Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 06.11.2021 w Odpowiedzi

  1. Bliżej nieznany mężczyzna chciał zostać ogrodnikiem. Takim bez psa i poczucia winy, że to co uprawia, nie kłuje - ale kłuło. Kolec wbity w oko wycisnął prawdę. O Róży mówiono, że najpiękniejsza; po zmierzchu przyciąga jelenie, dyskretnie przeżuwają kwiaty. Każdy kolejny doprowadza na skraj. Gdzie kończy się ogródek, a zaczyna las? Krótka noc, zachęca paproć do kwitnienia.
    8 punktów
  2. piękny mężczyzna sprzedaje ziemniaki na moim osiedlowym bazarku nie wierzycie? :) naprawdę piękny błękitne spojrzenie okolone długimi rzęsami w dodatku miły, uprzejmy szczerze darzy uśmiechem przedziwne są ścieżki ludzkie ekskluzywny sklep drogeryjny goguś w markowym garniturze z krzywą miną patrzy analitycznie na mój znoszony płaszczyk i blady makijaż 'a pani czego (tu) szuka?' głupiec nie wie co to bogactwo nie sprzedam mu za żadne pieniądze ani jednego uśmiechu
    7 punktów
  3. usiedli w parku drewniana ławka i liściaste powiernice Sylwia Błeńska 5.11.2021
    6 punktów
  4. zrozum że on chce tylko twych ust w sumie to nawet ma dobry gust ale nic więcej potrafi magię w słowa wpleść na chwilę cię do nieba wznieść ale nic więcej jesteś lekarstwem na jego smutki możecie razem napić się wódki ale nic więcej pocałunkami zasypie twe ciało w snach się pojawi ale to mało a ty chcesz więcej chcesz być już w każdym jego dniu chcesz tak aż do utraty tchu i jeszcze więcej chcesz by dla ciebie gwiazdy kradł chcesz by pod nogi rzucał świat co dzień to więcej przecież on kocha tylko siebie twych uczuć pragnie tylko w potrzebie ale nic więcej zrozum że to toksyczna miłość zapomnij jak gdyby jej nie było i nie chciej więcej
    3 punkty
  5. znajduję gałązkę jabłoni podobną do srebrnej korony będę nimfą jak z szarmezy i rzucę na ciebie urok dotykasz nosem różę rozpada się natychmiast ale czuję mocny zapach białych płatków na suchych liściach jaskrawoczerwono płonę przed zaciśniętymi powiekami gdy zmorzony rysuję się tak wyraźnie w twoim śnie powiewna w bieliźnie z koronkowych kwiatów niczym pyłek zbieram karmin z warg
    3 punkty
  6. ostatni pocałunek zalśniły w słońcu wilgotne usta w dotyku jestem spalona myśli do czerwoności roztarte o twoje przesuwam między wymiarami gasząc w wódce z piołunem ciemnej rzeczywistość daleko nigdy nie była potrzebna rozdarłeś smoczą skórę ale pod tym niskim niebem nadal słyszę twój oddech pora morza gwiazd mi sprzyja ale zła droga prosta wypala plamę w oku wężem ściska serce w trzewia schodzi błędnym nerwem za miłość czarna suknia czarne serce czarna twarz
    3 punkty
  7. Myślę niekiedy nad zagadnieniami niezwiązanymi z branżą uczuciową i zadaję trudne pytanie: Czy nienawidzę tak mocno, że kocham? lub Czy kocham tak intensywnie, że nienawidzę? wykładając przekonania w którymś z często uczęszczanych lokali nie umiem znaleźć łatwej odpowiedzi na powyższe pytanie zasadnicze Przyjaciel przywołuje mnie do porządku zdaniem: - Kolego zostań nam lightem - Inspiracja - poeta Michał1975
    3 punkty
  8. Ludovico, doda klimatu. Cześć anonimie. Myślę tkliwie, już sama zapomniałam dlaczego. Jesteś, a Cię nie ma, w pełni chwilami, czasem pustka zjada od środka. Jakbym nosiła w sobie wahadło lub chodziła po cienkiej napiętej linie. Tym razem bez słowa, małej tęsknej literki na bukiecie zdań, które składasz, nocą, dniem, popołudniem. Wymyślone historie, argumenty na obłęd. Wszystko nieprawda, nieprawda wszystkich kłamstw. Jestem bardziej niż słowa mogą wyrazić istnienie, bardziej niż oczy mogą widzieć, mocniej niż bicie Twojego serca potrafi pompować krew. Nie zaklęta, nie znam magii, zwyczajna prosta ja. Poplątane są jedynie losy, czas, miejsca, chwile. Przecież sam wiesz, historia bywa różna, każda ma swojego autora, jak plotka, wcale nie zabawna. I nie mam pojęcia dlaczego nadzieja gra mi jeszcze do tańca. Twoja a-b
    2 punkty
  9. mówisz że szanujemy tradycję skoro pchając ten sam wózek od lat nie skręcaliśmy w lewe przepaście lecz gdy twoja zdrowaś mario zagłusza mój ojcze nasz przychodzi myśl że w pewnych fragmentach naszego współżyciorysu rządzimy się oddzielnie swoimi prawami jeśli pod szczerozłotą suknią prawdy można cokolwiek ukryć to po stokroć niewinni są odsądzani od czci i wiary życiowi samobójcy a co dopiero jedzący z jednej miski szara mysz domowy kot
    2 punkty
  10. sekrety od siebie czytamy z pustych kartek odpowiedzi wydają się być krzykiem introwertyków w tłumie obojętniejemy i nie potrzeba nam rozgrzeszenia z chwil spędzonych wśród niczego niepodejrzewających członków rodzin zachowam dystans do stworzenia niedoskonałego świata jeśli na nowo wytłumaczysz mi trzecią zasadę dynamiki ciszy
    2 punkty
  11. Młody, dość krzepki łódzki docent, mógł dziś się sprawić na 100 procent. Tymczasem, tych dwóch drani, nie dość, że zerwał z pani, sam nawet nie tknął jej! Impotent.
    2 punkty
  12. gdy bym był Bogiem człowiek nie bał by się własnego cienia gdy jym był Bogiem świat by nie płakał nie umiał kłamać gdy bym był Bogiem zło nie musiałoby pukać do drzwi gdy bym był Bogiem ciemność bałaby się światła gdy bym był Bogiem los by zawsze czyś cieszył gdy bym był Bogiem nie powoli bym by fałsz wygrywał gdy bym był Bogiem nie milczałbym tylko ze złem rozmawiał gdy j bym był Bogiem nie unikałbym trudnych pytań
    2 punkty
  13. może kiedyś się uda stworzyć poezję z niesfornego kosmyka z uśmiechu w kącikach oczu języka dłoni ust bez zbędnych słów zatrzymać ruch lecz nie bijące serce
    2 punkty
  14. kiedy osiąga zenit nagle odpuszcza i wszystko się rozładowuje wszystko z wyjątkiem miłości ona potrafi być totalnie w nadirze uległa
    2 punkty
  15. Wakacje to super słowo Mega emocje Mieć wakacje od... Wiadomo co to znaczy Przyjemny dreszcz oczekiwania Już niedługo wakacje od życia Lecz czemu nic mnie ku nim nie skłania Dreszcz przeraźliwej samotności Sama bezwzględnie sama Wszystko trzeba pożegnać Wszystko trzeba zostawić Jak to banalnie brzmi I jak złowrogo rozstać się z wszystkim i pójść ostatnią drogą Ostatnie słowo Ciekawa jestem jakie Ostatnie spojrzenie na co lub na kogo? I już o tym nie opowiem I już o tym nie napiszę Wejdę cała jaką jestem W niepoznawalną nienazwaną ciszę
    2 punkty
  16. -Mistrzu, on w łożu wszystko chciałby po swojemu. -Poddaj go zatem waćpanno nocnemu szkoleniu, a po takiej nauce małżonek zrozumie, że w sztuce miłowania warto więcej umieć.
    2 punkty
  17. Gdy jesteś smutny zawijasz się w koc Gdy jesteś szczęśliwy skaczesz pod niebo Lecz nikt nie wie, co się dzieje gdy dosięga cię obojętność Nic nie czujesz oprócz przeciągu wnikającego w twoje puste ciało Czujesz się niewidzialny jednak wszyscy cię widzą Co to właściwie oznacza?
    2 punkty
  18. @tetu przecudny kalejdoskop metafor:)
    2 punkty
  19. @Pan Ropuch Pamiętam i też pasuje. Szczególnie początek teledysku bardzo ładnie mi się zestraja :) Dziękuję za tak dobrze dobraną piłeczkę, pozdrawiam. @A-typowa-b, @Antoine W, @Leszczym, @Dag, @Nata_Kruk Dziękuję serdecznie za czytanie
    2 punkty
  20. wiesz nawet w śnie zasłaniam najczulsze miejsca ciało pamięta i chroni się układ współczulny rozrósł się mam ten instynkt istoty rosnącej jak drzewo od maleńkości smagane przez wiatr mój dom wydaje mi się być z papieru który można zgnieść w zaciśniętej pięści pozwól mi Boże nauczyć się od nowa głosu oddechu przebywania w czasie i miejscu które są wyboru siły a nawet strachu który jest wyborem
    2 punkty
  21. Obojętnymi jesteśmy dla ponad 99.9% ludzi, natomiast czym innym jest transparentność w znaczeniu atrakcyjności, która powoduje stresy, obniżenie własnej wartości aż po depresję. Ta transparentność jest szczególnie bolesna ze strony osoby, którą obdarowało się uczuciem, bo wywołuje poczucie bezradności. To ta gorzka strona życia. Witaj na forum.
    2 punkty
  22. Idąc cmentarną aleją Patrzę jak liście brązem się mienią Wokoło znicze zmrok rozświetlają Znak że bliscy o nich pamiętają Pogrążam się w ciszy Tak głośnej że bicie serca słyszę Myśli biegną chwilami Za tymi których nie ma z nami Jedni odeszli w kwiecie młodości Inni dożyli późnej starości Kogoś choroba pokonała Śmierć bezlitosna ze sobą zabrała W oddali zobaczyłam Pomnik nienarodzonych Co życia nigdy nie poznali Anielskimi skrzydłami obdarowani Każdy po sobie coś pozostawił Tęsknotę w sercu Ciche wspomnienie Teraz są westchnieniem Więc pamiętajmy Nie tylko dnia tego Śmierć przecież przyjdzie po każdego I tylko daty jej nie znamy Dlatego zawsze czuwajmy
    2 punkty
  23. byłam dziś na wirtualnych lumpach kasowałam życie minuta po minucie skrolując kiecki których i tak nie kupię mierzyły je za mnie dziewczyny na zdjęciach podobne wzrostem podobne wagą godnie reprezentowały moje offline ciało i kilka reklam wygrało ze mną w cholernie dobrze ukryty krzyżyk mogłam się pocałować w kółko i opłakiwać stracone sekundy
    1 punkt
  24. A tu buta! - O, no ja tu. Żulia o tam. - Ma to? - A iluż utajono... - Al, ułana buta. Katu banał, Ula. I ma ta Lila. W O. leciwi celowali latami. Ali lata ta Lila.
    1 punkt
  25. CZĘŚĆ IV Spokojnej nocy senny rytm pokrzepił wszystkich; rano pierzchnął gdzieś cień podejrzeń widm, gdy kłam zadając myślom złym śniadanie im podano. Czy umysł natchnął potraw smak, czy nie – dość, że tym razem przez zespolonych myśli szlak stworzyli, jak na dany znak, wygodną mini-bazę. Zdumiał ich własny twórczy stan, lecz wtedy wysłannicy Fenna przez jedną z wielu ścian przyszli przekazać gościom plan: wezwanie do stolicy. "Przyjąć was godnie tutaj chce nasza Wysoka Rada; przez nas więc zaproszenie śle: przybądźcie do jej komnat, gdzie odbędzie się biesiada." Podziękowawszy za ten gest przywdziewa Sven z załogą galowy mundur; przecież jest to reprezentacyjny test zaniedbać go nie mogą. * Siedziba Rady był to gmach przejrzysty, a kunsztowny, jakby go zlecił perski szach ujrzawszy wizję w swoich snach; w harmonii swej czarowny. Z podziwem Sven przekroczył próg olśniony tym splendorem; bacząc, że ma wdzięczności dług, snuł rozważania, jak by mógł spłacić go im z honorem. Sale wypełniał miły gwar licznych przedstawicieli tworzących wiele grup i par, zebranych, bowiem ze wszech miar przybyszów poznać chcieli. Wysokiej Rady Zwierzchnik zszedł po stopniach z podwyższenia: "Przedziwnie los nić waszą przędł, lecz wielką radość dał nam dzień waszego ocalenia. Będziemy gościć was do dnia, kiedy to statek nowy, który wam nasza Rada da, do lotu poza znany świat okaże się gotowy." Sven rzekł: "Prawdziwy jest to cud napotkać we wszechświecie taki wspaniałomyślny lud; na zawsze czynem swym wasz ród w historii zapiszecie." Podczas wymiany ciepłych zdań, wzajemnych uprzejmości, pośród strun niewidzialnych drgań wniesiono moc wykwintnych dań, by podjąć zacnych gości. Svena otoczył wkrótce też wianuszek pięknych kobiet: przemierzył wszechświat wzdłuż i wszerz; teraz w dal patrząc z gmachu wież opowieść snuł o sobie. Lecz chociaż ozdabiały tłum jak egzotyczne kwiaty, rzekł sobie, kiedy poczuł szum, jakby pił wino, albo rum: "Stop! Jestem wszak żonaty." Były też córki Fenna dwie: Taris srebrzystooka i smukła Faeris, której wdzięk przyciągał, jak róż wonnych pęk, wzrok rozmarzony Locke'a. Wszystkich załogi członków wnet urzekła atmosfera; skończył się czas podróżnych diet, rozmów szmer w uszach brzmiał jak flet - kusząca to kwatera. Jedynie Delta (chytry lis) zwyczajem androida stronił od pełnych czar i mis, sporządzał zaś słów wierny spis: bo któż wie, co się przyda? * I tak im upływały dni: jak w baśni lub jak we śnie; lecz Sven miał niespokojne sny; czuł że się w nim obawa tli wraz z ulgą – jednocześnie. Spostrzegł też, że Locke zmienił się: spogląda tkliwie w przestrzeń, jakby myślami błądził gdzieś, a zaś szeroka jego pierś wciąż wznosi się od westchnień.
    1 punkt
  26. Przeżyłam ten świat, wzdłuż i wszerz. Szłam, znacząc moje ślady czarną chmurą krwi. Dobrnęłam do strefy ciszy, gdzie napotkałam jedyną w sobie światłość. Napotkałam po drodze wiele snów, nie wszystkie były koszmarami bez krańca. Wielokrotnie na przeszkodzie stanęły mi konstelacje, które przypadkowo odkleiły się od szyby. Pragnę pocałować Cię z finezją, jakiej wszyscy się potulnie wstydzą. Z wyrafinowaniem sprzątam Twoje policzki z odłamków zaprzeszłych słów. Ciężkie jest to Twoje sumienie – od tak dawna się nie widzieliśmy. Chciałabym, aby świat był odrobinę lepszy. Chciałabym odnaleźć tutaj swój czas. Proszę wypożyczonego Boga, aby rozkazał mi usiąść obok Siebie. Pijana jest dzisiejsza noc, czeka jeszcze trudniejszy poranek. Nie mów zbyt wiele, milczenie jest piękniejsze od krzyku. Zaniedbane, czerstwe słowa nie wystarczą, abyśmy dożyli jutra. Nie składaj winy na mnie, to tylko moja zeschnięta łza. Utraciłam Cię, zanim purpurowy wiatr wtrącił się do mojej przeszłości. Nie syć mnie skrawkami marzeń, zapożyczonymi ochłapami rzeczywistości. Być może jeszcze Cię zobaczę – to będzie przyszły sen. Sen, co nie daje odpoczynku i wytchnienia. Odkąd przyszedł do nas ostateczny czas, odkąd wybiła przyszłość, złóżmy swoje sumienia na piedestale Bożych dłoni. Panie Boże, nasz Stwórco, jak długo już niedowidzisz? Proszę, wydobądź mnie z otchłani horyzontu, zza najwyższej góry, gdzie nie sięga zło. Zanim wzniesiemy na pokaz dostateczny świt, objaw mi choć jedną człekokształtną myśl, choć jedne upuszczone serce, białe i zimne jak śnieg. Wraz z jutrem Bóg podsunie nam pod nos białą kartkę, wetknie w dłoń obosieczne pióro – czy to wystarczy, aby dotrwać do kolejnego dnia? Rozbolała mnie linia życia. Rozbolał mnie świt pod powiekami. Skąd w nas tyle bólu, skoro powstaliśmy z miłości? Dotknął nas kolejny sadystyczny sen, mieniący się gwiazdami. Spotkał ostateczny rozkład jazdy pociągiem, który wykolei się przed stacją. Rozbolał mnie nietutejszy świt. Świt gotowy, aby dać mi jeszcze jedną szansę. Znów powstałam z martwych, gardząc samotnością, wyrzekając się ostatniego źle zapisanego poematu. Z moich zbyt wąskich warg znów wypływa cisza, zmieszana z zatraconą w sobie krwią, posoką duszną jak lipcowe popołudnie. Boli mnie jednak ta krew. Wdziera się wszędzie, we wszelakie zakamarki świata i ciała. Słońce, ta miłosierna gwiazda, przepala na wskroś głaz mojej duszy. Znów balansuję na krawędzi nienawiści, rubinowy wiatr odradza się wraz z naszym bezdennym oddechem. Znów jestem tu, razem z Twoim najpiękniejszym snem. Czy krzyk, słodszy od szeptu wylęgającego się z Twoich ust, tym razem dotrzyma słów? Czy warto modlić się pomału, z fantazją? Przeżarty jadem nocy księżyc podgląda nas zza firanki, wymyśla nam dzisiejsze sny. Bóg Słońca wykradł ze strychu ostatni pamiątkowy list – niewysłany list pożegnalny. Odnalazł też moje minione imię, tak odmienne od tego, którym karmię wszystkich pozostałych. Czy podasz mi rękę, jeśli zgaśnie u moich stóp ostatni cień? Obudziłam się na przełomie wiosny i lata, a mimo to nie umiem żyć bez ciemności. Twój sokoli wzrok pomaga dostrzec ból, którego nikt tu już nie rozumie. Miłość, ta uwielbiana powszechnie sadystka, czasami potrafi spojrzeć w dal. Wyrzekam się jutra, odmawiam posłuszeństwa utraconym snom. Odkąd zło zamieszkało w delcie żył na nagich nadgarstkach, odkąd nadzieja wyłupiła sobie szmaragdy oczu – obudzimy się w imię przeszłości. Na krańcu przyszłości czeka na nas wiara, którą warto oswajać. I choć wybuchnie buńczuczne spojrzenie prosto w twarz, choć odnajdziemy między palcami parę ziarenek piasku – nie zostawimy za sobą kropli śnieżnobiałej krwi. Ruszymy dalej – podzieleni splecionymi dłońmi, z głowami pośród lazuru nieba. I choć strach przedzierzgnie się na drugą stronę, choć napotkamy tam zatracone piedestały pod ludzkie grzechy – nie odszukamy nowo narodzonej skargi. W każdym jest odrobinka krwi, która należy tylko i wyłącznie do Boga. Ukrywamy pod listkami języków ten jeden niebieski koralik; ukrywamy zaprzepaszczone rysy twarzy. A kiedy już odszukam ten pocałunek, jeden jedyny, w zamian za wszystko – odpłynę pod prąd cuchnącej czasem rzeki. Rzeki, która nie wymaga od nas współczucia. Staniemy na baczność, wymierzymy swoje dusze prosto w serca serdecznego przeciwnika. Proszę, nie budź mnie, gdy ostatni tegoroczny ptak nie nasyci się ziarnem, które podrzuciła mu Twoja hojna uczciwość.
    1 punkt
  27. 4 Przekroczyłam próg domu, gdy słońce dopiero wschodziło na niebo. W jednej dłoni dzierżyłam walizkę, w drugiej zaś kluczyki do czerwonego Fiata 500. Nigdy nie opuszczałam Wyoming, a za chwilę miałam usiąść za kierownicą i przejechać w samotności wiele setek mil. Moje ciało drżało, lecz trudno mi określić czy z podniecenia, czy ze strachu. Czekała mnie długa droga. Miałam jeszcze szansę, by się wycofać, wejść z powrotem do domu, rozpakować się i pójść spać, zapominając o Odetcie, jednak podjęłam decyzję wsiadając do samochodu i odjeżdżając w towarzystwie mapy leżącej na siedzeniu pasażera. Mijałam lasy, pola i małe wsie. By nie czuć się samotnie, słuchałam radia. Pełne werwy piosenki zmieniały się z monotonnym głosem prezentera wiadomości. Mknąc szosą przez las sosen, dostrzegłam pod skrzynią biegów niedbale rzuconą paczkę papierosów. Znużona podróżą sięgnęłam po nią. Czerwone Marlboro. Nigdy nie pomyślałabym, że babcia Millan kiedykolwiek zapaliła papierosa. I ja również, z nudów i ciekawości, zapaliłam. Dym, który wpłynął do moich płuc podrażnił mi gardło, wywołując atak kaszlu tak intensywny, że na moment straciłam panowanie nad kierownicą. W porę jednak opanowałam się, by powstrzymać auto przed zjechaniem w dół na poboczu. Spróbowałam zaciągnąć się raz jeszcze; choć nie krztusiłam się już, przełyk wciąż mnie piekł. O dziwo, polubiłam ten cierpki, gorzki smak. Pozwalał mi zająć czymś głowę, do której napływały tysiące myśli i scenariuszy tego, co się stanie, gdy zobaczę Odettę. Pozwalał mi wyciszyć się i umilał czas, gdy sunęłam przez puste pola. Po wielu godzinach jazdy zmęczenie dało mi o sobie znać. Oczy piekły mnie od niewyspania, a plecy bolały od siedzenia w jednej pozycji przez cały dzień. Musiałam jednak jechać dalej, mając po swoich obu stronach łąki i rosnące przy drodze drzewa, podczas gdy noc mijała nieubłaganie szybko. Kiedy zatrzymałam się przed przydrożnym motelem, spojrzałam na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Trzask zamykanych drzwi samochodu rozniósł się echem po pustym parkingu. Przyjrzałam się budynkowi. Był to obskurny niski blok, ciągnący się parę metrów w prawo. Tam zapewne znajdowały się pokoje. Do szarych ścian przylegała pleśń, okna przesłonięte były czerwonymi firanami. Tuż nad drzwiami wejściowymi zwisał pająk. Minęłam go i weszłam do środka. Wnętrze wyglądało równie odstręczająco. Ściany w kolorze jesiennych liści i czerwone kanapy zlewały się ze sobą. Na złotobrązowej wykładzinie odznaczył się kurz i rozrzucone po niej śmieci. Obudziłam śpiącego portiera, uderzając w dzwonek leżący na blacie. Starszy mężczyzna podskoczy i podniósł głowę. Zdezorientowany przebiegł wzrokiem po recepcji. Poprawił okulary, które zsunęły mu się w dół nosa. - Tak? – zapytał. Wyglądało na to, że nie spodziewał się gości o tej porze. - Chciałabym wynająć pokój – oznajmiłam. - Trzydzieści – odparł portier i wyprostował się na krześle. Położyłam pieniądze na ladzie, a on przeliczył skrupulatnie banknoty, mimo iż były one tylko trzy, po czym podał mi klucz do pokoju numer dwanaście. Weszłam na długi korytarz, który tak, jak recepcja tonął w czerwieni. Zmrużyłam oczy. Ściany zdawały się wydłużać w miarę, jak stawiałam kolejne kroki. Żarówki rzucające szkarłatną poświatę na dywan sprawiały, że pomieszczenie stawało się ciemniejsze, niż powinno być. Pokój mi przydzielony znajdował się na samym końcu, a jego wnętrze było skromne, ograniczające się do zagospodarowania przestrzeni jedynie najpotrzebniejszymi przedmiotami. Łóżko stało prostopadle do drzwi, a równolegle do okna ozdobionego ciemnymi zasłonami. Zza szyby widoczny był cały parking i lampa ustawiona przy drodze, której żarówka na przemian gasła i rozświetlała ulicę. Zaszyta w kącie, niska przezroczysta gablota pełniła zapewne funkcję szafy i stolika. Zamknąwszy za sobą drzwi spostrzegłam, że nie zabrałam ze sobą walizki. Nie przejęłam się tym. Byłam zbyt wyczerpana, by się przebierać, a nikt raczej nie siliłby się na kradzież walizki pełnej ubrań z bagażnika samochodu zaparkowanego pośrodku pustkowia. Zapaliłam lampkę i usiadłam na łóżku. Rozłożyłam na pościeli mapę. Szczęściem, droga, którą jechałam prowadziła niemal nieprzerwanie prosto i bez trudu mogłam określić swoje położenie. Westchnęłam i rzuciłam się na poduszki. Miałam przed sobą jeszcze co najmniej dwa dni drogi. Mimo morderczego wręcz zmęczenia, które mną władało, nie byłam w stanie zasnąć. Myślałam o Odetcie. Zastanawiałam się, co jej powiem, kiedy ją zobaczę. Czy w ogóle ją zobaczę. A jeśli okaże się, że trafię na puste pole? Co jeśli wszystko, czego dowiedziałam się o siostrze przez ostatnie dni było kłamstwem? A jeśli jej nie odnajdę? Wtedy wrócę do domu skonana i przytłoczona największym zawodem, jaki doświadczę w życiu. Zakryłam twarz dłonią i odetchnęłam. Miałam dość gdybania. Mogłam tylko zgadywać, co miałoby się stać i nie byłam w stanie na to wpłynąć. Moje rozmyślania przerwał szmer, który usłyszałam nagle za oknem. Nie była to gałąź stukająca w szybę, ani samochód przejeżdżający po żwirze. Brzmiało to tak, jakby ktoś przesuwał długimi paznokciami po ścianie. Ktoś stał na zewnątrz. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Przestałam czuć się bezpiecznie. Dźwięk zbliżał się do okna, a zza nie do końca zasuniętych firan wyłonił się cień. Z przestrachem podniosłam się na łóżku. Dziecięcym odruchem skryłam się pod kołdrą, choć wiedziałam, że jeśli włamywacz dostanie się do środka, żaden sposób mnie to nie ochroni. Wtem afryt zatrzymał się. Miałam szansę przyjrzeć się mu. Była to sylwetka kobiety, nieco pochylona, z garbem u nasady nosa i włosami spiętymi w niski kok. Wokół niej latało stado motyli. Przetarłam oczy, by upewnić się, że to, co widzę jest prawdą, czy też zmęczony mózg przyprawił mnie o przewidzenia. Nim zdążyłam po raz drugi obarczyć wzrokiem zarys kobiety, ta zniknęła. Zbliżyłam się do okna i odsunęłam zasłonę. Jednak gdy wyjrzałam na zewnątrz, zobaczyłam jedynie czerwonego Fiata 500 babci Millan stojącego samotnie na parkingu. Zbudziły mnie promienie słońca wpadające gęsto do pokoju. Kiedy otworzyłam oczy potrzebowałam chwili, by dotarło do mnie, gdzie jestem. Rozbudziwszy się, spojrzałam przez szybę w miejsce, w którym stał mój samochód. Wtedy też przypomniałam sobie, co widziałam w nocy. Czy może był to tylko sen? Na jawie nie istnieją ludzie, do których motyle lgnęłyby jak do ognia tak, jak lgnęły do tamtej kobiety… W takim motelu jak ten, w którym zmuszona byłam zostać na noc nie oczekiwałam, że otrzymam rankiem śniadanie. Zresztą, jak mogłabym spodziewać się hotelowych luksusów w motelu przeznaczonym na spędzenie jednej nocy? Ruszając w dalszą drogę musiałam zadowolić się jedną z kanapek, które przygotowałam jeszcze w domu. Bezustannie myślałam o Odetcie. Nie byłam w stanie pozbyć się z głowy brzmienia jej imienia. Kilka razy odruchowo musnęłam palcami szyję, jakby krzyż ze złota wciąż do niej przylegał, jednakże łańcuszek tkwił w walizce leżącej w bagażniku za moimi plecami. Modliłam się. Modliłam się niemal cały czas: o to, by ojciec przeżył na froncie, by mama i babcia Millan pozostały bezpieczne pod moją nieobecność, bym odnalazła Odettę tam, gdzie babcia kazała mi jej szukać. Przez wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich dniach zapomniałam o tym, co dla mnie ważne. Przestałam radzić się Boga, nie zważałam na to, czy grzeszę swymi czynami. A zgrzeszyłam. Okłamałam matkę, zniknęłam, nie zostawiając jej nawet wiadomości spisanej na kartce. Uciekłam. Pozwoliłam, by zamartwiała się i wypłakiwała przeze mnie oczy. Stałam się egoistką. - Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną – zacytowałam szeptem. Do kogo modliłam się, gdy odprawiałam z babcią rytuał nad świecą? Kto miał spełnić życzenie, które złożyłam, paląc kartkę w płomieniu? Zadygotałam. Jak mogłam zgodzić się na odprawienie pogańskiego obrzędu? Gdybym mogła, przyłożyłabym do ust paciorek różańca i przeprosiła Boga w modlitwie. Na drodze, którą wybrałam motele były rzadko spotykanymi obiektami. Już po pierwszej nieprzespanej nocy przestałam liczyć godziny mojej podróży. Wieczory były chłodne, a spanie na siedzeniach samochodu było dla mnie mordęgą. Musiałam wyprzeć z siebie zmęczenie i bóle pleców, które doskwierały mi bez ustanku, by brnąć dalej przez puste szosy, ale dzięki temu znalazłam się w Coppermine szybciej, niż się spodziewałam. Odetchnęłam z ulgą, gdy postawiłam samochód na parkingu pod supermarketem i wysiadłam, by rozprostować nogi. Gdy stanęłam na asfalcie, rozejrzałam się. Miasteczko tętniło kolorami. Jaskrawe szyldy rzucały się w oczy, wystawy za szybami sklepów zachęcały do wejścia. Chodnik był wypełniony ludźmi, w większości młodymi, trzymającymi się w swoich własnych grupach. Głód dawał mi o sobie znać. Przełknęłam ślinę, która zbierała się w moich ustach. Zapasy, które przygotowałam skończyły się kilka godzin wcześniej, a żywienie się przez cztery dni jedynie chlebem nie służyło mojemu żołądkowi. Musiałam zjeść coś treściwego, a przede wszystkim ciepłego. Miejsce, w którym się zatrzymałam było zapewne centrum miasta. Idąc wzdłuż ulicy mijałam markety, sklepy odzieżowe i stoiska z pamiątkami. Co rusz zatrzymywałam się, by obejrzeć wystawy i przedmioty prezentujące się przed straganami. Moją uwagę przykuła ponad półmetrowa figurka Maryi stojąca za szybą jednego ze sklepów. Podeszłam bliżej, by się jej przyjrzeć. Matka Boska zwieńczała ekspozycję porcelanowych aniołów, wszelkich wydań Pisma Świętego, łańcuszków, krzyży i różańców. Właśnie tego było mi trzeba, by pozbyć się wyrzutów sumienia, które mąciły mój umysł – różańca, na którym mogłabym odmówić modlitwę. Kilka minut później wyszłam ze sklepu, niosąc w dłoni papierową torebkę. Stanąwszy na chodniku przebiegłam wzrokiem po dzielnicy, zastanawiając się, co robić dalej. Kątem oka dostrzegłam wysoki, jaskrawożółty szyld. Zmrużyłam oczy, a kiedy przeczytałam napisane na nim czarnymi literami „danie dnia”, omal nie podskoczyłam z radości. Wnętrze restauracji wyglądało podobnie, jak wszystkich w Kanadzie: popękane ściany były niewprawnie pomalowane żółtą farbą, blaty stolików zdobiły ceraty w czerwoną kratę, dopasowane do skórzanych kanap; za barem korpulentna kobieta o zdrożnej twarzy czyściła kufel do piwa, obserwując salę. Było to puste miejsce, zajęte były zaledwie dwa stoliki – jeden przez dwójkę młodych ludzi, drugi zaś przez szczupłą starszą kobietę o cienkich włosach i ustach zaciśniętych w wąską linię. Zajęłam miejsce przy oknie, chcąc mieć widok na ulicę. Kiedy podano mi menu, bez zastanowienia zamówiłam na wpół wypieczony stek. Kelnerka odeszła, a ja rozłożyłam przed sobą mapę. Choć byłam w miejscu, do którego dążyłam, opuszczając dom, nie był to kres mej podróży. Teraz musiałam odnaleźć miasteczko nieistniejące na mapie. Wątpiłam w to, by prowadziła tam którakolwiek z głównych dróg, ścieżka mogła być ukryta między drzewami lub zarośnięta przez trawę. Pomyślałam, że ktoś z miejscowych mógłby mnie poprowadzić. Przebiegłam wzrokiem po sali. Kobieta i mężczyzna, którzy zajęli miejsce w najdalej wysuniętym od drzwi kącie byli pochłonięci rozmową, wstydziłam się im przerywać. Spojrzałam na starszą kobietę siedzącą nieopodal mnie. Wyglądało na to, że nie oczekiwała niczyjego przyjścia. Staruszka była tak zajęta jedzeniem zupy, że nie zauważyła, kiedy podeszłam. - Dzień dobry – przywitałam się i dopiero wtedy podniosła wzrok, lecz nie odpowiedziała. Ściągnęłam brwi, podczas gdy ona lustrowała mnie od góry do dołu, oceniając i przeklinając mnie w duchu a przerywanie jej posiłku – Nie przeszkadzam? Mogę się przysiąść? – uśmiechnęłam się dobrotliwie, ściskając w dłoni mapę, obawiając się, że kobieta odprawi mnie, chcąc dokończyć posiłek w spokoju. - Jedyne, w czym możesz mi przeszkodzić, to w jedzeniu zupy, dziecko – odparła wreszcie, a jej cienkie usta wykrzywiły się w dracznym uśmiechu. Odetchnęłam. - Chciałam zapytać… - zaczęłam, siadając naprzeciw seniorki – Czy zna pani może drogę do Orhill? Łyżka w wysuszonej dłoni zawisła między zupą, a wąskimi wargami. Ciemne oczy spojrzały w głąb moich. - Orhill? – powtórzyła. Kiwnęłam głową, a ona ponownie wbiła wzrok w stół, siorbiąc powoli zupę. Cisza między nami trwała tak długo, że zaczęłam żywić obawę co do tego, czy otrzymam jakąkolwiek odpowiedź. - Tak, znam drogę do Orhill – powiedziała po dwóch dłużących się okrutnie minutach. Wypuściłam powietrze, które trzymałam w napięciu w płucach. Jej pamięć musiała najwyraźniej pracować nie tak sprawnie, jak w młodości – Ale nie rozumiem, dlaczego ktoś taki, jak ty chciałby tam jechać… - Co ma pani na myśli? – uniosłam brew. - Nie przypominasz tych wszystkich dziwaków, co tam mieszkają – powiedziała, wymachując łyżką. Uchyliłam się przed lecącymi w moją stronę kawałkami warzyw z zupy – Zresztą jest tam nie więcej, jak pięćdziesięciu mieszkańców. To malutka wieś. Dobrze, że spytałaś mnie, a nie tamtych – mówiąc to, wskazała na parę siedzącą w kącie. - Dlaczego? – zapytałam. - Większość młodych tutaj nie wie nawet o istnieniu tej wioski. Zupełnie o niej zapomniano. Gdy byłam mniej więcej w twoim wieku napływało tam dużo kobiet. Tak, jak ty pytały o drogę, ale, jak Boga kocham, nigdy nie widziałam tam mężczyzny! Nie jestem nawet pewna, czy widziano kogokolwiek stamtąd u nas. Dziwne miasteczko, naprawdę dziwne – staruszka pokręciła głową, jakby wyrażała swoją dezaprobatę. Przysłuchiwałam się jej opowieści z dreszczem na plecach. Tak dokładnie zgadzała się niektórymi historiami babci Millan, że aż trudno było mi w to uwierzyć. Brak mężczyzn, jedynie kobiety, sąsiadki babci sprzeciwiające się jej małżeństwu. Czyżby naprawdę rozprzestrzenił się tam tak szeroko pojęty mizoandryzm? Czy część opowieści babci była prawdziwa? Rozłożywszy mapę, wyciągnęłam drżącą dłoń trzymającą ołówek w jej stronę. - Mogłaby pani zaznaczyć drogę? – zapytałam, a ona kiwnęła głową. - Musisz jechać tą drogą, ale uważaj, żeby nie przegapić ścieżki. Nie jestem pewna, czy jest na tyle szeroka, żeby zmieścił się na niej samochód, a z tego co wiem, dalej są bagna – tłumaczyła, przesuwając ołówkiem po mapie. Uważnie śledziłam grafitową rysę powstającą na papierze – Gotowe. Odebrałam ołówek i zwinęłam mapę, dziękując kobiecie. Wstałam od stolika w samą porę, bo w miejscu, które zajęłam wcześniej kelnerka postawiła właśnie jedzenie. Podczas posiłku nie odrywałam wzroku od wyrysowanego na papierze planu miasta, zwracając szczególną uwagę na drogę wyznaczoną przez starszą nieznajomą, która chwilę temu opuściła lokal. Trasa nie wydawała się być trudna, pomijając bagna, o którym wspomniała kobieta, ale aby zobaczyć siostrę byłam w stanie pokonać każdą przeszkodę. Wyjrzałam przez okno. Jeśli wyruszyłabym bezzwłocznie, zdołałabym dotrzeć do Orhill jeszcze przed zmierzchem. Westchnęłam. Z przejedzenia i ze zmęczenia nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Musiałam się jednak przełamać. Niemal dotarłam do celu, jak mogłabym się poddać? - Im szybciej dotrę, tym lepiej dla mnie – powiedziałam do siebie, podnosząc się. Odpoczynek czeka mnie w domu. Rzuciłam pieniądze obok pustego talerza, chcąc jak najszybciej wyjść. Nie poprosiłam o rachunek, ale zapamiętałam cenę, czytając menu. Nietrudno było mi znaleźć samochód. Restauracja znajdowała się w tej samej przecznicy, co supermarket górujący wielkością, kolorami i jaskrawym szyldem nad wszystkimi innymi sklepami. Usiadłam za kierownicą i wyjechałam z miasta. Znaki drogowe zastąpiły wysokie polne trawy, a gdy skończyłam odmawiać modlitwę asfalt zasnuł się mgłą tak gęstą, że nawet reflektory nie były w stanie jej rozproszyć. Przewiesiłam różaniec przez szyję. Serce zdawało się chcieć wyrwać się z mojej piersi. Zawładnął mną strach. Wyobraźnia pracowała poza moją kontrolą. Kątem oka widziałam cienie mknące na równi z autem, każdy ptak przelatujący nieopodal sprawiał wrażenie, jakby zmierzał wprost na przednią szybę. Zacisnęłam dłonie mocniej na kierownicy. - Uspokój się, Nilce – rozkazałam sobie – Boisz się rzeczy, które nie istnieją. Sięgnęłam po paczkę papierosów. Do tej pory wypaliłam ich już sześć. Zapaliłam siódmego. Dym drapał mnie w gardło i podrażniał oczy. Powstrzymałam kaszel i przetarłszy powieki, odsunęłam szybę. Odetchnęłam. Nikotyna pozwoliła mi odzyskać równowagę. Mgła zagęszczała się, jakby mieszała się z obłokami dymu palonego tytoniu. Zerknęłam na siedzenie pasażera, gdzie leżała rozłożona mapa. Pokonałam trasę szybciej, niż się spodziewałam. Gdzieś niedaleko miała znajdować się ścieżka. Świat wokół mnie pokrył się beżem. Z samochodu byłam w stanie zobaczyć jedynie lusterka. Nie miałam wyjścia – musiałam iść pieszo. Zaparkowałam auto jak najbliżej trawy w obawie, że ktoś mógłby w niego uderzyć, gdyby stał na jezdni. Szłam wzdłuż szosy, obserwując to swoje stopy, zważając na każdy krok, to na pole po prawej stronie, wypatrując ścieżki. Mogłoby się zdawać, że gdzieś niedaleko trwa pożar, a bladożółta poświata, która przesłania widok jest dymem unoszącym się znad płomieni. Wiatr poruszał trawami, stwarzając pozór ukrytych wśród nich dzikich zwierząt, oczekujących, by rzucić się na ofiarę: bezbronną, kroczącą z daleka od cywilizacji. Ofiarę taką, jak ja. W miarę jak oddalałam się od czerwonego Fiata 500, znikającego powoli z mojego pola widzenia, traciłam nadzieję, że uda mi się znaleźć ścieżkę. Niewykluczonym było, że mogłam minąć ją jadąc samochodem lub nie zauważyć pod wysoką trawą. Z każdym przebytym przeze mnie metrem wysuszone trawy zmieniały się w drzewa. Świerki jodły i sosny stały zwarte obok siebie, prócz jednego rozwidlenia, pustej przestrzeni między pniami. Moje serce zabiło szybciej. Czyżbym znalazła to, czego szukałam? Z zawierzeniem rzuciłam się do biegu, a zatrzymałam się dopiero, gdy moja stopa trafiła na wilgotną, wydeptaną ziemię. Była to szeroka na dwie osoby ścieżka usłana kamieniami. Wytężyłam wzrok. Korony drzew były tak gęste, że przez ciemność, którą kładły na drogę mogłam zobaczyć tylko wejście do lasu. Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Wiatr ustał, jedynym dźwiękiem, jaki rozlegał się wokół mnie było delikatne uderzanie moich obcasów o podłoże. Zbliżając się do lasu, zauważyłam, że coś wyłania się zza drzew. Podskoczyłam ze strachu, usłyszawszy nad sobą krakanie wrony. Popatrzałam w górę. Trzy ptaki krążyły nade mną, niczym sępy czekające na pustyni na śmierć odwodnionego zwierzęcia, po czym odleciały w bór. Powiodłam za nimi wzrokiem. Czarne punkty zmniejszały się, a skrzeczenie cichło, choć nie ustało, bowiem ponownie zaczęły nad czymś krążyć. Raz jeszcze spojrzałam na drzewo, na którym wcześniej zawiesiłam oczy. Wśród traw pojawiła się nagle postać o sylwetce kobiety. Mimo przerażenia podeszłam bliżej. Ciało jej okalał czarny płaszcz, perfekcyjnie zlewający się z mrokiem lasu. Kaptur zasłaniał jej twarz, nie śmiałam go podnieść. Wysuszone palce wskazywały na ścieżkę, którą przyszłam, jakby każąc mi, bym zawróciła. Wrony latały wokół niej, siadały na ramionach i głowie, kracząc donośnie i obserwując mnie, a ona ani drgnęła. Zaśmiałam się do siebie rozbawiona swoją płochością. Przeraził mnie strach na wróble! W dodatku bardzo niepożyteczny, skoro ptaki tak do niego lgną, dodałam w myślach. Zaczęło się ściemniać. Nie mogłam tracić czasu na oglądania stracha na wróble. Nim jednak zdążyłam zrobić choćby krok, usłyszałam szelest z prawej strony. Odwróciłam głowę, a gdy we mgle zobaczyłam znikającą sylwetkę sarny, odetchnęłam z ulgą. Po raz kolejny obawiałam się dzikiego zwierzęcia, czekającego na odpowiedni moment, by pozbawić mnie życia i pożywić się moim ciałem. Zmarszczyłam brwi, obserwując rozpływające się zwierzę. Nagle doznałam deja vu. Czułam, że już kiedyś brałam udział w tej scenie. Byłam tego pewna. Jednakże gdybym miała w tej chwili rozmyślać i próbować przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach przeżyłam coś podobnego, mogłabym stracić cały wieczór, a wędrowanie po lesie w ciemnościach było ostatnią rzeczą, której pragnęłam. Musiałam iść na przód. Byłam tak blisko, że nie było już odwrotu. Raz jeszcze rzuciłam okiem na stracha na wróble i weszłam między drzewa. Moje nogi raz po raz zatapiały się w błocie, a złote pantofle zmieniły kolor na brunatny. Robiło się coraz chłodniej, a nie zabrałam ze sobą walizki, w której trzymałam wszystkie ciepłe ubrania. Marzłam z przemoczenia i przez wiatr, który przewiewał mnie niemal do kości. Marzyłam, by dotrzeć w końcu do cywilizacji. Cieszyłam się każdym promieniem słońca, który na mnie padał, ocieplając nieznacznie moją skórę. Choć maszerowałam zaledwie pół godziny, moje stopy pokryły się pulsującymi boleśnie odciskami. Raz tonęłam w bagnie, następnie wspinałam się na śliskie skały, nie mogąc znaleźć prostszej drogi. Po niemal godzinnej wędrówce coś zamajaczyło przede mną na horyzoncie. Dom! Niewielka, pomalowana na biało chatka z jednym oknem. Nareszcie dotarłam! Rzuciłam się do biegu. Potykałam się o korzenie i kamienie, chwytałam się pni drzew, by utrzymać równowagę, ale nie zwalniałam tempa. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w miasteczku, które było już tak niedaleko ode mnie, znaleźć Odettę i powiedzieć jej to, co planowałam powiedzieć jej przez całą podróż. Białe ściany budynku zbliżały się do mnie, kiedy znienacka poczułam szarpnięcie. Przez ułamek sekundy czułam się, jakby ktoś wciągnął mnie w przepaść, potem czułam tylko ból w skroni.
    1 punkt
  28. @[email protected] @Henryk_Jakowiec Ech, łatwo Wam się mówi (pisze) :) Choćbym zebrał w sobie wszytkie swoje moce, przy pisaniu dwóch wersów, sporo się napocę. Dzięki za pozdrowienia i ja też Was pozdrawiam :)
    1 punkt
  29. A kra baje baj o baju. Tuja, boja, Beja barka.
    1 punkt
  30. nigdy nie dosyć serce zawsze porwie gdzieś być motylem krótko ale pięknie jedną wiosnę lub jesień przeżyć tą z tobą oj brzmi ślicznie a potem stygnie nie ma perepetuum mobile każdy ogień kiedyś musi zgasnąć ale puki się tli kochaj kochaj mnie
    1 punkt
  31. A kuku, Karol o raku kuka.
    1 punkt
  32. duplikat nadziei niepowtarzalny wiatr cząstka ciebie której pilnuję pod osłoną języka obudziłam się z tego zwiędłego powietrza oddech stanął światłem w gardle osobistą łuną jest jutro które każdy woła lecz jakie pomyliło aleje przedsionki ubogich w marzenia planet zasycha w nas ostatni łyk śliny rozpada kolejny przesmyk między mgławicami przemienia w bunt napięta do bólu cięciwa zakwitnie w nas rosa pokarm dla samotności o smutnym wzroku
    1 punkt
  33. A, I ZAPRAW WAR PAZIA. E, JE I NIE JE, I SIEJE I SIEJE, I NIE JE.
    1 punkt
  34. @Stary_Kredens sama cisza nie brzmi cicho, brzmi jeszcze głośniej, wyraziściej, przestrzennie. Zgadzam się z Radosławem, dopowiedzenia niepotrzebne. Posłuchaj jak to pięknie bez nich brzmi. Niemal jak strofa saficka. Ta cisza wbrew pozorom tętni. I już o tym nie opowiem I już o tym nie napiszę Wejdę cała jaką jestem W ciszę Na początku wiersza trochę za dużo wakacji, zwłaszcza, że od nich zaczynasz, bo masz je w tytule. Coś bym tutaj pokombinowała. Pozdrawiam.
    1 punkt
  35. @Silver Obserwują... ale słówka nie pisną, przy pocałunku dyskretnie przysną. Miłego wieczoru Sylwio.
    1 punkt
  36. @valeria niby nie powinno się nosa wsadza, ale zapach bywa silniejszy niż słowa, przestrogi i obawy, więc się go uzywa, aż czasem od aromatu boli glowa:) przyjemny wiersz, pozdrawiam
    1 punkt
  37. nie pozwól im sobą rządzić zamykając się razem w pokojutylko przy otwartym oknie głośno rozmów się z nimia gdy będą stawiały opór zawołaj wiatr i pozwólby przegonił je w cztery strony światapotem wyjdź przed dom i spójrz przed siebietam - widzisz ? horyzont który wydaje się odległyodkrywa przed nami swe piękne widoki więc nie poddawaj się tylko walcz o nie bo to Tyjesteś ich godzien a nie one małe acz okrutnei bardzo bolące chwile okaż im swój pazur - niech się boją i uciekająbojąc się twej obecności
    1 punkt
  38. Pełne kielichy ( ach pychy ) ( ach pychy ) I żaden nie upity ( to krew) ( to krew) Zabitych ! ( to wino) (to wino) To grzech ! Dojrzewa w ciszy W sumienia piwnicy
    1 punkt
  39. @tetu wow! Za dużo za dużo znaczeń ale generalnie olśniewa. ja ostatnio wsłuchuję się w znaczenia ciszy. W twoim wierszu widzę dużo nadmiaru. Podziwiam ale meczy mnie nadmiar. To tylko taka wrazeniowka. Pozdro
    1 punkt
  40. Normalnie pies ogrodnika:) Z uśmiechem i przyjemnością Janko. Pozdrawiam.
    1 punkt
  41. TE CO? PUKAŁAM! MAŁA, KUP OCET. UL, O PANIE! JUKA. TAROT - KARTA. TRAKTOR ATAKUJE I NA POLU!
    1 punkt
  42. Nie chcę cierpieć za milijardy, Nie chcę dźwigać swego krzyża, Wiem ja, coś napisał w Piśmie, Iż kogo kochasz, tego smagasz. Proszę, nie kochaj mnie tak bardzo, Mam juz dosyć Twej miłości, Znajdź nowy obiekt swoich uczuć, I daj mi jeszcze pożyć, Panie! Warszawa, 5 XI 2021
    1 punkt
  43. @Tomasz Żak Samo przez się sie rozumie to się robi, co się umie magią dla mnie elektryka za to pestką jest liryka. Pozdrawiam :))) HJ
    1 punkt
  44. Mistrz jest zbyt delikatny, aby sugerować pozamałżeńskie problemy w łóżku:). Pozdrawiam. Taka wiedza pomaga, a w szkole tylko o pantofelku uczą:)
    1 punkt
  45. Przyziemność. Ziemia przesiąknięta łzami. Miliony tęsknot. Bo nie obdarowano nas skrzydłami. Życie smakuje jak rafaello. Tylko chwilami. Jak Donatello Rzeźbię jego piękno. Słowami. Miłość- atrament. A serce- pergamin. Wiersze jak weksle. O wartości uczuć nieznanej. W tomik zebrane. Leżą w szufladzie. W zupełnej ciemności. Jak ciche czekanie. Na odzew bliskości.
    1 punkt
  46. jak mi później powiesz był to most czasoprzestrzenny gdy wchodziliśmy było ostrzeżenie w nieznanym języku ale szliśmy z grupą i wszyscy szli ostatni dzień wakacji rozdzieliliśmy sie wtedy mniej więcej z pokoleniem wstecz powiedziała mama spotkamy się już na lotnisku i odjechała wzdłuż wybrzeża dzieci jak dzieci zadawały się z każdym jakieś zwyczaje miejscowe zaprowadziły je do tego miejsca zwykłe mieszkanie pies dywany paproć kurz i sypana kawa mówię do ciebie nie może być nic złego i wtedy otwieram drzwi którymi weszliśmy i widzę nie ma schodów nie ma klatki jest pusta bez życia scenografia zamykam otwieram i ciągle na nowo widzę ich kalejdoskop scenografie pojawiają się każda inna nie ma powrotu moze dobrze ze jestesmy w tym razem jak owce prowadzone weszliśmy w ten potrzask bez ciebie nie wiedziałbym jak nazywa się ten potrzask jak mi później powiesz był to most czasoprzestrzenny oboje wiemy też że nie spotkamy się z tymi którzy nam wzdłuż wybrzeża odjechali obiecując że spotkamy się wszyscy na naszym terminalu
    1 punkt
  47. @Natalka16 Wersja dużo lepsza od poprzedniej, Marek jak widzę się przydał. Co dwie głowy to nie jedna. Miłego dnia Natalko.
    1 punkt
  48. masz swój maraton zatem nie możesz zatrzymać się piekło i niebo tak ono jest tutaj na tejże ziemi kawałek raju o ile dobrze wybrałaś przysięgając jemu przed Bogiem jedno ciągnie drugiego tak czyni miłość kochasz wybaczasz nie kochasz odchodzisz biegaczka biegacz kto pierwszy ten ubędzie Komentarze
    1 punkt
  49. Młode ptaki formują powietrze w ciasne strugi. Upadają ich pióra kołysząc obserwacje ornitologów – przyziemnych przyjaciół. W pustych gniazdach nie doszukują się sensacji. Co innego rosa na zastygłych śmigłach wiatraka - monstrum, gdy jego pęd nie porusza godności krajobrazu. Udziobany w stopę Pan Bóg przypomniał sobie o zrównoważonym rozwoju stworzenia.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...