Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 06.11.2021 w Odpowiedzi

  1. Bliżej nieznany mężczyzna chciał zostać ogrodnikiem. Takim bez psa i poczucia winy, że to co uprawia, nie kłuje - ale kłuło. Kolec wbity w oko wycisnął prawdę. O Róży mówiono, że najpiękniejsza; po zmierzchu przyciąga jelenie, dyskretnie przeżuwają kwiaty. Każdy kolejny doprowadza na skraj. Gdzie kończy się ogródek, a zaczyna las? Krótka noc, zachęca paproć do kwitnienia.
    8 punktów
  2. piękny mężczyzna sprzedaje ziemniaki na moim osiedlowym bazarku nie wierzycie? :) naprawdę piękny błękitne spojrzenie okolone długimi rzęsami w dodatku miły, uprzejmy szczerze darzy uśmiechem przedziwne są ścieżki ludzkie ekskluzywny sklep drogeryjny goguś w markowym garniturze z krzywą miną patrzy analitycznie na mój znoszony płaszczyk i blady makijaż 'a pani czego (tu) szuka?' głupiec nie wie co to bogactwo nie sprzedam mu za żadne pieniądze ani jednego uśmiechu
    7 punktów
  3. usiedli w parku drewniana ławka i liściaste powiernice Sylwia Błeńska 5.11.2021
    6 punktów
  4. zrozum że on chce tylko twych ust w sumie to nawet ma dobry gust ale nic więcej potrafi magię w słowa wpleść na chwilę cię do nieba wznieść ale nic więcej jesteś lekarstwem na jego smutki możecie razem napić się wódki ale nic więcej pocałunkami zasypie twe ciało w snach się pojawi ale to mało a ty chcesz więcej chcesz być już w każdym jego dniu chcesz tak aż do utraty tchu i jeszcze więcej chcesz by dla ciebie gwiazdy kradł chcesz by pod nogi rzucał świat co dzień to więcej przecież on kocha tylko siebie twych uczuć pragnie tylko w potrzebie ale nic więcej zrozum że to toksyczna miłość zapomnij jak gdyby jej nie było i nie chciej więcej
    3 punkty
  5. znajduję gałązkę jabłoni podobną do srebrnej korony będę nimfą jak z szarmezy i rzucę na ciebie urok dotykasz nosem różę rozpada się natychmiast ale czuję mocny zapach białych płatków na suchych liściach jaskrawoczerwono płonę przed zaciśniętymi powiekami gdy zmorzony rysuję się tak wyraźnie w twoim śnie powiewna w bieliźnie z koronkowych kwiatów niczym pyłek zbieram karmin z warg
    3 punkty
  6. ostatni pocałunek zalśniły w słońcu wilgotne usta w dotyku jestem spalona myśli do czerwoności roztarte o twoje przesuwam między wymiarami gasząc w wódce z piołunem ciemnej rzeczywistość daleko nigdy nie była potrzebna rozdarłeś smoczą skórę ale pod tym niskim niebem nadal słyszę twój oddech pora morza gwiazd mi sprzyja ale zła droga prosta wypala plamę w oku wężem ściska serce w trzewia schodzi błędnym nerwem za miłość czarna suknia czarne serce czarna twarz
    3 punkty
  7. Myślę niekiedy nad zagadnieniami niezwiązanymi z branżą uczuciową i zadaję trudne pytanie: Czy nienawidzę tak mocno, że kocham? lub Czy kocham tak intensywnie, że nienawidzę? wykładając przekonania w którymś z często uczęszczanych lokali nie umiem znaleźć łatwej odpowiedzi na powyższe pytanie zasadnicze Przyjaciel przywołuje mnie do porządku zdaniem: - Kolego zostań nam lightem - Inspiracja - poeta Michał1975
    3 punkty
  8. Ludovico, doda klimatu. Cześć anonimie. Myślę tkliwie, już sama zapomniałam dlaczego. Jesteś, a Cię nie ma, w pełni chwilami, czasem pustka zjada od środka. Jakbym nosiła w sobie wahadło lub chodziła po cienkiej napiętej linie. Tym razem bez słowa, małej tęsknej literki na bukiecie zdań, które składasz, nocą, dniem, popołudniem. Wymyślone historie, argumenty na obłęd. Wszystko nieprawda, nieprawda wszystkich kłamstw. Jestem bardziej niż słowa mogą wyrazić istnienie, bardziej niż oczy mogą widzieć, mocniej niż bicie Twojego serca potrafi pompować krew. Nie zaklęta, nie znam magii, zwyczajna prosta ja. Poplątane są jedynie losy, czas, miejsca, chwile. Przecież sam wiesz, historia bywa różna, każda ma swojego autora, jak plotka, wcale nie zabawna. I nie mam pojęcia dlaczego nadzieja gra mi jeszcze do tańca. Twoja a-b
    2 punkty
  9. mówisz że szanujemy tradycję skoro pchając ten sam wózek od lat nie skręcaliśmy w lewe przepaście lecz gdy twoja zdrowaś mario zagłusza mój ojcze nasz przychodzi myśl że w pewnych fragmentach naszego współżyciorysu rządzimy się oddzielnie swoimi prawami jeśli pod szczerozłotą suknią prawdy można cokolwiek ukryć to po stokroć niewinni są odsądzani od czci i wiary życiowi samobójcy a co dopiero jedzący z jednej miski szara mysz domowy kot
    2 punkty
  10. sekrety od siebie czytamy z pustych kartek odpowiedzi wydają się być krzykiem introwertyków w tłumie obojętniejemy i nie potrzeba nam rozgrzeszenia z chwil spędzonych wśród niczego niepodejrzewających członków rodzin zachowam dystans do stworzenia niedoskonałego świata jeśli na nowo wytłumaczysz mi trzecią zasadę dynamiki ciszy
    2 punkty
  11. Młody, dość krzepki łódzki docent, mógł dziś się sprawić na 100 procent. Tymczasem, tych dwóch drani, nie dość, że zerwał z pani, sam nawet nie tknął jej! Impotent.
    2 punkty
  12. gdy bym był Bogiem człowiek nie bał by się własnego cienia gdy jym był Bogiem świat by nie płakał nie umiał kłamać gdy bym był Bogiem zło nie musiałoby pukać do drzwi gdy bym był Bogiem ciemność bałaby się światła gdy bym był Bogiem los by zawsze czyś cieszył gdy bym był Bogiem nie powoli bym by fałsz wygrywał gdy bym był Bogiem nie milczałbym tylko ze złem rozmawiał gdy j bym był Bogiem nie unikałbym trudnych pytań
    2 punkty
  13. może kiedyś się uda stworzyć poezję z niesfornego kosmyka z uśmiechu w kącikach oczu języka dłoni ust bez zbędnych słów zatrzymać ruch lecz nie bijące serce
    2 punkty
  14. kiedy osiąga zenit nagle odpuszcza i wszystko się rozładowuje wszystko z wyjątkiem miłości ona potrafi być totalnie w nadirze uległa
    2 punkty
  15. Wakacje to super słowo Mega emocje Mieć wakacje od... Wiadomo co to znaczy Przyjemny dreszcz oczekiwania Już niedługo wakacje od życia Lecz czemu nic mnie ku nim nie skłania Dreszcz przeraźliwej samotności Sama bezwzględnie sama Wszystko trzeba pożegnać Wszystko trzeba zostawić Jak to banalnie brzmi I jak złowrogo rozstać się z wszystkim i pójść ostatnią drogą Ostatnie słowo Ciekawa jestem jakie Ostatnie spojrzenie na co lub na kogo? I już o tym nie opowiem I już o tym nie napiszę Wejdę cała jaką jestem W niepoznawalną nienazwaną ciszę
    2 punkty
  16. -Mistrzu, on w łożu wszystko chciałby po swojemu. -Poddaj go zatem waćpanno nocnemu szkoleniu, a po takiej nauce małżonek zrozumie, że w sztuce miłowania warto więcej umieć.
    2 punkty
  17. Gdy jesteś smutny zawijasz się w koc Gdy jesteś szczęśliwy skaczesz pod niebo Lecz nikt nie wie, co się dzieje gdy dosięga cię obojętność Nic nie czujesz oprócz przeciągu wnikającego w twoje puste ciało Czujesz się niewidzialny jednak wszyscy cię widzą Co to właściwie oznacza?
    2 punkty
  18. @tetu przecudny kalejdoskop metafor:)
    2 punkty
  19. @Pan Ropuch Pamiętam i też pasuje. Szczególnie początek teledysku bardzo ładnie mi się zestraja :) Dziękuję za tak dobrze dobraną piłeczkę, pozdrawiam. @A-typowa-b, @Antoine W, @Leszczym, @Dag, @Nata_Kruk Dziękuję serdecznie za czytanie
    2 punkty
  20. wiesz nawet w śnie zasłaniam najczulsze miejsca ciało pamięta i chroni się układ współczulny rozrósł się mam ten instynkt istoty rosnącej jak drzewo od maleńkości smagane przez wiatr mój dom wydaje mi się być z papieru który można zgnieść w zaciśniętej pięści pozwól mi Boże nauczyć się od nowa głosu oddechu przebywania w czasie i miejscu które są wyboru siły a nawet strachu który jest wyborem
    2 punkty
  21. Obojętnymi jesteśmy dla ponad 99.9% ludzi, natomiast czym innym jest transparentność w znaczeniu atrakcyjności, która powoduje stresy, obniżenie własnej wartości aż po depresję. Ta transparentność jest szczególnie bolesna ze strony osoby, którą obdarowało się uczuciem, bo wywołuje poczucie bezradności. To ta gorzka strona życia. Witaj na forum.
    2 punkty
  22. Idąc cmentarną aleją Patrzę jak liście brązem się mienią Wokoło znicze zmrok rozświetlają Znak że bliscy o nich pamiętają Pogrążam się w ciszy Tak głośnej że bicie serca słyszę Myśli biegną chwilami Za tymi których nie ma z nami Jedni odeszli w kwiecie młodości Inni dożyli późnej starości Kogoś choroba pokonała Śmierć bezlitosna ze sobą zabrała W oddali zobaczyłam Pomnik nienarodzonych Co życia nigdy nie poznali Anielskimi skrzydłami obdarowani Każdy po sobie coś pozostawił Tęsknotę w sercu Ciche wspomnienie Teraz są westchnieniem Więc pamiętajmy Nie tylko dnia tego Śmierć przecież przyjdzie po każdego I tylko daty jej nie znamy Dlatego zawsze czuwajmy
    2 punkty
  23. “Na zawsze, na wieki, będę Twoja” Rzekła lekkim tonem, patrząc mi w oczy, “Nikt i nic nigdy nas nie rozdzieli”, Szeptała po naszej namiętnej nocy. Drżąc z pożądania, kciukiem wodziłem Wokół jej sutka, gładziłem po włosach, Następnie długo, zmysłowo pieściłem Jej miękki brzuch oraz wilgotne łono... "Na zawsze Twoja, mój ukochany", Jęczała z rozkoszy, głową rzucając I ciało prężąc w błogich spazmach, Głośne okrzyki spełnienia wydając. Teraz jednakoż nie ma Jej tutaj, Chociaż tak bardzo mi Jej potrzeba, Nie wiem, czy kiedyś odnajdę szczęście, Czy kiedyś trafię wreszcie do nieba? Warszawa, 7 XI 2021
    1 punkt
  24. Mam podać imię, nazwisko i zawód? Ale wykonywany czy miłosny? Kto by to spamiętał takie rzeczy? Czy Pani pamięta wszystkie lata, które spędziła w zawodzie? Petentów, pogodę za oknem. Czego można wymagać od człowieka? Słaby jest w tych sprawach. Chciałby poskromić wszystkie dane, zebrać je w pęczek, drobno pokroić i posypać nimi kanapkę, a potem... właśnie co potem? Zapewne jest jakiś powód, dla którego powinnam się podzielić z kimś takim jak pani, która nic absolutnie na podział nie posiada, tylko wypytuje. Bieda lubi zaglądać tam, gdzie nikt się jej nie spodziewa, bo kto by pomyślał, że można wciąż pytać, wciąż notować, a ciągle mieć braki w informacjach. Taki zawód – wiem – zawód, który boli, puchnie się od niego wielkim brzuchem, potem trzeba karać tego i tamtego za nie wykonanie zadania, tylko czyjego? Wiadomo, taki zawód... Gdyby jednak zdołała pani, przypomnieć sobie miejsce pochówku. Nagrobek to na pewno już zniszczono albo przynajmniej zamalowano sprayem... zresztą, napis sam się przypomni. Ważne jest miejsce. Czy były tam drzewa? Ile? Liściaste czy iglaste? A jakieś okoliczne zabudowania? Gliniaste podłoże czy kostka brukowa? Pani się zastanowi. To niezwykle ważne dla systemu. System jest drobiazgowy, lubi nawet takie zwyczajne kamienie porozkładać wzdłuż drogi, albo po jej środku. Tak tylko, dla sprawdzenia refleksu. Kiedy pani się ostatnio przewróciła idąc tam w nocnej wizycie? A właśnie... bo trudno jest, mknąc za sercem ciągnąc też i nogi, oj trudno. Pani się uśmiecha? Jednak zna pani to miejsce. Chciałabym tam z panią pójść. Będę cichym towarzyszem. Nie zabiorę ani jednego listka, igły we włosach nie wyniosę... Rozumiem, to pani dane... Proszę więc nie pytać mnie o moje: imię, nazwisko, zawód...
    1 punkt
  25. To dla Ciebie Czytelniku piszę wierszyk o wierszyku krótki niczym kiecka mini oraz skąpy jak bikini. Nie za wiele też w nim treści tylko tyle, co pomieści wiersz tak zwany dwuzwrotkowiec autor wiersza H. Jakowiec
    1 punkt
  26. Popielec - cele i pop.
    1 punkt
  27. bo ktoś może zająć czyjeś miejsce :)
    1 punkt
  28. 5 Jęknęłam z bólu i przewróciłam się na plecy. Choć otworzyłam oczy, nie widziałam prawie nic; korony drzew rozmazywały się i zlewały z pomarańczowym niebem. Coś ciągnęło mnie za ramię. Spróbowałam się podnieść, ale ból głowy położył mnie z powrotem na ziemię. - Hej! Wstawaj! – usłyszałam obok siebie dźwięczny, dziewczęcy głos. Zerknęłam jednym okiem w tamtą stronę. Pochylała się nade mną dziewczyna, której rozczochrane ciemne loki spływały swobodnie do piersi, białą sukienkę miała lepką od błota, a wianek ze stokrotek przekrzywił się, opadając na jej delikatną twarz. Jej źrenice mieniły się błękitem, potem fioletem, a następnie różem, choć zapewne było to tylko złudzenie wywołane moim oszołomieniem. - Co? – zapytałam zdezorientowana, gdy nieznajoma postawiła mnie na nogi. - Pośpieszmy się – szepnęła nerwowo – Słońce zaraz zajdzie. Nim zdążyłam zareagować, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła biegiem za sobą. Biegłyśmy w stronę białego domku, tam, gdzie dążyłam wcześniej. Zaczęłam zastanawiać się, jak długo byłam nieprzytomna, jeśli w ogóle zemdlałam. Czułam się, jakby od momentu mojego zderzenia się z głazem minęła zaledwie chwila, a być może leżałam w stanie otumanienia godzinę, może całą dobę, a może kilka minut. - Szybciej! – zawołała dziewczyna, przyciągając mnie bliżej siebie. Musiała doskonale znać właściwą drogę przez bagna. Prowadziła mnie w taki sposób, że nie potknęłyśmy się ani razu. Śledząc jej kroki, zręcznie omijałam drzewa, kamienie i doły przykryte błotem i mchem. Minęłyśmy biały dom. Przyjrzałam mu się przez krótki moment. Dwa okienka z obu stron drewnianych drzwi przesłonięte były firankami, farba popękała na całej długości ścian; trawę ozdabiały kwiaty każdego koloru, a boczną ścianę porastał bluszcz. Zwolniłam z myślą, że to tam zaprowadzi mnie dziewczyna. Kiedy spojrzałam przed siebie, zobaczyłam wiele domów przed nami. Rozpromieniłam się na ich widok, ale uśmiech znikł mi z twarzy, gdy moją skroń przeszył ból. - Jesteśmy już blisko – usłyszałam przed sobą. Każdy dom, który mijałyśmy różnił się o poprzedniego. Niektóre były małymi chatkami z bali lub z betonu, inne przypominały osiemnastowieczne wille bogaczy z zachodu, zbudowane ze spróchniałego, trzeszczącego drewna, ale mimo wieku wciąż majestatyczne i tajemnicze. Nad nimi majaczyła wysoka wieża kościelna. Czułam na sobie wzrok nielicznych osób, które wymijałyśmy. Trudno było mi patrzeć na kogoś dłużej niż przez sekundę, ale mogłam przysiąc, że każdy kogo widziałam był kobietą. Nieznajoma naprowadziła na spory dom o stromym dachu, na którym widniał pordzewiały zielony szyld z napisem „Gospoda Trująca”. Nie zdążyłam zastanowić się nad sensem tej groteskowej nazwy, bo jak tylko ją przeczytałam, wpadłyśmy z hukiem do środka. Wszystkie oczy zwróciły się na nas. Zdyszana niemal padłam na kolana, zginając się wpół ze zmęczenia. Czułam kłucie w gardle, nie mogłam złapać oddechu. Klientki baru patrzyły na nas zdziwione, mrugając oczami, przerywając rozmowy i zatrzymując kubki przy ustach. Musiało minąć kilka chwil, nim udało mi się złapać oddech i wyprostować się. Cofnęłam się zaskoczona, gdy tuż przed moimi oczami pojawił się obfity biust częściowo odkryty przez głęboki dekolt. Zadarłam głowę. Stała przede mną kobieta wyższa od niejednego mężczyzny, którego znam. Zadziwiająco pełne usta wykrzywione były w grymasie niezadowolenia. Okrągłe zielone oczy były tak przenikliwe, że trudno było oderwać od nich wzrok. Wzrostu dodawały jej rude loki związane w wysoki kok. Z uniesioną cienką brwią wertowała mnie krytycznym spojrzeniem. - Co to jest? – wskazując na mnie, zwróciła się napastliwie do dziewczyny stojącej obok. - To jest… - zaczęła nieznajoma i zamilkła. W pośpiechu, który nam narzuciła nie zdążyłyśmy nawet poznać swoich imion, a ja – podziękować jej za pomoc. - Nilce – dokończyłam. - Nilce, i? – rudowłosa kobieta pochyliła się do przodu, przyglądając się mojej twarzy. Poczułam, jakby moje ciało kurczyło się pod wpływem jej wzroku. - Szukam Mariny – oznajmiłam i z miejsca skarciłam się za to w myślach. Mogłam powiedzieć o Odetcie, ale nie zrobiłam tego. Dlaczego? Raz jeszcze rozejrzałam się po gospodzie. Kobiety tutaj nie wyglądały na skore do pomocy. Patrzyły na mnie równie skrzętnie, co kobieta przede mną. Czułam się jak intruz, który wtargnął na ich teren. Możliwe, że dobrze zrobiłam. Zapytałam o Marinę ze względu na historie babci. Opowiadała o niej jak o kimś niebywale ważnym, jak o burmistrzu, kimś kto sprawuje pieczę nad mieszkańcami. Ona mogła mi pomóc. - Mariny, tak? – nieznajoma wyprostowała się, krzyżując ręce pod biustem. Kiwnęłam głową, a ona odwróciła się. Weszła za bar, schyliwszy się, wyciągnęła ścierkę i kufel do piwa, i zaczęła go wycierać. Ciszę między nami przerywały szepty klientek rzucających na mnie ukradkowe spojrzenia. - No i? – zapytałam, gdy straciłam cierpliwość. - Ja ci nie pomogę – barmanka pokręciła głową – Nie od tego jestem. Odpowiedź ta nie zawiodła mnie. Usposobienie tej kobiety wskazywało tylko na to, że chce pozbyć się mnie jak najszybciej ze swojej gospody. - Dobrze. W takim razie znajdę ja sama – obwieściłam i odwróciłam się w stronę wyjścia. - Czekaj! – zawołała dziewczyna, która mnie przyprowadziła, chwyciwszy mnie za ramię – Jesteś ranna, nie możesz iść! Afia musi cię opatrzyć! Dotknęłam miejsca, które wskazała na moim czole i wyczułam piekące, lepkie otarcie. To było źródłem mojego bólu głowy. - Jeśli chce iść, to niech idzie, Meridio – odezwała się barmanka. - Dziękuję za pomoc, ale nic mi nie będzie – uśmiechnęłam się z wdzięcznością do Meridii i raz jeszcze odwróciłam się do wyjścia. - Przynajmniej pozwól mi iść z tobą! - wykrzyknęła, ponownie mnie zatrzymując. Powstrzymałam westchnięcie, które cisnęło mi się do ust. - Przestań, już wystarczająco dużo zrobiłaś – wtrąciła się ruda kobieta za barem – Chodź i napij się – uniosła w górę kufel, z którego wylało się piwo. - Musisz być taka oschła, Maven? – nabuzowała się Meridia. - Ja mogę iść – ktoś nowy dołączył do rozmowy. Wszyscy zwrócili oczy w tamtą stronę, a Maven klasnęła w dłonie. - Doskonale! Ines się zgłosiła! Przede mną stanęła niewiele niższa ode mnie, szczupła dziewczyna o porcelanowej, niemalże białej cerze. Jej śmiejące się, przykryte makijażem, ogromne szare oczy okalały gęste rzęsy; duże usta przyozdobione szarą szminką uśmiechały się szeroko, odsłaniając lśniące zęby. Białe włosy spływały gęstą kaskadą do jej ramion, zakrywając lewe oko. Ubrana była w długą do kostek sukienkę z białym zdobionym kołnierzykiem. Przeszło mi przez myśl, że wygląda równie pięknie, jak Odetta. - Absolutnie nie możesz wyjść! – zaprotestowała Meridia – Twoja rana jest zbyt poważna. - Dam sobie radę. To tylko otarcie – skłamałam, choć ból atakował moją skroń. Chciałam jak najszybciej opuścić gospodę, by znaleźć Marinę przed zachodem słońca. Obawiałam się powrotu do samochodu samotnie, nocą, przez ciemny las. - Wciąż krwawisz – zauważyła Meridia. Raz jeszcze dotknęłam swojego czoła. Na opuszkach palców poczułam lepką ciecz. Fakt, nie czułam się najlepiej. Spojrzałam przez okno. Niebo przybierało barwę fioletu. Być może przydałaby mi się chwila wytchnienia. Skoro dotarłam tam, gdzie dotrzeć chciałam, nie musiałam się spieszyć. Wierzyłam, że jutro po południu będę w drodze powrotnej do Wyoming. - Zajmiesz których z pokojów Maven, a teraz usiądź i napij się – powiedziała Meridia, zupełnie jakby odczytała moje myśli i zaprowadziła mnie do baru. - Nie ma pieniędzy, nie ma pokoju – oznajmiła Maven, odstawiając z łoskotem kufel na blat – I napitku również – dodała, mrużąc oczy, kiedy wyciągnęłam portfel. - Ile? – zapytałam z westchnieniem. - Pięćdziesiąt – odparła, schyliwszy się pod ladę w taki sposób, że widziałam jedynie czubek jej koka. Podałam jej banknot, gdy wyłoniła się z ceramicznym kubkiem w ręku – Za napój siedem. Powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Pięćdziesiąt siedem dolarów za pokój w gospodzie i kubek kawy czy herbaty to stanowczo za wysoka cena, a mimo to, z braku wyboru, wyciągnęłam dodatkowe siedem centów. - Kawa, herbata, piwo? – zapytała barmanka. - Herbata. I papierosy – poprosiłam, dokładając kolejny banknot. - Najlepiej będzie, jeśli położysz się niezwłocznie – ponagliła mnie Meridia, lustrując uważnie moją zmęczoną twarz. - A co ze mną? – Ines dała o sobie znać zawiedzionym głosem, kiedy zamierzałam już sprzeciwić się Meridii, oznajmiając, że chciałabym najpierw dopić herbatę. - Spotkamy się jutro rano, dobrze? – spojrzałam na Ines przez ramię. - Będę tu zaraz po świcie! – wykrzyknęła, stanąwszy na baczność i zasalutowała. Kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu. Przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie razem z Odettą wykradałyśmy z szafy ojca jego mundur. „Melduję się na rozkaz!” wołałyśmy, stając przed mamą, ja w mundurze sięgającym niemal do ziemi, Odetta w czapce opadającej jej na oczy. Ines przypominała mi właśnie ośmioletnie dziecko – lecz w ciele dorosłej osoby – niemądre i pocieszne zarazem. Upiłam łyk herbaty. W pokoju, który wynajęłam w gospodzie „Trującej” nie było ani krzyża, ani obrazka Matki Boskiej. Był to dość pusty pokój: lampa zwisająca z sufitu posiadała tylko jedną, nadpsutą żarówkę, raz po raz gasnącą i rozświetlającą wnętrze na przemian, szerokie łoże zajmowało większą część podłogi, a w prawym kącie stało samotne krzesło. Nie było stolika, szafy, czy zasłon w oknie. Zobaczywszy pokój po raz pierwszy żałowałam, że pozwoliłam sobie wydać na niego pięćdziesiąt dolarów. Nie miałam jednak innego wyboru. Kiedy zaszło słońce, a podłogę pomiędzy oknem, a łóżkiem rozświetlało co chwila gasnące światło żarówki, położyłam na pościeli różaniec i uklęknęłam przed nim ze złożonymi dłońmi. Odmawiałam modlitwę za modlitwą, myśląc o mamie, babci Millan i ojcu, który nawet w tej chwili mógł walczyć gdzieś w Europie na froncie. Modliłam się o jego przeżycie, o to, by matka nie martwiła się o mnie, by matczyny instynkt podpowiedział jej, że jestem bezpieczna. Choć przeżyłam zbyt wiele, jak na jedną dobę i nie odpoczywałam od kilku dni, przez poruszenie i nadzieję, którą dało mi odnalezienie miasteczka, nie czułam zmęczenia. Myślałam tylko o poranku, spotkaniu z Ines, a potem z Mariną, która wskaże mi drogę do siostry. Nie mogłam doczekać się, aż obudzą mnie promienie wschodzącego słońca. Z dołu dobiegły mnie odgłosy rozmowy. Prawdopodobnie gospoda była czynna całą dobę. Byłam w stanie rozpoznać głos Maven, ale drugi – również należący do kobiety – był mi nieznany. Trwała kłótnia. Maven chodziła w kółko, raz podnosząc głos, raz zniżając go niemal do szeptu, ale deski, z których zbudowany był budynek, były na tyle grube, że skutecznie tłumiły i zniekształcały słowa wypowiadane przez kobiety pod moimi stopami. Nie przysłuchiwałam się gniewnej wymianie zdań. Nie interesowało mnie to. Nie miałam sił ani chęci, by starać się wyłapywać spod podłogi każde słowo i starać się budować zdania. To nie była moja sprawa. Miałam w głowie własną historię; wędrówkę, którą pragnęłam jutro zakończyć. Chciałam zamknąć rozdział, który motał moim życiem przez wiele lat i skupiałam się tylko na tym. Zdając sobie sprawę z tego, ze nie zasnę w towarzystwie odgłosów dołu, otworzyłam okno na oścież. Uderzył we mnie orzeźwiający podmuch chłodnego powietrza. Oparłam łokcie o parapet i zapaliłam papierosa. Obserwowałam rozświetlone blaskiem księżyca pole i posąg anioła stojący na jego skraju. Była to bardzo stara i przerażająca figura. W dwóch rękach trzymał miecz skierowany ostrzem do dołu, lewe skrzydło było pęknięte, a marmur poczerniały, jakby pochlapany farbą. Smugi na jego policzkach wyglądały jak łzy. Tak, jakby anioł płakał, czuwając nad miasteczkiem. Smak tytoniu spowodował odruch wymiotny w moim gardle. Rozmowy ucichły. Z trudem powstrzymywałam ziewanie. Teraz, gdy zapanowała cisza, a emocje opadły, poczułam, jak bardzo zmęczona byłam. Nareszcie mogłam iść spać. Pozwoliłam sobie na zgarbienie się. Od ciągłego siedzenia w fotelu kierowcy krzyż bolał mnie bezlitośnie. Niespiesznymi ruchami ściągnęłam pantofle, z których wysypywał się piach. Moje rajstopy były podarte i zlepione błotem, sukienka poplamiona zielenią, beżem i brązem. Nic dziwnego, że klientki gospody patrzyły na mnie w tak polemiczny sposób. Nie chciałam wiedzieć, jak wygląda moja twarz. Siadając w bieliźnie na łóżku, z całego serca żałowałam, że wychodząc z samochodu, nie zabrałam ze sobą walizki. Nie byłam przygotowana na dłuższy pobyt w miasteczku. Nie spodziewałam się tonięcia w bagnie, upadku, uderzenia głową w kamień i utraty przytomności. Nie przeszło mi przez myśl, że będę uciekać przed zachodem słońca, trzymając dłoń nieznajomej dziewczyny i że spędzę noc w karczmie pod najniezwyklejszą nazwą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Planowałam znaleźć Odettę przed zmrokiem, wyznać swoje uczucia, oddać złotu łańcuszek, po czym wrócić ze spokojem do domu. W tej chwili miałam jechać samochodem, paląc papierosa z paczki babci Millan w rytmie bluesa płynącego z głośników. Zamiast tego spoczywałam na twardym materacu na piętrze gospody, ochładzana przez wczesnojesienne powietrze, wpatrując się w nierówne deski na suficie. Nie mogłam doczekać się rana. Obudziły mnie promienie słońca dostające się do pokoju przez okno pozbawione firan. Ból w skroniach minął, ale zastąpił go dyskomfort w plecach. Coś zaciskało się na mojej głowie. Moją ranę na czole ktoś owinął bandażem. Na krześle obok lustra dostrzegłam złożone czyste ubrania. Domyśliłam się, że jest to prezent od Meridii. Byłam jej wdzięczna za pomoc i zamierzałam jej się odwdzięczyć. Zmieniając odzież, poczułam się, jakbym zmieniała skórę. Jedynym, czego mi brakowało, była ciepła kąpiel. W wynajętym pokoju mogłam pozwolić sobie tylko na obmycie twarzy zimną wodą. Biała sukienka podobna do tej, którą miałam na sobie wcześniej, pasowała na mnie idealnie. Nie miałam jednak czasu przyjrzeć się jej w lustrze, bo gdy tylko ją założyłam, usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi. - Proszę! – zawołałam. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc diabelnie głośno i zza progu wyłoniła się twarz Ines. - Wstałaś, Nilce? – zapytała. - Najwidoczniej – odparłam, rozkładając ramiona. - Czekałam na ciebie godzinę na dole, ale nie zjawiałaś się – powiedziała Ines – Przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Uniosłam brwi i spojrzałam w okno. Niebo wciąż było żółte od słońca, które dopiero wznosiło się na sklepienie. - Przecież jest jeszcze wcześnie – stwierdziłam. - Kazałaś spotkać się rano… - Ines spuściła wzrok, splatając dłonie za sobą. Przypomniałam sobie wieczór poprzedniego dnia, kiedy dziewczyna oznajmiła, że będzie czekać na mnie zaraz po świcie. Roześmiałam się. - Tak, rano, ale nie tak wcześnie – powiedziałam rozbawiona. - Ale… dochodzi dziesiąta. Zamilkłam, a moje usta pozostały otwarte ze zdumienia. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się spać tak długo, zawsze budziłam się, kiedy wskazówki zegara wybijały siódmą. Poprzedniej nocy byłam tak wyczerpana, że nie pamiętam nawet, kiedy zasnęłam. - Wybacz, że musiałaś czekać – przeprosiłam onieśmielona. Nie chcąc dłużej zwlekać, zabrałam z pościeli różaniec, który leżał tam przez całą noc. Spojrzawszy na Ines zobaczyłam, że jej usta skrzywiły się nagle, jakby w grymasie obrzydzenia. - Wszystko w porządku? – zapytałam. W odpowiedzi otrzymałam uśmiech i krótkie kiwnięcie głową. - Dzień dobry – powiedziałam do Maven stojącej za ladą, gdy razem z Ines weszłyśmy do gospody. - Dzień dobry – margnęła rudowłosa, zerkając na mnie jednym okiem. O tej porze „Trująca” była pozbawiona gości. Prawdopodobnie byłam jedyną przyjezdną. - Śniadanie? – Maven przejechała ścierką po blacie. - Dziękuję, zjem później – odparłam. Moje serce biło mocno, a gardło było ściśnięte z podniecenia. Wiedziałam, że nie będę w stanie nic zjeść, dopóki nie spotkam Mariny. Gdy tylko postawiłam stopę na chodniku, oślepiło mnie słońce. Przesłoniłam oczy ramieniem. W porównaniu do dziennego światła, które padało na wioskę, wnętrze karczmy było ciemne, jakby panował tam wieczny wieczór. - Tędy – powiedziała Ines i ruszyłyśmy we wskazanym przez nią kierunku. Orhill nie przypominało żadnego miasteczka znajdującego się w Kanadzie. Każdy dom z osobna wyglądał, jakby pochodził z innej epoki. Mijałyśmy drewniane chatki zdobione przez ogrody pełne kwiatów, odpychające, betonowe domy o jasnych ścianach, budynki o wielu piętrach zwieńczane ostrymi dachami, otoczone wysokimi płotami. Mogłoby się zdawać, że z każdym krokiem przenosimy się w czasie. Najbardziej w oczy rzucała się wieża kościelna wysokością dorównująca słońcu wiszącemu na niebie, jednak na jej czubku brakowało krzyża. Ulice były opustoszałe. Oglądałam budynki o zasłoniętych oknach i zaciemnionych szybach, zastanawiając się, czy za którąś z nich nie śpi Odetta. Ona od zawsze lubiła długo spać. Przed jej zniknięciem, budząc się rano, za każdym razem widziałam jej okryte kołdrą plecy i czarne fale włosów wylewające się poza materac. Chyba nigdy nie udało mi się zobaczyć jej twarzy pogrążonej we śnie. Zasypiała na lewym boku, przodem do ściany i tak też się budziła. Wychodząc na śniadanie, stawałam na palcach, precyzyjnie unikając każdej skrzypiącej deski w podłodze. Dzięki temu, po pewnym czasie, udało mi się zapamiętać ich układ w taki sposób, że nigdy nie obudziłam siostry. Nie miałam zamiaru tego robić. Odetta zawsze wracała późno i późno kładła się spać. Minęło zaledwie kilka minut, kiedy wraz z Ines dotarłyśmy do domu umiejscowionego na skraju miasteczka. Z zewnątrz przypominał kaplicę. Zbudowany był z ciemnych, hebanowych bali, półokrągłe okna ozdobione w wiktoriańskim stylu, szeroki dach podtrzymywany przez kolumny stojące po obu stronach ganka. Szczyt budynku wzbogacała wąska wieżyczka z jednym oknem pośrodku. Zagapiłam się na imponującą konstrukcję, podczas gdy Ines wspięła się po schodach i nacisnęła dzwonek do drzwi. Rozległ się syk, a ona cofnęła się o krok. Stałam z zapartym tchem, czekając w napięciu, aż masywne drzwi otworzą się, a w progu stanie kobieta, której szukam. Nie byłam w stanie wyobrazić jej sobie. Twarz Mariny, jej strój, i sylwetka zmieniały się w mojej głowie bez przerwy. W jednej chwili była młodą, wysoką kobietą o blond włosach, w następnej zgarbioną, o pomarszczonej twarzy i siwych sypkich włosach w czarnej sukni, potem w długiej do kolan, z fartuchem przepasanym w talii, w płaskich pantoflach, w butach na wysokim obcasie. Moje imaginacje były nieskończone. By dowiedzieć się, która z nich jest prawdziwa, mogłam tylko czekać na otwarcie się drzwi. Ale tak się nie działo. Ines drapiąc się po głowie, wydała z siebie cichy pomruk. - Nie ma jej w domu? – spytała samą siebie. Wychyliwszy się przez płot, zajrzała w okno. Choć szyba nie była zasłonięta, nie mogłyśmy nic dostrzec. Dom tonął w ciemnościach. Ines okręciła się wokół własnej osi i chwyciła za mosiężną klamkę. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie i otworzyły się. Na korytarz wpadł snop światła, ukazując naszym oczom czerwony, zdobiony złotem dywan prowadzący w głąb domu. Na ścianie po lewej stronie wisiały półki. Na pierwszej z nich stało miedziane popiersie kobiety, na drugiej wazon z kwiatami, a za nimi drewniany zegar z kukułką, którego tykanie dało się słyszeć nawet na zewnątrz. Ines wsunęła głowę do środka, rozejrzała się i po chwili, patrząc na mnie przez ramię, gestem pokazała mi, bym szła za nią. Zawahałam się. Nic nie dawało nam prawa wejść bez zaproszenia do czyjegoś domu. Nawet jeśli drzwi były otwarte. - Chodź! – pośpieszyła mnie szeptem moja przewodniczka i zniknęła za drzwiami. Nie miałam innego wyboru, jak tylko podążyć za nią. Prędko spojrzałam za siebie, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu i również weszłam do środka. Rozciągał się przede mną ciemny korytarz, na którego krańcu widoczny był zarys schodów. Ines przesunęła dłonią po ścianie, a zaraz potem żyrandol zapalił się. W świetle hol nie wyglądał tak mrocznie, jak mi się wydawało. Żółte ściany rozjaśniały wnętrze, a mieniący się drobinkami złota dywan ciągnął się po schodach w górę. Prawą ścianę zdobiła niska, rzeźbiona komoda z różanego drewna. Nie miałam czasu dalej podziwiać wnętrza, bowiem Ines dała mi znać szeptem, bym weszła za nią po schodach. Trafiłyśmy do pomieszczenia pogrążonego w półmroku, którego okna przesłonięte były ciężkimi zasłonami. Wytężyłam wzrok. Była to biblioteka. Otaczały nas regały zapełnione niedbale ułożonymi książkami. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz, kiedy uderzył we mnie ostrzy podmuch wiatru. Skromna lampa wisząca na suficie zachwiała się. Wokół latały ćmy, które zalęgły się tu zapewne przez panującą zewsząd ciemność. Pod oknem, między dwoma regałami stał fotel. W słabym świetle dostrzegłam zarys ludzkiej sylwetki i szeroki kapelusz na jej głowie. - Zostawię cię – oznajmiła po cichu Ines i zbiegła ze schodów. Moje serce próbowało wyrwać się z piersi. Odwróciłam się, chcąc zatrzymać Ines, ale ta, opierając się o poręcz u dołu stopni machała ręką, zachęcając mnie do wejścia do biblioteki. Przełknęłam ślinę, która zebrała mi się pod językiem. Przestąpiłam krok do przodu. Mój but zatopił się w miękkim dywanie. Fotel pod oknem poruszył się. Sylwetka skryta w ciemności drgnęła. - Ktoś ty? – usłyszałam ochrypły damski głos, z pewnością należący do osoby starszej. Zmrużyłam oczy. Nogi fotela zaskrzypiały, gdy kobieta podniosła się z wolna. Podeszła bliżej. Nikłe światło padło na jej twarz. Wąskie, przenikliwie niebieskie oczy przyglądały mi się badawczo. Czubek haczykowatego niemal dosięgał jej spierzchniętych pomalowanych ciemnobrązową szminką ust. Pomarszczona twarz usłana była piegami i ciemnymi znamionami. Dostrzegłam, że jej lewy policzek jest pęknięty, jak ściana w starej kamienicy. Stała przede mną Marina. - Mam na imię Nilce… - wydusiłam przytłoczona aurą wyższości bijącą od kobiety. - Nilce… - powtórzyła powoli Marina – I co dalej? - I szukam siostry… - odparłam bez namysłu, zgodnie z prawdą. - Siostry? – kobieta przede mną wyprostowała się nieco z uniesioną brwią. Z zaciśniętym gardłem kiwnęłam głową, a ona odwróciła się przodem do okna. Na rondzie jej kapelusza przysiadło kilka motyli, poruszając sennie skrzydłami. - Mówisz, że szukasz siostry, tak? – jednym ruchem odsunęła zasłony. Zmrużyłam oczy pod wpływem oślepiającej bieli, która zalała bibliotekę. - Zgadza się. - W takim razie dlaczego przychodzisz do mnie? – zapytała cierpko – Wyglądam ci na detektywa albo informację turystyczną? - Ja… - zająknęłam się, zdziwiona nagłym wybuchem Mariny. - Przychodzisz tutaj nieznajoma, bez zapowiedzi – przerwała mi – Wchodzisz do mojego domu niezaproszona, sama otwierając drzwi… - To nie tak, to Ines… - chciałam wytłumaczyć, a wtedy Marina wymierzyła laskę w moją stronę. - Milcz, kiedy ja mówię! – zagrzmiała. Ćmy siedzące na jej kapeluszu wzbiły się w górę – Jesteś tu intruzem! Jak śmiesz prosić mnie o pomoc, zachowując się tak bezczelnie?! Nie jesteś stąd, wkroczyłaś na cudzą ziemię! - Proszę mnie posłuchać… - złożyłam dłonie w błagalnym geście. - Nie obchodzi mnie czego ode mnie chcesz. Nie obchodzi mnie, jak się tu dostałaś i kogo szukasz. Nie jesteś jedną z nas i nie powinno cię tu być – wysyczała kobieta, wymachując laską – A teraz wynoś się stąd, zanim każę cię powiesić! Oniemiała stałam z szeroko otwartymi oczami, patrząc na dybiącą na mnie Marinę. Małymi krokami wycofałam się w stronę schodów, by chwilę później w mgnieniu oka znaleźć się na ganku. - Co się stało? – zapytała mnie Ines. Nie odpowiedziałam. Byłam w szoku. Nie spodziewałam się serdecznego powitania, ale to, co zastałam, przerosło me najśmielsze oczekiwania. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak nieprzyjemnego i nigdy nie zostałam tak potraktowana. Czułam jednocześnie wstyd, złość i zawód. Nie liczyłam na gościnę, tylko na jedną wskazówkę lub chociaż potwierdzenie, że Odetta jest tutaj, w Orhill. Zamiast tego zostałam wyrzucona za próg, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Zadziwiało mnie, jak babcia Millan mogła żyć w przyjaźni z taką kobietą. Czy ktokolwiek mógł żyć z nią chociażby w zgodzie? Zadygotałam. Co miałam teraz zrobić? Stałam na ganku, wypędzona z domu osoby, w której pokładałam całą nadzieję. Przemierzyłam tak długą drogę tylko po to, by pozostać z pustymi rękoma. Spełniły się moje największe obawy. Wciąż stropiona zeszłam powoli po schodach. W głowie ciągle słyszałam słowa, które wykrzyczała do mnie Marina. Co zrobiłam źle, że wybuchła taką złością? Jestem dla niej intruzem, który wkroczył na jej ziemię. Nie jestem „jedną z nich”. Czy to znaczyło, że w miasteczku naprawdę żyje zamknięta społeczność, do której wstęp mają tylko nieliczni? Jeśli Odetta do niej należy to ja, jako jej siostra powinnam mieć prawo do zobaczenia się z nią choć na kilka minut. - Nilce! Co się stało? – dotarły do mnie słowa Ines. Przystanęłam. Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nie spostrzegłam nawet, jak bardzo zdążyłam się oddalić od domu Mariny. Popatrzałam na Ines z otwartymi ustami. Nie znałam odpowiedzi na jej pytanie. Sama nie byłam pewna, co stało się kilka minut temu w zaciemnionej bibliotece. Byłam tam, ale obserwowałam wszystko z boku, jakbym była inną osobą, skrytą w ciemności pod jednym z regałów. Słowa, które grzmiały z ust Mariny po prostu ulatywały z mojego umysłu. - Przegoniła mnie… - wykrztusiłam miałko – Nie wiem, co zrobiłam źle, ale zdenerwowałam ją… - O rany! Że też o tym nie pomyślałam! – wykrzyknęła Ines i zakryła dłonią usta. - Słucham? - Mogłam cię ostrzec… - ściszyła głos, a jej policzki oblał rumieniec. - Przed czym? – ściągnęłam brwi. - Marina niespecjalnie przepada… za obcymi – Ines skuliła się. - Nie rozumiem – przyznałam. - A, to nic istotnego! – zaśmiała się nerwowo w odpowiedzi, po czym spoważniała. Patrzyła na mnie ze zmrużonymi oczami, rozmyślając nad czymś – Właściwie… dlaczego tak bardzo chciałaś zobaczyć się z Mariną? – zapytała. Wbiłam wzrok w chodnik. Straciłam ostatnią szansę na poznanie prawdy, więc cel mojej podróży nie był sekretem. Niebawem i tak miałam wrócić do domu, zapomnieć o Orhill i o tym, że kiedyś miałam siostrę, którą mimo wszystkich różnic jakie tworzyły między nami przepaść, kochałam nad życie. - Próbuję odnaleźć siostrę – powiedziałam i podniosłam głowę. W moich oczach zebrały się łzy, które za wszelką cenę próbowałam powstrzymać przed wypłynięciem. - Przecież ja mogę ci pomóc! – Ines podskoczyła – Dlaczego nic nie powiedziałaś? - Ja… nie wiem – pokręciłam głową, nie rozumiejąc własnych intencji. Nie ukrywałam tęsknoty za Odettą; na darmo wstrzymywałam się od poproszenia o pomoc, a z pewnością oszczędziłoby mi to zawodu, którego doznałam. - Możesz ją opisać? – zapytała moja towarzyszka. - Jest piękna… - szepnęłam – jestem pewna, że nigdy nie widziałaś kogoś równie pięknego, jak ona. Ma czarne włosy, zdrowe i błyszczące i błękitne oczy, takie, jak moje. To chyba jedyna rzecz, która nas łączy – przyznałam ze smutkiem i nie powiedziałam nic więcej. Popatrzyłam na Ines, oczekując na jej reakcję. Otworzyła szeroko usta w nieokreślonym grymasie przypominającym jednocześnie uśmiech i zdziwienie. - Czy coś nie tak? – zapytałam. W odpowiedzi dziewczyna chwyciła mnie mocno za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Narzuciła zapierający dech w piersiach bieg. - Ines… zaczekaj… dokąd my… biegniemy? – wołałam za nią z bólem w płucach. Nigdy nie pracowałam nad kondycją. Moje życie polegało w głównej mierze na czytaniu książek i spacerowaniu po obrzeżach rodzinnego miasta. Nie miałam problemów z wagą, więc też nie odczuwałam potrzeby by trenować jakikolwiek sport. Przez ostatnie dwa dni czułam tego konsekwencje. Ines nie odpowiedziała. Mknęłyśmy, zwinnie omijając przechodniów oglądających się za nami z zaciekawieniem. Budynki wokół nas zlewały się w kolorowe smugi. Pantofle spadały mi ze stóp. Potykałam się na każdym kroku, a moje kostki zaczęły pulsować z bólu. W myślach modliłam się, aby ten pęd nie trwał długo. Ku mej uciesze, po skręceniu w jakąś uliczkę zatrzymałyśmy się przed jednym z kilku domów w szeregu. Wzięłam głęboki oddech, dzięki czemu ból w klatce piersiowej uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Stałyśmy przed niepozornym domkiem jednorodzinnym o niebieskich ścianach. Ines przekroczyła bramę w żywopłocie, ja poszłam za nią. Drzwi wejściowe otwarły się przed nami. Trudno było uwierzyć, że wnętrze domu, w którym się znajdowałyśmy należało do tego samego, który stał na zewnątrz. Salon, przez który przechodziłyśmy pełen był antycznych ozdób, gablot z porcelaną. Na białych ścianach wisiały portrety kobiet oprawione w ozdobne ramy. Zagapiając się na jeden z nich, przedstawiający damę w błękitnej sukni, o błękitnej skórze i oczach, siedzącej prosto na tle błękitnego nieba, niemal potknęłam się o twardą kanapę ozdobioną wyblakłym obiciem wyszytym kwiatami. Ines przede mną stąpała powoli i po cichu. Im dalej szłyśmy w głąb domu, tym głośniej słyszałam dziewczęce głosy i śmiechy dobiegające z któregoś z sąsiednich pokojów. Przystanęłyśmy przy lekko uchylonych drzwiach. Deski pod naszymi stopami skrzypiały, lecz nie zagłuszały odgłosów z pokoju. Moja przewodniczka nacisnęła bezdźwięcznie klamkę. Moim oczom ukazało się pomieszczenie jasne, pełne ozdób i koronek, przywodzące na myśl osiemnastowieczną Francję. W jego centrum siedziały trzy młode kobiety. Jedna z nich była latynoską o ciemnych włosach i przygarbionym nosie, druga, siedząca po prawej o rudawej głowie, skąpo ubrana w czerń, z uśmiechem na pełnych ustach. Pośrodku zaś, u ich stóp z anielskim wyrazem twarzy siedziała Odetta.
    1 punkt
  29. u myszy wciąż harce gdyż kac pali kota na jednej tkwią szalce i złość i myśl zło ta
    1 punkt
  30. A SAMA WOŁA: MAMO, RUM! JADAŁ ADAM? A DAŁ? A DAJ MU, ROMA. MAŁO WAM ASA?
    1 punkt
  31. @A-typowa-b pobudzający tekst. chyba najlepszy jaki tu czytałem. to sztuka zwykłe słowa umieścić gdzieś w kimś. w duszy ? w marzeniach ? we wspomnieniach ? j.
    1 punkt
  32. ... pięknie zbudowany nastrój wiersza.
    1 punkt
  33. Czy śpisz wiecznym snem?Tutaj nie jest wartoByć i żyćNie maCzego i co żałowaćTylko spaćI się niczymNie przejmować
    1 punkt
  34. @Nata_Kruk Mniemam, że się podobało tylko szkoda, że tak mało i nie często, lecz rzadkością wpisy są pod mą twórczością. Pozdrawiam :))) HJ
    1 punkt
  35. @Leszczym ale to nie miało być w ramach lekcji, sama musze się dużo uczyć :), tylko z uwagi na fakt, że czytałam sobie o niektórych rzeczach, po przeczytaniu Twojego wiersza, o tym sobie przypomniałam.
    1 punkt
  36. 18. 02. 1955 (Atomic! XLVII: Nevada ― Teapot) Srebrny ptak odlatuje ze świstem, tnąc blaszanym dziobem pokłady atmosfer… Pozostawia po sobie krótkie ukłucie jednej kilotony… milisekundowy błysk… 22. 02. 1955 (Atomic! XLVIII: Nevada ― Teapot) Dwie kilotony. Promieniowanie przenika ściany przeciwatomowych bunkrów, pozostawiając na ich płaszczyznach brunatne bąble… 01. 03. 1955 (Atomic! XLIX: Nevada ― Teapot) Promieniowanie gamma masakruje strukturę DNA… 07. 03. 1955 (Atomic! L: Nevada ― Teapot) Na NTS trwają przygotowania do detonacji Turk. Tym razem to 43 kilotony rozświetlą niebo. Napromieniowywana jest żywność w puszkach. Po ich otwarciu okazuje się, że nie ma zapachu ani smaku. 12. 03. 1955 (Atomic! LI: Nevada ― Teapot) 4 kilotony eksplodują na wysokości trzydziestu metrów… 22. 03. 1955 (Atomic! LII: Nevada ― Teapot) 8 kiloton… Rozwarstwia się powietrze… Zapętla się zwalniający czas… Demony przejmują sny umierających… 23. 03. 1955 (Atomic! LIII: Nevada ― Teapot) Wstrząs… Spod ziemi wytryskują płomienie, które przysłania momentalnie czarno-szary obłok pyłu, spopielonej ziemi… To tylko przygrywka do czegoś straszniejszego… 29. 03. 1955 (Atomic! LIV: Nevada ―Teapot) Trzydziestometrowa, stalowa wieża wyparowuje w mgnieniu oka… 14 kiloton tworzy stu metrowej średnicy krater… 29. 03. 1955 (Atomic! LV: Nevada ― Teapot) Nadlatuje samolot… zrzut… Krótki, przejmujący błysk… Milisekundowe ukłucie przeszywa ciało… Milisekundowa śmierć… 06. 04. 1955 (Atomic! LVI: Nevada ― Teapot) Na błękitnym niebie rozwiera się ogromna czasza srebrno-szarego spadochronu z podczepionym czarnym punktem… Opada bardzo powoli… Rośnie w oczach… Przesłania słońce… Przerasta światło… 09. 04. 1955 (Atomic! LVII: Nevada ― Teapot) Szczyt wieży rozjarza się oślepiającym błyskiem… Zapada się powoli w czerń, w kręcącą się wokół własnej osi spiralę śmierci… 15. 04. 1955 (Atomic! LVIII: Nevada ― Teapot) Military Effect Test (w skrócie: MET) eksploduje z siłą 22 kiloton. Efekt militarny ― przeskok z niewyobrażalnej jasności do doskonałej czerni ― jest, zaiste, imponujący… Rozdzwaniają się dzwony śmierci ― uderzenia zgonu… 05. 05. 1955 (Atomic! LIX: Nevada ―Teapot) Survival Town ― miasto na rozgorzałej słońcem pustyni… Ktoś się przechadza po nim jak cień, jak duch… Czteropiętrowe drewniane, ceglane domy… Porzucone samochody, niczym skupiska blaszanych chrabąszczy, świecące tymi swoimi zdziwionymi oczami reflektorów, odbijając ostatnie promienie zachodzącego słońca… Roznosząc zapach benzyny, uwydatniają jeszcze bardziej grube, chromowane wargi zderzaków… Kierowcy-manekiny… Pasażerowie-manekiny… W oknach budynków ― uśmiechnięte plastikowe twarze… Zatrzymany w czasie placyk zabaw… Unieruchomione karuzele, huśtawki… ― Demon otwiera oczy, spopielając wszystko na swojej drodze, zdmuchując z powierzchni ziemi, zamieniając w radioaktywny pył… NIC… 15. 05. 1955 (Atomic! LX: Nevada ―Teapot) Zstępuje na ziemię ― śmierć ― w lśniącej aureoli z promieni gamma… *** Teapot (pol. Czajnik) – nazwa operacji wojskowej dokonanej przez Stany Zjednoczone w lutym i maju 1955 roku na NTS (Nevada Test Site), podczas której przeprowadzono 14 prób nuklearnych o kryptonimach: Wasp - 1 kilotona, zrzut z bombowca Convair B-36 Peacemaker (18 lutego), Moth – 2 kilotony, detonacja na pięćdziesięciometrowej wieży (22 lutego), Tesla – 7 kiloton, detonacja na pięćdziesięciometrowej wieży (1 marca), Turk – 43 kilotony, detonacja na dziewięćdziesięciometrowej wieży (7 marca), Hornet – 4 kilotony, detonacja na trzydziestometrowej wieży (12 marca), Bee – 8 kiloton, detonacja na pięćdziesięciometrowej wieży (22 marca), ESS – 1 kilotona, detonacja podziemna (23 marca), Apple-1, 14 kiloton, detonacja na sześćdziesięciometrowej wieży (29 marca), Wasp Prime – 3 kilotony, zrzut z bombowca Convair B-36 Peacemaker (29 marca), HA – 3 kilotony, zrzut z bomboeca Convair B-36 Peacemaker (6 kwietnia), Post – 2 kilotony, detonacja na trzydziestometrowej wieży (9 kwietnia), MET – 22 kilotony, detonacja na sześćdziesięciometrowej wieży (15 kwietnia), Appe-2 – 29 kiloton, detonacja na sześćdziesięciometrowej wieży (5 maja), Zucchini – 28 kiloton, detonacja na sześćdziesięciometrowej wieży (15 maja) 14. 05. 1955 (Atomic! LXI: Pacyfik ― Wigwam) Podnosi się biała kipiel gotującej się, napromieniowanej wody… Opada z hukiem eksplozji wielkiej bomby… Przenika radiacją burty statków, ściany okrętów podwodnych… Martwe, zimne oczy szybkostrzelnych kamer usiłują wypatrzyć królestwo demona, unicestwiającego życie, zabijającego sny… *** Wigwam – nazwa operacji wojskowej dokonanej przez Stany Zjednoczone 14 maja 1955 roku na Pacyfiku ok. 800 km na zachód on San Diego. Detonacja miała miejsce 610 metrów pod powierzchnią wody. 29. 07. 1955 (Atomic! LXII: Semipałatyńsk ― RDS-9) Huk silnika… Odrzutowy grzmot… W oddali rozbłyska bolącym blaskiem światło… Przenika na wskroś… 02. 08. 1955 (Atomic! LXIII: Semipałatyńsk ― RDS-9) Tym razem światło jest potężniejsze… Ogromnieje w swojej potędze… Spopiela pokłady atmosfer… Spopiela ptaki… 05. 08. 1955 (Atomic! LXIV: Semipałatyńsk ― RDS-9) Tym razem torpeda ma moc 1 kilotony… 21. 09. 1955 (Atomic! LXV: Nowa Ziemia ― RDS-9/T-5) Wstrząs… Podmorski grom przetacza się falami… Wodny gejzer wytryskuje kilkaset metrów w górę… Opada z hukiem na zacumowane w okręgu szare jednostki… Obłok radioaktywnej pary rozciąga się… Rozprasza się… Znika… *** RDS-9 (РДС-9 czyli Реактивный Двигатель Cпециальный, pol. Specjalny Silnik Odrzutowy) – nazwa kodowa operacji wojskowej dokonanej przez Związek Radziecki w okresie od lipca do września 1955 roku, na poligonach w Semipałatyńsku i Nowej Ziemi, w ramach której przeprowadzono cztery testy torped z głowicami jądrowymi o kryptonimach w kodzie alianckim: Joe 15 – 1,3 kilotony, test naziemny (29 lipca), Joe-16, 12 kiloton, test naziemny (2 sierpnia), Test-21 – 1,2 kilotony, test naziemny (5 sierpnia), Joe-17, 3,5 kilotony, detonacja 12 metrów pod powierzchnią wody (21 sierpnia) 06. 11. 1955 (Atomic! LXVI: Semipałatyńsk ― RDS-27) Szaro-żółty, nasiąknięty wilgocią step, okrywa gruba czapa stalowych chmur… Gwiżdże zimny wiatr, targa połami płaszczy, wojskowych mundurów… czas staje w miejscu, cofa się i skręca… Zapętla się wokół skołowanych myśli… Jewgienijo… Kompletnie pijany ojciec leżący w barłogu, nie, to nie ojciec, to rozpadająca się, samotna rudera, opuszczona, zamieszkała jedynie przez snujące się donikąd duchy… Zimny wiatr… Drobne krople deszczu… Skowyt zabłąkanego psa, albo upiora… Kompletnie pijany ojciec… Nie… Wychodzę na zewnątrz, w szaro-żółty step… Piskliwy szum w moich uszach, szmer… Kanonada cząsteczek śmierci… Jewgienijo… Jewgienijo… Otwierają się drzwi do piekła, otwiera się stalowe niebo… Zstępuje w oślepiającej koronie śmierć… *** RDS-27 – nazwa kodowa operacji wojskowej, dokonanej przez Związek Radziecki 6 listopada 1955 roku na poligonie w Semipałatyńsku. Przeprowadzona została jedna detonacja o kryptonimie w kodzie alianckim: Joe-18, 250 kiloton. Zrzut z bombowca Tu-16. Detonacja na wysokości 300 metrów. 22. 11. 1955 (Atomic! LXVII: Semipałatyńsk – RDS-37) Z czteropiętrowych domów idą dymy z kominów… Śnieg kręci się wkoło… Mróz… Ciągnąca się donikąd główna aleja, po której idzie wolno samotny człowiek w długim, szarym płaszczu… w oddali słychać, jakby bijące dzwony w oczekiwaniu na coś, albo na nic… Horyzont zapada się i podnosi… W potwornym błysku znika na moment cały świat… Przeszywa wszystko podmuch straszliwej radiacji… Przeszywa wszystko śmierć… Wiatr wybija okna, ścina z nóg, zrzuca dachówki… Spala się w gorącym powietrzu wyrzucony w górę list, wyrzucony w przyszłość… Do samego siebie… Do swojego następnego wcielenia… Żeby wiedziało… *** RDS-37 – nazwa kodowea operacji wojskowej dokonanej przez Związek Radziecki 22 listopada 1955 roku, na poligonie w Semipałatyńsku, podczas które przeprowadzono próbę z bombą termojądrową o kryptonimie w kodzie alianckim: Joe-19, 1,6 megatony, zrzut z bombowca Tu-16. Detonacja na wysokości 1,5 kilometra. (Włodzimierz Zastawnioak, marzec 2016 - czerwiec 2018)
    1 punkt
  37. @Tomasz Żak A pióro lekkostrawne, bo to tylko ołówek, dzisiaj każdy smoli rymy, nawet półgłówek. A że to tylko zabawa, tym bardziej zaboli, zanim rysik zaśpiewa, pomyśl najpierw powoli. Pozdrawiam Tomku.
    1 punkt
  38. A nie powinno być sprawdzić? Chyba, że coś nie zrozumiałam, co oczywiście jest całkiem możliwe :)
    1 punkt
  39. Powiedz mi te słowa których nie jestem wart może będzie łatwiej kiedy spadnie płaszcz i te słodkie kłamstwa co tak pragnę je usłyszeć jak ciało bez okrycia o bardzo nagim świcie proszę cię o farbko pokoloruj moje życie nie żądam zwrotu szczęścia nie odbiorę ci swobody i wybacz mą nachalność gdy pojawiam się bez zgody jak nostalgia w dzień słoneczny woń twej skóry przez ulice jak przerwany hejnał zamieniony w nagłą ciszę proszę cię o farbko pokoloruj moje życie
    1 punkt
  40. @Nata_Kruk dziękuję ?
    1 punkt
  41. @michal1975-a mówi się że prawdziwa miłość boli, a nienawiść skazuje na samotność, zatem można się spytać samego siebie, czy wszelkie emsnacje boga kochają nas, czy bardziej nienawidzą.
    1 punkt
  42. PUKAŁO; KOD I KARTA, I WIAŁO. WOŁA; I WIATRAKI DOKOŁA KUP! A RUDA BURTA I TRUBADURA. OGNISKO; KOKS, INGO.
    1 punkt
  43. huzarc... w każdym słowie komentarza masz rację. Ludzie od 'daaawna' przelewają na papier swoje obserwacje lub doświadczenia w temacie lęków, rozczarowań, tęsknot... itp. Najgorsze jest to, że od wieków tematy powielają się, czyli... życie wielu.. tak różne, a zarazem tak bardzo podobne. Dziękuję za refleksję.
    1 punkt
  44. Nadzieja jednak wisiała nad nim szepcząc czule, to czego wymiar zero nie słyszał. Szept był tak słodki, że pojawiła się już przy pierwszych melodyjnych literkach. Tak , pojawiła się, nawet ten strach który urodził się przed Czasem, i nawiedzał istoty nie był w stanie zatrząść siłą jego woli . Nadchodził ten moment, przywołał ją ponownie, drżały mu dłonie, zakrwawione palce dotykały głowy, wyciągał ją powoli, delikatnie. Jaskrawe światło wylewało się na wszystkie strony, „Już nie mogę” Zakończył swoje dzieło, stała przed nim jak rześki powiew wiatru, by za chwilę być pochłoniętą, przez świat. Odeszła, taką miała wolę. Wrota sam jej otworzył, „ Leć” Usłyszał trzepot skrzydeł, była piękna, wyjątkowa, tak jak Twoja.
    1 punkt
  45. Drzwi zamknął z impetem, wpadł do pomieszczenia chwiejąc się na nogach, musiał usiąść. Nieopodal stał czerwony fotel, podarowany przez kogoś, w akcie podziękowania za gościnę. Nigdy nie potrafił wyartykułować imion, znał je dokładnie, miał w głowie, ale nie potrafił ich wyrzucić na zewnątrz, by przedstawić otoczeniu. Trwał przy swoim, trwał i cierpliwie nadziewał złote nici na krosno. Ona już zaczynała szemrać, wydawać z siebie dźwięki, lubił słuchać jej cichego śpiewu, wiedział, że był on tylko dla niego. Dotykał jej za każdym razem, jednak Ona nie była na tyle dojrzała by poznać, że to jego dłonie nadają kształt. Rozwijała się spokojnie, czasem wzburzona tym czego nie rozumiała, bywało że się dąsała. Paradoksalnie, to zjawisko szybciej się zobrazowało w jej bycie niż wszystkie inne, nie wiedzieć czemu. Śmiał się subtelnie, acz nieco zaczepnie, ona powoli dostrzegała różnicę. Nie wiedziała tylko, czy to czym się stawała sprosta oczekiwaniom Tkacza. autor wiersza: Atypowa Pani
    1 punkt
  46. Pogrubiłem czcionkę, a ona wciąż chuda, podśmiewa się ze mnie tenorem Skołuba. Raz cienko, zaś przaśnie... pokrętło i zgaśnie, a słowo bemolem, wynuca rubasznie. Dyskiem rzuca w pole półśpiewny Martyniuk, czy rekord pobije - kwiaty pąki zwiną. Kogo lepiej słuchać, a może Gomułki, trele robią odsłuch ze "Sową" do spółki. Radio brzdąka latem - butelkę odkorkuj, liczę i podziwiam, pstre plamy na słońcu. A że pali w skórę śle czerniaki drwiąco, wlazłem pod pazuchę Dyziowym obłokom. Cóż mi przyjdzie zrobić - posłuchać Madonny, pyry nie obrane - pysk nieogolony. Tępawa skrobaczka... słuchawki na uszy, śpiewu gdzieś tam w kuchni, Cleo nie zagłuszy. A Excellent HB... temperówki pragnie, służy linią cienką, wybiera co ważne. Papier z wypiekami od kartki głaskania, wstydzi się autora, patrzy jakby nawiać. Co w sumie powstanie, podsiane nutami, pisz na pięciolinii, sam siebie ubawisz. Ołówek zaskrzypiał i kropkę przywalił, cóż z tego, że wierszyk wspomagam ariami.
    1 punkt
  47. Rozmowy o uczuciach kończy nierównowaga. Poświęcamy zaplanowane przyjemności, gotowi obsesyjnie deptać po odciskach byle wydobyć z siebie coś najtrudniejszego. Wiem dlaczego rano nie patrzyłaś na pijaka z lustra. Od niego miała wyjść rozkosz pozycji stojącej. I nigdy nie chciałaś, żeby na dnie kieszeni szukał reszty z nocnych zakupów. Są dziury na powietrze, tłumaczyłem nimi życie jak niebanalną dobroć. A ty wciąż zostawałaś sama - kwitnącym pędem wiatrołomu. Niedostępna dla mojej quasi wyobraźni, usiłującej mocno gorzką aurę nazwać artystyczną pogodą ducha. Najskromniejsza miłość może trwać długo choćby w bezpiecznej odległości. Nie chcę z inną, która brzydzi się uciekającego pająka.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...