę. I raz w górę, a raz w dół, chwilę prosto i znów jeżdżę. Czy to ja jeżdżę? Czy na pewno? Czy Ty ster trzymasz? Kierownicę. Teraz w prawo, w lewo? W które lewo? W to drugie lewo? W którym kierunku te emocje prowadzą? Orientuję się w tym ledwo. Ledwo jest cudownie, chwilę, i choć jesteśmy sami, to oddaleni o kilometr, milę. Raz jest dobrze, a raz nie. Niczego nie mogę być pewien, Tylko tego, że KOCHAM Cię. .
    3 punkty
  11. nie ma wczoraj nie ma jutra nie ma dziś tylko ty przy tobie nic nie jest moje tylko ty całujesz się przytulasz uśmiechasz jesteśmy ja i ty jesteśmy my
    2 punkty
  12. Oczami pan młody w domku pod Fordonem pożerał swą świeżo upieczoną żonę. Złakomił się krzynę, więc hyc, pod pierzynę, danie bowiem jeszcze nie było skończone.
    2 punkty
  13. zabije cię dzieckiem krzyku które musiałem wychować tą głupią sierotę której nadal nie kocham tą głupią sierotę której typadlinę podam zabije je tobą, dziecko krzyku mnie już nie wychowasz 18.04.2022
    2 punkty
  14. Stary rodzinny dom skrzypiące drzwi magia okiennic słomiana strzecha dziadek na ławce Podwórko z drobiem rządził tam kogut studzienny żuraw koza koń przy wozie dobry stróż burek Pamiętam wszystko choć byłem malcem obrazy te zostały ukryte w pamięci dziś je odtwarzam I chociaż jestem już dorosłym coś serce ścisnęło a po policzku spłynęła łza
    2 punkty
  15. och ty mój rzepaku co tak żółcisz pola jam płaczącą wierzbą gdyż nie będę twoja ilość wszak przytłacza wszędzie szukam ciebie tym samym kolorem zacałuniasz ziemię tam na horyzoncie masz na łanach błękit barwy dwie malujesz aleś bardziej piękny ~ szła dzieweczka miedzą zajączek napomknął drzewo przygnębione chociaż świeci słonko pomyślała przeto do domku pobiegła w paluszki capnęła pomogę jest pewna miłość wytęskniona ciemnym wydrążeniem witki nadal wiszą lecz uschniętych wiele chlusnęła z rozmachem w wierzbową niedolę zamiast łez migocze rzepakowy olej
    2 punkty
  16. Z wielu ścieżek przede mną wybierałem tę jedną. Dokąd bym dotarł? Nie wiem i chyba wiedzieć nie chcę. Kiedy patrzę za siebie, wiem, że jestem, gdzie jestem, a resztę skrywa ciemność.
    2 punkty
  17. Dom to tylko serca i kawałek nadziei, Że nie zabraknie oddechu w biegu, I garść niczego Co we wszystko się zmieni. Tomo na gruzach ciekawa człowieka Powoli kruszy mury dziecka, Wypełnia ciszę tęsknoty lekko, Jak misę kruchych dni ciepłe mleko. Czas usiadł na drzewie i macha do nas, Różnych samotności tańczącej pary. Młody pies i człowiek stary. Miękkość sierści w płaczących dłoniach. Przed nami góry i tysiące słów. Szepty, wichury i klątwy nocy, W kieszeni proca i uśmiech gorący. Uśmiech i oddech razem znów. A jednak Ciebie nie ma. Pies patrzy na ludzkie rany I uczy mnie, jak być kochanym. Daje mi swoją chwilę istnienia. Po prostu. Nie słowami. Los darowany Bez kamienia.
    2 punkty
  18. nie umiem powiedzieć co miał czego nie mieli inni inni mówią że miał wszystko nie tracił czasu na subtelności wciąż bez skrupułów wymieniał silniki na swoich platformach lansu walka o top w narracjach stanowiła obiekt zainteresowań i jego życia sens więc gdy czas kurwa jego mać zaczął ssać jego on ssał jak mógł ujemną entropię a gdy i tego było mało pozostało zaplanować koniec na raz otworzył okno na dwa stanął na parapecie wyszedł z siebie przez okno na trzy na cztery leciał hehe jak paraptak leciał na pięć wolny od trosk zdeterminowany przez siłę grawitacji na sześć wygasił silnik wpływu na procesy zachodzące wokół i wylądował twardy zawodnik na macie nie mógł sam się pozbierać
    2 punkty
  19. No proszę, jakie dwa różne komentarze :D @Marek.zak1 Dziękuję :) @Dared Mogłoby Cię zdziwić jak czasami wychodzą dobre "wiersze pisane od niechcenia" i jaka czasami wychodzi lipa z przepracowanego godzinami dzieła. Chociaż ja mam takie doświadczenia. Co wyszło z tego? Nie mi to oceniać... a chodziło za mną cały dzień. :) Miałem dać ulecieć? :) Pozdrawiam.
    2 punkty
  20. Czas tak szybko Pozbawia złudzeń I zostawia bolesne wspomnienia A ty myślisz, że nasza miłość Nie miała znaczenia Przecież byłaś moja! Byłaś cenniejsza Niż wszystkie marzenia
    2 punkty
  21. - Ma swój urok... - powtórzył za profesorem Conseil, równie zapatrzony w plezjozaura, jak jego preceptor. - I... Nie dokończył, gdyż wodne monstrum traktując Nautilusa jak coś dla siebie ciekawego, podpłynęło bliżej, zatrzymało się tuż koło panoramicznej szyby, stając się widocznym jedynie fragmentarycznie. A dokładnie w obrębie jednej z płetw, której koniec oparło o górną część szyby i popchnęło Nautilusa, aż cały się zakołysał, a wszyscy przyglądający się stracili równowagę. -Ego dixi, powiedzialem... - wyjąkał antypasjonat wielkich stworzeń morskich, podnosząc się - że monstra periculosa sunt, potwory są niebezpieczne. - Ależ nie są - zapewnił go po raz kolejny kapitan Nemo, przykładając palce obu rąk do skroni. - W każdym razie tak długo, jak długo można je kontrolować - dodał z uśmiechem. Profesor popatrzył na niego z niedowierzaniem. Typowym jak u naukowca. - Więc to tak, panie kapitanie? - zapytał powoli, wciąż nie będąc pewnym swoich wniosków. - To pan go kontroluje?... Ale jak... jak to w ogóle możliwe? - Mówiłem już panu dawno temu, na początku naszej podróży - dowódca Nautilusa znów się uśmiechnął - że nie wszystko pan widział * . To jedna z moich wyćwiczonych umiejętności: bezpośredni kontakt umysłowy z dużymi morskimi stworzeniami. Przydaje się, jak widzicie. Do różnych celów - tu kapitan zwrócił się do antywielbiciela potworów. - Także po to, abyś okiełznał swój lęk... stając z potworem oko w oko - dodał, zrobiwszy ledwie zauważalną przerwę, po której plezjozaur przysunął wielkie, blade oko do szyby. W reakcji na co wszyscy trzej legioniści odskoczyli, przerażeni. - Niezależnie od swoich obaw - podjął kapitan - wszyscy możecie przekonać się, że i takie stworzenia bywają niegroźne. Poza tym, duchowe umiejętności swoją drogą, a naukowe wynalazki swoją. Zapewne kiedyś naukowcy wynajdą urządzenie do sterowania zachowaniem zwierząt przy pomocy fal radiowych. Jeśli nie do całkowitego, to chociaż w pewnym zakresie. ** - Zapytał pan, jak to w ogóle możliwe - dowódca Nautilusa powtórzył zadane mu pytanie. - Wyćwiczyłem tę umiejętność, czy też raczej odblokowałem mentalną zdolność wskutek długiego treningu. Ale oczywiście nie obyło się bez inspiracji. Nie do końca cudzej, ale jednak. - Inspiracji, powiada pan... - powtórzył w zamyśleniu profesor. - Kogo zatem, lub ewentualnie co, pan ma na myśli? - Mnie - dał się słyszeć znajomy głos, gdy Jezus zmaterializował się w wejściu do salonu. - A mówiąc o Inspiracji nie do końca cudzej, kapitan miał na myśli... Zresztą, może zamiast mówić, lepiej będzie pokazać. Dobrze? - Stwórca wszystkiego zwrócił się do kapitana. Ten przytaknął. Jezus postąpił kilka kroków ku zagadniętemu. Zatrzymał się na chwilę, po czym postąpił jeszcze krok, wnikając w kapitana. Tak, jakby obaj zbudowani byli nie z materialnego ciała, a z płynnej substancji o właściwościach wody lub oliwy. Przez chwilę na miejscu kapitana stał Jezus, następnie znów kapitan, który po chwili zmienił się w osobnika w stroju kapitana i głowie Jezusa. By po kolejnej chwili przedzierzgnąć się w odwrotność: wyższego i szczuplejszego mężczyznę w szatach Jezusa, ale o obliczu dowódcy Nautilusa.*** - Powtarzam, że nie wszystko pan widział - powiedział NemoJezus głosem ich obu jednocześnie. - I powiem to dziś następne dwa razy... Cdn. * Zacytowane zdanie pochodzi oczywiście z "20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi" Juliusza Verne'a i oczywiście wypowiedziane zostało przez kapitana Nemo do profesora Aronnaxa. ** Obecnie istnieją urządzenia oddziaływające na umysły i zachowanie rekinów do tego stopnia, że stają się one tak spokojne, iż nurkowie mogą je dotykać. Użycie tego urządzenia pokazane było w polskiej telewizji przez jeden z seriali przyrodniczych. *** Scena połączenia się dwóch osób w jedną jest nawiązaniem zarówno do "Wiedźmina" autorstwa Andrzeja Sapkowskiego, gdzie występuje istota zwana doplerem lub mimikiem, jak i poniekąd do legendy o polimorfach, czyli istot o podwójnej naturze, zdolnych do zmiany kształtów. Jak na przykład Wilk i Pomurnik w trylogii o Reynevanie autorstwa również Andrzeja Sapkowskiego. Niezależnie od tego, że możliwość połączenia obu bohaterów w jedną osobę okaże się - w kolejnym rozdziale - zupełnie innej natury... Voorhout, 11.05.2022
    2 punkty
  22. Niezapisana - tabula rasa, patrzy mi w oczy, biorę za bary. Twoje litery w dwudziestym czwartym ... zeszycie szarym, który nie zdradza. Niezapisana - w oczekiwaniu, taniec wyrazów razem z kleksami. Zamień innymi, rytmem niech grają, a teraz chłopie w ich sens się zanurz. Niezapisana - wieczną zostanie, nawet jak spojrzy i biel pobrudzi. Wyrzucisz stare, schodzone buty, policzysz ilość wypitych szklanek. Niezapisana - choć ciągle zwleka, mówią - ostatnie... skrzydło anioła. Czasami słowo może zaboleć, to język polski... nie żadna greka. Niezapisana - kobieca skóra, ożyje miodem więc przystaw usta. Palce po ciele, za moment... szósta ...strofa co kropkę migiem wypluła. Już zapisana - myśli pobudza, stoją w szeregach, jedna przy drugiej. Czytasz... poprawiasz i nie masz złudzeń, za małą chwilę... następna próba. "Sądzę że poetą jest każdy, kto nie pragnie nazywać się poetą." - Bob Dylan.
    2 punkty
  23. Polonistycznie nienagannie w mundurku jak na pierwszej randce kiedy mi w oko wpadła Ela do dzisiaj oko mi doskwiera na wspomnień tamtych czar Kruche wspomnienia jak motyle wracają do mnie czasem rymem rymem najprostszym jaki znam Polonistycznie bo z plecakiem w plecaku bułka słodka z makiem a obok kajet z wierszykami Tuwim dziewczyna morza aksamit Polonistycznie jak u Miodka Ela odeszła został posmak przedsmaku we mnie brak Polonistycznie z wierszykami tułam się czasem między wami mając nadzieję że wam sprostam nadzieja płonna we mnie wszak
    2 punkty
  24. Jak kwitnie dumnie kwiatów pole Tak ja zakwitłam tego lata Ja ze wszystkimi z was się zbratam Na kogo dziś nadejdzie kolej? Owionę pustkę jasnym śpiewem Zapełnię ciemność złotą gwiazdą Wszak ja wciąż błyszczę - ktoś z was nie wie? - Właśnie gdy światła w koło gasną W wirze powiewa włosów burza Bal na mym ciele się zagęszcza A ja znów w śmiech, ja się zanurzam W półmroku świat, co los upiększa Obłapia kibić obcych mrowie Mnie, rozpaloną w cnym rozkwicie Może nareszcie dziś się dowiem Czym rozkosz jest w grze zwanej życiem Usta każdemu słałam w dani Minęła młodość, jak kwiat zwiędła Tłum roztańczony ma mnie za nic Cóż, rajskich szczytów nie dosięgłam... Wśród czarciej zimy pieśń skończona Osłabł już ramion splot tysiąca Myśl jedna dręczy "Panie konam..." A może jestem tylko śpiąca...?
    2 punkty
  25. swojego czasu podkradałam księżyc dla fazy chowałam do bagażnika tam zawsze śpiwór i wino biwak rozbity na akty nie było pytania czy ktoś pozwoli tylko czy zdoła powstrzymać “jesteśmy swoimi wyborami” nadałam barwę odcieniom tych słów gdy umiera pragnienie by naprawić przeszłość ciała niebieskie wracają na miejsce
    1 punkt
  26. Duże państwo azjatyckie. Ośrodek treningowy. Dziewięć miesięcy od błysku. - Trzymaj, trzymaj!!! Nogi razem! No kochany, to już naprawdę coś, zadziwiasz nawet mnie. - Staram się trenerze. - Ściągaj ze sztangi. - Tak jest dobrze, dam radę. - Tak to się będziesz bawił na mistrzostwach, na razie ściągaj. Zawody za trzy miesiące. Nie możesz mieć kontuzji, bo cała nasza wieloletnia robota przepadnie. Liu posłusznie zmniejszył ciężar. - Liu, musimy pogadać. - Co tam znowu? - Federacja. - Czego znowu chcą? Powiedz im, że osioł czuje się lepiej. Oboje się roześmiali. - Tych zastrzyków mam już całą reklamówkę. Ale nie błaznuj, to poważna sprawa. Wiesz, oni naprawdę mnie zadziwiają tymi swoimi pomysłami. - Co wymyślili? - Możesz lecieć do strefy. - Cooo takiego??? Liu przerwał trening i usiadł z wrażenia. - Trenerze żartujesz. Ja do strefy? Po co? Jestem okazem zdrowia. - Jest taka możliwość to ci mówię. Musu nie ma tym razem, ale jeśli byśmy zdecydowali, że to ma sens to oni wszystko nam załatwią, tylko nikt o tym nie może wiedzieć. - Jak załatwią? Przecież tam potrzeba specjalne bilety, jakaś komisja bada stan zdrowia. - Pokażę ci, wszystko dostałem, nawet skaner do odcisków palców. Zobacz te druki. Tu podpis, tu podpis, a na nośniku skan odcisków i zdjęcie. Resztą masz się nie martwić. Do tygodnia przyjdzie bilet, paszport i bilet lotniczy tam i z powrotem. - Przecież nikt nie powiedział, że pobyt tam coś pomoże w robieniu wyniku. - Ale też nikt nie wie, czy nie pomoże. - Trenerze, twoje zdanie? - To bezsens. Przecież to przerwa w treningu i to na kilkanaście tygodni przed zawodami. To bardziej zaszkodzi niż pomoże. - Odpowiedz im że nie pojadę i wszystko w tym temacie. - Tak zrobimy. Liu zamilkł. Myślał nad czymś intensywnie. W końcu powiedział: - Zmieniam zdanie, pojadę. - Wiedziałem że tak powiesz. Jak tylko mi to przekazali to od razu na to wpadłem. Liu, jak się wyda to za taki numer skończymy w więzieniu na wiele lat. - Jak się wyda. Trener znał sytuacje rodzinną Liu i wiedział o jego chorym bracie bliźniaku. - Rodzice nawet nie aplikowali. Brat może tak żyć a i tak podobno wszystkim odmawiają. - Czy on jest podobny do ciebie? - Twarz mamy taką samą, jesteśmy bliźniakami. - Poradzi sobie sam na lotnisku i w drodze? - Oczywiście, nie jest taki głupi. - Jedź po niego i przywieź go jutro do mnie. Zrobimy mu zdjęcie, zeskakujemy palce i przygotujemy papiery. Powiem im dzisiaj, że zdecydowałem że pojedziesz. Jak przyjdzie bilet to ja zawiozę ciebie do twojego domu i tam was podmienimy. Ja zawiozę brata na lotnisko a ty masz się ukryć na wsi. Nikt cię nie może zobaczyć. Nawet znajomi i sąsiedzi. Nikt nie może wiedzieć! - W stodole mam siłownię. Będę trenował. ***** Małe miasto w górach Macedonii. Osiem miesięcy od błysku. Macedonia, mały kraj sąsiadujący z Albanią. Narada grupy przemytników zajmujących się nielegalnym przemytem ludzi przez granicę z Albanią: - Co dzisiaj mamy? - Komplet, jedenaście osób, dziewięciu mężczyzn i dwie kobiety, chyba matka z córką. - W jakim są w stanie? - Raczej kiepskim, wszyscy chyba chorzy w tym dwóch starych dziadów. Ta młoda też kiepsko wygląda, przed chwilą wymiotowała. Nie wiem czy dadzą radę w nocy. - Dobra, umowa to umowa, wiedzieli na co się piszą. Nie będą w stanie iść, to ich zostawimy, ich sprawa, ich ryzyko. - Kasę masz od wszystkich? - Tak, każdy dał trzy i pół tysiąca euro, zgodnie z umową. - Ok, pakuj ich do busa i jedziemy w stronę granicy. Stawaj często, stare dziady będą chciały sikać i masz jechać spokojnie, zgodnie z przepisami. Jeden z przemytników wyszedł na zewnątrz i wydał komendę: - Wsiadajcie do busa, za chwilę odjeżdżamy. Elena z Petią weszły pierwsze a za nimi reszta “klientów” gangu przemytników. Elena i Petia są mieszkankami kraju sąsiadującego z Macedonią i ponieważ mieszkają niezbyt daleko od granicy, to udało im się legalnie wjechać do tego kraju na zasadach ruchu przygranicznego. Elena na granicy nakłamała celnikom, że jedzie z córką do rodziny w Macedonii i w ten sposób otrzymała kilkudniową wizę. Nie miała żadnego planu. Wszystko o czym myślała to dostać się jak najbliżej strefy i liczyć na jakiś cud, który sprawi, że Petia wejdzie do strefy. Logicznie rzecz biorąc nie było na to żadnych szans i obie doskonale zdawały sobie z tego sprawę. Już samo nielegalne przedostanie się do Albanii było bardzo trudne. Legalnie nie wpuszczano tam nikogo obcego. Ruch turystyczny całkowicie zamarł. Jedyna turystyka, to chorzy szczęśliwcy posiadający bilety. Dostanie się w pobliże strefy było dla obcych jeszcze trudniejsze, a dostanie się do strefy bez biletów było absolutnie niemożliwe dla każdego. Elena była zdesperowana. Stan zdrowia Petii pogarszał się z dnia na dzień. Elena, pomimo że niezwłocznie jak tylko było to możliwe aplikowała o bilet do strefy dla Petii, to otrzymała odpowiedz odmowną. Zresztą tak samo jak prawie wszyscy mieszkańcy państwa w którym mieszkała. Dziennikarze od razu zauważyli, że darmowe bilety jakimś dziwnym trafem trafiły do obywateli największych i najbogatszych państw świata. Próbowano to jakoś racjonalnie wytłumaczyć, ale nikomu na razie się to nie udało. Leczenie białaczki u Petii nie dawało trwałej poprawy. Czasami czuła się lepiej, ale choroba ciągle nawracała i postępowała. Zdesperowana Elena postanowiła w końcu zaryzykować niebezpieczną podróż. Niewiele mieli do stracenia. Życie Petii było zagrożone. Bus przejechał Macedonię w ciągu jednego dnia bez żadnych nieprzewidzianych przygód. Przemytnicy szmuglowali ludzi przez granicę w taki sposób, że przeprowadzano ich przez górskie bezdroża pod osłoną nocy. Bardzo dobrze znali teren przygraniczny. Znali również zasady ochrony granicy. Dobrze się orientowali jakim sprzętem dysponują pogranicznicy i gdzie znajdują się posterunki. Znali również czas i częstotliwość granicznych patroli. Elena była pełna obaw. Petia akurat źle się czuła. Była bardzo słaba, nie miała apetytu i często wymiotowała. Przemycani ludzie mieli pod osłoną nocy przejść 25 kilo- metrów przez górskie ścieżki a w kluczowych odcinkach przedzierać się przez gęste zarośla. Wszystko to w ciemności bez korzystania z latarek. Taka przeprawa wymagała dużego wysiłku fizycznego. Elena bała się, że Petia nie da rady. Przemytnicy postawili sprawę jasno. Jeśli nie przejdziesz w nocy to twoja sprawa. Każdy kto nie zdąży i zostanie w strefie granicy, będzie złapany przez straż graniczną i deportowany do swojego kraju. Za próbę nielegalnego przekroczenia granicy groziły wysokie grzywny oraz kara więzienia. Więzienia w stosunku do ludzi chorych jednak nie orzekano. Bus dojechał na skraj jakiejś przygranicznej wsi i podje- chał pod opuszczony budynek starego tartaku. Kierowca, po czujnym rozejrzeniu się dookoła, kazał pasażerom wysiąść i ukryć się w tym budynku. Po jakiejś godzinie pod stary tartak podjechały dwa zdezelowane jeepy pomalowane na zielono. Wyglądały jakby na co dzień były używane do prac leśnych. Upchano pasażerów w kabinach tych pojazdów i jeepy, po przejechaniu kilu kilometrów drogą asfaltową, wjechały na leśną ścieżkę wykorzystywaną do wywożenia drewna z lasu. Dalsza podróż trwała ponad dwie godziny. Pojazdy powoli wznosiły się coraz wyżej, jadąc po coraz gorszych drogach. W końcu wjechano na bezdroża pełne dziur i wyjeżdżonych przez opony pojazdów terenowych, głębokich kolein. Zatrzymano się w gęstym, młodym lesie i kazano wszystkim wysiąść. Jeepy szybko odjechały. Ludzi ukryto w zaroślach tak, aby nie dało się ich wypatrzeć z drona czy helikoptera. Został tylko jeden przewodnik. Pozostali przemytnicy zniknęli wraz z pojazdami. Przewodnik powiedział, że tu będą czekać do zmroku. W drogę wyruszą dopiero za około cztery godziny. Zabronił głośno rozmawiać oraz rozpalać ogień i używać latarek. Wcześniej wszystkim uczestnikom niebezpiecznej wyprawy wyjęto baterie z telefonów komórkowych. Powtórne założenie ich dozwolone było dopiero w Albanii, przynajmniej 40 kilometrów od granicy. Przewodnik wyjaśnił, że jak ruszą, to wszyscy mają iść jego śladem w zupełnej ciszy. Nogi należy stawiać tak, aby nie robić hałasu i wszyscy muszą podążać jego tempem. Każdy kto nie da rady iść za nim, będzie pozostawiony samemu sobie. Elena i Petia leżały na trawie i próbowały trochę odpoczywać. Jednak strach i napięcie ciągle narastały. W końcu zapadł zmrok i w gęstym lesie zapadła niemal całkowita ciemność. Przewodnik szeptem wydał polecenie: - Zbierać się, idziemy. Ustalił kolejność w jakiej mają iść, cały czas jeden za drugim i jak najciszej. Obie kobiety były zmarznięte i zmęczone a to co najtrudniejsze dopiero było przed nimi. Na początku wszystko szło w miarę sprawnie i spokojnie. Przewodnik prowadził po wąskiej, ale wygodnej, dobrze wydeptanej leśnej ścieżce. Światło księżyca, po przyzwyczajeniu wzroku, pozwalało widzieć miejsce do postawienia kolejnych kroków. Po jakiś dwóch godzinach marszu ścieżka zrobiła się ledwie widoczna i bardzo stroma. Przewodnik zarządził przerwę a następnie poinformował, że przed nimi najtrudniejszy odcinek drogi, ponieważ za kilometr będą przekraczać grani- cę. Jak da znać to trzeba będzie iść za nim bardzo szybko. Wyruszono dalej i w pewnej chwili przewodnik wprowadził grupę w bardzo gęstą trawę i nakazał absolutną ciszę. Z zarośli, jakieś dwieście metrów dalej, widoczna była leśna, dobrze utrzymana droga. Musiało przejeżdżać nią często wiele pojazdów. Po kilkunastu minutach czekania w krzakach, dało się słyszeć odgłos silnika nadjeżdżającego samochodu tereno- wego. Odgłos narastał i samochód się zbliżał. W końcu, gdy wycie silnika pracującego na wysokich obrotach było już bardzo bliskie, z lasu wyłonił się snop światła. Patrol pograniczników przejechał dwieście metrów od przyczajonych w krzakach ludzi i samochód zniknął za zakrętem. Przewodnik szeptem, ale stanowczo polecił: - Teraz, cały czas szybko za mną, bez gadania i bez przerwy przez przynajmniej godzinę, to najtrudniejszy i najniebezpieczniejszy odcinek drogi. Przewodnik ruszył i wszyscy poszli za nim. Niestety szli bardzo, bardzo szybko a ścieżki nie było wcale. Wszyscy cały czas się potykali a kobiety i dwóch najstarszych, zaczęli zostawać w tyle. W końcu przewodnik na chwile się zatrzymał i zaczął mobilizować wszystkich do dalszego, szybkiego tempa. Petia usiadła na trawie i się rozpłakała. - Mamo, nie dam rady, muszę odpocząć. Przewodnik zaprotestował. - Nie tutaj, zaraz nas tu złapią. Petia wstała, zrobiła dwa kroki i osunęła się z powrotem na ziemię. Elena ledwie zdołała ją złapać, żeby bezwładnie nie upadła. - Ok, chcecie tu zostać, wasza sprawa, wiedziałyście na co się piszecie. Jesteście już kilometr za granicą. My nie możemy tu czekać. Jak dacie radę to idźcie w tą stronę w którą my pójdziemy. Jeśli nie złapią was do rana to idźcie na zachód tak, aby słońce mieć za plecami. Reszta zbierać się, idziemy dalej. Cała grupa poszła dalej a przerażone Elena i Petia zostały. Po jakiś dziesięciu minutach w lesie rozległy się krzyki. Kobiety przytuliły się do siebie przerażone ze strachu. Pojedyncze krzyki narastały i przeszły w głośną awanturę, choć były na tyle daleko, że słów nie dało się rozróżnić. Zresztą i tak krzyczano w nieznanym im języku. Pojazd, który kilkanaście minut temu tędy przejechał, zawrócił i znowu się zbliżał, a z drugiej strony dało się słyszeć kolejne nadjeżdżające pojazdy. Elena postanowiła, że zawrócą do miejsca przy drodze z którego przed chwilą wyszły, bo tam były gęste zarośla w których można było się łatwo schować, a tu gdzie są teraz, las wydawał się dosyć rzadki. Petia zmobilizowała resztki sił i szybko obie zbiegły z górki, przebiegły z powrotem leśną drogę, którą jeździły samochody straży granicznej i dosłownie w ostatniej chwili dobiegły do gęstych, kujących krzewów. Ledwie zdołały się schować, to zza zakrętu wyłonił się snop światła. Z krzaków mogły obserwować drogę, była dwadzieścia metrów od nich. Samochód zatrzymał się tuż przy nich. Były pewne, że zostały zauważone. Petia szepnęła: - Już po nas. - Cicho bądź, nie wiadomo. Po krótkiej chwili dojechały dwa kolejne samochody terenowe i wysiadło z nich kilkunastu żołnierzy. Po kolejnych kilku minutach, z góry zaczęto sprowadzać całą ekipę, której przed chwilą były członkiniami. W końcu byli wszyscy, a przewodnik miał założone kajdanki. Na oczach kobiet, załadowano przewodnika i dziewięciu przemycanych mężczyzn do samochodów. Żołnierze jeszcze przez kilka minut prześwietlali las silnym szperaczem, zamontowanym na pojeździe. Jednak one były tak blisko, że światło lampy nawet do nich nie sięgało. Na szczęście patrol nie miał psa. Ostatecznie cała ekipa odjechała a w ciemnym lesie nastała zupełna cisza. Elena i Petia wyszły z krzaków. Petia z wrażenia zapomniała, że jest zmęczona. - Ale jajca, co teraz? - Jak to co? Kazał nam iść w tą stronę gdzie go złapali to pewnie wiedział co gada. - No, przewodnik w końcu to pewnie wiedział. - Nie ciesz się za szybko, pewnie podzielimy ich los, powolutku ale idziemy, dasz radę. Elena i Petia poszły w tą stronę, gdzie niedawno schwytano ich poprzedników. Ustaliły, że będą szły powoli i najciszej jak to tylko możliwe. Mozolnie gramoliły się pod górę, nie widząc właściwie po czym stąpają. Co kilkanaście minut odpoczywały. Petia w takim powolnym tempie dała radę iść. Przeszły kulminację terenu i natrafiły na jakąś ścieżkę, która prowadziła poziomo a następnie zaczęła schodzić w dół. Było łatwiej, mogły iść szybciej i rzadziej odpoczywać. Rozchmurzyło się trochę i blask księżyca oświetlał drogę na tyle, że marsz stał się łatwiejszy. W ten sposób szły około trzech godzin. Nikogo nie spotkały i nikt ich nie zauważył. Petia była już bardzo zmęczona. Zaczął się świt. Na wschodzie niebo z czarnego, zaczęło zmieniać kolor na ciemnoniebieski. Na tej podstawie stwierdziły, że idą chyba w dobrym kierunku. Świt nadchodził z tej strony, z której właśnie szły. Petia musiała dłużej odpocząć, Elena też nie miała już sił. Choć było lato, to noc w górach była chłodna, były zmarznięte i odwodnione. Elena zdecydowała, że spróbują zaszyć się w najgęstszych zaroślach jakie uda im się znaleźć i przeczekać w ten sposób cały następny dzień, aż do kolejnej nocy. Musiały jeszcze odejść od ścieżki, którą szły. Po kilkuset metrach przedzierania się przez leśne chaszcze, znalazły gęste krzaki, takie jakich szukały. Wydeptały w samym środku po kawałku miejsca, na tyle żeby móc się położyć i padły ze zmęczenia. Petia zasnęła niemal od razu a Elena niedługo po niej. Zaczęło wschodzić słońce. Elena zmęczona do granic możliwości zapadła w głęboki, nerwowy sen. Śniło jej się, że idzie ulicami małego miasteczka o zabudowie śródziemnomorskiej. Nie było tam żadnych wysokich budynków tylko małe domki z płaskimi, prymitywnymi, drewnianymi dachami. Miasteczko przypominało rekonstrukcję historyczną jaką Elena widziała kiedyś w muzeum, ale istniało naprawdę. Całe zalane było ostrym słonecznym światłem. Nagle, nie wiadomo skąd, nad miastem pojawiła się czarna chmura a z niej zaczął padać intensywny deszcz. Ulice zamieniły się w wartkie strumienie i Elena została porwana przez wodę. Woda we śnie zmieniła barwę z błękitnej i przeźroczystej w czarną i mętną. Elena czuła, że za chwilę się utopi, ale w kluczowym momencie uniosła się nad ziemią i zaczęła swobodnie lecieć nad wartkimi potokami. W pewnym momencie ktoś do niej strzelił, poczuła ból w okolicach żeber i zaczęła bezwładnie spadać do mętnej wody. Przebudziła się przerażona. Przebudziła się, ale ból nie mijał. To Petia naciskała ją coraz mocniej, żeby ją obudzić: - Mamo, obudź się, alarm żołnierze, patrol. Elena ocknęła się i odruchowo przywarła do ziemi. Słychać było szczekanie psa. Dwóch żołnierzy szło ścieżką, którą w nocy tutaj przyszły. - Wywącha nas? - Nie wiadomo, bądź cicho jak myszka. Krzaki w których się znajdowały były położone powyżej tej ścieżki i obie mogły dokładnie obserwować całą sytuację. Patrol zbliżył się najbliżej do ich miejsca, pies zachowywał się trochę nerwowo i szczeknął dwa razy w ich stronę. Ale ostatecznie odwrócił łeb i żołnierze powoli poszli dalej, oddalając się od nich. - Nie wywąchał nas, ale mamy farta. - Co to za pies, pies emeryt? Petia uśmiechnęła się szeroko. - Myślę że dlatego że wiatr wiał od nich w naszą stronę. A poza tym moja droga, cuchniemy jak skunksy. Nasz zapach zharmonizował się z naturą. - No tak, widziałam kiedyś hipopotama w zoo. To pewnie ten sam zapach? - Noo. - Jak czegoś z tym nie zrobimy to umrę z własnego smrodu. - A masz jakiś pomysł, co można by z tym zrobić? - Mam, potrzebujemy prysznica. - Odkrywczy nie powiem. Petia która godzina? - 16.40. - Matko, przespałyśmy prawie cały dzień! - Jak tylko zrobi się ciemno to spadamy stąd, następny pies na pewno nas wywącha, jak się czujesz? Dasz rade iść dalej? - Lepiej niż wczoraj, odpoczęłam, dam radę. Dobrze że noc była ciepła. Wypiły resztkę wody która im została i podzieliły się ostatnią suchą bułką. - Jutro musimy gdzieś dojść, inaczej nie przeżyjemy bez jedzenia i picia. Słońce zachodziło późno. Obie czekały ukryte w krzakach jeszcze wiele godzin. W końcu przyszła odpowiednia pora i najciszej jak tylko umiały, szły ścieżką z której wczoraj zeszły. Jej kierunek odpowiadał mniej więcej kierunkowi na zachód, czyli takiemu w którym obie miały się przemieszczać. Teren był łatwy a ścieżka wyraźna i szło im się znacznie lepiej niż wczoraj. Szły wiele godzin. Kiedy zaczęło już świtać, ścieżka nagle zamieniła się w górską drogę po której można już było jeździć samochodami terenowymi. Po kolejnej godzinie zauważyły, że spomiędzy drzew prześwituje światło. Zrozumiały, że światło księżyca oświetla nie zalesioną przestrzeń. Las się kończył. Podeszły do jego skraju i wyszły na olbrzymią polanę, która w dolnej części stawała się uprawną łąką. Poniżej łąki, w świetle księżyca oraz słabej jeszcze poświaty świtu, widoczna była mała wieś. Powyżej wsi na polanie, najbliżej nich, stała drewniana chata. Pomimo, że była jeszcze noc, to w chacie paliło się światło. - Petia co robimy? - Dalej i tak nie dam rady, mam już dosyć, musi nam ktoś pomóc. - Ok, zaryzykujemy, idziemy do tej chaty. Co ma być, niech będzie. - Mam nadzieje, że w tych stronach do obcych nie strzelają. - To chyba miał być żart. Podeszły do chaty. Zaczął szczekać mały pies, biegający swobodnie za drewnianym płotem. Stanęły przed furtką i czekały. Pies szczekał zza furtki cały czas. W końcu drzwi się otworzyły a z domu wyszedł stary dziadek z kijem w ręku, którym dał znak psu. Ten natychmiast przestał szczekać i pobiegł w głąb podwórka. - Czy... możesz... pomoc... my? Elena zastosowała w praktyce kilka z kilkunastu słów po albańsku, których z wielkim wysiłkiem nauczyła się przed wyprawą. Dziadek podszedł do furtki i ją otworzył. Pokazał ręką, że mogą wejść i powiedział coś cicho po albańsku. Poszły za gospodarzem a Petia szepnęła do matki: - Na razie nie strzela. Obie się uśmiechnęły. Po cichu zamieniły jeszcze kilka zdań, w tym kilka słów po angielsku, zakładając że starzec na pewno jest głuchawy i pewnie nic nie usłyszy, a poza tym pewnie nie zrozumie. Dziadek wprowadził je do dużej izby jasno oświetlonej elektrycznym żyrandolem. Zauważyły, że żwawo się porusza. Jego ruchy były raczej typowe dla zdrowego mężczyzny w średnim wieku niż dla starca. Lekkość ruchu nie pasowała do jego zewnętrznej fizyczności i zwracała uwagę. Obrócił się w ich stronę i z ciekawością się im przyglądał, uśmiechając się przy tym. Następnie stało się coś, co bardzo je zdziwiło. - Miło mi panie gościć, słyszę, że rozumiecie po angielsku? Mogę rozmawiać z wami po angielsku. Elena z Petią zaniemówiły. Obie zastygły w bezruchu i obie otworzyły usta ze zdziwienia. Dziadek odezwał się płynną angielszczyzną i do tego głosem tak żywym i pełnym percepcji, że bez wątpienia jest w pełni sprawny psychicznie. Jest bystry oraz wszystko doskonale słyszy i rozumie. - Oczywiście, znamy angielski, ale skąd mieszkaniec takiej wsi na skraju świata, mówi po angielsku i to tak płynnie? - Opowiem wam, to ciekawa historia, ale najpierw może się przedstawmy, Jestem Jakup a panie? - Elena. - Petia. - Czemuż to zawdzięczam ten zaszczyt odwiedzin mnie w środku nocy? - Chyba nie musimy wiele tłumaczyć, widzisz jak wyglądamy. Ktoś musi nam pomóc. Potrzebujemy prysznica i chciałybyśmy trochę odpocząć i coś zjeść, musimy również zrobić pranie, mamy pieniądze, zapłacimy, pomożesz nam? - Skoro już tu jesteście to chyba nie mam innego wyjścia. Jak rozumiem zabłądziłyście z Macedonii i niechcący udało wam się przejść przez granicę. - No, lepiej tego ująć się nie da. Elena się uśmiechnęła. - Wielu różnych ludzi teraz tu błądzi. Przemytnicy przemycają ludzi całymi dziesiątkami. Wszyscy ciągną do strefy i wy zapewne też. Obie jesteście chore czy tylko Petia? - Tylko Petia. - Mam nadzieje, że zdajecie sobie sprawę z tego, że dostanie się na teren Albanii w istocie niczego nie załatwia. Dostanie się tam teraz bez biletów jest po prostu niemożliwe. Jak chcecie to zrobić? Kobiety zamilkły. - No dobrze, łazienka jest na końcu tego korytarza. Nie ma może luksusów, ale jest prysznic z ciepłą wodą i ubikacja. Przygotuję wam pokój na górze i coś do jedzenia. Możecie wypocząć tutaj kilka dni. Przy kolacji opowiem wam skąd znam angielski. Nie zostawiajcie niczego na dole. Czasem przyjeżdża patrol pograniczników. Wtedy musicie być na górze bardzo cicho. Na piętro nie wejdą, jeśli nic nie wzbudzi ich podejrzeń. Jesteście piętnaście kilometrów od granicy. A i możecie mówić mi po imieniu. Helena i Petia wzięły prysznic, zrobiły pranie i przyszły na śniadanie. Jakup przygotował smaczny posiłek oraz dobrą herbatę. Obie piły bez końca, jak wielbłądy na pustyni w oazowym wodopoju. - Jakup to skąd znasz angielski? - Mój ojciec był anglikiem. Był pilotem RAF-u. W 1942 roku w czasie bombardowania południowej części Włoch jego samolot został trafiony. Nie chcieli lądować we Włoszech bo czekała ich śmierć z rąk nazistów, więc zdecydowali, że spróbują dolecieć do Albanii. Wylądowali na polu i cała załoga Lancastera została przejęta przez albańskich partyzantów. Ojciec był ciężko ranny i trafił do albańskiego szpitala. Personel nie wydał go Niemcom. Nawet jakby chcieli, to nie mogli tego zrobić bo partyzanci go chronili. W tym szpitalu pracowała moja mama. To był burzliwy romans. Ojciec się wyleczył i chciał wracać do Anglii, ale matka zaszła ze mną w ciąże. Albania szybko odzyskała niepodległość i zakochany ojciec postanowił zostać z matką w Albanii. Choć szybko nauczył się albańskiego to często rozmawiał ze mną i z moją siostrą po angielsku i tak się nauczyłem. - Jakup, ile ty właściwie masz lat? - 79. - Ćwiczysz ten angielski cały czas? Masz świetną pamięć. - Jeszcze niedawno prawie całkiem zapomniałem angielskiego, przez całe dziesięciolecia nie rozmawiałem z nikim po angielsku, w ogóle z moją pamięcią było bardzo kiepsko, ale niedawno pamięć mi się poprawiła. Obie przestały jeść, popatrzyły z ciekawością na siebie a następnie na Jakupa. - Jak to pamięć ci się poprawiła? - Tak jak mówię, Jakup się uśmiechnął. - Jakup, ty... tam byłeś? - Pewnie że byłem. Pamiętajcie, że to już Albania. Byłem bardzo chory, właściwie umierający. Kilka miesięcy temu to był początek. Ludzie już wiedzieli co się tam wyrabia, choć nie wiedzieli dokładnie jak to działa. Tam każdy mógł pojechać. Wystarczyło wsiąść do pociągu albo do samochodu i już było się w strefie. Nikt, niczego nie pilnował. Tam dopiero zaczęli zjeżdżać się ludzie. Można było tam pojechać z materacem albo składanym łóżkiem i położyć się na ulicy. Wielu ludzi tak właśnie robiło. Ja miałem to szczęście, że w sąsiednim miasteczku mieszkał mój daleki kuzyn i on miał znajomego, który mieszkał w strefie. Przygotowali mi pokój i żywili mnie przez dwa tygodnie. Wtedy jeszcze nie wiadomo było, jak długo trzeba przebywać w strefie, żeby wrócić zdrowym. To był okres kilku tygodni. Połowa ludzi ciężko chorych z Albanii zdążyła tam pojechać. - Mamo, popatrz, tak to działa. - Idźcie spać, widzę że ledwie żyjecie. Obie poszły do przygotowanego dla nich pokoju. Padły na wielkie małżeńskie łoże. Elena natychmiast zasnęła a Petia przejęta opowieścią Jakupa, zasypiała powoli, długo przemyśliwując jak działa strefa. ................................ To tak ode mnie: Jakup w tym tekście nie jest błędem ortograficznym :) Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  27. @Bartłomiej Krysiak Mimo przegadania podoba misie ;-) ciekawy jestem bardzo jakbyś ten pomysł zawarł w jednej strofie bez rymu, ale to takie moje skrzywienie ;-))
    1 punkt
  28. Z upodobaniem dla tej części wiersza :)
    1 punkt
  29. bardzo podoba mi się szczególnie ten fragment, a właściwie ciekawi, co Autorka mogła mieć na myśli :) - Dostojewski? Pewnie nie, ale właściwie dlaczego nie? - bieskie - demoniczne, przerażajace, a nie - bieskie... wiadomo - nie-bieskie jako niezbiesione? Czyli nieulegające niczyim wpływom, a więc szczere (co oczywiście nie mogą kłamać ;) (?) Pozdrawiam.
    1 punkt
  30. Odłożyła ostatni kieliszek Do połowy pusty Zjadła kawałek ciasta Wyłączyła telefon Gdzie czarno-białe zdjęcia Z wszystkich lat Włączyła muzykę Najgłośniej jak tylko się dało Aby zagłuszyć pulsujący ból Schowała żyletkę Pod wilgotny zeszyt Zdobiony kleksami Otwarte już okno Jakby przewiew wywarł wrażenie Albo wrażenie wywarło przewiew Rozłożyła dłonie ku ciemności Rozsypane kapsułki Wszystkie białego koloru Jakby miał rozświetlić Całe jej życie Gorzkim smakiem Ktoś biegnie W ostatnim momencie Za nią ku wolności Klaudia Gasztold
    1 punkt
  31. Kiedy ciało już pieczyste (tylko oczy powłóczyste tęsknią za namiętnościami), dosmacz lekko przyprawami i konsumuj po francusku, leżąc 6/9 w łóżku. Pozdro :) s
    1 punkt
  32. Padam oszołomiony, niczego nie czuje - fizjologia rządzi:).
    1 punkt
  33. Myślał, że wyspiarki są autogeniczne; stąd jego zdziwienie na potomstwo liczne. Pzdr. s
    1 punkt
  34. @OloBolo Jejku, "posmak" to takie piękne słowo w brzmieniu, zachwycam się nim, dzięki :) A całość humorystyczna, z dystansem właściwym fajnym gościom.
    1 punkt
  35. @iwonaroma Jak świeżo, szczerze i z urokiem!
    1 punkt
  36. @Corleone 1111Hmm, jeśli ogarnę wojnę w umyśle i wyjdę na prostą, to chyba wrócę do mojego opowiadania... To bardzo duże wyzwanie tworzyć tekst. Twój jest świetny i zazdroszczę Ci znajomości z Jezusem ?, a płetwojaszczur pobudza moją wyobraźnię, ja może do mojego opowiadania użyję podziemnego dinozaura... jest mało znany i bardzo zagadkowy...
    1 punkt
  37. @Corleone 11Coraz ciekawiej! :-)
    1 punkt
  38. @Marek.zak1 Choć tylko jedna ale pociecha, że wiersz nie odszedł w kącik bez echa. Pozdrawiam
    1 punkt
  39. Mam nadzieję, że Cię to nie rozgniewało:) To tylko zabawa słowna. Więc może na przeprosiny: Pamiętaj przeto, że co to nie to! Pozdrawiam
    1 punkt
  40. i jeszcze nie raz się uda ;D
    1 punkt
  41. Molier w pigułce:). Byłem kiedyś z synem przed maturą w Teatrze Polskim i grał tam Piotr Adamczyk, jeszcze chyba student. Genialnie, ze swoim uśmieszkiem. Pozdrawiam
    1 punkt
  42. @Rolek Zapylał kakao lecz było mu mało! Pozdrawiam Rolek.
    1 punkt
  43. @samm powiedziałbym że dotarł do sprawy sedna no bo co dwie głowy to nie jedna :) Pozdrawiam
    1 punkt
  44. @samm Uczone głowy sprzeczność ta nęci by kochać rozumnie, ale bez pamięci. Pzdr
    1 punkt
  45. Nazajutrz, około godziny 7 rano, po przygotowaniu posiłku, zwinął obóz i ostrożnie zaczęli wycofywać się ze strefy przygranicznej. Po kilku godzinach marszu wyciągnął telefon i włożył do niego baterię. Wybrał numer który otrzymał od tych, co go tu przeszmuglowali. - Witam, jestem w pobliżu greckiej granicy, przywieźliście mnie tutaj. - Tak, i co z tego? - Chcę wrócić z powrotem. - Mister, dobrze się czujesz? Jak to z powrotem? - Normalnie z powrotem, zmieniłem plany. - Chyba zwariowałeś, była umowa. - Umowa była to wam zapłaciłem, a teraz zapłacę wam jeszcze raz, jak przywieziecie mnie z powrotem. - Gdzie chcesz jechać? - Na południowe wybrzeże Turcji. - Ty miałeś ze sobą dziewczynkę? - Tak to ja. - Gdzie konkretnie chcesz jechać? - Najbliżej miejsca, gdzie płyną promy na Cypr. - Promy na Cypr płyną z Tasucu, tam na pewno cię nie zawie- ziemy, możemy ewentualnie zawieźć cię do Antalyi. Stamtąd rusza nasz bus. Potem możesz sobie już normalnie dojechać dalej, tam już nie kontrolują. - To chyba kurort nad Morzem Śródziemnym. - Tak, ale z powrotem jest drożej. - Jak to drożej? Przecież bezpieczniej wam jest wieźć mnie z powrotem. - Jak chcesz z powrotem to płać za siebie i dziecko dwa tysiące dolarów inaczej nie gadamy. - Dwa tysiące? Zwariowałeś człowieku? - Chcesz albo nie? - Dobrze, za dwa tysiące do Antalyi. - Jutro o siódmej wieczorem musisz być na tym parkingu, na którym wysiedliście. Tam jutro będzie nasz bus. - Ok. będziemy tam jutro o tej porze. Arman pomyślał, że cała ta podróż to kompletne szaleństwo. - Jamila, zbieramy się, musimy dzisiaj jeszcze sporo przejść. Dała znak, że bolą ją nogi i że nie ma już siły. - Trudno, chodź jeszcze przynajmniej z godzinę. Potem rozbijemy namiot i zrobimy dłuższą przerwę. A jutro musimy przejść jeszcze kilkanaście kilometrów i wracamy z powrotem. Popatrzyła na ojca ze zdziwieniem jakby chciała powiedzieć: - “Jak to z powrotem?” Pokazała ręką w stronę granicy. - Nie córko, zmiana planów, tu nie damy rady przejść. Jutro wracamy z powrotem, w ten sam sposób w jaki przyjechaliśmy tutaj. Spróbujemy przejść przez granicę gdzie indziej. Jamila machnęła ręką ze zniechęceniem, wzięła swój plecak i poszła za ojcem. Po przejściu 6 kilometrów Arman znalazł dogodne miejsce nad małym strumykiem i rozstawił namiot. Przygotował najlepszy posiłek jaki był w stanie i oboje wcześniej się położyli. Jamila zasnęła wraz z zachodem słońca a on długo jeszcze myślał nad swoją trudną sytuacją. Przekonywał sam siebie, że ta podróż ma sens i że musi próbować do końca. Nazajutrz, około 8 rano, zwinęli obóz i z pomocą GPS-a Arman wyznaczył drogę do miejsca, gdzie musieli znaleźć się wieczorem. Starał się jak najszybciej oddalać od granicy. Wiedział, że czym dalej od niej, tym są bezpieczniejsi. Po całodziennym marszu, około piątej po południu, doszli na znajomy parking. Jamila była wykończ- ona. Arman odliczył pieniądze i jednocześnie sprawdził ile mu ich jeszcze zostało. Było jeszcze całkiem sporo. „Musi wystarczyć”- pomyślał. Położyli się na parkingowych ławkach i czekali na swoje “biuro podróży”. Parę minut przed siódmą wieczorem przyjechał znajomy bus. Za kierownicą siedział ten sam młody Turek. Arman z Jamilą siedzieli obok siebie na ławce i przyglądali się towarzystwu które tu dotarło. Bus był pełen ludzi, tak jak ostatnio. Arman westchnął: - “Dobry Boże.” Zobaczył kto wychodzi z busa. Najpierw wyszła młoda kobieta o arabskim wyglądzie i podtrzymywała za rękę babcię, która ledwie była w stanie sama wyjść. Widać było, że dobrze się znają. Prawdopodobnie była to matka z córką. Następnie wyszło trzech dziadków. Dwóch podtrzymywało trzeciego, był tak ciężko chory, że z trudem samodzielnie chodził. Arman od razu przypomniał sobie przypadek śmierci w lesie. Potem wyniesiono składany wózek inwalidzki i młodzi rodzice o europejskim wyglądzie wynieśli na rękach swojego ciężko chorego syna. Posadzono go w wózku. Arman zagadał do nich: - Znacie angielski? - Tak, jesteśmy z Australii. - Z Australii ? Jakim cudem się tu znaleźliście? - Nawet nie pytaj, trzeba by godzin żeby ci to opowiedzieć. - Co właściwie chcecie zrobić? - To co wszyscy, przecież pewnie dobrze wiesz, musimy ratować naszego syna. - Macie jakiś plan? - Przecież niedaleko jest granica, przejdziemy ją i idziemy dalej na północ do Albanii. - Dacie radę przejść tutaj tą granicę? - Przecież jest pewnie w lesie to będziemy próbować. - Naprawdę życzę wam powodzenia z całego serca. - A wy co tu robicie? - Jedziemy z powrotem. - Z powrotem? To w drugą stronę też wożą? - Na pewno to nie wiem, zaraz się okaże. - Dlaczego się wracacie? Byliście w strefie? - Ech, pięknie by było. Gdzie tam, nigdzie nie byliśmy, nie mamy sił już iść dalej. Córka nie jest śmiertelnie chora, może tak żyć. Ta podróż jest dla nas już zbyt trudna. Arman ich okłamał. Młodzi rodzice dziwnie na niego spojrzeli. Nie bardzo rozumieli sens jego słów. On nie uświadamiał ich, że żadne z nich nie ma najmniejszej szansy nielegalnie sforsować granicy w tym miejscu. Nie chciał odbierać im nadziei. W końcu podszedł kierowca i burknął do niego: - Najpierw kasa. - Ty, ale grzeczniej trochę, bo możesz zaraz pilnie potrzebować do strefy, tak jak ci, których tu przywiozłeś. Arman dał mu pieniądze. Turek liczył je długo i przyglądał się dolarom, jakby je pierwszy raz w życiu widział. - Wsiadajcie, wracamy. Wsiedli do busa. Jak ruszyli to Arman zagadał do kierowcy: - Ty wiesz o tym, że nikt z tych ludzi nie przejdzie tutaj tej granicy. - Przecież to oczywiste, oni pewnie też o tym wiedzą, nikt nie pyta się o to, czy granicę da się przejść. Nikogo nie okłamujemy, mówimy uczciwie gdzie ich zawieziemy, niczego więcej nie obiecujemy. Więcej już o nic nie pytał. Słońce chyliło się ku zachodowi kiedy dotarli nad morze. Tym razem nie był to kuter, ale mała motorówka z silnikiem zaburtowym. Przy sterze był młody chłopak, dziecko niemal. - Tym mamy przepłynąć Dardanele? - Mister, nie narzekaj, ciesz się, że chcemy cię wieźć, a poza tym Ahmed robił to już dziesiątki razy, często dla nas pracuje. Zabrali plecaki i usiedli w łódce. Drugi brzeg był ledwie widoczny. Oczywiście o żadnych kamizelkach w ogóle nie wspominano, zresztą i tak ich nie było. Arman zapytał chłopaka czy zna angielski, a ten pokiwał głową, że nie. Zapytał go na migi, pokazując na zegarek i drugi brzeg, jak długo będą płynąć. Chłopak pokazał dziesięć palców na obu rękach i wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu. Arman do strachliwych nie należał, ale zamarł z przerażenia, obawiał się przede wszystkim o bezpieczeństwo Jamili. Zrozumiał w pełni sytuację jak zaburtowy silnik odpalił i ryknął z taką siłą, jakby miał napędzać ruski czołg a nie maleńką motorówkę. Łódka stanęła dęba i razem z córką musieli mocno się trzymać aby nie zjechać po pokładzie na szalonego sternika. Motorówka pędziła przynajmniej ze trzydzieści węzłów. Kilwater miał chyba z kilometr a fala za dziobem z metr wysokości. Rzeczywiście po dziesięciu minutach tej niebezpiecznej jazdy byli na drugim brzegu. Choć pochlapani wodą i lekko ogłuszeni, to cali i zdrowi. Chłopak wiedział co robi i precyzyjnie dopłynął do docelowej przystani. Planu “B” takich skoków przez cieśninę ten sternik nie miał żadnych. Widocznie był za młody żeby pomyśleć o takich drobiazgach jak nagłe załamanie pogody czy awaria silnika. W łódce nie było nawet wiosła. Może miał telefon, ale też nie wiadomo. Przystań do której dopłynęli nie była tym małym portem, z którego odpłynęli kutrem kilka dni temu, ale było to jakieś zupełnie odludne miejsce przy skalistej plaży. Było tam małe drewniane molo. Jednak Arman od razu rozpoznał znajomego typa, który był właścicielem “hotelu”. Tego, który oferował noclegi na łóżkach bez pościeli w wieloosobowej sali. Turek uśmiechnął się przyjaźnie i zaprowadził ich do prywatnego samochodu, zaparkowanego na bocznej drodze niedaleko plaży. Ich kurier, pomimo że bardzo słabo mówił po angielsku, to wytłumaczył Armanowi, że wiezie ich na nocleg i resztę dnia spędzą w domu, a bus którym pojadą z powrotem przyjedzie dopiero jutro po południu. Po półgodzinnej jeździe byli w znajomym już gospodarstwie. Okazało się, że nie będzie tej nocy żadnych innych gości i całą salę mają do swojej dyspozycji. Arman wybrał najlepsze łóżka dla siebie i córki i oboje się w nich położyli. Trudy szaleńczej wyprawy ostatnich dni zmęczyły szczególnie Jamilę, ale on też był zmęczony. Mała zasnęła a on myślał nad swoim nowym planem. Co właściwie wymyślił? Otóż kombinował, nie gdzie, ale jak najłatwiej będzie mu przekroczyć granicę turecko-grecką. I w końcu wpadł na pomysł, że przecież Cypr jest wyspą na morzu śródziemnym której połowa należy do Turcji a połowa do Grecji. Gospodarka Cypru to głównie turystyka. Na obu swoich częściach Cypr jest zagospodarowany turystycznie. Tam jest wiele turystycznych kurortów a jemu i jego córce najłatwiej jest udawać turystów, którymi zresztą poniekąd w istocie byli. Wiedział również, że stolicą Cypru jest Nikozja. To duże, licznie odwiedzane, śródziemnomorskie miasto. Nikozja leży w centralnej części wyspy, dokładnie w linii granicznej i podzielona jest na pół. Połowa miasta jest grecka a właściwie to autonomiczna, ale silnie związana z Grecją, a połowa turecka. Arman nigdy tam nie był, ale wyobrażał sobie, że jeśli jest gdzieś granica pomiędzy Grecją a Turcją, którą da się łatwo, nielegalnie przekroczyć, to może być to właśnie ta granica w samym centrum Nikozji. Plan miał taki, żeby dostać się na Cypr z kontynentalnej części Turcji. Nie powinno to raczej nastręczać problemów, bo żegluga promowa jest tam bardzo dobrze rozwinięta. Następnie zakładał przekroczenie nielegalnie granicy na Cyprze, najlepiej w centrum miasta i w jakiś nieustalony na razie sposób, dostanie się drogą morską na kontynentalną część Grecji, co już pewnie proste nie będzie. Tak właśnie to sobie wymyślił. W końcu zasnął. Cały następny dzień spędzili w przemytniczej “dziupli” w oczekiwaniu na busa który miał dowieźć kolejną “wycieczkę”. Po południu, pojawił się wyczekiwany transport. Oczywiście znowu w większości pełen starych i ciężko chorych ludzi, różnych narodowości. Arman już nie chciał wdawać się w żadne dyskusje na temat motywacji uczestników turystyki zdrowotnej. Obejrzał wszystko na własne oczy i doskonale rozumiał w jakiej sytuacji znajdą się ci ludzie. Zapakowano go z córką do samochodu i ten z nimi oraz z nowym kierowcą, odjechał z powrotem na południowy-wschód. Podróż była bardzo długa i prawie bez żadnych przerw. Na szczęście w busie było tyle miejsca, że oboje podróżowali na leżąco. Po około 12 godzinach jazdy, w środku nocy, Arman zauważył że zabudowa jest coraz gęściejsza a ulice coraz szersze i lepiej oświetlone. Dojechali na miejsce, czyli do jednego z najbardziej znanych kurortów turystycznych Turcji, do Antalyi. Kierowca, który trochę znał angielski, wytłumaczył po drodze Armanowi, że działalność ich grupy polega na tym, że organizują przerzucanie ludzi pod grecką granice właśnie z Antalyi, ponieważ tam zjeżdżają się chorzy ludzie z całego świata. Wiele biur turystycznych organizuje wycieczki do hoteli Antalyi i takie wycieczki w całej Europie oraz w dużej części Azji, da się za niewielkie pieniądze wykupić, jeśli chorym uda się oszukać organizatorów. Natomiast ta część Turcji, ze względu na znaczną odległość od Albanii, nie została objęta wzmożoną kontrolą po zdarzeniach związanych z błyskiem i ze strefą. Dlatego to “biuro podróży” z którego korzystali, zaczyna swoje trasy właśnie z Antalyi. Wysiedli w centrum miasta. Pomimo, że była trzecia nad ranem, to miasto tętniło życiem. Wiele lokali, zwłaszcza tych w pobliżu morza, było jeszcze otwartych. Było jasno niemal jak w dzień. Setki turystów kręciło się po ulicach i okupowało ogródki licznych restauracji i barów. Arman skierował się od razu w stronę wybrzeża i po dziesięciu minutach pieszej wędrówki wybrał niewielki pensjonat położony trzysta metrów od morza. Weszli razem do holu. Drzwi były otwarte ale w małej recepcji nikogo nie było. Lekko uderzył w gong, który stał na ladzie. Po dłuższej chwili przyszła zaspana młoda Turczynka i zapytała po turecku w czym może pomoc. Arman nie zrozumiał, ale poprosił po angielsku o pokój dwuosobowy dla siebie i córki na dwa dni. Turczynka, choć słabo mówiła po angielsku, to go zrozumiała i bez żadnych formalności wręczyła mu klucz do pokoju na pierwszym piętrze, informu- jąc jednocześnie, że resztę załatwią rano. Jamila z Armanem padli zmęczeni na wygodne łóżka. Obudzili się bardzo późno, około 10 rano. Arman wyszedł na duży taras przynależny do ich pokoju i zachwycił się pięknym widokiem. Hotel położony był kilkanaście metrów nad poziomem morza, co dawało piękny widok na morze oraz na widoczny w oddali łańcuch górski. - Jamila, chodź poparz jaki widok. Dziewczynka znieruchomiała z wrażenia. Uśmiechnęła się i dała znak ojcu, że tu zostają. Arman zszedł do recepcji. Na dole była właścicielka pensjonatu, która biegle mówiła po angielsku. - Już się zastanawiałam czy nie iść sprawdzić czy wszystko z wami w porządku. Córka przekazała mi, że chcecie zostać jeszcze na druga noc. - Dokładnie, wyjedziemy jutro, mniej więcej o tej porze. Dzisiaj pójdziemy rozejrzeć się po okolicy a po południu będziemy na basenie. - Jasne, proszę wypełnić te formularze dla siebie i dla córki. Potrzebowałabym również wasze paszporty. - Paszporty dam pani jutro, przy płaceniu rachunku. - Może tak być. Arman wypełnił formularze i poszedł po córkę. - Jamila zbieraj się, idziemy do miasta kupić bilety na prom. Ale po południu tu wrócimy. Arman idąc wczoraj w nocy, rozglądał się za biurami turystycznymi i wypożyczalnią samochodów. Wszedł do najbliższego biura, które organizowało krótkie wycieczki. Na witrynie widniał duży napis “We speak English”. - Dzień dobry, czy może mi pani pomóc kupić bilety na prom na Cypr? - Wydaje mi się, że nie powinno być z tym problemu, to może zrobić każdy korzystając z internetu. A kiedy chcielibyście tam popłynąć? - Jeśli to możliwe, to jutro. - Zaraz sprawdzę, to chwilę potrwa. Na jutro jest tylko o 17:40, ranne bilety są już wysprzedane. - Może być o 17:40. - Ok, dwa bilety na 17:40 na prom z Tasucu do Girne Kalesi. Proszę podać kartę płatniczą. Pani przepisała numery z karty i zatwierdziła transakcję. - Ok, już są bilety, drukujemy. Arman trzymał w ręku bilety na prom na Cypr. Był zdziwiony że poszło tak łatwo. - Ile płacę? - Nic pan nie płaci, cieszę się, że mogłam pomoc. - Dziękuje bardzo. Teraz samochód. Wydawało mu się, że idąc wczoraj w nocy, widział po drodze wypożyczalnię i skierował się od razu w to miejsce. Bez trudu znalazł. Było ich w Antalayi kilka. - Dzień dobry, czy mówicie po angielsku? - Oczywiście mister, jaki samochód cię interesuje? - Zwykły, najtańszy ale sprawny. - Renault Clio może być? - Oczywiście. - Na jeden dzień? - Tak, na jutro, czy byłaby możliwość zwrócenia tego auta w porcie w Tasucu ? - W Tasucu nie, ale w Silifke mamy swój oddział, tam można auto zwrócić. Do portu w Tasucu jest stamtąd kilkanaście kilometrów. Można podjechać autobusem albo taksówką. Oddział w Silifke zamykamy o godz.19, do tej godziny trzeba auto zwrócić. - Ok, ile kosztuje? - W jakiej walucie zapłacisz? - Może w dolarach? - 40 dolarów płatne z góry i prawo jazdy potrzebuję, o Rosjanin, sporo was tutaj. W aucie będzie mało benzyny, musisz sam zatankować i to jak najszybciej, na następnej ulicy jest stacja benzynowa, auto jest ubezpieczone, jakby były jakieś problemy to proszę dzwonić na numer, który jest naklejony na przedniej szybie. - Ok. - O której i gdzie podstawić samochód? - Na 10 rano, tu pod ten hotel. Arman pokazał ręką na ich hotel, który był widoczny przez szybę wypożyczalni. Odetchnął z ulgą i poszedł z Jamilą na spóźnione śniadanie do małej restauracji nad samym morzem. Resztą dnia cieszyli się w kurorcie. Pływali w morzu i w base- nie, a większość czasu przeleżeli na tarasowych leżakach. Nazajutrz obudził małą o ósmej rano. Oboje się spakowali i przed dziewiątą byli w recepcji. Była tam córka właścicielki, ta sama która przyjęła ich w nocy. Dziewczyna wzięła ich paszporty i wystawiła rachunek. Następnie przejrzała paszporty i łamaną angielszczyzną powiedziała: - Mister, wasze wizy nieważne. - Tak wiem, właśnie je załatwiamy. Taka odpowiedź w zupełności wystarczyła aby wytłumaczyć sytuację. Arman się uśmiechnął, zapłacił rachunek, wziął paszporty i wyszedł, a jej nawet do głowy nie przyszło robić z tego powodu jakieś problemy. Nawet matce zapomniała o tym powiedzieć. Arman tylko ze zdziwieniem i uśmiechem pomyślał: - “Jak mogą być nieważne wizy, których wcale nie ma.” Ich Clio czekało już na nich przed hotelem. Włożyli plecaki do bagażnika i podjechali na śniadanie do restauracji w której jedli wczoraj oraz na stację benzynową. Następnie Arman uruchomił swój GPS i spokojnie pojechali w stronę Silifke. Do przebycia było około 180 km. W tej części Turcji nie było żadnych punktów kontrolnych ani posterunków wojska czy policji. Około 14 zwrócili samochód do wypożyczalni w Silifke. Arman zapytał się jak dostać się do Tasucu i dokładnie wytłumaczono mu jak dojść na dworzec autobusowy. Do Tasucu autobusy odjeżdżały co kilkadziesiąt minut i oboje, parę minut po 15 byli w porcie. Przed 17 weszli na statek i punktualnie, zgodnie z planem wypłynęli na Cypr. Sprawdzono tylko ich bilety, żadne inne dokumenty nie były już potrzebne. Oboje stali przy barierkach na rufie i patrzyli na oddalającą się Turcję. Arman myślał z niepokojem co czeka ich na Cyprze i jaką jeszcze długą drogę muszą przebyć, żeby dostać się do wymarzonej strefy w odległej Albanii. ***** Duże państwo w Ameryce Północnej. Pięć miesięcy od błysku. Matka Emily odebrała pocztę. Była również jedną z pierwszych, która aplikowała o bilety do strefy dla obu swoich córek. Na początku akcji dystrybucji biletów nikt nie przewidywał, że o leczenie w strefie będzie tak trudno. Rodzicom Emily wydawało się oczywiste, że ich córki zostaną zakwalifikowane. W końcu były młode i nieuleczalnie chore a objawy u starszej Emily były już tak mocno nasilone, że pomimo tego, że dziewczyna codziennie była rehabilitowana, to nie mogła już normalnie chodzić i poruszała się na wózku inwalidzkim. - Emily, Emily, chodź kochanie, poczta z ONZ, dostałyśmy bilety nareszcie! Matka wołała córkę, która siedziała zamknięta w swoim pokoju. Emily otworzyła drzwi i podjechała do niej na wózku. - Nareszcie przysłali, taki burdel tam mają, że nawet nam robią łaskę i każą tak długo czekać! Otwierała kopertę drżącymi rękami. Rozwinęła list i zaczęła czytać. Jej twarz nagle zrobiła się purpurowa i pojawił się na niej grymas złości. - Co takiego? Co takiego? To niemożliwe. - Co napisali? - Emily, oni napisali, że wszystkie dostępne bilety na najbliższe dwa lata zostały już rozdysponowane i dla ciebie oraz Lily nie ma miejsca. - Co takiego? To niemożliwe, nas tak chcą traktować? Niech sobie piszą takie bzdury do kogoś innego, ale do nas? Mamo, do nas? Oni są bezczelni, trzeba reklamować, odwołać się. Przecież ojciec może to załatwić! Emily popłynęły łzy po policzkach. Matka popatrzyła na nią ze zdziwieniem. Od lat nie widziała jej takiej. Zamiast grymasu nienawiści, zobaczyła płaczliwy wyraz jej twarzy. ***** Logan pchał wózek po chodnikach dużego miasta starając się omijać licznych przechodniów. Emily codziennie musiała z domu dostać się do kliniki w której była leczona i poddawana zabiegom rehabilitacji. Po otrzymaniu listu z informacją, że nie będzie mogła pojechać do strefy, kompletnie się załamała i popadła w głęboką depresję. Po pierwszej fazie dystrybucji biletów nie było jeszcze ustaleń, że będzie można, pomimo odmowy, licytować dodatkowo bilety na aukcjach. Dopiero na wskutek nacisku bardzo bogatych ludzi na rządy swoich krajów, wprowadzono możliwość takiej licytacji. Emily nie wiedziała, że w niedalekiej przyszłości taka możliwość powstanie. Nic nie było jej w stanie pocieszyć. Nie mogła zrozumieć dlaczego to akurat ją spotkało takie nieszczęście. Matka chciała aby na rehabilitację ją dowożono i odwożono z domu. W bardzo drogiej klinice istniała możliwość zorganizowania tego w ten sposób. Jednak Emily chciała drogę na zabiegi przebywać sama na wózku, najczęściej przy pomocy i w towarzystwie Logana. On, pomimo nagłej, poważnej choroby swojej dziewczyny i swojego trudnego charakteru, nie zostawił jej samej. Przychodził codziennie i asystował w drodze do szpitala. Pchał wózek i starał się ją pocieszać. Dla niej obecność Logana była ważna. Jednak równie ważne jak sam Logan, było to, co jej przynosił. - Logan masz dla mnie towar? - Emily, nie możesz już tego brać, teraz to tobie naprawdę szkodzi. - Logan ja muszę, daj mi proszę. - Przynajmniej nie bierz codziennie, nie możesz brać leków i tego jednocześnie. To cię zabije. - Logan, mnie już wszystko jedno. Umrę bez tego, daj mi choć jedną. - Logan wysupłał z kieszeni zawiniątko a z niego tabletkę. Emily jak nie skończysz z tym świństwem to przestanę do ciebie przychodzić. - Co ty gadasz? Nie dobijaj mnie. - Poza tym, prawda jest taka, że nie mamy już kasy, nie mam skąd wziąć a nie chcą mi już dawać na kredyt. Muszę im zapłacić. - Załatwię kasę. - Skąd weźmiesz? - Nie wiem, ale załatwię. - Bez względu na to, masz przestać to brać, stajesz się ćpunką albo już nią jesteś. - Nie mów tak, to nieprawda. Emily rozpłakała się. Naciągnęła bluzę z kapturem na głowę i przez dłuższą chwilę dalszą drogę przebywali w milczeniu. Akurat przejeżdżali koło dużego kościoła niedaleko ich szkoły. Drzwi wejściowe były szeroko otwarte. Choć brama była po drugiej stronie szerokiej ulicy, to Emily skupiła uwagę właśnie na niej. Wyszła z nich grupka młodych ludzi. Rozpoznała uczniów z jej klasy. - Poczekaj chwilę. Logan przestał pchać wózek. - Zawieźć cię do nich? Może chcesz wejść do kościoła? - Logan, po co? Bozia mi pomoże? Wyleczy mnie z choroby?! - Tylko zapytałem. W bramie kościoła stanęła uśmiechnięta Ava. Emily gwałtownie odwróciła głowę. Od małego złotego krzyżyka na nadgarstku Avy odbił się promień słońca. Krzyżyk zajaśniał złotym blaskiem. Po policzkach Emily znowu popłynęły łzy. Zakryła głowę kapturem. - Logan jedź już stąd. Nazajutrz. - Dzień dobry czy rozmawiam z mamą Emily? - Tak słucham. - Wie pani, jestem lekarzem prowadzącym leczenie i rehabilitację pani córki. - Tak rozumiem. - Czy mogłaby pani, najlepiej z mężem, się do mnie pofatygować? Mam coś ważnego do przekazania w sprawie leczenia państwa córki i w ogóle myślę, że powinniśmy porozmawiać. - No dobrze zadzwonię do męża, kiedy moglibyśmy przyjechać? - Czy dzisiaj około godziny 15 byłaby możliwość? To pilna sprawa. - Tak, postaramy się, zadzwonię do męża czy Emily ma być z nami? - Nie, nie, w żadnym wypadku, chciałbym porozmawiać tylko z państwem. Klinika, godzina 15. - Witam państwa, miło że państwo przyszli, nie będę owijał w bawełnę, chciałbym poinformować państwa, że zaistniały szczególne komplikacje w leczeniu waszej córki. Matka Emily zbladła. - Zapytam wprost, czy państwo wiedzą, że Emily bierze narkotyki? - Co takiego? Emily, narkotyki? To niemożliwe, co pan za bzdury opowiada, panie doktorze? - Podejrzewałem to już dawno, ale nie miałem 100 % pewności, ale teraz już wiem, że tak jest na pewno. Zleciłem przy okresowym badaniu u Emily sprawdzenie dodatkowo czy jej krew jest zatruta narkotykami. Jest to ważne w kontekście jej bardzo poważnego stanu zdrowia i stosowanej terapii. Regularne branie narkotyków może wchodzić w interakcję ze stosowanymi lekami i osłabiać ich działanie. Poza tym, narkomania sama w sobie jest czynnikiem obciążającym, już i tak jej ciężko chory organizm. Wyniki wskazują na regularne zażywanie popularnego wśród młodzieży narkotyku syntetycznego. - Skąd miałaby go brać, przecież cały czas siedzi w domu? Wychodzi tylko do was na rehabilitację. Chyba sami jej go podajecie? - Droga pani, proszę się zastanowić co pani mówi, powiem wprost, jeśli Emily z tym nie skończy to nie będziemy mogli dalej jej leczyć. - Pan nas szantażuje? Przecież płacimy wam mnóstwo pieniędzy. - Wiem, ale pomimo to nie zmieniam zdania. - Co pan proponuje? - Chciałbym aby wyrazili państwo zgodę na rozmowę Emily z naszą psycholożką, ona spróbuje namówić ją na terapię odwykową. Współpracujemy z ośrodkiem, który organizuje turnusy odwykowe dla narkomanów. Jest w naszym mieście. Pacjenci są tam zamykani na cały czas terapii i izolowani od społeczeństwa. - Ile trwa takie leczenie? - Najkrótszy turnus trwa trzy miesiące i taki właśnie bym państwu dla Emily proponował... na początek, dalej w zależności od wyników. Ponieważ z nimi współpracujemy to będziemy tam czuwać nad przebiegiem jej leczenia. Jeśli chcą państwo nadal korzystać z naszych usług to proszę namówić ją na to leczenie, innego wyjścia nie ma. Narkomanki dłużej leczyć nie będziemy. Proszę o szybką odpowiedź co państwo postanowili. Niestety te turnusy w tej klinice odwykowej są drogie. - Przecież to dla nas bez znaczenia. Mąż popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. Chwilę później w samochodzie. - Teraz znasz prawdę o swojej córce, przecież to diabeł wcielony, próbuję ci to wytłumaczyć od dawna, ale do ciebie to nie dociera. - Co ty wygadujesz, wiadomo że nie jest idealna, ale to nasza córka, jest w trudnym okresie dorastania, a poza tym bardzo chora. - A jak była zdrowa to niby jaka była? Przecież jeszcze gorsza. - Tak ci się tylko wydaje, nigdy nie starałeś się jej zrozumieć, a poza tym, ten lekarz na pewno się pomylił, skąd miałaby brać narkotyki? - Jak to skąd? Ten chłopak, Logan jej przynosi. Matka Emily się rozpłakała. ***** W klinice, psycholożka rozmawia z Emily: - Chciałabym się dowiedzieć jak często bierzesz i kiedy się to zaczęło? - Muszę na to odpowiadać? - Nie musisz, ale chcielibyśmy ci pomóc. - Ja nic nie biorę, jestem czysta. - Taa, akurat, wiesz co Emily nie do mnie z takimi tekstami, jak mamy ci pomóc to mów prawdę. - Może ja wcale nie potrzebuję niczyjej pomocy, słuchaj no wredna, wścibska babo, swoją pomoc wiesz gdzie możesz sobie wsadzić. Jestem wolnym człowiekiem i będę robić to, co mi się podoba. Mój stary płaci wam kupę kasy i powinniście w zamian się ode mnie odp......ić. Koniec przesłuchania. Rodzice w domu rozmawiają z Emily: - Pójdziesz na leczenie przymusowe. - Cooo takiego??? Odpierniczyło wam zupełnie. Przecież cały czas jeżdżę na leczenie. - Pójdziesz na leczenie odwykowe dla narkomanów. Na leczenie zamknięte, będziesz odizolowana od społeczeństwa na trzy miesiące a w szczególności od tego swojego Logana, który cię w to wciągnął i który karmi cię narkotykami. Myślisz, że nie wiemy? - Nie pójdę na żadne leczenie, mnie i tak jest wszystko jedno, po co mam tak żyć? Jak zabronicie mi się spotykać z Loganem to skończę ze sobą. Mam was wszystkich w dupie. Odpieprzcie się ode mnie. Emily odjechała do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami. .......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  46. Wybrzeże Tureckie. Arman i Jamila zjawili się w porcie rybackim około godziny 22, już po zachodzie słońca, tak jak umówili się z szyprem, który podjął się przeszmuglowania ich do Turcji. Jamila była trochę wystraszona, ale ojciec cały czas ją pocieszał, żeby się niczego nie bała, że nic złego ich nie spotka. Szyper, który był jednocześnie kapitanem i jedno- osobową załogą małego kutra, zaokrętował swoich pasażerów w małej kabinie, która była jedyną nadbudówką na tej jednostce. Wziął od Armana pieniądze i starannie przeliczył, uważnie się im przyglądając. Zaoferował im wygodną rozkładaną pryczę i poinstruował w jaki sposób na łodzi realizuje się wiadome potrzeby. Poinformował ich również, że do przebycia mają około 180 mil morskich i że podróż potrwa dobę. Do wybrzeży Turcji dotrą jutro w nocy. Jedyną ofertą kulinarną, jaką kapitan mógł im zaoferować, była gorąca woda. Resztę muszą przyrządzić sobie sami i Arman był na to przygotowany. Arman nie mógł lepiej trafić. Szyper tak naprawdę był rybakiem tylko dla kamuflażu swojej właściwej działalności. W istocie był doświadczonym przemytnikiem, który zajmował się szmuglowaniem różnorodnej kontrabandy z Turcji na Krym. Ci, którzy skierowali Armana do niego właśnie, wiedzieli co robią. Znał on doskonale każdy szczegół wybranych przez siebie fragmentów wybrzeży tureckich. Wiedział dokładnie do jakich zatoczek można podpłynąć, tak aby być poza zasięgiem obserwacji straży przybrzeżnej i jaką pogodę do tego wybrać oraz jaką porę doby, żeby pogranicznicy byli jak najmniej czujni. Nie jedna podejrzana paczka i nie jeden podejrzany typ, płynęli już tą jednostką. Około godziny 23, kapitan odepchnął nogą swój mały okręcik od nabrzeża a następnie jednostka zaklekotała wolnoobrotowym dieslem i wzięła niezwłocznie kierunek, prawie dokładnie na południe. Podróż przebiegła spokojnie, pogoda sprzyjała niebezpiecznej wyprawie. Arman i Jamila próbowali trochę się zdrzemnąć. Kapitan czuwał cały czas i prowadził kuter. Na drugi dzień, koło północy, byli w pobliżu tureckiego wybrzeża. Ostatnie kilka mil kuter płynął w ciemności bardzo powoli. Silnik został ustawiony tak, aby pracować najciszej jak się da. W końcu kapitan skierował swoją jednostkę w małą zatoczkę a następnie płynął wprost w stronę brzegu i wyłączył silnik. Kuter zatrzymał się nie dalej jak trzysta metrów od kamienistej plaży. Arman w międzyczasie napompował ponton i kapitan pomógł jemu i Jamili zająć w nim miejsce, a następnie podał im plecaki. Szeptem życzył im powodzenia i odepchnął ponton. Arman zaczął wiosłować i ponton szybko zbliżał się do brzegu. Kapitan asekurował ich jeszcze przez chwilę, a kiedy się upewnił, że wszystko idzie zgodnie z planem to diesel ponownie cicho zaklekotał. Powoli oddalił się w stronę otwartego morza. Po dwudziestu minutach Arman z Jamilą dopłynęli do pustego, skalistego wybrzeża. Arman wybrał miejsce w którym mógł dobić do brzegu i cicho wszedł po pas do ciepłej wody. Dociągnął Jamilę i wysadził ją bezpośrednio na brzeg. Następnie wyciągnął ponton i najszybciej jak to było możliwe, spuścił z niego powietrze. W nadbrzeżnych skałach było kilka pęknięć i małych wąskich szczelin. Wybrał największą z nich i ukrył tam ponton i wiosła. Udało się to tak dobrze, że nie było nic widać. Powiedział cicho do siebie: - Tu go nikt nie zauważy, przynajmniej przez kilka dni. Następnie się przebrał, poprawił ubranie Jamili i po założeniu plecaka wziął ją za rękę. Spokojnie, jakby nigdy nic, poszli razem wzdłuż wybrzeża udając zagranicznych turystów, którzy trochę zabłądzili i spóźnili się do hotelu. Korzystając z GPS-u odczytał pozycję i ustalił, że do miasteczka do którego chciał dotrzeć jest około 6 km. Wiedział, że w miaste- czku nadmorskim są pensjonaty dla turystów, jednak nie chciał przyjść tam w środku nocy. Nie chciał zwracać na siebie uwagi. Wybrał w lesie, około trzech kilometrów od morskiego brzegu, stosowne, gęsto zarośnięte miejsce i szybko rozstawił tam mały namiot, który niósł w plecaku. Resztę nocy przespali w nim w miarę wygodnie. Obudził się o świcie i rozejrzał w około w świetle dnia. Po stwierdzeniu, że okolica jest bezludna a miejsce biwaku dobrze wybrane, bo zupełnie niewidoczne, pozwolił córce pospać do 10 rano. Następnie zwinęli skromny obóz i spokojnym krokiem udali się do miasteczka. Pierwszych ludzi spotkali po dwóch kilometrach. Arman z ulgą stwierdził, że nikt nie zwraca na nich szczególnej uwagi. Widać miejscowi byli obyci z widokiem turystów. Po dotarciu na miejsce wybrał ładny, czteropiętrowy pensjonat z pokojami, których balkony zwrócone były wprost w stronę morza. Wszedł do recepcji. - Dzień dobry, rozmawia pani po angielsku? - Tak, oczywiście. - Szukam pokoju na trzy dni dla siebie i dla córki. - Oczywiście, nie ma problemu. - Chcielibyśmy z widokiem na morze. - Tak proszę bardzo, jest łazienka i dwa osobne łóżka, cena panu odpowiada? - Tak, w porządku, w cenie jest wyżywienie? - Oczywiście, proszę wypełnić formularz i donieść mi go przy kolacji, a tu jest klucz do pokoju, basen do waszej dyspozycji czynny do 19. Zostawi pan paszporty? - Wolałbym mieć je przy sobie. - To poproszę na chwilę, przepisze tylko wasze nazwiska. O, Rosjanie, często mieliśmy gości z Rosji. Teraz, ze względu na to co stało się w Albanii, to ruch turystyczny trochę zmalał. Ale wierzymy, że wszystko wróci do normy. Arman ze strachem podał paszporty. Recepcjonistka przepisała nazwiska i na szczęście nie sprawdzała wiz. Odetchnął z ulgą. Wiedział, że może czuć się przez najbliższe dni w miarę bezpiecznie. Jamila padła na łóżko i natychmiast zasnęła. On do niej dołączył. Nazajutrz zostawił Jamilę na plaży przy hotelu, w miejscu gdzie było niewielu ludzi i polecił jej spokojnie na niego czekać, a sam zaczął badać miasteczko i okolice. Jamila nauczyła się już, że musi zostawać sama przez jakiś czas. Arman w końcu trafił w rejon dworca autobusowego. Od razu zauważył, że kręciło się tam kilku, dziwnie zachowujących się ludzi. Próbował zrozumieć cokolwiek z tureckiego rozkładu jazdy. Był już pewny, że jeden z tubylców go obserwuje. W końcu Turek podszedł do niego i szeptem zapytał łamaną angielszczyzną: - Mister. Ty znasz angielski? Chcesz gdzieś jechać? - Dlaczego pytasz? - Znam kogoś kto może pomóc. - Ciekawe? A w jaki sposób? - Mister czy ty jesteś chory? - To nie twój biznes. - Organizujemy wycieczki. - Wycieczki dokąd? - Na zachód w stronę granicy z Grecją, tu teraz dużo ludzi próbuje jechać w tamtą stronę. - Przecież jakbym chciał tam jechać, to nie potrzebuję niczyjej pomocy, wsiądę w autobus i pojadę. - O, mister, mylisz się, sam nie pojedziesz. Od czasu wydarzeń w Albanii po Turcji sam nie pojedziesz. Są punkty kontrolne, kontrole w autobusach i pociągach. Sprawdzają dokumenty i pytają dokąd jedziesz. Jak jesteś podejrzany to cię aresztują. Nie przepłyniesz również przez Bosfor ani nie przejedziesz przez mosty bez szczegółowej kontroli. - Co chcesz mi zaproponować? - Możemy zawieźć cię w stronę granicy z Grecją, wiemy jak jechać żeby ominąć kontrole, przeprawimy cię również przez cieśninę Dardanele w okolicach Gallipoli, naszym statkiem do europejskiej części Turcji. Po drodze załatwimy nocleg. Dostarczymy cię 20 km od granicy z Grecją. Co dalej zrobisz to twoja sprawa. Więcej pomóc nie możemy. Jesteś zainteresowany? Tu teraz sporo takich jak ty z nami jeździ. Są i Turcy, ale w większości, powiedzmy turyści z zagranicy. - Ile chcecie za taką “wycieczkę”? - Bierzemy 500 dolarów. - Jestem z córką, zapłacę wam 800 za dwie osoby, więcej nie mam. - Poczekaj chwilę. Arman widział, że Turek odchodzi i do kogoś dzwoni. Miał najczarniejsze myśli, spodziewał się, że został zdekonspirowany, rozglądał się którędy będzie uciekał jak przyjedzie policja. Jednak Turek wrócił po chwili. - Ok, zgodzili się na 800. Tam jedzie się busem, zbiera takich jak wy. Będzie tu za dwa dni w piątek o 8.30 rano. To niebieski Ford, musisz go wypatrzeć, nie jest oznaczony. Zapłacisz u kierowcy, tylko się nie spóźnijcie, nie będą czekać. Masz telefon? Zapisz sobie ten numer. Jakbyś nie umiał znaleźć naszego busa to zadzwoń. Arman skrzętnie zapisał numer w swoim telefonie. Jeszcze nie wiedział jak bardzo mu się przyda w niedalekiej przyszłości. Doskonale rozumiał, że padł ofiarą zorganizowanego gangu zarabiającego na ludzkim nieszczęściu. Zdawał sobie sprawę, że dostarczenie kogokolwiek w pobliże silnie strzeżonej granicy, niczego nie załatwia. Przywiezieni tam ludzie, pewnie w większości chorzy i starzy, skazani są z góry na niepowodzenie. Tak dowiezieni klienci na pewno od razu przy granicy zostaną zdekonspirowani i aresztowani. Ta grupa obdziera chorych z pieniędzy za kilka dni nadziei. Jednak Arman wierzył w siebie i w swoje umiejętności. Być może jemu uda się coś z tego zrobić. Wszystko zależy od tego, co zastanie na miejscu, dlatego się zgodził. W końcu Albania była na zachód. Dwa dni szybko minęło. Oboje odpoczęli i byli gotowi do dalszej drogi. Czas spędzali prawie wyłącznie na plaży albo przy basenie. Z pensjonatu nie wychodzili w ogóle, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Arman jedynie uzupełniał zapasy napojów i jedzenia. W dniu poprzedzającym ich dalszą podróż uprzedzili uprzejmą recepcjonistkę, że jutro rano będą wcześniej wyjeżdżać. Ona ich rozliczyła i zaproponowała im jeszcze śniadanie, specjalnie dla nich na siódmą rano, na co on chętnie przystał. Parę minut po ósmej byli oboje na dworcu autobusowym i Arman wypatrywał niebieskiego Transita. Bus podjechał dokładnie o umówionej godzinie. Od razu było widać, że kierowcy zależy na tym aby postój był jak najkrótszy. Oni wypatrywali busa a kierowca ojca z córką. Samochód był już pełen ludzi, zostały dla nich ostatnie dwa wolne miejsca. Kierowca, młody Turek, powiedział po angielsku, że rozliczą się na postoju i że od razu odjeżdżamy. Bus ruszył a Arman przyglądał się pasażerom. Dziwne to było towarzystwo. Widocznym było, że pochodzą z różnych stron Azji. Dwie starsze kobiety, które podróżowały razem i znały się dobrze, miały azjatycką urodę. Prawdopodobnie pochodziły z Chin lub któregoś z azjatyckich krajów nad oceanem Indyjskim. Pozostali to starszy gość, o typowo arabskim wyglądzie, matka z dwójką ciężko chorych dzieci, ubrana w hidzab, prawdopodobnie Turczynka i dziadek o wyglądzie Hindusa. Niektórzy czasem coś do siebie mówili w nieznanym Armanowi języku, ale generalnie towarzystwo było milczące i skupione wyłącznie na sobie. W najgorszym stanie był Hindus. Był bardzo słaby, na przerwach trudno było mu wyjść z busa i na każdym postoju wymiotował. Prawdopodobnie miał również wysoką gorączkę. Arman patrzył na to towarzystwo i zastanawiał się, po co oni właściwie tam jadą. W jaki sposób chcą dostać się do Grecji a potem do Albani. W jaki sposób chcą dostać się do strefy? Czy chcą przekupywać ludzi, którzy staną im na drodze do wymarzonego zdrowia czy też liczą na ludzką litość? Żaden z podróżnych nie wyglądał na bardzo zamożnego. Arman rozumiał coraz bardziej, jak beznadziejnego zadania się podjął. Jak patrzył na tych ludzi to zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że jego szanse niewiele różnią się od tych, z którymi jechał. Minął pierwszy dzień. Samochód zatrzymywał się w taki sposób, że pasażerowie mogli wyjść wyłącznie w lesie. Po zakupy po przydrożny kebab i napoje, wychodził tylko kierowca. Rozdawał jedzenie pasażerom w busie. Kierowca się bał, że zostanie zdekonspirowany. Zdawał sobie sprawę, że wykorzystuje i oszukuje pasażerów. Dojechali w końcu, już po zapadnięciu zmroku, do miejsca gdzie miał być obiecany nocleg. Samochód wjechał na dziedziniec zaniedbanego gospodarstwa na skraju wsi, w okolicach miasta Gallipoli. Właściciel natychmiast zamknął bramę. Zaprowadzono pasażerów do dużego pomieszczenia, gdzie jedynymi meblami były stare metalowe łóżka, podobne do tych, jakich używa się w koszarach wojskowych. Jedynym oświetleniem, jedna żarówka, wisząca z oprawką na drucie sterczącym z sufitu. Na łóżkach brak było pościeli, a na starych poplamionych materacach leżały tylko koce i podu- szki. W brudnej łazience można było się umyć tylko w zimnej wodzie a wychodek był na dworze. Kierowca i właściciel gospodarstwa, poczęstowali gości kawą i herbatą. To wszystko co oferowało to improwizowane biuro podróży. Stan zdrowia starego Hindusa ciągle się pogarszał. Chwilami stary tracił przytomność aby znowu ją odzyskiwać. Współtowarzysze podróży pomogli mu położyć się i napoili go herbatą. Jeść nie był już w stanie niczego. Arman był tym zaniepokojony. Nie trudno było zauważyć, że ten człowiek umiera. Nikt nie wiedział co mu jest. Arman obawiał się, żeby nie zarażono jego córki jakąś groźną chorobą. Noc minęła spokojnie, choć napięcie nerwowe nie pozwalało im zasnąć. Rano obudzono wszystkich około 6. Po kilkunastu minutach wszyscy byli już w busie. Starego Hindusa trzeba było wnieść do środka. Usiadł i oddychał z trudem. Ruszyli w stronę wybrzeża. Jechali w kierunku cieśniny Dardanele, do której zostało kilkanaście kilometrów. Po drodze Hindus zaczął się dusić. Pasażerowie zażądali aby się zatrzymać. Kierowca zjechał z głównej drogi w drogę leśną i zatrzymał się w lesie. Wyniesiono starego z samochodu i ułożono na trawie. Ten dusił się coraz mocniej a z ust płynęła mu spieniona krew. Nikt nie był w stanie mu pomoc. Nagle przestał kaszleć i zrobił się siny. Po kilkudziesięciu sekundach przestał oddychać i zmarł. Arman zasłonił Jamili oczy i poszedł z nią do samochodu. Po chwili zrobili to samo wszyscy pozostali. Zmarłego po prostu zostawiono w lesie, tam gdzie skonał. Nikt nie przejmował się jego dalszym losem. Kierowca wsiadł do busa. Nikogo nie informował, do nikogo nie dzwonił, po prostu zawrócił, wyjechał z lasu i pojechał dalej. Arman miał się w przyszłości przekonać, że czym bliżej znajdzie się strefy, tym więcej będzie znajdować takich ofiar, pozostawionych samym sobie w lasach i innych miejscach. Zdesperowani, ciężko chorzy ludzie, często nie przeżywali tych podróży. Nikt od razu nie przejmował się ich losem. Grzebano ich często wiele dni po śmierci, nierzadko anonimowo. Przed błyskiem to było nie do pomyślenia. Dojechano do wybrzeża. Od europejskiej części Turcji dzieliła ich cieśnina Dardanele. Na grupę w małym porcie rybackim czekał kuter. Arman od razu zauważył podobieństwo do tej jednostki, którą przepłynął Morze Czarne. Łódź była tak samo mała, tak samo niebezpieczna, nawet szyper był podobny, Turek z gęstą brodą. Do przepłynięcia było około 5 km. Poszło to sprawnie i szybko. Widać, że przemytnicy byli dobrze zorganizowani bo po drugiej stronie czekał już kolejny stary bus. Kierowcy wyraźnie się spieszyło. Chciał wywiązać się z zadania, poganiał uczestników, żeby nie zwlekać. Jechał kilkanaście kilometrów główną drogą, a następnie zjechał na boczną z bardzo kiepską nawierzchnią. Jechali powoli. Około godziny czwartej po południu bus dojechał do rogatek małego miasteczka. Kierowca zatrzymał się na leśnym parkingu. Poinformował wszystkich, że są na miejscu i dalej jechać nie może. Wyciągnął starą zniszczoną mapę i pokazał gdzie się znajdują oraz gdzie jest granica. Do granicy w linii prostej było około 19 km. Poinformował grupę, że na obrzeżach miasteczka, dwa kilometry dalej, jest pierwszy punkt kontrolny na którym policja sprawdza dokumenty oraz że wszyscy, którzy nie mają ważnej tureckiej wizy są natychmiast deportowani z Turcji i karani wysoką grzywną. Turczynka w hidżabie zdecydowała się iść z dziećmi w stronę miasteczka, starsze kobiety dołączyły do niej. Arman z Jamilą oraz arabski podróżnik, postanowili szukać drogi do granicy ścieżkami leśnymi albo w ogóle bez drogi, kierując się GPS-em. Pierwsze co Arman postanowił, to odłączyć się od reszty. Rozumiał, że wiązanie się z innymi w takiej sytuacji zmniejsza jego szanse na ewentualny sukces, czyli na przekroczenie granicy. Arab szybko odszedł a Arman z Jamilą pozostali sami na leśnym parkingu. Arman wiedział, że najgorsze co może teraz zrobić, to się śpieszyć. Skierowanie się od razu w stronę silnie strzeżonej granicy to wróżba szybkiego niepowodzenia. Chciał dokładnie wiedzieć gdzie i kiedy iść dalej. Wyciągnął telefon z GPS-em i założył baterie oraz wyciągnął dokładną mapę. Granicę pomiędzy Turcją a Grecją, prawie na całej długości, stanowi rzeka Marica albo jej kanały dopływowe. Ta granica była silnie strzeżona. Wynika to z historycznego i politycznego uwarunkowania, czyli konfliktów zbrojnych pomiędzy tymi państwami. Arman wiedział, że musi tą rzekę sforsować i to razem ze swoją małą i chorą córką. Rzeka była szeroka. Przepłynięcie z Jamilą wpław, nawet jeśli chodziłoby o kilkadziesiąt metrów, nie wchodziło w rachubę. Musiał skonstruować cokolwiek, co ułatwiłoby mu przepłynięcie. Coś, na czym umieściłby córkę. Myślał o małej, prostej tratwie albo dużej kłodzie drewna. Pierwsze co postanowił, to wybrał na mapie miejsce, które wydawało mu się wcześniej najbardziej obiecujące. Starał się dokładnie studiować szczegóły granicy na zdjęciach satelitarnych dostępnych w internecie. Do tego miejsca mieli około 40 km. Postanowił, że przejdą z Jamilą około 10 km jeszcze tego dnia a następnie, około 20, dnia następnego. Nie będzie to droga wprost do granicy, ale wzdłuż granicy a dopiero potem w jej stronę. Następnie plan zakładał zorganizowanie kryjówki w lesie. Jak najwygodniejszej, przynajmniej tak wygodnej jak mały namiot, ale bardzo dobrze zamaskowanej. Arman nie mógł w strefie przygranicznej korzystać z namiotu, bo spodziewał się patroli, w tym z powietrza. W kryjówce tej chciał zostawić Jamilę a sam udać się w nocy, bezpośrednio w stronę granicy i szukać miejsca w którym byłoby możliwe jej sforsowanie. Jeśli jeden rekonesans okazałby się za krótki to zakładał, że go powtórzy. Dopiero wówczas podejmie próbę przejścia z Jamilą. Miał nadzieję na to, że jeśliby został złapany, to uda mu się wytłumaczyć pogranicznikom aby zabrali z lasu również jego chorą córkę, która na niego czeka. Wszystko to było bardzo, bardzo ryzykowne. Zależało mu, żeby tak zorganizować rekonesans, aby Jamila musiała zostać w kryjówce sama jak najkrócej. Jednak i tak będzie to kilka godzin. Wyciągnął z plecaka małą kuchenkę gazową i przygotował ciepły posiłek a następnie oboje wyruszyli pieszo w stronę zaplanowanego miejsca. Szczęśliwie udało im się natrafić na leśną ścieżkę, która kierowała ich prawie dokładnie w stronę, w którą mieli iść. Przeszli 10 kilometrów za trzy godziny, docierając do celu na długo przed zmrokiem. Pogoda była dobra, był środek ciepłego lata i Arman zaplanował ten nocleg w śpiworze, bezpośrednio pod otwartym niebem. W dobrze zamaskowanym miejscu, w gęstych zaroślach, nocleg minął bez problemu i około ósmej rano ruszyli w dalszą drogę. Wiedział, że w dzień nie mogą wyjść na otwartą przestrzeń. Mogą trzymać się wyłącznie gęstego lasu. Na szczęście okolica przygraniczna była bezludna i gęsto zalesiona. Jamila na razie dobrze znosiła podróż. On cały czas próbował tłumaczyć jej co robią i dlaczego tak musi być. Po dziesięciu godzinach marszu przerywanego odpoczynkami, doszli na zaplanowane miejsce i przystąpił do organizowania kryjówki. Znalazł zagłębienie w gęstych zaroślach, na tyle duże, że mógł postawić w nim swój mały namiot a następnie zamaskował go gałęziami tak starannie, że można było przejść kilka metrów od tego miejsca i niczego nie zauważyć. Z góry również nie był widoczny. Od kryjówki do granicy GPS pokazywał 6 km. To była taka odległość o jaką mu chodziło. Słońce miało zajść za około półtorej godziny. Zostawił Jamilę w kryjówce, wytłumaczył jej, żeby niczego się nie bała tylko położyła do śpiwora i na niego czekała oraz że wróci zaraz na początku nocy. Dał Jamili małego pluszowego misia, którego do tej pory przed nią ukrywał i wyruszył na pierwszy rekonesans. Bardzo nie podobało mu się to, że musiał córkę zostawić samą w lesie, jednak robił to dla jej dobra i nie było innego sposobu. Włożył bluzę w kolorze maskującym go w lesie, posmarował twarz ciemnym barwnikiem i bardzo szybkim krokiem udał się w stronę granicy, wyposażony w małą, ale dobrą lornetkę. Chciał zaraz po zachodzie słońca, ale jeszcze w świetle dnia, znaleźć się jak najbliżej i ocenić ich szanse. Po niecałej godzinie był kilkaset metrów od granicy, znalazł małe wzniesienie, które stanowiło dogodny punkt obserwacyjny i lustrował teren. Wzdłuż granicznej rzeki, po stronie tureckiej, biegła droga wykorzystywana wyłącznie przez pograniczników. Pomiędzy drogą a rzeką było około 200 metrów gołej, nie zarośniętej ziemi. Po tej drodze co jakiś czas przejeżdżał samochodowy patrol. Na pasie gołej ziemi były podwójne zasieki zrobione ze zwojów kolczastego drutu. Oprócz tego, wzdłuż całej granicy były stanowiska obserwacyjne na drewnianych i betonowych wieżach. Były tam zamontowane urządzenia do monitoringu. Rzeka była szeroka, mogła mieć około 200 metrów. Nie było żadnych zarośli ani zalesień, które by do niej podchodziły. Arman patrzył kilkanaście minut, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie i nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. On, doświadczony żołnierz, nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, że tego zrobić się nie da, jednak ta myśl, uparcie torowała sobie drogę do jego świadomości. Zrozumiał, że podróż w stronę granicy z Grecją była błędem i stratą czasu. Zrozumiał, że szukanie dogodnego miejsca do przejścia tej granicy wraz z chorą, słabą córką, jeśli to miejsce, które wydawało mu się najbardziej obiecujące, wygląda właśnie tak, to strata czasu. Tego wykonać się nie da. Na pewno zostaliby złapani a jeszcze do tego ryzykowałby życiem Jamili. Najszybciej jak tylko był w stanie, niemal cały czas biegnąć, wrócił w stronę kryjówki. Wrócił już ciemną nocą. Jamila na szczęście spała, przytulona do swojej nowej maskotki. Nic nie zakłóciło jej spokoju w czasie kiedy go nie było. Arman położył się koło córki i przytulił się do niej tak, żeby czuła, że nie jest w lesie sama. Zanim zasnął to długo rozmyślał nad tym, co dalej robić. Plan był prosty, muszą znaleźć się w Grecji. Leżał po ciemku w swoim zamaskowanym namiocie i intensywnie poszukiwał właściwego rozwiązania. Wreszcie przyszedł mu do głowy pomysł. Na początku wydawał się niedorzeczny. Jednak cała ta podróż była przecież niedorzeczna. Czym dłużej myślał, tym bardziej przekonywał się do niego. Niestety takie rozwiązanie całkowicie pozbawiało sensu jego obecne położenie i wszystko, co było związane z podróżą w te okolice. Ten pomysł to... Nikozja. Znalazł jakieś rozwiązanie, odetchnął z ulgą i od razu zasnął. Nazajutrz, około godziny 7 rano, po przygotowaniu posiłku, zwinął obóz i ostrożnie zaczęli wycofywać się ze strefy przygranicznej. Po kilku godzinach marszu wyciągnął telefon i włożył do niego baterię. Wybrał numer który otrzymał od tych, co go tu przeszmuglowali. ......................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  47. - Czyli zamiary mają zdecydowanie wrogie - kapitan Nemo skwitował błysk, pojawiający się na tle burty okrętu, zbliżającego się do Nautilusa ukośnym kursem. Jeden, a w chwilę po nim drugi i trzeci. Pociski uderzyły w powierzchnię morza, wyrzucając w górę fontanny wody. - Strzelają, tak? - upewnił się brat dziesiętnika. - Tak - odparł dowódca Nautilusa - z urządzenia zwanego armatą. To coś mniej skomplikowanego niż wasze balisty i katapulty, chociaż bardziej niszczycielskie. Do rury z brązu z jednej strony wkłada się pocisk, z drugiej wsypuje proch. To mieszanina substancji, które przy podpaleniu wytwarzają energię w ilości potrzebnej, by wyrzucić pocisk na określoną odległość. - Znaczy, zasada działania jest dokładnie ta sama - orzekł brat dziesiętnika na widok kolejnego rozbryzgu wody. - Dokładnie - przyznał kapitan. - Tak zwany wystrzał jest sprawą skumulowanej energii. Jak zresztą wszędzie, bo właściwie wszystko, co istnieje, to kwestia energii. Ale to długi temat, nie na tę chwilę. - Panowie - tu powtórnie wskazał wejście do wnętrza, tym razem gestem dużo bardziej zdecydowanym - zapraszam. Ciąg dalszy spotkania, że tak je nazwę, pooglądacie spod powierzchni wody. Z kabiny sternika albo z salonu, gdzie są widokowe ściany. Pamiętacie na pewno, bo przecież pytaliście mnie o to. - Zresztą - dowódca Nautilusa zastanowił się chwilę - może uda się dodać pewien element do tej potyczki. Wzbogacić ją o pewien... element biologiczny, niech mi wolno go będzie tak nazwać. - Spodoba się wam - kapitan Nemo swoim zwyczajem uśmiechnął się lekko. - Zwlaszcza tobie - dodał, zwracając się bezpośrednio do wielbiciela wulkanów. Cdn. Voorhout, 19.04.2022
    1 punkt
  48. @Robert Wochna Życie podpisało się w rodzaju męskim, a nie nijakim - czy to zamierzone? Rzeczywiście jest na dzień dobry, łatwo zapomnieć. "Reszty nie trzeba", bo tak, kocha się bez reszty. Tak samo powinno się żyć.
    1 punkt
  49. Powiem tak, wszyscy wiemy, powiedzmy większość z tych co poezją się parają co oznacza słowo "PeeL", czy też skrót "PL". Jaka jest historia tych powyższych? Czy ktoś wie?
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...