Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 17.03.2022 uwzględniając wszystkie działy
-
Przyleciały ptaszęta... okupują drzewa, kluczami jak bombowce w karmniki i nazad. Czasami w nos podskubią słomianego dziada, a plejada gatunków kontrastem olśniewa. Gdzie żeście zimowały, gdzie druga ojczyzna, jak podróż przeleciała, czy stado w komplecie? Chyba wiem, nie liczycie, ćwierknij że nie wiecie, bo z okien nie rzucają - mówią że drożyzna. Bociany się rozparły na dachach słomianych, żaby uciekły głębiej aby bronić skóry. Nie posiedzisz tam długo, rechot w ciszy umilkł, głodne boćki dziś rządzą, klekoczą dziobami. Czy skowronki najwcześniej w tym roku przyfruną, zwiastują ciepłe lato, niosą wczesną wiosnę. Zanucą z raniuszkami - etiudę rozkosznie, a człowieka obdarzą przeżycia fortuną. Zięby biednych partnerów w gniazdach zostawiły, przylecą na gotowe.... małżeńskie spryciule. Będziemy oczekiwać, ile się wykluje, zapełnicie od nowa znane wam rewiry. Lecą żurawie, szpaki, trznadle i potrzeszcze, myszołowy z łozówką, jaskółki i żołny. Cudownie zaśpiewają, przyozdobią bory, chciało by się wykrzyknąć... prosimy kto jeszcze? Jak ptaszęta ze wschodu, fruną Ukraińcy, z podciętymi skrzydłami... niezdolni do lotu. Z przyszywanym uśmiechem, kręgosłup wyprostuj, przecież Polak Słowianin, jak najbardziej bliski. "Natura nie łamie swych PRAW". - Leonardo da Vinci.11 punktów
-
jeszcze założę sukienkę w kwiaty i bosą stopą zatańczę w zieleni będę oddychać błękitnym powietrzem gdy wreszcie zima w wiosnę się zmieni niech tylko słońce ogrzeje duszę która złamana i ociemniała a ptak swym śpiewem zagłuszy burzę która tej zimy się rozszalała niech tylko zima w wiosnę się zmieni niech tylko świat kolorów nabierze deszcz ciepły zmyje z twarzy cierpienie strach i demony spod gruzów zabierze niech tylko zima minie a wiosna nadzieją niech wrośnie w moje serce niech kwiatem białym wyrośnie na zgliszczach bym mogła znowu zatańczyć w sukience9 punktów
-
nie boży palec naciska pstryczek i znów kolejna pali się lampa po niej zapłoną już tylko znicze a my lecimy jak ćmy do światła chociaż po oczach kolor czerwony bije z daleka znakiem przestrogi lecz my olśnieni i zaślepieni jak ćmy lecimy znów prosto w ogień5 punktów
-
piękny jest świat wokół nas co jeszcze wydarzyć może się nam jakie szykuje niespodzianki cudowny wieczór z radosnym porankiem czy jeszcze zdarzy się coś innego zupełnie dla nas niepojętego zło trawi miłość obojętność odsuwa od człowieka cóż dobrego jutro nas czeka nie dajmy się zwariować zbudujmy razem od nowa coś co przyniesie Nam szczęście niech ono po świecie się niesie4 punkty
-
Dzwonek wciąż dzwoni krzyczy pomóż możecie przecież zrobić więcej mieszkacie z dala od powodzi pomóżcie nam rozdartym sercom od trzech tygodni ciągle dzwoni ale niewielu to obchodzi dzwonek wciąż dzwoni krzyczy pomóż Europa dalej daje dupy wciąż najważniejsze ciepłe domy tania benzyna i zakupy nieważne że tam giną dzieci nie prowokować - najważniejsze a jak przestanie dzwonek dzwonić zostaną tylko same zgliszcza to znicz zapalmy raz do roku chcieliśmy pomóc znów nam nie wyszło4 punkty
-
szybko się nudzę odczuwam niedosyt a potem ziewam lub przerzucam stronę zbyt długi opis za mało dialogów książkę odkładam by do niej powrócić kiedyś lub nigdy to kwestia wyborów (a czas zapiernicza jak mrówki w mrowisku nim się obejrzę pozjadały wszystko) Lukrecja Borgia w sukni koloru morello nagle kichnęła wzbudzając niepokój służba nadbiegła czując w nozdrzach odór -znowu obsrała się ta nasza księżna3 punkty
-
wpadł między nas, wypił czarę goryczy? błędny wzrok zawył - gorzki smak tłum zmąconych głów znak zakaz nakaz: Nigdy nie milcz. Mów! krzycz odejdą na trampolinę spokoju3 punkty
-
- Panie... - przerwał ciszę brat dowódcy, gdy cała czwórka znalazła się w zbrojowni. Nawiasem mówiąc, jednej z wielu. O czym Jezus wiedział doskonale, jego zaś towarzysze mogli się domyślać. I sądząc z wielkości statku-matki, który przemierzali - domyślali się. - Panie - powtórzył legionista, wkładając in vebum, w wyraz, odrobinę więcej zdecydowania. Nijako było mu, jego zdaniem, użyć słowa "Magister", Mistrzu. Chociaż myśli kusiły go. Lub może raczej namawiały. Po chwili milczenia kontynuował. - A ten jeszcze dziwniejszy niż... jak mu tam... Thor? Ten długowłosy o dziwnej skórze. Przecież to vir, mężczyzna. Miał maskę, prawda? Dlatego wyglądał tak dziwnie? I ten jego strój. I dziwne miecze. - Ciekawość powodowała, że mówił coraz bardziej swobodnie. Jezus, uśmiechając się, przyglądał mu się w milczeniu. Widział biegnący coraz szybciej ciąg myśli żołnierza. Napędzany ciekawością. Dlatego nie odzywał się, oczekując wygaśnięcia wątku in mente, w umyśle rozmówcy. - A tych ośmiu, idących za nim w pewnej odległości? Dlaczego szli parami? Mieli miecze podobne do naszych - legionista odruchowo zerknął na rękojeść swojej spatham. - I też byli w maskach, prawda? - Podejdźcie bliżej - Czytający Myśli przywołał dziesiętnika i drugiego z żołnierzy. - Dobrze, że tylko przyglądaliście się ich broni, bez dotykania. Dlaczego, pytasz - zwrócił się do dowódcy. - Pamiętasz pole ochronne wokół lotoplanów*? - Bo chcę odpowiedzieć na questio, pytanie, waszego towarzysza. A najłatwiej i najwygodniej będzie mi to facere, uczynić, znów sięgając do mapy. Ale, tym razem, pokaże ją pytający o idących za istotą, zwaną Thorem. Albo za bogiem, jeśli wolicie trzymać się uprzedniego określenia. Moc** położył bratu dziesiętnika dłoń na ramieniu. Ten drgnął, nieco zaskoczony. - Spokojnie - uśmiechowi na twarzy Jezusa towarzyszył przypływ spokoju, a zaraz po nim uśmiech in capite, w głowie legionisty. - Jesteś gotów? Zapytany zawahał się króciuteńką chwilę, nim przytaknął. - Ergo audi, zatem słuchaj moich myśli - uśmiech, równie naturalny jak swobodny, trwał na twarzy Stwórcy Pierwszego Słowa. - A raczej je czytaj. Bo będziesz je widział wśród twoich własnych. Będą się wyróżniać. - WszystkoMogący zamilkł, po czym uśmiechnął się ponownie. - Skoro jesteś gotów - ledwie wyczuwalnie wzmocnił uścisk na ramieniu żołnierza - to zaczynajmy. Cdn. Voorhout, 16 marca 2022 ____________ * Pojęcie "lotoplan" zaczerpnąłem z komiksu Bogusława Polcha o wyprawie Ais, Ruba, Chata i Zana z planety Des na Ziemię, wydanego w Polsce w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego wieku. ** Chyba każdy czytelnik skojarzy, do jakiego filmu tu nawiązuję...3 punkty
-
Wzięty fryzjer z Poronina się zamartwia i chłopina klientów się wstydzi bowiem co dzień widzi jak powiększa się łysina.2 punkty
-
Kopta zagadnął mąż w Zakopanem - Coś się kopciło dziwnie nad ranem? Choć tęgi chłop z cię, dosięgnie kop cię; dym szedł, gdyś Jagnę smyrał kolanem.2 punkty
-
Niemiec, Rusek i Francuz siedli na stołu krańcu. Francuz w ślimakach grzebie, kluchy zajada Niemiec, a Ruski - się wie, o zakład z Węgrem poszedł, Holendrem oraz z Włochem - kto pierwszy włoży łańcuch.2 punkty
-
Shin taki jeden kurdupel z Korei postanowił że się w końcu ożeni założył się z kumplami że dziewicę omami Chon go wyśmiała-twój mały dziwnie sepleni2 punkty
-
Kąsasz żył twarde brzegi, krew struta wchłonie już dreszcze, widzieli nas w tafli wody, z wosku twarze w krople brzydkie. Igły płoną Ci pod skórą, spiętrzona jest moc w niemocy, jednym specyfkiem brzydki, uciekać w wielkie brzydoty, wstań, bo możesz, odpocznij.2 punkty
-
Powiedz mi… tak, wiem – nie wypowiesz słowa… Twoje usta, kamienne usta… Noc mnie miażdży, czy to rozumiesz? Powiedz… ― milczenie, świdrujący szmer rozsadza uszy… Jestem w bezkresie czasu, w przestrzeni milczenia… … cienie wokół, bezwład melancholii… Światło obskurnej żarówki roztacza mdławą poświatę… … płachty pajęczyn falują od czyjegoś oddechu… czyjego? Jestem tutaj, gdzie nie ma nikogo i nigdy nie będzie… Książki… ― wezmę sobie jakąś z regału… Nie, nie dam rady wspiąć się po drabinie… Za oknem śnieg, stalowe niebo… Gdzieś sobie pójdę, w siny mrok, szklisty… … do pustej przystani zmrożonej cierpieniem i ciszą… jeszcze, tylko przewertuję zakurzone bruliony, kołonotatniki… Mieszają mi się słowa, zapętlone myśli… Wszystko się kołysze… … upada z chrzęstem butelek… Ach, to ― ty… Jesteś przez chwilę ― i zaraz znikasz… Musisz już kończyć, ciągle to słyszę… Słońce wpada do środka, oświetla oszklone gabloty z porcelanową zastawą… Zakurzona serwantka zwieńczona martwym zegarem… Klucz spoczywa obok, powyginany, zapomniany przedmiot… Ojciec nakręcał nim, kiedyś mechanizm… Ustawiał czujnie wskazówki… Kogo to teraz ― obchodzi? Nikogo… Wiem, że nikogo… Czas zatrzymał się w chwili śmierci, która wzdycha wciąż lodowatym chłodem… Słońce wpada do wnętrza… Słońce? Skąd ― słońce? Przecież przed chwilą ― szumiała ― otchłań nocy… ... rozbestwiona samotność melancholii… Zatem, świeci żarówka w gazetowym kloszu… Pusty stół i krzesła, wersalka… Trzydrzwiowa szafa ze słojami czasu, z modelem japońskiego pancernika na górze… Siadam na podłodze… … wśród stosu fotografii i listów… Skąd? Od kogo? Od nikogo… … od siebie samego… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-03-17)2 punkty
-
takie jest życie z francuska brzmi to c'est la vie po nocach czasem mi się śnisz zapalam świeczki kiedy mam chęć nie w wyznaczony dzień przez kler tradycjonalistą więc nie jestem zapalam znicze kiedy zechcę a ciebie nie ma i nie będzie już mnie nie dręczy durna myśl że cię nie spotkam w parku dziś2 punkty
-
Jestem człowiekiem w pudle Pogrzebanym we własnym gównie Nie przyjdziesz i nie uratujesz mnie, nie uratujesz Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,alice_in_chains,man_in_the_box_1.html2 punkty
-
2 punkty
-
Matowa obwoluta spojrzenia ... Twarz - gęsto zapisana, a jednak - pusta, kartka ... Czy "Glück" się pisze przez "ò" z kreską czy "zwykłe"? Świętuję ... prawdę w hipermarkecie, kiedy otwieram czarną księgę nazizmu jak Biblię - na dowolnej stronie ... Jako pierwszy, dosłownie, wyskakuje przede mną Göring - jeszcze szczupły, jeszcze nie odlany w tłuszczu pazernej arogancji To ci dopiero prezent! W przyszłym tygodniu Wigilia. Czy zasiądziemy razem przy stole? Czy mam go przedstawić rodzinie...?! W drodze powrotnej mgła, kolejny grudzień bezśnieżny dzięki piątemu żywiołowi - masie plastiku. Czekam na ostatni autobus Kasuję porwany bilet, mniejszy kawałek utknął w szczelinie To zresztą nie pierwszy mój wandalizm. Wandalizm biernego życia, niewypowiedzianych grzechów i żalu za wszystko, tylko nie za nie. Jutro mogę nie żyć, dzisiaj też nie. Z jakiego powodu? Nie wiem. Postanawiam zainwestować w wiedzę. Czuję radość i ulgę, czuję, że wiedza, z reguły obchodząca mnie szerokim łukiem, macha teraz przyjaźnie i chce mnie obłaskawić czymś innym, niż głupotą i litrami balsamów. Chcę coś robić! Porzucam kurs podstaw psychologii, tak naprawdę lubię tylko jeść i chodzić po galeriach przeglądając fatałaszki. Znowu widzę zaćmienie księżyca i Göringa w letnim kapeluszu I siebie w gorącej nostalgii Psycholog odmówił pomocy. Ja odmówię modlitwę. Nie potrzebuję żadnej pomocy. Nie jestem kleptomanką. Rzucam się z mostu we własną anarchię, Po drodze zagarniam przęsła Czuję, że ktoś mnie zwodzi W przedpokoju kapelusz na kołku I zapach kolacji Zmówmy modlitwę za sytość. Parowar dostałam od psychologa ... Suszy mnie ... pragnienie Bez sensu. Bezsensu.1 punkt
-
I piknik z kin kipi. CO, NA TRAWNIKU KIN WARTA NOC? Trawnik i kin wart. - Madam upiła? - Dał. I puma? - Dam. A da raw drapieżcom w moc, że i pardwa pada. Na pikniku koce...- Co, kuk? - Inki pan. A LORA; KANAPKA, JAK PANA KAROLA. I napa... Masz ar wandala dna? Wraz sama pani. Ma, spowiada; by łuk, a rakiety te i karakuły bada i WOP sam. Rad, że tu kurka? - Gamy Wanda ładna wymaga. Kruk tez dar. O ILE TO KUR KRUK, OTELIO?1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
W pikne połednie w zagajnicek napytał pannę Jaśko z brycek. Dyć co ka sięgnie do łona, łon się wychyni - nie łona. Ślag trafił kłabuk, baranicę...1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@jan_komułzykant "Georgi Markow czy też Litwinienko, najdłuższa ręka przeohydnej zbrodni. Wyniszczą sprytem, jak szakale łowni, dziurką od klucza skutecznie się wemkną." Pozdrawiam Janku, dobrze odpowiedziałem?1 punkt
-
czy ktoś za nim tęskni pośród ludzkiej dobroci nadlatującej z góry leży na ulicy pluszowy miś poczerniały bo zgubił ręce chroniące od wybuchów otaczających ruin plam krwi patrzy z uśmiechem bo płakać nie potrafi w szklanych oczach przechodnie widzą utracone dzieci chciałby w łóżeczku pod kołdrą przytulony kołysać beztroski sen1 punkt
-
1 punkt
-
To była długa dyskusja, Zbieranie kasztanów do szkoły, Książki czytane pod kołdry połą. Cała przeszłość pusta. Uparcie widziałem w tym sens. Widok za oknem, Twoje włosy mokre, Mrok przepychający się z dniem. Zupełnie niepotrzebnie się siłowałem. Uroiłem sobie, że wiem, Że nie jestem samotny, Że duch jest kotem. Uroiłem sobie życie całe.1 punkt
-
Peel z Nietuś wykonał wszystko, lecz wpadł w trudne środowisko; w zbiór wielu kwiatków z dziwnych przypadków. Zmieniła się łąka w ściernisko.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
コタルカ Wszedł do sklepiku i natychmiast zauważył. Dopytał jednak ekspedientki: –– Co to? –– Białe→szczęście, czarne→nieszczęście –– odrzekła nagabnięta. Człowiek pokiwał rozumnie nosem i ponownie dopytał: –– Doustnie? –– To czopiki, proszę pana. Może pan sobie wsadzić za kotarką. Klient pomyślał i rzekł: –– Którego pani radzi? –– No przecież ma pan jedną. –– Zatem najpierw wsadzę białego, a zaś czarnego… –– Aa... rozumiem. Chce pan mieć urozmaicone życie. Po tylnym spożyciu, wyszedł na ulicę prosto pod samochód. Jadący. Odrzucony prędkością, ze świstem złamał przynależą mu nogę. Następnie wpadł na idącą, przewrócił i poturbował. Gdy noga doszła do siebie, a dziewczynie minęły ślady, została jego żoną. Też była za kotarką.1 punkt
-
@OloBolo pryncypialna odpowiedź na Twoją poezję nie istnieje. Trochę mnie osobiście przytłacza stylistyka. Odwrotnie rzecz ma się w stosunku do Twojego poetyckiego przedsiębiorstwa. To jest znakomity akt. Osobiście dostrzegam tutaj ogromny kamień. Kamień rzucony w kontekście naszej geopolitycznej sytuacji... nie tylko. Mam na myśli nasz naród. Nasz naród. Pozdr. Dobry przekaz.1 punkt
-
Choć urodzony w Polsce Tom sercem u stóp Araratu Tęsknię, pykając fajeczkę Do moich kaukaskich braci. Miałem szczęście zamieszkać W Warszawie, przy ulicy... Kaukaskiej, Potem się przeniosłem Aż hen, na ulicę Ormiańską. Wystarczy, że oczy zamknę I nagle, wtem! się przenoszę Zaczarowanym dywanem W górzyste rejony mych przodków. Warszawa, 14 III 20221 punkt
-
Józef i Leośka mieszkali prawie pod samym lasem, nieco na uboczu. Najstarszy ich syn, Zenek, uczył się w pobliskim miasteczku na piekarza. Młodszy Mirek, który pragnął zostać mechanikiem samochodowym, skończył pierwszy rok nauki w szkole zawodowej w Łodzi. Córka Stasia przeszła do szóstej klasy szkoły powszechnej, a najmłodszy Marcin miał zaledwie cztery lata. Kończył się sierpień. Wszyscy wokół mówili o wojnie. Nikt nie miał wątpliwości, że wojna będzie, zastanawiano się tylko, kiedy wybuchnie. W piątek rano, pierwszego września, Mirek zabrał niezbędne rzeczy, wsiadł na rower i wyruszył do Łodzi. Gdy zjawił się na miejscu, spotkał się z niedowierzaniem ludzi, u których wynajmował pokój. - A co ty tutaj robisz? - Gospodyni aż złapała się za głowę. - Do szkoły przyjechałem - odparł nieco speszony. - Do jakiej szkoły - wtrącił się gospodarz. - Wojna jest! Wszystko pozamykane, żadnej nauki nie będzie. - Zrobię ci coś do jedzenia, odpoczniesz i jutro, albo pojutrze pojedziesz z powrotem - zakończyła rozmowę gospodyni. W niedzielę Mirek był już w domu. Wrzesień rozpoczynał się upalnie. Gdy na niebie pojawiły się pierwsze samoloty, cała rodzina pracowała na łące podgrabiając i przygotowując do skopienia siano. Pierwszy zauważył je mały Marcin. - O! Motylki! - zawołał, a po chwili rozległ się huk eksplodujących bomb zrzucanych na pobliskie miasteczko. - Do domu! Wszystkie do domu! - Krzyknęła Leośka. Józef złapał małego na ręce i wszyscy popędzili do chałupy. - Módlta się dzieci - powiedziała, gdy tylko wpadła do środka i sama padła na kolana. Samoloty wkrótce odleciały nie czyniąc wiosce szody. Atak skupił się na miasteczku. Nieopodal płynęła rzeka, która przyciągała przez całe, gorące lato zarówno mieszkańców miasteczka, okolicznych wiosek, jak i nieco bardziej oddalonych miejscowości. Tak też musiało być i tego dnia. Szarzało już, gdy kilkoro dorosłych z trójką dzieci zjawiło się na podwórku. Byli niemal zupełnie nadzy. Gdy zaczęło się bombardowanie, byli nad rzeką. Uciekli w popłochu zostawiając wszystko co mieli. Błąkali się po łąkach i lesie, a teraz przerażeni, z płaczem prosili o pomoc. Leośka, nie zastanawiając się długo, powyciągała stare ubrania swoich dzieci, w które poubierała nagie dzieciaki. Znalazła też jakieś stare łachy dla dorosłych. Napaliła ogień w kuchni, odgrzała kartofle i ponakładała w miski. Do blaszanych garnuszków nalała zsiadłego mleka i zaprosiła przybyszów do stołu. - Mame, a to jest koszerne? - dopytywał się jeden z chłopców. - Idzta dzieci, idzta - odpowiedziała mu kobieta, która już siedziała przy stole z łyżką w ręku. Z rozmowy wynikało, że przyjechali pociągiem z miasta oddalonego o kilkanaście kilometrów. Chcieli wracać do domu. Leośka pokroiła bochenek chleba, wyciągnęła kawał sera i nalała świeżego mleka do dwóch butelek. Tak wyprowiantowanych poinstruowała jak mają dotrzeć do drogi prowadzącej do miasta. O powrocie koleją mogli zapomnieć. Następnego dnia Niemcy powtórzyli bombardowanie, a w nocy ktoś zakołatał do drzwi. Otworzył mu Józef. - Szukam kogoś, kto mam pomoże przeprawić się przez rzekę. Utopiliśmy już jednego konia. Wszyscy się potopimy. - To był przemoczony, zmęczony polski żołnierz. - Zenek, znasz najlepiej rzekę, idź - poleciła Leośka. Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wrócił po około godzinie. - Prześli? - zapytał Józef. - Przeszli - odparł Zenek. Następnego dnia we wsi pojawił się Jan z żoną i matką. Jan był bogatym Żydem, ożenionym z Polką. Poza tym, był mechesem, konwertytą czy jak tam zwał, czyli po prostu przeszedł na chrześcijaństwo, a konkretnie na katolicyzm. Najwyraźniej, tak jak wielu Żydów w tym czasie, postanowił przeczekać zamieszanie związane ze "zmianą władzy" w Polsce, w zaciszu leżącej na uboczu wioski. Chałupa Józefa i Leośki była dość przestronna, znalazła się w niej jedna izba dla przybyszy, których tym bardziej chętnie przyjęto, że ci byli skłonni dobrze zapłacić za to późne letnisko. Spędzili tak dwa tygodnie, po czym wyjechali. Po kilku tygodniach od rozpoczęcia wojny Leośka wybrała się na targ do miasta. W pewnym momencie podbiegła do niej jakaś kobieta i upadła jej do stóp. - Pani! Żebyś ty sto lat żyła! Żebyś zawsze zdrowa była! Żeby Bóg miał cię zawsze w swojej opiece! - krzyczała. Chwilę trwało zanim Leośka zorientowała się, że jest to jedna z kobiet, które uciekły z nad rzeki w czasie pierwszego bombardowania. W chwilę później zjawiły się przy niej jeszcze dwie Żydówki i zaczęły całować ją po rękach i nogach. - Nie trzeba... nie trzeba - powiedziała mocno zażenowana całą sytuacją i starała się uwolnić z objęć kobiet. Była pewna, że całe targowisko na nią się w tej chwili gapi i jedyne czego chciała, to uciec jak najdalej. Wróciła do domu obdarowana przez Żydówki i bardzo poruszona. Nie minął rok, gdy Jan ponownie zastukał do ich chałupy. Tym razem uciekł z getta. O zapłacie za gościnę nie było mowy, a wszyscy mieli już świadomość, co może grozić rodzinie za ukrywanie Żyda. Został przyjęty, nakarmiony i ubrany. Od tej pory zamieszkał z nimi, a gdy ktoś obcy przychodził do domu, chował się w starej szafie. Niestety, towarzystwo prostych ludzi (Józef był niepiśmienny) najwyraźniej było dla niego niewystarczające i wkrótce zaczął odwiedzać znajomych w okolicy, o czym wieść wkrótce dotarła do Niemców. Pewnego dnia zjawili się przed domem. Wyciągnęli wszystkich na podwórko i ustawili w rzędzie koło studni. Całe szczęście, że ktoś uprzedził rodzinę o nadciągającej katastrofie i Janowi udało się w ostatniej chwili uciec do lasu. - Był tu ten Żyd co chodzi po wsi? - zapytał gestapowiec z trupią czaszką na czapce. - Był - odpowiedziała Leośka. - Co chciał? - Napić się wody. - No i co? - Napił się i poszedł. - Gdzie poszedł? - Nie wiem gdzie poszedł. Poszedł. Leośka była przerażona. Wszyscy byli przerażeni. W myślach modlili się, godząc się już z rychłą, nieuchronną śmiercią. Niemcy w tym czasie przeszukiwali dom, ale śladów pobytu Jana nie znaleźli i wkrótce pojechali szukać Jana w innych lokalizacjach, zostawiając rodzinę w spokoju. Mijały lata okupacji. Józef, ku przerażeniu żony i starszych dzieci, nie wyrobił kenkarty, której brak, w przypadku zatrzymania przez Niemców był równoznaczny z rozstrzelaniem na miejscu. Zenek, złapany na przemycie pomiędzy Trzecią Rzeszą a Generalną Gubernią, został zesłany na roboty w głąb Niemiec. Wrócił z dziurą w głowie, w którą został ranny w trakcie bombardowania. Mirek wzięty przez Niemców do Baudienstu, został z niego zwolniony w stanie skrajnego wyczerpania fizycznego i z trudem odratowany przez Leośkę, karmiącą go przez długie miesiące cienką kaszką na rosole. Pewnego razu Leośka, zimą, wraz dwiema innymi kobietami, poszła znów na do miasta na targ. Musiały się zatrzymać przy przejeździe kolejowym, bo dróżnik zamknął szlabany. Przejeżdżający pociąg jechał wolno, bardzo wolno. Wiózł rannych żołnierzy. Poodmrażane uszy i nosy, amputowane kończyny, pokaleczone twarze... - Ale dostają w dupe - powiedziała jedna kobieta - Nareszcie. A dobre im tak - powiedziała druga. - To są ludzie - powiedziała Leośka. - Ale ty jesteś głupia Leośka - żachnęła się jedna z jej towarzyszek. - To nie są ludzie, to są Niemce - wrogi. - Ludzie takie jak my... niektóre, to dzieci, jak nasze syny. Kobiety tylko spojrzały na siebie, ale nic nie odpowiedziały. Pociąg przejechał i dróżnik już otwierał przejazd. Kolejna zima była bardzo mroźna, rzeka zamarzła na długie miesiące. Wszyscy wiedzieli że zbliża się front. Wzięci w kocioł Niemcy przedzierali się nocą i czasem dobijali się do stojącej na na uboczu chaty. Pierwszy był oddział, którego dowódca poprosił o coś do jedzenia. - Nic nie mamy - odpowiedziała Leośka. - Wszystko poszło na kontyngent - dorzucił Józef. Obydwoje kłamali. Zapasy żywności mieli ukryte na czarną godzinę. Rodzina musiała przetrwać ten trudny czas a do wiosny było jeszcze daleko. Był dopiero styczeń. - A co to jest? - Dowódca zainteresował się kociołkiem bulgoczącym na kuchni. - Kartofle dla świń - odpowiedziała Leośka. Dowódca wydał komendę. Żołnierze ustawili się w rządku do kociołka. Każdy wyjmował z niego jednego ziemniaka i przechodził na koniec kolejki. Podchodzili po kilka razy, aż kociołek opróżnił się zupełnie. Dowódca podziękował i oddział się oddalił. Od tej pory w kociołku gotowało się nieco więcej ziemniaków niż zwykle. Tych powinno wystarczyć do wiosny, a do chaty dobijały się kolejne grupy. Ogrzani ciepłem jej wnętrza żołnierze siadali czasami w kątach wyjmowali z portfeli zdjęcia i pokazywali. - To jest moja żona... to córka... a to syn. To mój dom... Grzali się chwilę i znikali w mroźnej nocy. Pewnego dnia we wsi pojawili się Rosjanie. Czołg, który był za szeroki na wąską wiejską drogę, pruł płoty raz z lewej raz z prawej strony. Leośka kazała Stasi schować się i nie wychodzić, dopóki wojsko nie opuści wsi. Wkrótce pojawiło się więcej czołgów. Kryjąc się przed wrogim lotnictwem, podjeżdżały pod strzechy stodół i chałup. Do chaty wpadło dwóch młodych sołdatów. - Dziewczyny są? Wódka jest? - Żadnych dziewczyn tu nie ma - powiedziała Leośka. Popatrzyli na nią. Była już stara i zniszczona przeżyciami. - Jest wódka! - powiedział Mirek i wyciągnął dwie flaszki bimbru z kredensu. Wręczył je żołnierzom. Jeden z nich wyciągnął korek i pociągnął łyka. - Dobra - powiedział zadowolony i obaj opuścili chatę. Następni przyszli dwaj starsi mężczyźni. Rozejrzeli się po izbie. Pokiwali głowami. - Ikony - powiedział jeden wskazując na wiszące na ścianach obrazy. - Chrześcijanie, znaczy - powiedział drugi. - Wierzący - zakończył pierwszy. Podszedł do okna i zawołał Mirka. - Widzisz tego tam? - Wskazał na oficera stojącego na zewnątrz i próbującego rozmawiać z sąsiadami. - Uważajcie na niego. Nic przy nim nie mówcie. Politruk - Cokolwiek miało to oznaczać, brzmiało złowieszczo. Sowieci spędzili we wsi dwa dni i pojechali dalej. Rodzina przetrwała wojnę. Jan wrócił do siebie ale nigdy już nie odbudował swojego przedsiębiorstwa. Nie opuścił jednak nowej Polski. Dożył w niej sędziwej starości i zmarł w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. - Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi - powiedziała Leośka. - Dobrze, jak nimi jesteśmy.1 punkt
-
1 punkt
-
Jaką narodowość ma smutek, jaką powierzchnię świata zajmuje targane tragedią ludzkie odczuwanie? Więcej niż galaktykę. Więcej nawet - niż próżność i inne, czule dopieszczanie i równie przewrażliwione małości. Czas spędzony na samotnej kontemplacji kobiecych czasopism wzbudza głodu wczytania się w Biblię Smak mleka mógłby mieć inny odcień Być może warto by było zacząć korzystać z aplikacji, która układa algorytm udanej randki Na pewno trzeba - kupić olejek na biolinearne rozświetlenie łokci, a nie tylko bezradnie rozgladać się uciekającym życiem. Nigdy nie chciałam byle czego. Dlatego wolę brak wszystkiego. I nie odczuwam go, bo zamykam go w symfoniach, lirach i plażowych koszach geograficznych odkryć: Tak! Powierzchnia ciała zajmuje zaledwie kruchy meteor, który z hukiem rozbija się o ziemię A ziemia ...? To szklana kula do przepowiadania przyszłości - kiedy oczyści się cały brud i smród, w słoneczne dni ponoć widać tam dusze najkrwistszych potworów. Istnieje ... Istnieją ....zarówno w interpretacji "samego Boga" i Neila Armstronga Tylko czy ... ktokolwiek ją odkrył ... ?1 punkt
-
1 punkt
-
- Ciągnie Cię zobaczyć i dotknąć technologii - przypomniało się dziesiętnikowi zdanie Jezusa, gdy podróżowali tunelem czasoprzestrzennym, otwartym przez tego ostatniego. - Nie dziwię się, mnie swego czasu też kusiło - myśli żołnierza biegły torem Wiecznych Myśli. - Ale pamiętaj dobrze: z technologią trzeba ostrożnie. Najpierw znać, potem używać. Przypomnij sobie swoje pierwsze ćwiczenia ze spatha. Wydawała Ci się zbyt ciężka, prawda? - Ano - w uszach legionistów zabrzmiał głos Władcy Przestrzeni - jesteśmy na miejscu - dopowiedział, gdy poczuli pod obutymi w caligae stopami twardą powierzchnię. - Możecie bezpiecznie otworzyć oczy. Rozglądnęli się z zaciekawieniem. Miejsce, w którym się znaleźli, pod względem wielkości przypominało hipodrom*. Wielka przestrzeń zamknięta wysokimi, jak ocenił dziesiętnik, na co najmniej actus** ścianami. Długość jej uznał na przynajmniej dwa stadia***. Podszedł zaciekawiony, oddalając się od towarzyszy, w kierunku stojących w pewnej odległości, identycznie wyglądających obiektów. - Tylko ich nie dotykaj - Wszechwiedzący przeteleportował się ku niemu i powstrzymał gestem dłoni. - Są zabezpieczone polem siłowym. - Czym, Domine? - w oczywisty sposób nie zrozumiał żołnierz. - Pokażę Ci - Jezus nadal trzymał dłoń na jego ramieniu. - Wyciągnij swój miecz. Ma drewnianą rękojeść, prawda? - Veritas, prawda - potwierdził legionista. - A dokładnie drewnianą okładzinę rękojeści. - To w zupełności wystarczy - zaczął odpowiadać Jezus - by ochronić cię przed skutkami jego działania. - Jakimi skutkami? - z kolei żołnierz zaczął okazywać zainteresowanie. - Długo by wyjaśniać, lepiej więc będzie ci pokazać - odparł Wladca Przestrzeni. - Podejdź bliżej, na decempeda****, i zamachnij się mieczem. Broń przecinająca powietrze tuż koło pierwszego w szeregu dwuosobowych statków latających, uaktywniła pole, przed którym ostrzegał Wszystkowiedzący. Dziesiętnik nie zdołał powstrzymać okrzyku przestrachu, gdy przestrzeń wokół obiektu momentalnie przekształciła się w pobłyskującą małymi błyskawicami sferę, w której miecz utknął. Musiał użyć całej siły, by obracające się szybko pole nie wyrwało mu go z dłoni. Widział wyraźnie, jak ostrze pozostawia w nim rysę, która jednakże szybko się zasklepiała. W końcu zdołał wyciągnąć spatha. - Ostrzegałem - Jezus poparł lekki uśmiech odwróceniem ku górze otwartej dłoni. - Dobrze, że posłuchałeś. - Skąd wiesz, że posłuchałem? - dowódca odruchowo uczynił myślowo-slowny unik. - Przecież widzę twoje myśli tak samo jak ciebie - Stwórca Umysłów uśmiechnął się ponownie. Cdn. Voorhout, 01.03.2022 ______ * Rzymski hipodrom, odnaleziony w Konstantynopolu, miał 480 metrów długości i 117 metrów szerokości. ** Actus - rzymska miara długości, wynosząca 35,5 metra. *** Stadium (liczba mnoga stadia) wynosił 185 metrów. **** Decempeda lub pertica - ta rzymska miara długości wynosiła 2,96 metra.1 punkt
-
- Ego scio, ja wiem - pośpieszył z odpowiedzią żołnierz, który myślał nieco wolniej. Pozostali dwaj spojrzeli na niego. Zdziwieni. - No wiem, ale częściowo. Czytałem co nieco o sztuce zielarskiej. Szukałem ziół, wiecie na co. Et na szybsze gojenie się ran. Pamiętacie, jak byliście zdziwieni... kilka razy? Że dochodziłem szybciej do zdrowia? - Sic, tak - pamiętamy - odparł za brata i siebie dowódca. - Chociaż niezupełnie o taką ars magica pytałem, masz wiele racji - Jezus włączył się do rozmowy. - Używanie ziół to swego rodzaju włączenie się w świat roślin. - Ergo, zatem jednoczenie się z naturą. To zaś właśnie jest magia - connectio cum natura, połączenie z naturą. Ogólnie pojętą. Czyli wykraczające poza naszą Ziemię. Universum, Wszechświat. Rozumiecie. - Ale dosyć słów - kontynuował Jezus. - Gotowi estis - jesteście - na podróż życia? - Zaraz, Domine - zebrał się na odwagę dowódca. - Podróż? Do niej potrzebne konie. Pieniądze. Niezależność. - Wyrzucał z siebie verba, nie zwracając uwagi na uśmiech Niezmiennego. W końcu zamilkł. - Konie? Pieniądze? Swoboda? - powtórzył za legionistą Jezus. - Nie tym razem. Przecież po coś kazałem ci narysować krąg. Wyobrażasz sobie, że zleciłbym zrobienie czegoś, co jest bez sensu? - Ale szkoda i temporem, czasu - Będący Tu I Wszędzie powrócił do swojego pytania. - Gotowi? Cdn. Voorhout, 20.02.20221 punkt
-
Hermenegilda ze Szczecina dostała kosza od Marcina w depresję wpadła choć całkiem ładna już od tygodnia się nie podmywa1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne